wtorek, 13 sierpnia 2019

Rozdział IV

Jutro będzie futro








– Halo? – usłyszałem stłumiony głos po drugiej stronie. W tle coś trzeszczało. Maszerowałem prowadzącym do przystanku skrótem, ślizgając się na mokrym śniegu. Że też pod koniec lutego zima nagle postanowiła o sobie przypomnieć. Wiało, pizgało i sypało, a ja byłem bezdomny. Świetnie.
– Hej – powiedziałem niepewnie. To był dla mnie kompletnie niezbadany grunt.
– Hej, smyku! Dobrze, że dzwonisz – rzucił wesoło jakby nigdy nic. Zmarszczyłem nieznacznie brwi, bo nie byłem pewien, z czego był taki zadowolony. Nie widzieliśmy się od czasu naszego spotkania miesiąc temu, dwa razy rozmawialiśmy tylko krótko przez telefon. Chwilami zdarzało mi się zapominać, że w ogóle tu był.
– Co słychać? – zapytałem konwersacyjnie, nie wiedząc do końca, jak zamierzałem poprowadzić tę rozmowę. Nie miałem pojęcia, czemu moim pierwszym odruchem było zadzwonienie do niego. Może po prostu potrzebowałem upewnić się, że miałem jeszcze jakiegoś rodzica.
– A mecz oglądam – odparł beztrosko. – Mistrzostwa w siatę są – dodał z entuzjazmem. Uśmiechnąłem się do siebie. Mógłbym uczyć się od tego faceta pogody ducha.
– No wiem – mruknąłem, bo w chwili obecnej mistrzostwa w siatkówce niezbyt mnie obchodziły. – Chciałbyś może… pójść na piwo albo coś? – zapytałem niepewnie. Musiałem go tym zaskoczyć, bo przez chwilę nie odpowiadał. 
– No pewnie, że chcę – powiedział w końcu, brzmiąc na podekscytowanego. – Piątkowy wieczór, a ty chcesz pić piwo ze starym ojcem? Boże, taki dzieciak to skarb – westchnął teatralnie. Parsknąłem śmiechem. – Hej, a może przyjechałbyś do nas? – zaproponował, wyraźnie zapalając się do tego pomysłu. – Iwcia robi placki ziemniaczane – dodał, jakby to miało mnie zachęcić. Przygryzłem wargę. Za każdym razem, kiedy rozmawialiśmy, Paweł wspominał o tym, że musiałem w końcu poznać jego dziewczynę, ale w ostatecznym rozrachunku nie robił niczego, żeby do tego doprowadzić. Zaczynałem podejrzewać, że to nie była kwestia jego złej woli, po prostu był z natury tak rozkojarzoną i niefunkcjonalną osobą, że zapominał o moim istnieniu w momencie, w którym się rozłączaliśmy. 
– Wiesz, to chyba nie najlepszy moment – zaprotestowałem ostrożnie. Nie byłem pewien, na ile miałem ochotę poznawać teraz „Iwcię”. 
– No co ty – zbagatelizował mnie początkowo Paweł. Chyba jednak po krótkim zastanowieniu moje słowa go zmartwiły, bo dodał z niepokojem: – A co, coś się stało? 
– Matka się dowiedziała – odpowiedziałem szczerze po sekundowym zawahaniu. – O mnie – dodałem, mając nadzieję, że to było wystarczające wyjaśnienie. 
– O cholera – skomentował cicho Paweł, po czym zamilkł na krótką chwilę. Nie zapytał, jak zareagowała. Podejrzewałem, że sam potrafił to sobie doskonale wyobrazić. Nagle dotarł do mnie kolejny powód, dla którego do niego zadzwoniłem. Chyba potrzebowałem kogoś, z kim będę mógł sprzymierzyć się przeciwko niej. – No to tym bardziej przyjedź – powtórzył uparcie, kiedy już przyswoił tę informację. – Iwcia wie – dodał na wszelki wypadek. To mnie zatrzymało. 
– Wie…? – zacząłem, urywając pytająco. 
– Jesteś zły, że jej powiedziałem? – zapytał szybko, a w jego głosie pobrzmiewał niepokój. 
– Nie – odparłem kompletnie bez przekonania. – Ale… czemu postanowiłeś podzielić się z nią tą informacją? – zapytałem z konsternacją. 
– No bo… no bo pytała sporo o ciebie. No to jej powiedziałem. Uznałem, że to chyba żaden sekret – dodał, brzmiąc na skruszonego. Potrząsnąłem głową, bo skupiałem się zupełnie nie na tym, na czym powinienem. 
– Nie no, spoko – rzuciłem uspokajająco, starając się pokazać, że nie miałem do niego pretensji. Powiedział jej no to powiedział, trudno. – Ale nadal nie jestem pewien, czy będę dzisiaj dla was dobrym towarzystwem. Może lepiej będzie, jak tym razem spotkamy się sami, a zapoznanie zrobimy jakimś innym… 
– Nonsens – wszedł mi w słowo, najwyraźniej kompletnie nie łapiąc aluzji, że mogłem nie mieć ochoty na poznawanie nowych ludzi, ergo bycie dla nich miłym. Zamilkłem, rozdarty. – To chociaż na sam obiad przyjedź. Potem gdzieś wyskoczymy, wiesz, pogadać w cztery oczy. Jadłeś coś w ogóle? – zapytał znienacka. W sumie to nie, pomyślałem. 
– W sumie to nie – odpowiedziałem bez zastanowienia, werbalizując swoje myśli. 
