piątek, 24 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ XII


Światła, kamera, akcja







– Hej – mruknąłem z miną zbitego psa. Przez chwilę wpatrywał się we mnie otępiale, po czym odsunął się, żeby wpuścić mnie do środka. 
– Nie musiałeś tak tutaj lecieć na łeb, na szyję – powiedział. Przyjrzałem mu się uważnie. Jego głos brzmiał stosunkowo pewnie i normalnie. W jego oczach widziałem jakiś cień, ale to był ten sam cień, który był tam od dwóch miesięcy. Nie wyglądał gorzej.
– Żartujesz? Oczywiście, że musiałem – zaprotestowałem, wyciągając z reklamówki wszystko, czego uznałem, że mógłby potrzebować, czyli piwo, żelki, wafle ryżowe i arbuza. – Zapomniałem o czymś? – zapytałem, marszcząc brwi.
– O trawce – odparł natychmiast. Zakląłem pod nosem. O tym nie pomyślałem. – Nie no, żartuję – zapewnił mnie szybko. – Nie sądzę, żeby zjaranie się miało pomóc. – Wzruszyłem ramionami. Teoretycznie mogło. Poszedłem za nim do salonu. – Ale masz rację, to jest chyba teraz najgorsze. Siedzenie w pustym mieszkaniu – wyjaśnił, kiedy spojrzałem na niego pytająco. – Dzwoniłem do mojej matki, ale nie odbiera. Ojca adwokat zadzwonił do mnie, żeby powiedzieć mi o wyroku, więc mam nadzieję, że ją też poinformował. Ami wie, rozmawiałem z nią – dodał, wyraźnie starając się udawać mniej przejętego niż był w rzeczywistości. – Zaproponowałem, żeby tu wpadła i żebyśmy razem jakoś rozkminili, co dalej, ale umówiła się ze swoim chłopakiem. Pewnie chciała z nim też obgadać sprawę, więc… – Marcel urwał, przełykając ślinę. Patrzyłem na niego ostrożnie, zastanawiając się, czy powinienem sam zapytać, jak dokładnie brzmiał wyrok, czy po prostu pozwolić mu mówić. – Nie oderwałem cię od niczego ważnego? – zapytał nagle, zaskakując mnie. 
– Nie – skłamałem odruchowo, po czym przygryzłem wargę. Ja i Rafał trochę się spięliśmy. Może byłem przewrażliwiony i zwyczajnie przesadzałem, bo kiedy wychodziłem, było już między nami prawie zupełnie normalnie, po prostu nadal czułem w powietrzu trudne do zinterpretowania napięcie. Chyba tym, co go zirytowało, był mój automatyczny odruch, żeby lecieć do Marcela. Naprawdę nie zdążyłem się nawet nad tym zastanowić, wydawało mi się oczywiste, że sytuacja była na tyle kryzysowa, że to nie zostanie źle odebrane. Dopiero kiedy ton Rafała znacznie się ochłodził, zdałem sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie się myliłem. Nawet raz nie zaprotestował, ale czułem, że był rozdrażniony, przez co ja też szybko zacząłem robić się rozdrażniony. Stanąłem niezdecydowany, nie wiedząc, co powinienem zrobić, czy zostać i spróbować to wszystko ułagodzić, choć na mój gust to jego mina wróżyła kłótnię niezależnie od tego, co bym powiedział, czy po prostu wyjść. W końcu zdecydowałem się na tę pierwszą opcję, a on zaczął odwracać kota ogonem, żebym się nie wygłupiał i pojechał, skoro mój kolega mnie potrzebował. I to jest facet, który na samym początku naszej znajomości powiedział mi, że nie lubił gierek. Kompletnie nie wiedziałem, czego tak naprawdę ode mnie oczekiwał, ale atmosfera nieco się rozluźniła, a on dalej powtarzał, że jeśli chciałem jechać to okej. No więc wziąłem i pojechałem. Do tej pory nie byłem pewien, czy to nie była jedna z tych sytuacji, kiedy ktoś mówił jedno, a myślał drugie. Mówił, żebym jechał, a myślał, żebym został. To znaczy na pewno chciał, żebym został, ja też chciałem, ale pewnych spraw nie dało się przeskoczyć. Pytanie brzmiało tylko, czy będzie zły, że nie zostałem. Miałem cholerną nadzieję, że nie. Nie znosiłem takich sytuacji. – To znaczy… nie zdążyliśmy się nawet za bardzo rozkręcić, więc… – poprawiłem się, urywając sugestywnie, a Marcel spojrzał na mnie gwałtownie, po czym wciągnął powietrze przez zęby.
– Oj… sorry – powiedział, brzmiąc jednak na mimowolnie rozbawionego. Wzruszyłem ramionami, żeby pokazać mu, że nie miałem żalu. Były rzeczy ważne i ważniejsze. – Nie chciałem zniweczyć twoich planów. Ale wiesz, i tak robicie to codziennie – wytknął mi. Nie byłem pewien, czy potrzebował po prostu jakiegokolwiek rozpraszacza, który pozwoli mu skupić się na czymś innym niż sprawa jego ojca, ale jeśli tak to zamierzałem mu go zapewnić. Przekrzywiłem głowę z zastanowieniem. – Co, więcej niż raz dziennie? – zapytał ze zdumieniem. Wyszczerzyłem zęby bez skruchy. – Ale co, tak do oporu? – dodał, a na jego twarzy malowało się coś, co przypominało fascynację. Parsknąłem śmiechem.
– Nie no, może nie do oporu… – mruknąłem z cieniem zawstydzenia. – Ale zdarzyło nam się spędzić tak noc… czy dwie – przyznałem niewinnie. Marcel przyglądał mi się sceptycznie. 
– Kutasy wam nie odpadły? – zapytał niewybrednie. Roześmiałem się histerycznie, a Marcel pokręcił z rozbawieniem głową. – W ogóle nie rozumiem, jak to jest możliwe, żeby komuś się chciało tyle bzykać – wyznał po chwili.
– Na początku chyba zawsze tak jest? – zasugerowałem, wzruszając ramionami. Pokręcił bez wahania głową. 
– Nie – zaprzeczył prosto z mostu. Zmarszczyłem brwi.
– W takim razie myślę, że to kwestia dwóch facetów – powiedziałem. – Wiesz… to jest układ, w którym nie ma nikogo, kto powiedziałby „nie” – dodałem wymownie, a Marcel parsknął śmiechem, po czym zmarszczył nos. 
– Może i racja. Nigdy o tym nie myślałem – stwierdził z namysłem. Uniosłem nieznacznie brwi.
– Dużo czasu spędzasz na myśleniu o gejowskim seksie? – zakpiłem. Wzruszył ramionami.
– Trochę – odparł lekko, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – No co? Tak jest nasz umysł skonstruowany, że myślimy o różnych rzeczach – wyjaśnił defensywnie. Zaśmiałem się, kręcąc głową ze zdumieniem. – Ale to błędna teoria, bo Olka też chce to robić przez cały czas – zamarudził, przewracając oczami, po czym sięgnął po dwie butelki. Uniosłem sceptycznie brwi, myśląc, że już naprawdę nie miał na co narzekać i posłusznie przyjąłem od niego piwo. Pomieszanie go z wypitym wcześniej u Rafała winem wydawało się świetnym pomysłem. – Trochę… nie rozumiem tego całego szumu – odezwał się nagle. Spojrzałem na niego bez zrozumienia. 
– Szumu wokół czego? 
– Seksu – odparł swobodnie, po czym wzruszył ramionami. – Nie wydaje ci się, że jest trochę… przereklamowany? – zapytał. Zamrugałem z konsternacją. Seks? Przereklamowany? 
– Seks nie może być przereklamowany – zaprotestowałem bez zastanowienia. – To jedna z najbardziej podstawowych potrzeb. Jak… jak jedzenie. 
– No właśnie, a nie wszystko kręci się wokół jedzenia. To znaczy dla niektórych może i tak, ale nie do tego stopnia. To seks został sprowadzony do rangi nie wiadomo czego, kompletnie moim zdaniem niezasłużenie – oświadczył prosto z mostu. Przez chwilę wpatrywałem się w niego bez mrugania.
– Nie lubisz seksu? – zapytałem z zaskoczeniem, bo trochę nie mieściło mi się to w głowie.