– No to co to ma być? – zapytał oskarżycielsko, zupełnie jakby nagle karmienie mnie zaczęło zaliczać się do jego obowiązków. – Jak chcesz mieć siłę na kręcenie tych wszystkich filmów i reklamówek, jak nie będziesz jeść? – dodał żartobliwie, a ja zazgrzytałem zębami i już zamierzałem po raz nie wiadomo już który podkreślić, że to był serial, ale nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nie byłem pewien, czy w ogóle mu o tym powiedziałem. Nie przypominałem sobie, żebym mówił mu o swoim awansie. Chyba nie było okazji. W ogóle niewiele mu mówiłem. Traktowałem go trochę jak niezbyt bliskiego kumpla, takiego który zawsze będzie nalegał, żebym go odwiedził, bo tak wypadało, a ja zawsze będę zapewniał go, że „pewnie, następnym razem”, zakładając, że to nigdy się nie wydarzy. To było mało synowsko-ojcowskie. 
– No dobra. Dobra, to mogę wpaść – zdecydowałem, zaskakując tym nawet samego siebie. – Ale nie na długo – zastrzegłem na wypadek, gdyby okazało się, że będzie tak niezręcznie, jak się spodziewałem. 
– No dobra, dobra – zgodził się szybko, zupełnie jakby bał się, że zmienię zdanie. Może faktycznie mu zależało. 
– Wyślesz mi adres? – zapytałem, nie wiedząc za bardzo, co innego powiedzieć. 
– Pewnie, pewnie – odparł z rozkojarzeniem. – To czekamy na ciebie – dodał. Po raz kolejny przekląłem brak samochodu na myśl o dymaniu na Bielany komunikacją miejską. – Hej, smyku – odezwał się nagle nieśmiało. – Wiesz, cokolwiek ona powiedziała, nie przejmuj się tym za bardzo. Wiesz, jaka jest, kiedy coś nie pasuje do jej wizji świata. Poobnosi się trochę ze swoją frustracją i jej przejdzie. Nigdy nie umiała zbyt długo stawiać na swoim. 
Parsknąłem śmiechem. Coś w tym było, moją matkę faktycznie dosyć szybko męczyło kłócenie się i upieranie, kiedy widziała, że nie dawało to żadnych rezultatów. A kto lepiej o tym wiedział niż on? W końcu kiedyś ją poślubił i wytrzymał z nią dwanaście lat. To nie było byle co. 
– Nie przejmuję się – zapewniłem go cicho, z zaskoczeniem zdając sobie sprawę z tego, że to była prawda. Jasne, czekałem nerwowo na rozwój wydarzeń, ale to nie znaczyło, że jakoś specjalnie się przejmowałem. Zaczęło docierać do mnie, że choć emocjonalnie mogło to być dosyć przełomowe i szokujące wydarzenie, na dłuższą metę nie zmieniało w drastyczny sposób mojego życia. Wpływało na nie o wiele mniej niż fakt, że dowiedziano się o nas w firmie, bo tam spędzałem znacznie więcej czasu. A tutaj? Ot, musiałem się wynieść, co sam planowałem już od wieków i w zasadzie to byłem mieszkańcem wyłącznie na papierze. Bardziej niż z praktycznych pobudek niepokoiła mnie teoretyczna strona tego całego zamieszania, bo do ostatniej chwili miałem jednak nadzieję, że moja matka miała po prostu tendencję do denerwowania się wszystkim, a to była bardzo wielka różnica, czy ktoś był z natury czepliwy, czy otwarcie homofobiczny. Liczyłem na to, że z czasem sytuacja się uspokoi, bo nie chciałem, żeby stanęło między nami coś tak wielkiego. Bo gdyby okazało się, że ja miałem jakiś styl życia, a ona się z tym stylem życia fundamentalnie nie zgadzała, to wiedziałem, że ten mur będzie dla nas nie do przeskoczenia, po prostu zostanie między nami na zawsze. 
Pół godziny później wysiadłem z metra na stacji Bielany i zerknąłem na Google Maps, żeby upewnić się, że faktycznie czekał mnie jeszcze jedynie krótki spacer. Napisałem więc ojcu sms-a, żeby spodziewali się mnie za pięć, do dziesięciu minut i ruszyłem w dalszą drogę. Kiedy już zbliżałem się do odpowiedniej klatki, zatrzymałem się z zaskoczeniem na widok Pawła, który otworzył gwałtownie drzwi. 
– Hej, smyku – powiedział, od razu podchodząc do mnie, łapiąc mnie za ramiona i przyciągając do siebie. Przeszło mi przez myśl, że większość ojcowskich odruchów, o ile tylko nie zapominał akurat, że w ogóle miał syna, przychodziła mu raczej z łatwością. Jednak dobrze było mieć tatę, który przytuli cię w momencie przygnębienia, sprawiając, że złowieszczy świat zacznie wydawać się choć odrobinę bezpieczniejszy i przyjaźniejszy. Po raz pierwszy poczułem się szczerze uszczęśliwiony tym, że znowu miałem go na wyciągnięcie ręki. Nie cierpiałem w życiu na nadmiar przytulania. Podejrzewałem, że kiedy byłem mniejszy, Paweł często mnie przytulał, bo był po prostu przytulaśnym typem, ale nie pamiętałem tego zbytnio, a już tym bardziej nie pamiętałem bycia przytulanym przez mamę. Teraz Rafał też w zasadzie zbyt wiele się nie przytulał. Bywaliśmy przytuleni, ale to zdarzało się wyłącznie przed seksem albo po seksie albo w trakcie, że byliśmy przylgnięci do siebie i coś robiliśmy. To nie było jednak aktywne przytulanie się dla samego przytulania. Najczęściej ze wszystkich ludzi to chyba przytulałem Marcela. 