– Nie to, że nie lubię – zaprotestował obojętnie Marcel. – Jest okej, po prostu… bez szału – wyznał. Jeszcze przez chwilę próbowałem to przetrawić. Okej zdecydowanie nie było słowem, jakiego ja bym użył. Seks był wspaniały, był najbardziej doskonałą i satysfakcjonującą rzeczą, jakiej doświadczyłem. Może nie zawsze tak było, może to była kwestia drugiej strony, kwestia Rafała, a Marcel nie był z nikim, kto by mu to zapewnił. A może to był efekt jego lekkiego emocjonalnego upośledzenia. W końcu tu nie chodziło o samą mechaniczną czynność, ona faktycznie mogłaby być określona jako okej i nic więcej, chodziło o wszystkie te uczucia, które jej towarzyszyły. Może tego mu brakowało. A może… 
– Może jesteś gejem – zażartowałem głupio. Zaśmiał się.
– Ta. Może – przyznał z rozbawieniem, po czym spojrzał na mnie ukradkiem. – Tylko jeden sposób, żeby się przekonać – dodał, poruszając zabawnie brwiami. Znieruchomiałem, odwzajemniając niepewnie jego spojrzenie. Robił sobie ze mnie jaja? Musiał, nie było innego wyjaśnienia. Zacząłem się mimowolnie zastanawiać, co bym zrobił, gdyby okazało się, że jednak nie robił sobie ze mnie jaj. Poza tym, że mój mózg by chyba eksplodował, poza tym, że musiałbym go odepchnąć, bo miałem Rafała… to nie miałem zielonego pojęcia, co by to znaczyło dla mnie. W moich ustach zebrało się stanowczo za dużo śliny, ale nie chciałem jej przełykać, poczułem delikatną gęsią skórkę i byłem pewien, że włosy na moim karku i rękach stanęły dęba. Obserwowałem w napięciu, jak kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. W końcu nie wytrzymał i otwarcie się roześmiał, a ja wypuściłem ciężko powietrze. Okej, znowu mogłem oddychać.
– Debil – mruknąłem, przewracając oczami. Marcel wyszczerzył zęby bez skruchy.
– To nie to. Faceci mnie raczej nie kręcą. Myślę, że muszę po prostu zmienić dziewczynę na taką, która nie będzie nimfomanką – oświadczył rozsądnie. Jeszcze przez chwilę wyraz jego twarzy był pewny i zdeterminowany, po czym kąciki jego ust opadły i momentalnie cały zmarniał. 
– Ile? – zapytałem wprost. 
– Sześć lat. Bez zawiasów. I dożywotni zakaz pełnienia funkcji publicznych – odparł bezbarwnie. Wypuściłem ciężko powietrze. To nie były dobre wieści. – Liczyliśmy na mniej – przyznał niechętnie. – Niby wyrok nie jest jeszcze prawomocny i będą się odwoływać, ale nikt nie wierzy za bardzo, że to coś da. To tylko… odkładanie w czasie nieuniknionego – dodał, a jego usta się wykrzywiły. Wiedziałem, że jeśli jego ojcu udało się w nim cokolwiek zaszczepić, była to awersja do prawa. Marcel cały się gotował na samą sugestię, że miałby pójść w jego ślady. – Poza tym… prokurator to też jest funkcja publiczna. Więc jak wyjdzie za te sześć lat to może co najwyżej zostać kierowcą ciężarówki. Albo konsultantką Avonu – dodał drwiąco. Zaśmiałem się pomimo okoliczności.
– Może zostać adwokatem. Albo radcą – zasugerowałem, poważniejąc. Marcel pokręcił głową.
– Nie ma szans. Rada w życiu nie zgodzi się wpisać go na listę – oświadczył smętnie. Oklapłem. Nie miałem więcej pomysłów.
– Jesteś zaskakująco spokojny – zauważyłem ostrożnie, bo faktycznie spodziewałem się, że wpadnie w większą histerię. Wzruszył ramionami. 
– Wydaje mi się, że nie mogę już panikować jak gówniarz. Tak po prostu jest, nie zmienię tego, więc muszę do tego podejść rozsądnie i wymyślić, co robić dalej. Z tym mieszkaniem na przykład, na którego czynsz mnie nawet nie stać. Wiem, że powinienem je sprzedać, ale… – urwał z niezdecydowaniem. Natychmiast zrobiło mi się przykro na myśl o tym, że Marcel miałby sprzedać mieszkanie. Okej, nie mieszkał tutaj jeszcze zbyt długo i nadal nie było nawet urządzone, wszędzie były pudła i niepasujące do siebie meble, ale… w trakcie całej budowy, a potem remontu przyjeżdżaliśmy tutaj, żeby nadzorować prace. Ja zdążyłem się do niego całkiem przywiązać, a co dopiero on. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, dlatego milczałem przez dłuższą chwilę, a Marcel pochylił się. – Okej, teraz w ramach poprawiania mi humoru musisz mi powiedzieć o swoim chłopaku – zdecydował. Uniosłem sceptycznie brwi, już zamierzając otworzyć usta i zaprotestować, bo to był najzwyklejszy w świecie szantaż emocjonalny, ale mi nie pozwolił. – Albo nie, sam rozwiążę zagadkę twojego chłopaka – zmienił zdanie, po czym wbił we mnie dociekliwe spojrzenie, mrużąc oczy. Odwzajemniłem uśmiech, mimowolnie zaciekawiony. – Czemu nie chciałeś, żeby Gabi dowiedziała się, jak ma na imię? – zadał pierwsze pytanie tonem, jakim prowadzi się przesłuchania, a ja uznałem, że równie dobrze mogłem spełnić jego zachciankę. 
– Obawiałem się, że skojarzy, o kogo chodzi – odparłem zgodnie z prawdą. 
– Czyli on jest z waszej z pracy – wywnioskował słusznie, marszcząc brwi. – Kurwa, nie wiem, jak mam rozwiązać tę zagadkę, nie znam ludzi od was z pracy – mruknął do siebie, po czym wziął się w garść i kontynuował: – Czyli Gabi go zna – podkreślił, chyba mówiąc wszystko na głos, żeby systematyzować sobie informacje w głowie. – Ale mam wrażenie, że wyjątkowo nie chcesz, żeby właśnie ona się dowiedziała. Co ona ma do niego? – zadał pytanie w przestrzeń. Uśmiechnąłem się tajemniczo. Jego oczy rozszerzyły się lekko. – Ona na niego też leci? Albo… – urwał, a ja skrzywiłem się teatralnie. 
– Jezu, nie – przerwałem mu z rozbawieniem. Niemal widziałem, jak odrzuca w głowie tę opcję, po czym zamyśla się. 
– No to nie wiem, z jakiego innego powodu to miałoby być tak straszne, gdyby się dowiedziała – powiedział z rezygnacją, po czym spojrzał na mnie wyczekująco w sposób, który wskazywał na to, że oczekiwał wskazówki. Uśmiechnąłem się pod nosem, zastanawiając się, kiedy to się stało, że życie moich najlepszych przyjaciół zaczęło kręcić się wokół tajemnicy mojego związku. To była chyba dobra metoda, jeśli chcesz, żeby ktoś zwrócił na ciebie większą uwagę, zasugeruj, że masz sekret, a potem nabierz wody w usta. 
– Ona go nie znosi – podpowiedziałem posłusznie. Marcel zamrugał. 
– I to tyle? – zdziwił się. – No i co cię to obchodzi? Ty też nie lubisz mojej dziewczyny i jakoś muszę z tym żyć – dodał obojętnie.
– Ej, lubię Olkę – zaprotestowałem słabo. To nie było tak, że jej nie lubiłem, po prostu moje uczucia w stosunku do niej były mocno… ambiwalentne. Marcel uniósł brwi, kompletnie nieprzekonany. 
– Daj spokój, przecież wiem, że nie – zaprotestował bez wahania, ale tonem wskazującym na to, że nie miał w związku z tym żadnych pretensji. – Serio, zamierzasz się z nim czaić i ukrywać przed wszystkimi tylko po to, żeby Gabi się nie wkurzyła? – zapytał, brzmiąc, jakby ten powód kompletnie go nie przekonywał.
– Nie chodzi tylko o Gabi… – zacząłem. 
– Okej, więc Gabi go nie lubi – stwierdził, wchodząc mi w słowo. – Przecież i tak będziesz się z nim dalej umawiał niezależnie od Gabi, więc tylko utrudniasz sobie w ten sposób życie… 
– To jest mój szef – wypaliłem ni stąd, ni zowąd, bo chyba naprawdę musiałem w końcu to wykrztusić do kogokolwiek. Marcel urwał w połowie zdania, a jego usta jeszcze przez chwilę były otwarte, jakby zapomniał je zamknąć. W końcu zrobił to bardzo powoli, cały czas wpatrując się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. 
– Pierdolisz – szepnął ze zgrozą. – Pieprzysz się ze swoim szefem? – dodał po chwili z nadal wybałuszonymi oczami. Postanowiłem nie odpowiadać, bo uznałem, że wyraziłem się wystarczająco jasno. Niemal widziałem, jak trybiki w jego głowie po chwilowym zwarciu zaczynają znowu poruszać się powoli, odzyskując jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy i podrzucając mu informacje i możliwe konsekwencje. – Błagam, powiedz mi, że twój szef i szef Gabi to nie jest ta sama osoba. Że macie innego szefa – wydusił, choć sam musiał mieć świadomość tego, że się oszukiwał. W końcu powiedziałem mu chwilę temu, że Gabi go nie znosiła. To byłby zbyt duży zbieg okoliczności.
– Mamy tego samego szefa – wyznałem z rezygnacją, po czym podrapałem się niezręcznie po karku.
– Czyli… to właśnie o nim mówimy – upewnił się Marcel, bo najwyraźniej nadal miał trudności z przyjęciem tego do wiadomości. – O szefie-psycholu. 
– On nie jest psycholem… – zaprotestowałem, przewracając oczami. 
– Znam trzy osoby, które go znają i dwie z nich twierdzą, że jest psycholem – wszedł mi w słowo, unosząc sceptycznie brwi. – Statystyki nie kłamią… 
– Za to ta trzecia zna go lepiej i twierdzi, że nie jest – przerwałem mu, czując, że zaczyna podskakiwać mi ciśnienie. – A wszyscy wiedzą, że statystyki jakościowe są lepsze od ilościowych – dodałem przemądrzale. Marcel prychnął. 
– Znasz go ile, miesiąc? 
– Półtora – poprawiłem go ze złością. 
– Nie no, to faktycznie całkowicie zmienia postać rzeczy – zakpił. – One obie pracują dla niego od roku i mam ci przypomnieć, ile razy Gabi opowiadała nam, przez co przechodziła przez tego świra? I Olka mówi dokładnie to samo… 
– To nie jest wina Rafała, że nie potrafią wykonywać swojej pracy – warknąłem z irytacją, po raz pierwszy wyrażając tę opinię na głos. Marcel zamrugał z niedowierzaniem. – Nie tylko one zapierdalają, ale wszyscy, to już taka branża! Trzeba być trochę odpornym na krytykę i pogodzić się z tym, że jak coś zjebią to zostaną opierdolone od góry do dołu, a nie tylko płakać za każdym razem, jak szef krzywo na nie spojrzy – dokończyłem dobitnie.
– Czy ty siebie słyszysz? – zapytał Marcel, brzmiąc, jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówiłem. – Jeszcze jakiś czas temu twierdziłeś to samo co my wszyscy, że to jest psychiczne znęcanie się i pierdolony mobbing! Co on ci zrobił, pranie mózgu?! – zawołał. 
– Nie, po prostu teraz wiem, jaką jest osobą i dlaczego zachowuje się tak, jak… – zacząłem, starając się brzmieć rzeczowo, a nie defensywnie, bo nie musiałem się bronić ani tłumaczyć. Ani tym bardziej nie musiałem bronić Rafała.
– No, wiemy już, że jest osobą, która sypia ze swoimi podwładnymi – przerwał mi drwiąco. – I to według ciebie jest normalne? – zapytał wyzywająco. Odetchnąłem głęboko, próbując opanować emocje.
– Nie wiem, czy jest normalne, ale… – zacząłem nieco ciszej. 
– To ja ci powiem, nie jest – przerwał mi Marcel. – Co więcej, to ma nawet swoją nazwę. Molestowanie – oświadczył bez wahania. Zazgrzytałem zębami, bo to już była przesada. 
– Jestem całkiem pewien, że molestowanie zakłada opór drugiej strony… – zacząłem równie kpiącym tonem.
– To nie jest takie proste, Kacper – zaprotestował, samemu nieco się uspokajając i wyraźnie próbując podejść do tego rozsądnie. – Nie mówimy, kurwa, o gwałtach, tylko o stosunku władzy. Nie wmówisz mi, że to jest zdrowe, kiedy on automatycznie jest w tej relacji w pozycji nadrzędnej. Bo ma faktyczną władzę nad tobą. Dlatego właśnie normalni ludzie nie pieprzą się ze swoimi przełożonymi – dodał, znowu zaczynając brzmieć opryskliwie, a ja tak mocno poczułem wbitą szpilę, jakby mnie faktycznie zakuło.
– Zupełnie jakby nie dało się oddzielić życia zawodowego od prywatnego – burknąłem, zastanawiając się intensywnie, czy on przypadkiem nie miał całkowitej racji. Czy to rzeczywiście nie było normalne w żadnym znaczeniu tego słowa i każdy zareagowałby tak jak on, tylko ja byłem jakiś dziwny i ubzdurałem sobie, że kiedy pomiędzy dwojgiem ludzi zaczynało rodzić się jakieś uczucie to należało się go chwytać rękami i nogami, niezależnie od okoliczności i potencjalnych konsekwencji. Na pewno nie zamierzałem powiedzieć tego głośno.
– Bo się nie da – poinformował mnie Marcel. – Daj spokój, Kacper, żaden człowiek nie jest robotem. Każdy kieruje się emocjami. I myślisz, że on nie wykorzysta tej władzy, jaką ma nad tobą, kiedy go wkurzysz albo kiedy się pokłócicie? Albo kiedy nie będziesz miał ochoty dać mu dupy, bo taki dzień kiedyś nadejdzie? Dlaczego miałby tego nie zrobić, bo to nieetyczne? – zapytał z niedowierzaniem. 
– Tak, dokładnie dlatego… 
– Widać, jak u niego z etyką, skoro najwyraźniej nie widzi w tym niczego niewłaściwego – prychnął. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale nie dał mi dojść do głosu. – Nie mówiąc już o tym, że coś może naprawdę, broń Boże, jebnąć między wami, a wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, żeby kompletnie zablokował ci dalszy rozwój w tej branży. Zresztą nie tylko, może nawet zwolnić cię dyscyplinarnie, a to będziesz miał w papierach już na zawsze i będziesz miał problem ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy. Na pewno znalazłby powód, żeby to zrobić, w końcu on jest w tej firmie panem i władcą – dodał z obrzydzeniem. Zmrużyłem oczy ze wściekłością, chyba dlatego, że zdawałem sobie sprawę z tego, że po części miał rację. I nie miałem argumentu. Moim jedynym argumentem było to, że nie wierzyłem, że Rafał zrobiłby coś takiego, ale wiedziałem, że choć mnie to w zupełności przekonywało, dla niego zabrzmi żałośnie.
– No i co z tego? – zapytałem w końcu cicho, uznając, że z Marcelem trzeba było dyskutować konkretnie. – Podobnie jak ja mógłbym go pozwać o to molestowanie, którego tak się uczepiłeś, bo mógłbym. I prawdopodobnie nawet bym wygrał, Rafał nie lubi się użerać i włóczyć po sądach, stwierdziłby, że trudno, lepiej wyciszyć sprawę, zacisnąć zęby i zapłacić. I gdyby on próbował odegrać się na mnie, nie zyskałby na tym nic poza chorą satysfakcją. Ja ugrałbym pewnie parę milionów. Myślę, że jednak lepiej na tym wychodzę – dodałem kpiąco, przyjmując podobnie ofensywną postawę co on. Marcel przez chwilę się nie odzywał, chyba obmyślając kontrargument. – Tyle że, uwaga, uwaga, ufamy sobie nawzajem, że żaden z nas nie zrobiłby takiego świństwa. To możliwe, wiesz? – dodałem konspiracyjnie. Marcel parsknął słabo.
– Ufacie sobie… – urwał, przecierając oczy palcami, jakby nie mieściło mu się to w głowie. Po chwili pokręcił głową z rezygnacją, bo chyba dotarło do niego, że żadnym krzykiem nie zmieni mojej decyzji, że ona już dawno zapadła. – Nie wiem, jak możecie sobie ufać w takiej sytuacji po półtora miesiąca znajomości, ale… 