– Słuchaj, zanim wejdziemy, chciałem tylko… – zaczął Paweł z wyraźnym skrępowaniem, odsuwając się. – Chciałem tylko powiedzieć, że wiesz, nie mamy tak za bardzo wolnej przestrzeni, to znaczy niby jest kanapa i dałoby się to zorganizować, ale… 
– Co? – przerwałem mu z zaskoczeniem, choć szybko dotarło do mnie, do czego zmierzał. – Nie no, co ty. Nie zamierzam… zostać ani nic – zapewniłem go uspokajająco. Najwyraźniej jako ojciec czuł się w obowiązku zapewnić mi jakiś dach nad głową, skoro postanowiłem wyprowadzić się od matki, trzaskając z hukiem drzwiami. To było nie tylko więcej niż kiedykolwiek od niego oczekiwałem, ale było też całkowicie zbędne. 
– Ale to… zamierzasz wrócić do domu? – zapytał niepewnie, choć jednocześnie wyglądał, jakby nieco mu ulżyło. 
– Zwariowałeś? – prychnąłem lekceważąco. 
– To gdzie będziesz mieszkał? – zaniepokoił się. Wzruszyłem ramionami. 
– Zatrzymam się u Marcela. Albo u Rafała. Na pewno nie wyląduję na ulicy, o to się nie martw – odparłem spokojnie i całkowicie szczerze. Wbrew pozorom naprawdę mnie to nie martwiło, choć może w tej sytuacji trochę powinno. To jednak nie było tak, że nie miałem opcji. Wiedziałem, że miałem i że nie byłem sam. Zawsze mogłem przekoczować u Marcela, dopóki sytuacja w jakiś sposób się nie wyklaruje, więc to był mój plan b, który sprawiał, że nie musiałem bać się, że zostanę na lodzie. Z Rafałem to było o tyle bardziej skomplikowane, że choć już teraz spędzałem u niego praktycznie cały czas, kiedy tylko nie byłem w pracy, robiłem to jednak ze świadomością, że miałem gdzieś indziej swój własny dom, do którego potencjalnie mogłem wrócić, kiedy obaj będziemy potrzebowali odetchnąć nawzajem od swojego towarzystwa. I on też tę świadomość miał, przez co nie byłem pewien, jak ustosunkowałby się do faktu, że nie mieliśmy już tej opcji. Jak go znałem to były dwie możliwości: albo zacznie coś wydziwiać, co będzie jednoznaczną wskazówką, że nie czuje się zbyt komfortowo z byciem na mnie w pełni skazanym w oficjalnym wspólnym pomieszkiwaniu, co zresztą odwzajemniałem i sam uważałem, że było za wcześnie na takie decydujące ruchy. Albo będzie kompletnie wyluzowany i powie mi, żebym się nie wygłupiał, bo już i tak spędzałem u niego prawie cały czas, więc równie dobrze mogliśmy to sformalizować. Jeśli tak będzie, prawdopodobnie prędzej czy później mu ulegnę, uprzednio odpowiednio długo się sprzeciwiając, że nie chcę robić mu kłopotu i uzależniać się od niego w takim stopniu. To zawsze tak wyglądało, że przez jakiś czas opierałem się Rafałowi, po czym odpuszczałem, bo na jego perswazję zwyczajnie ciężko było pozostać obojętnym. Miałem też brzydki nawyk zostawiania mu większości decyzji, więc i tym razem postanowiłem najpierw sprytnie go podejść, a potem zasugerować się jego opinią o tym, czy ten pomysł miał w ogóle ręce i nogi. 
No cóż, na razie do niedzieli miałem do dyspozycji jego mieszkanie łącznie z kotem, którego obiecałem karmić, więc czułem, że mogłem tam przebywać z czystym sumieniem. Co oznaczało, że przynajmniej przez następne dwa dni wiedziałem na sto procent, że miałem gdzie mieszkać. 
– Rafała? To ten… twój facet? – zapytał mój tata, brzmiąc na jedynie odrobinę skrępowanego, co doceniałem. Pokiwałem z rozkojarzeniem głową. – Rozmawiałeś już z nim? O tym? – uściślił. Przygryzłem wargę, nieco zwlekając z odpowiedzią. 
– Jeszcze nie. Wyjeżdża na weekend do Krakowa. To znaczy jeszcze nie wyjechał, teraz jest… – Podwinąłem z rozkojarzeniem rękaw i odkryłem, że nie miałem na nim zegarka. Sapnąłem z irytacją.  – Powinien teraz rozmawiać ze swoim adwokatem – dokończyłem mimo wszystko, bo na pewno nie było jeszcze siódmej, po czym sięgnąłem do kieszeni. – Nie chcę zawracać mu tym głowy – dodałem bez zastanowienia, wyciągając zegarek i zapinając go sobie wokół nadgarstka. Zdążyłem już się do niego przyzwyczaić i bez niego czułem się jakoś łyso. 
– Ładna rzecz – skomentował mój ojciec, zerkając na niego z ciekawością, ale nie podejmując tematu. – Co to znaczy, że nie chcesz zawracać mu głowy? Powinieneś zawracać mu głowę wszystkim, co według ciebie jest warte zawracania głowy… 
– No właśnie, a to nie jest – uciąłem. Paweł uniósł brwi. 
– Myślę, że jednak jest – oświadczył uparcie. Przewróciłem oczami. 
– No przecież mu powiem i zdecydujemy wspólnie, co dalej, po prostu nie będę robił tego w tej sekundzie, kiedy wiem, że ma inne sprawy i wyjazd przed sobą. Tylko go niepotrzebnie zestresuję – powiedziałem, bo naprawdę nie rozumiałem, czego nie rozumiał. Może po prostu trzeba było znać Rafała, żeby wiedzieć, że dzwonienie do niego, kiedy był skupiony na czymś zupełnie innym, żeby poużalać się na coś, na co on nie miał żadnego wpływu, kompletnie mijało się z celem. Pawłowi najwyraźniej coś się jednak nie spodobało w mojej argumentacji. 
– Kacper – rzucił ostrzegawczo, wyjątkowo używając mojego imienia i nie pozwalając sobie ani na chwilę zamydlić oczu. – Albo on jest twoim partnerem, albo nie… 
– No oczywiście, że jest – żachnąłem się, po czym wzruszyłem bezradnie ramionami. – On po prostu jest… na trochę innym etapie życia i coming outy przed rodzicami nie są zbyt wysoko na jego liście spraw ważnych… 
– No to mógłby trochę dostosować się do twojego etapu życia – wtrącił oschle, mrużąc podejrzliwie oczy. Już wiedział. Wiedział, że Rafał nie był dzieciakiem w moim wieku z problemami charakterystycznymi dla dzieciaków w moim wieku. 
– Ale ja nie chcę, żeby on dostosowywał się do mojego etapu życia – zaprotestowałem, bo już niezależnie od tego, czy tego chciałem, czy nie, sam pomysł był śmiechu warty. – Ja chcę dostosować się do jego etapu – dodałem tym razem całkowicie szczerze, bo taka była prawda. Nie chciałem, żeby Rafał podłapywał moje głupie, młodzieńcze dylematy, chciałem przestać je mieć, żeby móc być dla niego takim partnerem, jakiego potrzebuje, który doradzi mu w trudnej sytuacji, w razie konieczności uspokoi i będzie facetem, na którego Rafał będzie wiedział, że mógł liczyć. 
– To nie do końca tak działa, smyku – zauważył sceptycznie Paweł. Widziałem, że zamierzał o coś zapytać, więc postanowiłem go wyprzedzić. 
– To mogę już poznać tą, która cię usidliła, czy dalej będziesz mnie trzymał w niepewności? – rzuciłem, szczerząc zęby. Paweł też się uśmiechnął i niechętnie odpuścił, w zamian ruszając w stronę klatki i pokazując mi gestem, żebym poszedł za nim. Wspięliśmy się po schodach na trzecie piętro, a mój tata otworzył drzwi po prawej stronie, odsuwając się, żeby przepuścić mnie przodem. 
– Cześć – odezwał się obok mnie ciepły głos, kiedy tylko wszedłem do środka, zanim zdążyłem się chociażby rozejrzeć. Odwróciłem się gwałtownie i musiałem spuścić wzrok. Musiałem się też pochylić, żeby odwzajemnić uścisk, do którego natychmiast mnie przyciągnęła. Była naprawdę niska. Musiała dość śmiesznie prezentować się przy Pawle, który był jeszcze wyższy niż ja. Rzuciłem na niego okiem. Nie, wcale nie był, po prostu takiego go zapamiętałem, bo na ogół pamiętaliśmy ojców jako wyższych. W rzeczywistości byliśmy podobnego wzrostu, podejrzewałem, że od jakiegoś czasu, bo już w liceum zdołałem osiągnąć swoje porządne metr osiemdziesiąt, po prostu nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. W porównaniu z nami była więc wyjątkowo malutka, ale za to na żywo wyglądała znacznie ładniej niż na zdjęciu. Naturalniej i ładniej. Może to za sprawą uśmiechu. 
– Cześć – odparłem z sympatią. Nie miałem żadnego powodu, żeby nie żywić do niej sympatii. – Kacper – przedstawiłem się grzecznie. Machnęła na mnie ręką. 
– Mam wrażenie, jakbym już cię znała – oświadczyła, a ja uniosłem pytająco brew w kierunku mojego ojca, zastanawiając się, co mógł jej nagadać. Wzruszył bez skruchy ramionami. – Herbatki? – zaproponowała troskliwie. 
– Jakiej tam herbatki, coś mocniejszego mu daj – prychnął Paweł. – Przyda mu się, dzieciak ma traumę! 
– Nie mam żadnej traumy – zaprotestowałem natychmiast, nie chcąc rozdmuchiwać tego do jeszcze większych rozmiarów niż do tej pory. 
– Jakim cudem? Ja rozwiodłem się z nią piętnaście lat temu i do tej pory mam traumę – oświadczył Paweł, wzdrygając się. Parsknąłem wymuszonym śmiechem. Miałem gdzieś w sobie instynkt obronienia mamy, ale był tak ledwo wyczuwalny, że z łatwością go zignorowałem. Iwona rozłożyła ręce, jakby chciała powiedzieć „Dobra, pijcie sobie, co chcecie”. 
– Nie stójmy tak w korytarzu – zarządziła. Dorzuciłem swoje trampki do leżącej pod wieszakiem sterty butów, wszedłem za ojcem do niedużej, zagraconej kuchni i rozejrzałem się z zaciekawieniem. Sądząc po niej i po skrawku salonu, który rzucił mi się wcześniej w oczy, nie kłamali, że nie mieli tu za dużo miejsca, a czy z nimi nie mieszkała przypadkiem jeszcze jej córka? Paweł zaczął otwierać szafki, a ja oparłem się o blat, nie wiedząc za bardzo, co innego ze sobą zrobić. Odwzajemniłem automatycznie uśmiech Iwony, a jej brwi zmarszczyły się nieznacznie. 