– Marcel. Przestań panikować – poprosiłem spokojnie, bo wiedziałem, że do tego to się sprowadzało. Wjechał tak na mnie nie żeby mnie zgnoić, tylko dlatego, że się martwił. – To brzmi o wiele bardziej kontrowersyjnie niż jest w rzeczywistości. On nawet nie jest moim bezpośrednim przełożonym, moje obowiązki i jego obowiązki nie mają ze sobą żadnego związku. Mógłbym pracować w tej firmie latami i nie zamienić z nim słowa. Zresztą my w pracy praktycznie nie rozmawiamy, mamy to kompletnie… odseparowane – oświadczyłem z przekonaniem, bo nadal wierzyłem, że w zupełności panowałem nad „pan prezes w agencji, Rafał w łóżku”. Marcel spojrzał na mnie z powątpiewaniem. – Co ty, masz mnie za idiotę? 
– No dotychczas nie miałem… – mruknął sceptycznie. 
– Nie jestem idiotą – oznajmiłem stanowczo. – Wiem, co robię. Myślisz, że wszedłbym w coś takiego bez zastanowienia? Że nie przemyślałem tego tysiące razy? Że co, przygody mi się zachciało? – prychnąłem lekceważąco, bo tak naprawdę wszedłem w to kompletnie bez zastanowienia. Wyszło dobrze, ale chyba nie wziąłem pod uwagę większej ilości czynników niż sądziłem. 
– Nie pytaj mnie o to, bo naprawdę nie jestem w stanie wymyślić nawet jednego sensownego powodu, dla którego miałbyś chcieć się wpierdalać w coś takiego… – zaczął, brzmiąc na przytłoczonego. 
– Zakochałem się – wyznałem nagle. To miałem dopiero wieczór szczerości. Co za absurd, że jako pierwszemu przyznałem się do tego Marcelowi, nawet zanim przyznałem się samemu sobie. Ta myśl tkwiła we mnie, ale ani razu nie wypowiedziałem jej nawet w głowie z pełnym przekonaniem, dopóki nie wypowiedziałem jej teraz na głos. Marcel przez chwilę gapił się na mnie bez wyrazu, po czym oparł czoło o pięść i westchnął z rezygnacją. 
– Oczywiście, że się zakochałeś – mruknął oschle. Zmrużyłem oczy, nie do końca wiedząc, co to miało znaczyć. – Mam tylko nadzieję, że kompletnie cię nie zaślepiło i naprawdę wiesz, co robisz – dodał niechętnie. Ja też westchnąłem. Czy wiedziałem, co robiłem? Uprawiałem hazard, to na pewno. Poza tym chyba nie miałem zielonego pojęcia. Jedyne, co wiedziałem, to że nie miałem najmniejszego zamiaru przestać tego robić. Cała złość na niego i urażona duma mi minęły i poczułem nagłą potrzebę, żeby wyjaśnić mu, co mną kierowało, choć wiedziałem, że nie miałem na to zbyt dużych szans. On nie znał Rafała, nie znał nas razem, więc jak miałby zrozumieć? 
– On jest naprawdę świetnym facetem – powiedziałem cicho. Marcel wydał z siebie odgłos wskazujący na to, że poważnie w to wątpił. Prychnąłem z urazą. – No co tak patrzysz? Nawet go nie znasz. Jest – powtórzyłem uparcie. – Nie można patrzeć na niego wyłącznie z perspektywy jego pracowników, bo w stosunku do nich faktycznie jest wymagający, ale to dlatego, że każdy z nich ma jakiś nieduży zakres obowiązków, a on musi panować nad wszystkim naraz. Gdyby dał im trochę więcej luzu, to by się zwyczajnie posypało. Ale prywatnie nie jest taki, jest… czuły i wyrozumiały, i… słodki – urwałem, z każdym słowem zaczynając odczuwać coraz większy wstyd, bo mówiłem to do Marcela i chyba naprawdę brzmiałem jak zakochana nastolatka. – No dobra, bywa też humorzasty – przyznałem niechętnie. – I jest apodyktyczny i bezkompromisowy. Ale to też poniekąd sprawia, że jest taki dobry w tym, co robi – dodałem defensywnie. Marcel uniósł sceptycznie brwi. 
– Co za szczęście, bo już myślałem, że Rafał jest cholernym chodzącym ideałem – skwitował oschle. Uśmiechnąłem się do siebie.
– Nie jest żadnym ideałem, jest po prostu… – zacząłem, po czym zamyśliłem się, próbując znaleźć odpowiednie określenie.
– No? Jaki jest? – ponaglił mnie Marcel, brzmiąc, jakby już negował to, co zamierzałem powiedzieć, choć jeszcze nawet tego nie usłyszał. 
– Jest mężczyzną – odparłem z cieniem zażenowania. – Nie jest jakimś rozchwianym emocjonalnie dzieciakiem, który nie ma pojęcia, czego chce, tylko prawdziwym, dojrzałym facetem. I chyba tego właśnie potrzebuję. Tak jak ty potrzebujesz teraz zabawnej, niezobowiązującej laski, więc wziąłeś sobie Olkę, tak ja potrzebuję kogoś, kto będzie w pewnym sensie stanowił dla mnie wyzwanie, intelektualnie i… tak ogólnie życiowo. Z kim będę czuł się pewnie. I może kogoś, kto… – odchrząknąłem z zawstydzeniem. – Kto się mną trochę zaopiekuje – wyznałem, wzruszając ramionami. Marcel przez chwilę wpatrywał się we mnie z namysłem. 
– Zaraz, ile on ma lat? – zapytał nagle, jakby przy tym całym nawale informacji dopiero teraz ten szczegół przyszedł mu do głowy.
– Czterdzieści – odparłem zdawkowo, postanawiając sobie, że nie miałem najmniejszego zamiaru wstydzić się wieku Rafała. Marcel zaśmiał się, chociaż w tym śmiechu nie było wiele wesołości.
– Ja pierdolę – podsumował niezbyt elokwentnie. – Świetnie. Czyli jest… – zrobił w myślach szybką kalkulację. – Osiem lat młodszy od twojego ojca. I cztery lata młodszy od twojej matki – dodał, zupełnie jakbym sam nie umiał liczyć. – Jakby bardzo się uparł to sam mógłby być twoim ojcem – zauważył z dezaprobatą. 
– No cóż, gdyby nie był pedałem – mruknąłem z rozbawieniem. Marcel zaśmiał się szczerze po raz pierwszy od momentu, kiedy mu powiedziałem.
– No tak – przyznał swobodnie. – Nadal Freud miałby pewnie sporo do powiedzenia na ten temat – dodał złośliwie. 
– Nawet nie próbuj mi tu odstawiać psychoanalizy… – zacząłem ostrzegawczo, choć tak naprawdę czułem przytłaczającą ulgę, bo doskonale rozróżniałem Marcela, który potępiał od Marcela, który trochę się nabijał, ale powoli godził z tą myślą.
– Czyżby brak ojcowskiego wzorca? – zastanowił się na głos. – Mówisz do niego w łóżku „tatusiu”? – zapytał uszczypliwie. Skrzywiłem się z niesmakiem. 
– Jezu, nie – wydusiłem, po czym uniosłem kącik ust. – Ale czasami mówię do niego „panie prezesie” – wyznałem konspiracyjnie. Tym razem to była Marcela kolej, żeby skrzywić się z obrzydzeniem.
– Nie mów tego Gabi, bo już nigdy nie będzie w stanie bezpośrednio się do niego zwrócić – poradził. Parsknąłem śmiechem. – To go kręci? Bo jeśli tak, to musi być jakiś kompleks – stwierdził z przekonaniem. 
– Wydaje mi się, że to go bawi. Bardziej mnie kręci – przyznałem bez oporu.
– Czyli kręci cię władza – oświadczył Marcel, formułując to jako stwierdzenie, a nie pytanie. Przez chwilę poważnie się nad tym zastanawiałem. Tak, coś w tym było. Jeszcze zanim cokolwiek się między nami wydarzyło, podobało mi się, jak Rafał rozstawiał ludzi po kątach. 
– A kogo nie? – zapytałem beztrosko, wzruszając ramionami. Marcel zmarszczył nos, więc jego chyba nie. Przez chwilę obaj milczeliśmy.
– I jak ty to sobie na dłuższą metę wyobrażasz? – odezwał się w końcu poważnie, a ja spojrzałem na niego pytająco. – No bo nawet przyjmując, że masz rację, że to jest prawdziwa, wielka miłość i obaj będziecie tak cudowni, że żaden żadnemu nie zajdzie za skórę… no to co, bez końca będziecie tak się ukrywać przed całym światem? – zapytał sceptycznie. Zacząłem się zastanawiać, bo to faktycznie był spory problem, chociaż… chociaż może wcale nie? 