– Jak sytuacja na rodzinnym froncie? – zapytała łagodnie. Wzruszyłem bezradnie ramionami, nie wiedząc za bardzo, co jej powiedzieć, choć o dziwo to, że zapytała, nie przeszkadzało mi tak bardzo, jak myślałem, że będzie. Miała w sobie coś, co sprawiało, że byłbym skłonny usiąść z nią, o wszystkim jej opowiedzieć i przyjąć jej zapewnienie, że nie zrobiłem nic złego i że to nie była moja wina. Może to były wystające spod pomarańczowej bluzy tatuaże, które sprawiały, że ciężko było myśleć o niej jak o pani, niezależnie od tego, jak bardzo bym nie próbował. A może przez ten zaraźliwy uśmiech, którego efektem musiały być głębokie zmarszczki wokół oczu. To wszystko mnie konfundowało i sprawiało, że nie byłem w stanie orzec, czy wyglądała na swoje czterdzieści lat, czy kompletnie nie. Wydawała się jednocześnie młodsza i dużo starsza od Rafała. 
– Jak to jak? Przecież widać, że świetnie! – oznajmił Paweł, stawiając koło mnie na blacie kieliszek i nalewając kolejny dla siebie. Chyba próbował zasugerować w ten sposób, że to oni byli moją rodziną. Jasne, dalej się o mnie bijcie. Chociaż… ta druga strona mogła chcieć już oddać tę walkę – i mnie – walkowerem. Podniosłem kieliszek, powąchałem jego zawartość i skrzywiłem się. Pachniało jak jakiś bimber. Świetnie, teraz jeszcze rodzony ojciec zamierzał mnie upić. 
– Jasne, narąbmy się z tej okazji – zakpiłem, mimo to uznając, że jedna lufa na pewno nie zaszkodzi. Uniosłem kieliszek, odwzajemniając gest Pawła. 
– Każda okazja jest dobra – skomentował wesoło. – Chcesz opić z nami coming out mojego syna? – zapytał jakby nigdy nic Iwonę, a ja zacząłem śmiać się opętańczo, nagle czując się, jakbym już wypił tego bimbru stanowczo zbyt dużo. 
– Pewnie – odparła bez wahania, brzmiąc, jakby to był całkowicie rozsądny powód do świętowania. Paweł posłusznie nalał jej kolejny kieliszek. – To zdrówko – rzuciła pogodnie, unosząc go, a ja ponownie chwyciłem swój i przechyliłem. Alkohol zapiekł mnie w gardło, choć jednocześnie natychmiast się odprężyłem i poczułem, jak cała ta sytuacja zaczyna wywoływać u mnie niekontrolowaną głupawkę. Cholera, mocne było to cholerstwo. 
No więc trochę popłynęliśmy, ja, Paweł i Iwcia, którą zacząłem tak nazywać gdzieś między drugim a trzecim szotem. Nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, że to było trochę dysfunkcyjne, tak jak tylko rodziny potrafiły być. Choć używanie tego słowa było z mojej strony nieco na wyrost, bo ja i Iwcia dopiero co się poznaliśmy, a zaledwie godzinę później zaśmiewaliśmy się już razem do łez, rozlewając wszędzie wszystko, co się dało i obejmując się niezdarnie jak starzy przyjaciele. Siedziałem na blacie ze stopami opartymi o blat znajdujący się naprzeciwko, bo mikroskopijny rozmiar tej kuchni miał jednak swoje zalety, a Iwcia nagle przypomniała sobie o plackach ziemniaczanych. Ruszyłem jej dziarsko na pomoc, bo co dwie pijane głowy, to nie jedna. Paweł nic nie robił, tylko dbał o to, żeby nasze kieliszki nie były puste, śpiewając przy tym i grając na niewidzialnej gitarze. Przez chwilę nie potrzebowałem niczego więcej poza tą dwójką, która zamiast zasypywać mnie bezużytecznymi pocieszeniami i poważnymi rozmowami, pokazała mi po prostu dobitnie, że czasami kiedy coś szło nie po naszej myśli, wcale nie trzeba było załamywać rąk i naprawiać tego na siłę. Że można było przejść z tym do porządku dziennego, docenić plusy, a zamiast przejmować się tymi, którzy cię tłamszą, skupić się na tych, którzy cię doceniają i rozweselają. Że można było wzruszyć ramionami i najebać się w miłym towarzystwie, bo był piątek, bo byliśmy dorośli, bo wszyscy byliśmy na swój sposób pomyleni, nie było sensu udawać, że nie, ale to było okej, to było coś wartego celebrowania. 
Minęło nam parę godzin na beztroskim wspominaniu historii z dzieciństwa, w tym mojego, z których część słyszałem po raz pierwszy i może to i lepiej. Naprawdę nie pamiętałem, że kiedy byłem dzieckiem, Paweł wylał mi zupę pomidorową na głowę („Tato, dlaczego?” – „Na szczęście była zimna, to było takie zabawne! … To dlatego masz teraz takie włosy, jeszcze się nie domyła!”). Słuchałem też ze zgrozą, jak opowiadał, jak to kiedyś wyrwał mi mleczaka kombinerkami. Historię o tym, jak zgubił mnie na Woodstocku, znałem z pierwszej ręki. Miałem dziewięć lat, to było pierwsze lato po rozwodzie moich rodziców i mama po tygodniach negocjacji zgodziła się, żebyśmy pojechali sami z ojcem nad morze. Zahaczyliśmy o Woodstock wracając, tylko żeby wysiąść, posłuchać Acid Drinkers i zapakować się z powrotem do samochodu. Mama miała się nigdy nie dowiedzieć, ale w końcu Pawłowi zabrakło wymówek, dlaczego nie mógł dać mnie jej do telefonu. Zabłąkałem się w lesie, gdzie przygarnęła mnie grupka przesympatycznych, choć nieco oderwanych od rzeczywistości hipisów, którzy następnego dnia oddali mnie ojcu do rąk własnych, kiedy wiadomość o zaginięciu małego, pomarańczowowłosego chłopca zdołała dotrzeć już nawet do najbardziej zjaranych woodstockowiczów. Moja mama następne parę miesięcy spędziła na grożeniu Pawłowi, że już nigdy nie zobaczy mnie na oczy, podczas gdy on tłumaczył się głupio, że „no przecież nic mu się nie stało”. Mój ojciec był naprawdę jedyny w swoim rodzaju. 
Teraz też, bo po tym, jak już napoił nas nierozsądną ilością niezidentyfikowanego alkoholu, sam przysnął na kanapie w salonie, kiedy my z Iwcią nadal chichotaliśmy szaleńczo z żartu opowiedzianego pół godziny wcześniej, mimo że żadne z nas nie byłoby już w stanie przypomnieć sobie jego zabawnej puenty. Wyszliśmy na balkon, a raczej stanęliśmy przy znajdującej się za drzwiami balkonowymi barierce, a Iwcia poczęstowała mnie papierosem. Spojrzała na mnie kątem oka. Nie była pijana, wypiła znacznie mniej niż my, a nawet gdyby tak nie było, coś mi podpowiadało, że była jedną z tych kobiet, które potrafiły swoje wypić. 
– Fajnie, że do nas przyjechałeś – skomentowała niewinnie. Zaśmiałem się, głównie dlatego, że to stało się moją automatyczną reakcją na wszystko. 
– Też się cieszę. Swoją drogą… dzięki. Za wasze podejście. Potrzebowałem tego – dodałem całkowicie szczerze. Nie miałem specjalnie ochoty o tym rozmawiać, ale czułem, że z nią mogłem. Że nie zrobi z tego ogromnego wydarzenia, a jednocześnie będzie wiedziała, że to nie było coś, co można było zwyczajnie zignorować. Przez chwilę przyglądała mi się z trudnym do zinterpretowania wyrazem twarzy. 
– Wiesz, mam córkę – oświadczyła w końcu. – I gdyby okazało się, że ona z jakiegoś powodu czuje, że nie może w domu porozmawiać o rzeczach, które dla jej życia są fundamentalne, i głośno o nich powiedzieć… to potraktowałabym to jako osobistą porażkę – dokończyła spokojnie. Przygryzłem wargę, wpatrując się nieobecnie w przestrzeń. – Przepraszam. Sprawiam ci przykrość – powiedziała nagle prosto z mostu, a ja spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Uśmiechnęła się do mnie w wymuszony sposób. – Mi też jest przykro, że twoja mama tak zareagowała. Nie chcę o niej źle myśleć ani… ani mówić, ponieważ jej nie znam, a jestem w stanie wymienić przynajmniej jedną rzecz, którą mamy wspólną – zauważyła, wędrując wzrokiem w stronę kanapy, na której leżał Paweł. Trochę chrapał i koszula mu się podwinęła, ukazując fragment jego brzucha, który nigdy nawet nie stał koło sześciopaku. Spojrzałem na nią z rozbawieniem, unosząc sceptycznie brew, na co parsknęła śmiechem. – Wiesz, pierwszą rzeczą, jaką u niego dostrzegłam, było to, jaki jest ciepły. Dawno nie poznałam nikogo tak… tryskającego optymizmem – wyznała. – A przecież sam miał w życiu wielokrotnie pod górkę, po prostu… nie dał się. Bo trzymał się tego, co go uszczęśliwiało, mimo że ktoś inny na jego miejscu już dawno by się poddał. 
– Wiem – przyznałem z rozkojarzeniem, kiwając głową. Faktycznie o moim ojcu można było powiedzieć wiele rzeczy, ale był najbardziej beztroską osobą, jaką i ja kiedykolwiek poznałem. To była jego supermoc. – Czy on… radzi sobie? – dodałem delikatnie. Przez chwilę nie odpowiadała. 
– Lepiej niż kiedy tutaj przyjechał – odparła w końcu, chyba nie do końca rozumiejąc, co miałem na myśli. – Znalazł pracę. W magazynowni. – A jednak doskonale zrozumiała sens mojego pytania. – Mi to wystarczy – zapewniła mnie bez wahania. – Staram się nie oceniać ludzi pod tym kątem. Nie patrzeć na to, co ktoś robi, tylko jaki jest – podkreśliła. – Ciepły. Dobry. Żyje z dnia na dzień, cieszy się drobiazgami. To miła odmiana po tych wszystkich sadystycznych tyranach, choćby ich życia były pasmem nie wiadomo jakich sukcesów – powiedziała melancholijnym tonem. Spojrzałem na nią ostrożnie. Nie chciałem wypytywać, zresztą chyba nawet nie o to chodziło w tej rozmowie, tylko o to, co o nas świadczyło jako o ludziach. Zamyśliłem się. 