– Zdefiniuj „cały świat” – powiedziałem, po czym kontynuowałem, zanim zdążył odpowiedzieć: – Ja i tak nie ujawniłem się przed moją rodziną. Jak powiem im o sobie to powiem im też o Rafale, bo i czemu nie? On i tak nie spowiada się swoim pracownikom ze swojego życia uczuciowego, nieważne, z kim by się spotykał. Bardzo… ceni sobie swoją prywatność. Ani ja nie powiedziałbym rodzinie, gdybym był z kimkolwiek innym, ani on nie powiedziałby w firmie, gdyby był z kimkolwiek innym. Więc to nie jest kwestia… nas. Poza tym jego najlepszy przyjaciel wie. Teraz mój najlepszy przyjaciel też wie. Jak dla mnie to wszyscy najważniejsi ludzie wiedzą – stwierdziłem z uśmiechem, który Marcel słabo odwzajemnił. – Jego mama wie – przypomniałem sobie nagle. – Nie pytałem go, więc nie wiem, ile wie, ale słyszałem, jak powiedział jej coś o mnie przez telefon. Nic wielkiego, tylko coś w rodzaju, że Kacper dopiero co przyszedł i nie może gadać – dodałem, wzruszając ramionami, żeby to zbagatelizować, ale i tak uśmiechając się głupkowato do siebie, bo z jakiegoś powodu fakt, że powiedział o nas swojej matce strasznie mnie ekscytował. Marcel słuchał mnie w milczeniu, a po jego ustach błąkał się lekki uśmiech, który po chwili zbladł. 
– Ale prędzej czy później to wyjdzie – zaprotestował uparcie, najwyraźniej podchodząc do tego znacznie mniej optymistycznie niż ja. – Albo przypadkiem, albo was samych zmęczy ukrywanie się. Z tego, co mówisz, to jego może zmęczyć. Wiesz, czym innym jest nieobnoszenie się ze swoim życiem prywatnym, a czym innym uważanie na każdy swój ruch, żeby przypadkiem nikt się nie dowiedział. Jeśli faktycznie jest tak, jak mówisz i jego orientacja seksualna nie jest dla nikogo tajemnicą to on tak naprawdę nie ma żadnej poważnej motywacji, żeby zachować to w sekrecie – zauważył. Zmarszczyłem brwi.
– No dobra, no to jak pewnego dnia będzie chciał się ujawnić albo ktoś się dowie… – zacząłem.
– …to wtedy dla niego to będzie „ups, wydało się”. Ty natomiast staniesz się tym gościem, który sypia z szefem i to nie wiadomo od kiedy. Każdy awans, jaki dostaniesz od momentu zatrudnienia, każda podwyżka, każde fory czy wyjątkowe traktowanie, w zasadzie wszystko, co osiągniesz w tej firmie… zostanie postawione pod znakiem zapytania, czy osiągnąłeś to sam swoją ciężką pracą, czy on ci to załatwił – powiedział spokojnie. Przełknąłem ślinę, bo to był całkiem zasadny argument. Wiedziałem, że nie wytrzymałbym w firmie, w której ludzie myśleliby o mnie w taki sposób. No cóż, musiałem po prostu nie dopuścić do tego, żeby to się wydało. A gdyby ziścił się najgorszy scenariusz… 
– W najgorszym wypadku zmienię pracę – zdecydowałem. Marcel spojrzał na mnie, jakbym zgłupiał.
– Serio pozbawiłbyś się takiej szansy? – zapytał z niedowierzaniem. Wzruszyłem ramionami.
– Od razu pozbawił… To nie jest jedyna firma, która pozwala pracować przy filmach, są setki innych…  
– Ale dająca największe możliwości – wszedł mi w słowo Marcel. 
– Nadal… firm są setki, a Rafał jest jeden. Myślę, że wręcz by mi ulżyło, gdybyśmy przecięli te wszystkie powiązania zawodowe i zostali wyłącznie przy relacji prywatnej – powiedziałem z zastanowieniem. W pewnym sensie dobrze było czuć w pracy, że Rafał był zawsze blisko, ale z drugiej strony strasznie mnie to konfundowało i było powodem większości moich dylematów. Marcel przyglądał mi się bez słowa, chyba uznając, że skoro byłem gotów na tak drastyczne ruchy to on nie miał więcej argumentów. – Martwi mnie tylko Gabi – wyznałem po chwili, zaciskając wargi. – Ona jest w sumie jedyną osobą, która coś wie, ale nie wszystko i jak ją znam to pewnie będzie drążyć. Więc chyba lepiej będzie, jak sam jej powiem – dodałem z rezygnacją, wcale nie wyczekując tej rozmowy z niecierpliwością. Marcel podrapał się po głowie.
– Myślę, że powinieneś – stwierdził po chwilowym namyśle. – Wiesz, Gabi zareaguje dokładnie tak samo jak ja. Albo nawet lepiej, bo ona traktuje takie rzeczy mniej poważnie. Jedyny problem jest taki, że to jej znienawidzony szef, ale w końcu się z tym pogodzi. Pamiętasz zresztą, jak w liceum umawiała się z tym hokeistą, który nazywał nas lamusami? Jak postanowiłeś, że będziesz skatem i zacząłeś jeździć na deskorolce? – zapytał, szczerząc zęby. Spojrzałem na niego z oburzeniem. 
– Deskorolki nie są lamerskie, są zajebiste. Każdy, kto oglądał „Powrót do przyszłości” ci to powie – zaprotestowałem gwałtownie. Marcel pokręcił z rozbawieniem głową. 
– On wyraźnie tak nie uważał. Zresztą to nieważne, co jest ważne to że spotykała się z facetem, który nas gnoił.
– To nie do końca to samo – zauważyłem sceptycznie.
– Trochę tak – nie zgodził się Marcel. – Nie będziemy się przecież dostosowywać we trójkę do siebie nawzajem, każde z nas ma swoje życie. Zresztą dla niej to niczego nie zmieni, twój Rafał raczej nie stanie się przez to jeszcze większym chujem. Jeśli już to wręcz przeciwnie, może trochę jej odpuści ze względu na ciebie – dodał, wzruszając ramionami. Skrzywiłem się sceptycznie, bo jakoś nie uważałem tego za zbyt prawdopodobne. – Powinieneś jej powiedzieć – powtórzył z przekonaniem.
– Muszę najpierw z nim o tym pogadać – wymamrotałem z niezdecydowaniem.
– To twoja przyjaciółka – zauważył oschle Marcel.
– Ale jego asystentka – zaprotestowałem. – Nie mogę z nim tego nie skonsultować – dodałem. Marcel wzruszył ramionami w sposób, który sugerował, że opinia Rafała niezbyt go obchodziła, ale najwyraźniej postanowił się nie kłócić. 
Dopiero kiedy po kolejnych paru godzinach obgadywania sprawy jego ojca pozbyliśmy się koszulek i położyliśmy się w jego łóżku w sypialni – tyle dobrego, że przestał spać na kanapie w salonie – zacząłem rozmyślać o tym wszystkim. O perspektywie powiedzenia Gabi i o obawach Marcela. O tym, co by było, gdyby rzeczywiście sprawy się popsuły między nami i czy założenie sobie, że Rafał był typem faceta, który rozwiązywał takie sytuacje z klasą nie było przypadkiem głupotą z mojej strony. O tym, czy pewnego dnia cały świat się o nas dowie i jakie to będzie miało konsekwencje dla mnie. I przede wszystkim o tym, czy faktycznie był na mnie zły, że go zostawiłem. Aż mnie ściskało nieprzyjemnie w dołku na tę myśl, ale przecież musiał wiedzieć, że okoliczności były wyjątkowe i to nie było tak, że postawiłem Marcela ponad nim. Nie chciałem, żeby był obrażony, ale jeszcze bardziej nie chciałem, żeby okazało się, że należał do ludzi, którzy obrażali się o takie rzeczy. Ciężko było mi wytrzymać tę niepewność, na czym staliśmy i przez chwilę miałem ochotę do niego napisać, ale zorientowałem się, że dochodziła trzecia w nocy, a leżący koło mnie Marcel już dawno był pogrążony w głębokim śnie. Nie no, nie będę się wygłupiał i go budził. Po prostu dowiem się rano.