– Myślisz, że to jest odpowiedź? Takie egzystowanie bez celu? – zapytałem, wcale nie sugerując, że się z nią nie zgadzałem. Bo zgadzałem się. Poniekąd. 
– Myślę, że to jest ważniejsze – poprawiła mnie. Pokiwałem powoli głową. – Oczywiście najlepiej egzystować z celem – dodała po chwili z rozbawieniem. – Ale w pierwszej kolejności jesteśmy ludźmi i żaden cel, żadna potrzeba posiadania nie powinna tego przyćmić. Żyję już trochę na tym świecie i jeśli czegoś zdążyłam się nauczyć, to że „być” jest znacznie istotniejsze niż „mieć”. Pieniądze, prestiż, miejsce w hierarchii… żadna z tych rzeczy nie jest w stanie zastąpić troski i wsparcia, więc jeśli nie idą ze sobą w parze to znaczy, że są zwyczajnie bezwartościowe – orzekła, wzruszając ramionami. Przez chwilę rozważałem w milczeniu jej słowa i już zamierzałem jakoś się do nich odnieść, kiedy mnie wyprzedziła. – Dlaczego nie chcesz porozmawiać ze swoim chłopakiem? – zapytała prosto z mostu. Przewróciłem oczami na to, jak bardzo się tego uczepili. Wiedziała, bo wcześniej Paweł zaczął o tym mówić. Już zamierzałem odruchowo żachnąć się i szybko uciąć temat tak samo jak wtedy, ale zdałem sobie sprawę z tego, że tym razem może nie pójść tak łatwo. Zmieniłem zdanie i w zamian nie odpowiadałem przez dłuższą chwilę. 
– Zamierzam z nim porozmawiać – zapewniłem w końcu nie po raz pierwszy, jednak bez cienia przekonania w głosie. – Ale nie będę robił z tego nie wiadomo jakiego wydarzenia, bo to nie jest żadne wydarzenie. I nie chcę, żeby on tak myślał, bo… już i tak ma wystarczająco poważniejszych problemów, nie musi jeszcze dodatkowo czuć się za mnie odpowiedzialny – wyraziłem to, co myślałem, krzywiąc się przy tym lekko. Iwona przez chwilę przyglądała mi się z namysłem. 
– Ale to nie chodzi o to, żeby on był odpowiedzialny – wyjaśniła cierpliwie. – Chodzi o to, że takie rzeczy są o wiele łatwiejsze do zniesienia, kiedy się nimi dzieli. Jeśli czujesz, że nie możesz się z nim tym podzielić… 
– Mogę się z nim podzielić – burknąłem nieco naburmuszonym tonem. – Po prostu nie chcę – dodałem dziecinnie. – Nie chcę, bo nie chcę, żeby widział we mnie dzieciaka, który nie ma ułożonych nawet tak podstawowych rzeczy jak sytuacja mieszkaniowa. Czy relacje z własną rodziną. Po prostu jest między nami pewna przepaść i… – urwałem w połowie zdania, po czym oświadczyłem z rezygnacją: – No przecież powiem mu o tym. 
– Jezu, ale nie rób tego teraz – ostrzegła mnie z przestrachem, kiedy zobaczyła, że sięgnąłem do kieszeni po telefon. Najwyraźniej słusznie uważała, że dzwonienie po pijaku do swoich partnerów i próby prowadzenia poważnych rozmów były prostym przepisem na katastrofę. Uniosłem kącik ust z rozbawieniem. Wcale nie zamierzałem, chciałem tylko na niego zerknąć z przyzwyczajenia. 
– Nie no, pewnie, że nie – zgodziłem się, z powrotem chowając komórkę. – I tak miał dzisiaj zjebany dzień. Zadzwonię do niego jutro. Po prostu muszę wymyślić, jak to zrobić, żeby nie poczuł się postawiony pod ścianą, że się do niego wprowadzam. Ani żeby nie poczuł się urażony, że nie uznałem za oczywiste, że się do niego wprowadzam. To po prostu… delikatna sytuacja. Już i tak za dużo mu zawdzięczam. Nie chcę, żeby to wyglądało tak, jakbym w nieskończoność wszystko od niego brał, nie dając nic w zamian. 
– Myślisz, że nie dajesz mu nic w zamian? – zapytała Iwona. Nie brzmiała, jakby zamierzała się kłócić, brzmiała na zaintrygowaną. Wzruszyłem ramionami. 
– Myślę, że to po prostu nieporównywalne – odparłem cicho, odruchowo bawiąc się zegarkiem na swoim nadgarstku. Miałem wrażenie, że ze wszystkich rzeczy, jakie od niego dostałem, ta była najdrobniejsza. 
– Jest dużo starszy? – zapytała nagle Iwona. Uniosłem z rozkojarzeniem wzrok, bo trochę zagubiłem się we własnych myślach, i zamrugałem. Najwyraźniej nie musiała pytać o to, czy w ogóle był starszy. 
– Trochę – odparłem zdawkowo, po czym zdałem sobie sprawę z tego, że ta odpowiedź nie była zbyt zgodna z prawdą. – Ma czterdzieści lat – wyznałem niechętnie. 
– O! Mój rówieśnik – ucieszyła się. Spojrzałem na nią z konsternacją. Machnęła na mnie ręką. – Daj spokój. Widziałam dziwniejsze rzeczy – uspokoiła mnie, na co parsknąłem śmiechem. Miło wiedzieć, że zostaliśmy z Rafałem uznani za jedno z licznych dziwactw tego świata. – Czyli nie przeszkadza ci to? – zapytała z zaciekawieniem. 