***


Nadejście poranka wcale nie zmniejszyło mojej nerwowości, chyba wręcz przeciwnie. Trochę z Marcelem zaspaliśmy, więc tylko pożyczyłem od niego jakiś czysty t-shirt, ubraliśmy się i każdy z nas pognał w inną stronę. Udało mi się nie spóźnić do pracy i całe szczęście, bo dziś w agencji był ważny dzień. Rozpoczynaliśmy przesłuchania do nowej produkcji serialowej, i to nie jakiejś kolejnej identycznej telenoweli, tylko tak zwanej dobrej telewizji. To właśnie przez ten projekt Rafał, a co za tym idzie i Gabi, mieli tak przerąbane przez cały poprzedni miesiąc, kiedy wszystko było na etapie wstępnych szkiców. Ledwo wszedłem do recepcji, a już wyczułem tę atmosferę podekscytowania. Panował tu podobny chaos co tego dnia, gdy przyjechałem na rozmowę kwalifikacyjną. Pomieszczenie znowu było zatłoczone, wszyscy powtarzali role, medytowali i rozgrzewali głos, ale też zerkali na siebie niby to z sympatią, ale jednak niechętnie. Tutaj i dzisiaj spełni się marzenie jednej z tych osób, może dwóch. A może żadnej, może nikt nie będzie odpowiedni. Tak czy inaczej większość wyjdzie z niczym.
To była ciężka harówka. Tak ciężka, że nie tylko już w połowie dnia ledwo stałem na nogach, ale nie miałem nawet dwóch wolnych minut, żeby wyjąć telefon i napisać do Rafała. Zresztą nie sądziłem, żeby to był zbyt dobry moment. Pierwszy dzień przesłuchań był trochę jak oficjalne otwarcie projektu, który w końcu przestawał być ściśle tajnymi szeptami pomiędzy reżyserem a producentem, a stawał się faktem. Poza paroma naprawdę dużymi nazwiskami, które dostały role na pstryknięcie palca, cała społeczność studentów i absolwentów aktorstwa i kilku co ambitniejszych amatorów urządzało wtedy pielgrzymki na casting. Tyle że jak to na oficjalnych otwarciach bywało, każdy lubił się na nich pojawić, dlatego sponsorzy, producenci, scenarzyści i każdy, kto jak dotąd zamoczył choćby palec w tej produkcji przyszedł dzisiaj do agencji, niby żeby zobaczyć, jak idzie, ale tak naprawdę żeby się pokazać. No i zamienić parę słów z Rafałem, to był chyba główny gwóźdź programu. Ci co ważniejsi otrzymywali zaszczyt wypicia kawy w jego towarzystwie. Kilka najbardziej grubych ryb dostawało drinka. To nie była nawet prawdziwa praca, ale i tak wymagało nieskończonych pokładów cierpliwości i wytrwałości.
Kiedy nadszedł czas przerwy na lunch, zostałem zaproszony, żeby zjeść go w towarzystwie Marcina, reżysera filmu i jego asystentki, więc odmowa nawet nie wchodziła w grę. Nie to, żebym chciał odmówić, to była niepowtarzalna okazja, żeby poznać faceta, który stał już za paroma całkiem znaczącymi tytułami. Nazywał się Szymon i okazał się całkiem równym gościem, w miarę sympatycznym i bezpretensjonalnym jak na reżysera. Ja też nie mogłem być nadąsanym dzieciakiem rozmyślającym o swoim chłopaku, musiałem być duszą towarzystwa, bo właśnie w ten sposób robiło się znajomości. Kiedy skończyliśmy jeść, postanowiłem ulotnić się do końca przerwy, żeby odetchnąć trochę od ludzi. W recepcji nie było na to szans, bo nadal pękała w szwach. Zacząłem przeciskać się przez tłum i nawet nieźle mi to szło, dopóki nie wpadłem na kogoś wychodzącego właśnie zza rogu. Prawie zatoczyłem się na osobę stojącą za mną, ale udało mi się utrzymać równowagę. Uniosłem wzrok i odkryłem, że patrzyłem prosto w oczy Rafała, a on patrzył na mnie. Zamrugał, a kąciki jego ust zadrgały, jakby za wszelką cenę powstrzymywał się od uśmiechu.
– Przepraszam – wymamrotałem z zażenowaniem. 
– Nie szkodzi – zapewnił mnie gładko. Chyba zastawiałem mu drogę, ale nie potrafiłem zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Jezu, to było takie debilne i ryzykowane, ale ci wszyscy ludzie wokół nas robili tyle gwaru, a ja nie mogłem dłużej nie wiedzieć. 
– Jesteś na mnie zły? – zapytałem półgłosem, ledwie poruszając ustami. Zmarszczył nieznacznie brwi i uchylił usta, żeby odpowiedzieć.
– Cześć, Rafał – usłyszałem nagle nad swoim ramieniem przyjazny, pogodny głos. Rafał drgnął, a jego wzrok przeniósł się na osobę, która to powiedziała. Coś zmieniło się w jego twarzy, nie jakoś drastycznie, trzeba było bardzo uważnie mu się przyglądać, żeby to dostrzec. Jakikolwiek cień uśmiechu natychmiast zniknął, a jego usta wydęły się brzydko, jakby zacisnął zęby.
– Cześć – mruknął chłodno, przenosząc wzrok gdzieś na tłum, jakby już pluł sobie w brodę, że poświęcił tej osobie jedno spojrzenie, po czym bez słowa przecisnął się obojętnie pomiędzy mną a nim i ruszył do swojego biura. Obejrzałem się za nim bezradnie, ale na mnie też już nie spojrzał. Przypomniałem sobie, że miałem iść na samotnego papierosa, ale nie mogłem się powstrzymać i nie zerknąć jeszcze ukradkiem na tego gościa. Był wysoki, trochę wyższy ode mnie, więc od Rafała pewnie też, bo byliśmy podobnego wzrostu. Miał jasne włosy, bardziej w kolorze zboża niż platynowe tak jak Marcel, i niebieskie oczy. Nie można było mu odmówić atrakcyjności, takiej raczej w stylu słodkiego drania niż typowego macho. Poczułem tę bardzo znajomą już absurdalną irytację, kiedy spojrzał na mnie bez zainteresowania, po czym odszedł w przeciwnym kierunku. Przewróciłem oczami na samego siebie i ruszyłem w stronę wyjścia. Czekałem właśnie, aż wszyscy się odsuną, żebym mógł otworzyć drzwi i się stąd wydostać, kiedy mój telefon zawibrował w kieszeni.

Od: R. Nie jestem, Lisku.

Odetchnąłem z ulgą, zarówno przez tę wiadomość, jak i przez to, że w końcu znalazłem się na powietrzu. Zapiąłem kurtkę i odpaliłem papierosa, wyrzucając faceta z myśli. Rafał nie był zły. W tym momencie nic innego się dla mnie nie liczyło. 
Myślałem, że ten dzień nigdy się nie skończy. Ludzi tylko przybywało, a każda kolejna osoba, która się pojawiała, wydawała się mieć nieograniczone zapasy energii, bo kiedy w końcu nadszedł jej moment, chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Próbowałem skupić się na tym, co działo się w kadrze, ale po głowie cały czas chodzili mi Marcel, Gabi, ten facet… Rafał. Odetchnąłem, kiedy powiedział mi wprost, że nie był zły, zwłaszcza że gdyby to było koleje „mówię jedno, a myślę drugie” to nie dodałby „liska”. Wszystko więc wskazywało na to, że naprawdę było okej między nami, ale i tak chciałem móc z nim normalnie porozmawiać, żeby mieć pewność. Byłem cholernie rozkojarzony, ale starałem się choć częściowo zwracać uwagę na to, co działo się w kadrze. 
– Dzień dobry, nazywam się Wiktor Wesołowski – przedstawił się grzecznie chłopak z rękami założonymi za plecami. Brzmiał na stremowanego. – Mam dwadzieścia lat i od roku pracuję w modelingu. Próbuję również swoich sił w aktorstwie, jestem po pierwszym semestrze pierwszego roku Warszawskiej Szkoły Filmowej – dodał nerwowo. Szymon pokiwał głową, po czym przeszedł do tłumaczenia, co było w tej scenie najważniejsze i na czym powinien się skupić. 
Mógł spokojnie zostać przy modelingu. To znaczy nie był taki zły, ale chyba bardzo zestresowany. Tyle tylko, że wyglądał. I to jak wyglądał. Posiadanie tak idealnych kości policzkowych powinno być nielegalne. Patrzyło się w każdym razie z przyjemnością na jego starania, zwłaszcza że po chwili zaczął się całkiem rozkręcać. Ej, wcale nie był kiepski, tylko trochę nieoszlifowany, ale miał potencjał. Całkiem nieźle interpretował, chociaż był zbyt teatralny. Czuć było od niego tradycyjną szkołę, która nie nadążała za czasami. Trzeba będzie to z niego wyplenić.
– Chciałbym, żeby za każdym twoim słowem i każdym ruchem stała intencja i żebyś ty wiedział, jaka to jest intencja – polecił Szymon, przerywając mu. – I nie graj tyle. 
Chłopak zamrugał, bo każdy, kto nie miał doświadczenia filmowego był zdezorientowany, kiedy reżyser kazał mu nie grać. Byłem w stanie to zrozumieć, bo teatr stosował skrajnie odmienne metody. Wrócił na środek, wziął głęboki oddech i zawahał się, wyraźnie nie wiedząc za bardzo, jak się do tego zabrać i w jaki sposób mniej grać.
– Weź pod uwagę, że tutaj są dwa wymiary udawania – odezwałem się, chociaż wcale tego nie planowałem, bo chciałem mu wyjaśnić to, co dla Szymona wydawało się oczywiste. Zerknąłem na niego kątem oka, żeby sprawdzić, czy nie był zły przez to, że wpieprzyłem mu się w kompetencje, ale tylko pokiwał głową, wskazując na mnie gestem mówiącym „O, to, to”. – Pierwszy to jesteś ty udający postać i to jest nietykalne, ale mamy jeszcze drugi, bo ta postać kłamie. I to musi być widać, że ty udajesz, że wierzysz w swoje słowa, bo nie grasz kłamcy idealnego, coś musi cię zdradzać – dodałem cierpliwie. Chłopak przełknął ślinę, po czym pokiwał głową z determinacją.
– Dobra, jedziemy – zarządził Szymon. – Kamera – poprosił. 
– Idzie cały czas – odparłem. 
– Akcja. 
Kilkanaście minut później przetarłem oczy ze zmęczeniem. To był najdłuższy casting jak dotąd, ale byłem z niego niezrozumiale zadowolony. Chłopak szybko łapał, a to już było obiecujące.
– No, ten ostatni dubel był niezły – przyznał Marcin, ziewając, kiedy z powrotem zostaliśmy sami.
– Bierzemy go na dogrywkę – zgodził się Szymon, kiwając głową. – A ty – zwrócił się do mnie. – Masz smykałkę reżyserską – oświadczył. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym bąknąłem ciche „dzięki”, czując się mimowolnie połechtany. Może minąłem się z powołaniem? Nie, to był po prostu wynik gapienia się przez całe dnie na ludzi odgrywających rozmaite role. – Daj następną osobę – polecił swojej asystentce.
Już prawie przysypiałem przed kamerą, kiedy on pojawił się w moim kadrze. 
– Cześć. Z większością z was już się znamy, ale dla tych, z którymi nie, Tomasz Strzelczyk – przedstawił się z leniwym uśmieszkiem, przenosząc wzrok z Szymona na Marcina, a potem na mnie.
– Cześć, Tomuś – rzucił swobodnie Szymon, po czym przeszedł do omawiania z nim, co gramy i jak gramy. Ja w tym czasie przyglądałem mu się przez kadr, robiąc maksymalne zbliżenie na jego twarz i czując się trochę jak psychopata. Wydawał się kompletnie zrelaksowany, jakby nie miał w sobie ani grama tremy. – Dobra, to dawaj – polecił w końcu Szymon. – Kamerę proszę. 
– Poszła – mruknąłem. Poszerzyłem kadr do amerykańskiego, nagle odzyskując pełne skupienie i niemal w napięciu czekając na to, jak sobie poradzi. Nie wiem, dlaczego aż tak mnie to interesowało. Jedyną rzeczą, jaką do tej pory wiedziałem o tym facecie było to, że Rafał go nie lubił. Bardzo
Zaczął dobrze, przekształcając się w ułamku sekundy w najebanego chama, a może miał do tego naturalne predyspozycje? Startował do jednej z głównych ról, biznesmena, którego reputacja została zszargana, popadł w alkoholizm i próbował wszelkimi sposobami odzyskać swoje dawne życie. Coś mi podpowiadało, że wcale nie był aż tak genialnym aktorem, po prostu został stworzony do tej roli, cwany, wyniosły i nieco zblazowany. Dopiero kiedy tak patrzyłem zdałem sobie sprawę z tego, że musiałem go już gdzieś wcześniej widzieć. Na pewno nie w żadnej znaczącej roli, bo bym pamiętał. Sprawiał raczej wrażenie, jakby został zaszufladkowany w drobnych epizodach nieznajomego przystojniaka, który wpieprza się między główną parę. 
– Dobra, dziękuję – powiedział nagle Szymon w połowie znakomitej improwizacji, bo byłem przekonany, że takiej sceny nie było w żadnej wersji scenariusza. Zrobiłem ostatnie zbliżenie, po czym zamknąłem ujęcie na jego wściekłym spojrzeniu, które natychmiast złagodniało, kiedy zatrzymał się wpół ruchu, momentalnie wychodząc z roli. To też robiło wrażenie, bo zawsze wkurzali mnie aktorzy, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, że kiedy reżyser mówił, że stop to znaczyło, że stop. – Dzięki, Tomuś – rzucił Szymon, mrugając do niego porozumiewawczo. Zgadzałem się z nim, miał tę rolę w kieszeni.
Facet – Tomek – uśmiechnął się swobodnie, po czym podszedł do niego i wyciągnął dłoń, którą Szymon bez wahania uścisnął. Potem zrobił identyczny gest w stosunku do Marcina, a ja spojrzałem na niego po raz pierwszy od początku tego castingu i odkryłem ze zdumieniem, że jego usta były tak mocno zaciśnięte, że tworzyły cienką, poziomą kreskę. Zachował pełną kulturę i uprzejmie podał mu rękę, ale kiedy uniósł na niego wzrok, widać w nim było głęboką pogardę. Aż zszokowało mnie to, że ktoś tak łagodny jak Marcin potrafił mieć mord w oczach. Następnie Tomek podszedł do mnie. 
– I jak, będzie coś z tego? – zapytał cicho, wskazując na kamerę, choć wiadomo było, że wszyscy w studio go słyszeli. Mój profesjonalizm wygrał z jakąkolwiek podejrzliwością. 
– Będzie fantastycznie – zapewniłem go, bo naprawdę już byłem podekscytowany tym, ile w tym jednym castingu było świetnego materiału do sklejenia making ofów. Na jego twarzy pojawił się uśmiech tak szeroki i szczery, że aż odruchowo go odwzajemniłem. 
– Wybacz, nie zarejestrowałem twojego imienia – powiedział pytająco. 
– Bo go nie usłyszałeś – odparłem, równie swobodnie przechodząc na „ty”. – Kacper – przedstawiłem się. 
– Dzięki, Kacper – rzucił, wyciągając rękę, którą uścisnąłem, po czym wyszedł ze studia. Szymon zarządził pięć minut przerwy, więc wyłączyłem kamerę, wstałem, rozprostowałem kości i podszedłem powoli do Marcina.
– Ma to jak w banku, nie? – zagaiłem mimowolnie zaciekawiony. – Zajebiste to było… 
– Dobra, słuchaj, Kacper – nie wytrzymał Marcin, po czym rozejrzał się paranoicznie i ściszył konspiracyjnie głos. – Musimy przekonać Szymona, żeby nie dawał mu tej roli – wyszeptał. Uniosłem brwi, zdumiony i bardziej niż trochę oburzony. – I ty musisz to zrobić, bo mi zarzuci, że jestem stronniczy… 
– Bo najwyraźniej jesteś – przerwałem mu z dezaprobatą. – Daj spokój, naprawdę chcesz pozbawić go szansy na rolę tylko dlatego, że go nie lubisz? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Tak – odparł natychmiast Marcin. – I ty też tego chcesz – dodał. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale nie dał mi dojść do głosu. – To jest Rafała były. 
To mnie zatrzymało. Przez chwilę wpatrywałem się w niego rozdarty. Nie powiem, że nie spodziewałem się niczego takiego, ale… 
– No dobra, no i co z tego? – mruknąłem bez przekonania, cały czas jednak obstając przy swoim. – Wszyscy mają jakichś byłych, to nie jest tak, że można ich wymazać – stwierdziłem, wzruszając ramionami i nie dodając, że wszyscy poza mną. 
– Nie, to nie jest po prostu jego były – uściślił ponuro Marcin. – To jego miłość życia, która w ciągu sześciu lat związku zrobiła go w chuja więcej razy niż jestem w stanie zliczyć, a potem porzuciła jak psa.
Przez chwilę wpatrywałem się otępiale w przypadkowy punkt na jego biurku. Może gdyby użył jakiegokolwiek innego słowa. Byłych mogłem przeżyć, każdy miał w końcu jakąś historię, ale określenie „miłość życia” według mnie sugerowało istnienie jednej, a to już sprawiło, że niemal rozbolał mnie żołądek. Sześć… sześć lat? Spojrzałem niepewnie na Marcina.
– Jeśli już musisz być taki szlachetny i nie jesteś w stanie zrobić tego z czystej mściwości, zrób to dla mnie – powiedział. – Spędziłem z nim dwadzieścia minut w jednym pomieszczeniu i ledwo powstrzymałem się od przywalenia mu w ryj – dodał z obrzydzeniem. Obejrzałem się bezradnie na drzwi, za którymi jakiś czas temu zniknął. Chciałem spojrzeć na niego teraz, kiedy już wiedziałem to, co wiedziałem, ale musiałem zadowolić się przypomnieniem sobie jego wyrazu twarzy i sposobu mówienia, tego leniwego uśmieszku i lekceważącej postawy. Zrobiło mi się nieco niedobrze na myśl o tym, że byłem jego zastępstwem. Okej, być może ten facet był chujem, a raczej na pewno nim był, ale coś w sobie miał. Zdecydowanie były w nim rzeczy, które mogły się podobać. Uniosłem z determinacją wzrok, a Marcin uniósł porozumiewawczo kącik ust. – Wystarczy, że rzucisz Szymonowi jakąś drobną sugestię. Posłucha, on cię lubi – dodał pokrzepiająco. – I uwierz mi, Rafał też nie chce go tu widzieć – dodał z przekonaniem, a ja pokiwałem nieobecnie głową, bo sytuacja, której wcześniej byłem świadkiem, w pełni to udowadniała. Przygryzłem wargę z niezdecydowaniem. 
Już teraz wkurwiała mnie sama myśl o nim. Był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem. Jakiej ja i Rafał potrzebowaliśmy. Pytanie tylko brzmiało, czy miałem w sobie wystarczająco perfidii na taki sabotaż. 


____________________________________________________________________________
Cześc, Kochani! Troszkę wcześniej dziś, bo wyjeżdżam sobie na weekend i w sumie to powinnam zaraz lecieć, jeśli mam zdążyć na samolot. Uciekam od upałów na daleką, mroźną północ ;) Tymczasem wrzucam Wam rozdział, żebyście nie musieli czekać, aż wrócę, chociaż nie wiem, czy zasłużyliście, bo coś kiepsko z tymi komentarzami ostatnio, co z Wami? ;) Nie no, żartuję z tym wzbudzaniem poczucia winy (a może nie?). 
Miłego czytania!