– Nie – odparłem, marszcząc nos. Naprawdę nie przeszkadzało mi to, że Rafał był starszy. Ani trochę. Chyba wręcz mi się to podobało. Być może po prostu lubiłem starszych mężczyzn. 
– Nie wiem, na ile poważnie o nim myślisz – zaczęła ostrożnie, nie czekając na moją odpowiedź i od razu kontynuując. – Dlatego wybacz, jeżeli wybiegam teraz za bardzo w przyszłość, bo w twoim wieku jeszcze patrzy się na związki trochę inaczej, ale… Nie ma nic złego w samej różnicy wieku. Ona wręcz może być zaletą na tym etapie, bo obaj jesteście jeszcze młodzi. Wierz mi lub nie, ale dla większości ludzi czterdziestka to jeszcze młodość – zażartowała. – To jest najlepszy, najbardziej proaktywny wiek, kiedy człowiek ma już większość spraw ułożonych, a jednocześnie nadal myśli się o sobie jako o młodej osobie. Dlatego dwudziestoparolatkowie nie mają oporów przed umawianiem się z czterdziestolatkami, bo o tym, że czterdziestolatkowie chętnie umawiają się z dwudziestoparolatkami nawet nie wspominam, bo to oczywiste. Tyle że czas płynie, a kiedy ty będziesz w tym fantastycznym wieku, w którym on jest teraz, on będzie miał… co, sześćdziesiąt? – strzeliła. Zmarszczyłem brwi. 
– Pięćdziesiąt sześć – poprawiłem ją spokojnie, choć z jakiegoś powodu jej słowa wcale nie wywołały we mnie spokoju, wręcz przeciwnie. Nie byłem pewien, czy w ogóle myślałem o Rafale w tak długoterminowym sensie, czy widziałem siebie i jego razem za dziesięć lat, dwadzieścia, trzydzieści? To wydawało się mocno abstrakcyjne, zresztą nie potrafiłem sobie za bardzo wyobrazić nawet siebie samego za dwadzieścia lat, a co dopiero z kimś. Na zdrowy rozsądek wiedziałem jednak, że skoro aktywnie nie planowałem z nim zerwać – i zakładając, że żaden z nas faktycznie tego nie zrobi – to ten związek będzie się rozwijał, pewnie z czasem znacznie się przeobrazi i w końcu nadejdzie taki moment, kiedy ja będę miał cztery dychy na karku, a Rafał zacznie się robić stary. To była na tyle dziwaczna myśl, że aż potrząsnąłem głową, żeby się jej pozbyć. Rozważanie takich rzeczy na tym etapie kompletnie mijało się z celem. 
– Pięćdziesiąt sześć – powtórzyła takim tonem, jakby ta liczba w jakiś sposób udowadniała jej punkt widzenia. – Właśnie. A to już całkiem zaawansowany wiek, w którym oczekuje się od życia trochę innych rzeczy. I nie chcę tu zgrywać żadnej wróżki, bo może to jest miłość po grób i będziesz chciał opiekować się nim do końca waszych dni. A może rozstaniecie się za dwa miesiące. Nie wiadomo – oświadczyła, po czym znienacka parsknęła śmiechem. – Boże, zmierzałam do czegoś zupełnie innego. Zmierzałam do tego, że teraz ci się wydaje, że twoje problemy są niczym w porównaniu do jego, i że wychodzenie z szafy przed rodzicami i wyprowadzanie się z domu jest czymś, co on ma dawno za sobą i niespecjalnie go to dotyczy. I masz rację. Ale kiedy ty będziesz w jego wieku i będziesz miał te wszystkie poważne, dorosłe, zawodowe problemy… jego problemem będzie to, że będą bolały go korzonki – powiedziała bezceremonialnie, a ja nie byłem w stanie się powstrzymać i zaśmiałem się głośno. – Mówię poważnie! – zganiła mnie z równym rozbawieniem. – Dla niego wtedy to będzie ważne, a twoim obowiązkiem jako partnera będzie przejmowanie się jego bolącymi korzonkami, nawet jeśli dla ciebie to będzie problem całkowicie z kosmosu. Tak samo jak teraz jego obowiązkiem jest przejmowanie się twoim konfliktem z matką, nawet jeśli dla niego to jest problem całkowicie z kosmosu. Bo nie ma ważniejszych i mniej ważnych problemów, mamy po prostu różne problemy na różnych etapach. I do tego zmierzałam – zakończyła nieco kulawo, wyglądając na zażenowaną tym, jak wiele razy w całym tym wywodzie zeszła na jakiś boczny tor. Zmrużyłem oczy, rozważając w głowie jej słowa. Po tym, jak przez cały dzień byłem przekonany, że postępowałem słusznie, nie oczekując od Rafała, że będzie przechodził przez to wszystko ze mną i przejmował się tym razem ze mną, i nawet nie pozwalając mu na to, udało jej się… prawie udało jej się do mnie przemówić i zmienić moje zdanie. Prawie. 
– Dziękuję – powiedziałem szczerze, chcąc pokazać jej, że podarowała mi właśnie coś, co faktycznie warto było wziąć pod uwagę. Uśmiechnęła się, chyba rozumiejąc, że to wystarczyło i nie potrzeba było więcej słów. 
– Chyba trzeźwieję – oświadczyła nagle, marszcząc nos z zaskoczeniem. Parsknąłem śmiechem, pozwalając genom mojego ojca przejąć nade mną kontrolę i odbijając się od barierki. 
– Nie możemy