15 komentarzy:

  1. Halo, policja? Proszę przyjechać na bloga, zaginęły komentarze. xD
    Okej, teraz bez wygłupów. Coooo tu się wyrabiać zaczyna. Sama miałbym dylemat co zrobić z tym fantem (Tomkiem). Bo to zły gość jest - tak go przestawiają - ale swoje potrafi. Ale czy to są rudego kompetencje? Nie. A więc niech mu się przez przypadek usunie film i nie ma tematu. Nie ma nagrań, nie ma dowodu, że było zajebiście. A jak nie ma dowodu... Tylko pytanie czy Szymon ma ostateczny głos, bo ja się nie znam i nie wiem xD Panie Szymonie, to znak! A w horoskopy pan wierzy? Wróżka mi ostatnio powiedziała... że Marcel ma potencjał okazać się biseksualny (patrzcie jak płynnie zmieniam temat. LOL). Swoją drogą podobała mi się ta żonglerka argumentami pomiędzy chłopakami.
    Okej. Na tym zakończę xD
    Weny, czasu i chęci.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałych chwil na północy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej ale rozdział tyle informacji. Głowa mi pęka.
    Muszę powiedzieć, że Marcel mnie przestraszył już myślałam że wyskoczy z jakimś głupim pomysłem np. całowanie czy seksu. Namieszal by strasznie a ja życzę Kacprowi i Rafałi dużo szczęścia. Wiem że pewnie nic z tego i czeka ich jakiś wielki dramat ale trzymam za nich kciuki. No i jeszcze ten były R.??? Mam pomysł może zeswataj go z Marcelem- hihi. Ale horror Ci wymyśliłam sorki poniosło mnie :-)))
    WENY życzę bo uwielbiam ta historie i ślę Ci dużo uscikow pa

    OdpowiedzUsuń
  3. Marcel i te wszystkie obawy o Kacpra w sumie słuszne bo ja też o tym samym pomyślałam no może nie o molestowaniu ale o wszystkim innym tak no ale Rafał chyba taki nie jest mam nadzieje. Co do Tomka to jakiś niezły giguś z niego po samej reakcji Rafała to widać. K jest teraz w głupiej sytuacji i myśle że ciężko mu będzie tak Szymona podkręcić żeby nie dał T tej roli. Jak to bedzie jestem ciekawa:) dzięki za rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej, odzywam się po raz pierwszy. Czytam cię odkąd odkryłam „Nocą nie widać tu gwiazd” i muszę przyznać, że jesteś jedną z nielicznych autorek (o ile nie jedyną!), której twórczość od razu przypadła mi do gustu. :)
    Uwielbiam twój styl pisania i sposób, w jaki rozkręcasz całą fabułę, jest w tym po prostu coś… niezwykłego. Wielki talent. Zresztą nie chcę nic ujmować, większość jest pewnie zasługą wieloletnich ćwiczeń.

    Rozdział udany jak zawsze!
    Dobrze wyszło, że Kacper się wygadał. Sam sobie przez to niektóre rzeczy uświadomił. Wydaje mi się też, że potrzebował usłyszeć, po jak bardzo cienkim lodzie stąpa, decydując się na związek z Rafałem. Zakochał się i ma tendencje do idealizowania, co jest zrozumiałe. Mimo wszystko lepiej wcześniej wyjaśnić sobie sprawy, a nie spychać je na później, aż ich ogrom spadnie na człowieka znienacka. Marcel trochę namieszał mu w głowie, ale może dzięki temu Kacper spojrzy na całość z innej perspektywy. Nie chcemy przecież, żeby nasz Lisek na marne się zaangażował, a potem skończył ze złamanym serduszkiem.
    A co się tyczy Marcela – czyżby za bardzo się oburzył? Fakt, u niego nie dzieje się za kolorowo, ta cała sprawa z ojcem...
    Rafał nadal jest owiany tajemnicą, nie jest za wylewny i nie można go rozgryźć. Co nie znaczy, że go nie lubię. Po prostu Kacper jest w stanie porzucić dla Rafała wiele, w ostateczności nawet zrezygnować z pracy… a co o tym myśli ta druga strona? Oj, muszą sobie poważnie porozmawiać, bo o ile ten dreszcz niepewności w związku intryguje, to na dłuższą metę może Kacperka wymęczyć. Do tego zza rogu czyha akcja z byłym Rafała... na pewno będzie ciekawie! Cóż, liczę na to, iż nasi chłopcy uporają się z rozterkami i że nadchodzące sytuacja nie przygniecie ich za bardzo.

    Pozdrawiam! Życzę dużo weny i miłej podróży.

    OdpowiedzUsuń
  5. No i rzeczywistość zaskrzeczała, a Marcel wylał Kacprowi na głowę kubeł zimnej wody. Na dokładkę pojawił się czarny charakter. Co to będzie, co to będzie?! Miłego wypoczynku. Pozdrawiam Ewa

    OdpowiedzUsuń
  6. Argumenty Marcina rzeczywiście trafne. No I kurczaki, był taki moment, w którym myślałam że coś zrobi. To by było nawet ciekawe. Śmiałabym się, gdyby na końcu K wylądował z M albo z Tomkiem. Lubię takie zwroty akcji. Co do końcówki, uważam że zawsze najlepiej jest zachowywać się fair, nawet jeśli inni tego nie robią. Jakieś głupie oszustwa zawsze potem wychodzą na światło dzienne i jest potem głupio. Mam więc nadzieję że Kacper będzie w porządku.

    Pozdrawiam i weny życzę :p

    OdpowiedzUsuń
  7. Na mnie szantaż emocjonalny zadziałał! (tak naprawdę to nie, po prostu tym razem czytam na kompie, a nie na telefonie, gdzie nigdy potem nie piszę komentarzy).
    Coraz ciekawiej się tu dzieje. Coś czuję, że ten Tomek jakoś się wbije między Rafała i Kacpra... choć muszę przyznać, że po tym co powiedział Marcin, to obstawiała bym, że to Rafał był "tym złym". Z drugiej strony jeszcze nic nie wiemy o Tomku - najwyraźniej z perspektywy Marcina to kawał ch*a.
    Nadal nie widzę Marcela jako geja, a nawet bi, choć jego zachowanie i ta gadka w stylu "pokażę ci, jakie to jest złe, co robisz i obrzydzę ci tego Rafałka" wyglądała jak gadka takiego psa ogrodnika. Sam nie ma odwagi cokolwiek zrobić, ale nie chce, żeby i Kacper miał.
    Co nie zmienia faktu, że to co mówił, miało jak najbardziej sens.
    Mam takie brzydkie przeczucie, że ten związek Rafała z Kacprem to tylko jakaś zasłona dymna i wcale nie jest istotny na tle tego, co nam zaserwujesz. Mam jednak nadzieję, że pan prezes pozostanie jedną z głównych postaci, bo nie potrafię go nie lubić.
    Weny i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja nie lubię Prezesa i już! Ale żal mi Rudiego bo będzie cierpiał przez niego, no oby moje słowa w gówno się obróciły😁

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej autorko😉 To że się nie odzywamy to wcale nie znaczy że nie czekamy na następny rozdział. Pozdrawiam i życzę weny i czasu😀

    OdpowiedzUsuń
  10. I ja, i ja też czekam na następny! Maniakalnie wchodzę tutaj 10 razy dziennie :D
    Ale tak odnośnie samego opowiadania, coś czuję, że Marcel nieźle tutaj zamiesza �� no i jeszcze ten nieszczęsny były Rafała... Będzie się działo!

    xoxo
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochani, ja wiem, że daję trochę d... ostatnio. Jestem gdzieś w połowie rozdziału i trochę utknęłam, i wiem, że bez problemu mogłabym ruszyć z tym dalej, ale musiałabym się porządnie skupić, a ostatnio praca nie zostawia mi na to zbyt wiele czasu. Przysiądę nad tym i dokończę, ale ciężko mi określić, kiedy to będzie, a nie chcę pisać na odwal się. Proszę więc o chwilkę cierpliwości ;) Trzymajcie się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  12. Pozdrawiamy i cierpliwie czekamy :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozumiem i będę czekać i cieszę się że napisałaś bo trochę już wariowałam z powodu braku rozdzialu. Ogarnij swój majdan i wracaj. Buziaki pa

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie, jeszcze nie ma kolejnego rozdziału, pracuję nad tym. Ale inne fajne rzeczy się dzieją, więc jeśli macie ochotę, możecie zajrzeć na mercuryeff.blogspot.com, czeka niespodzianka ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Hejka,
    wspaniały rozdział, z Tomka to moim zdaniem taki goguś jest, bo samej reakcji Rafala to widać, Marcel to "wylał kubeł zimnej wody" na głowę Kacpra....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń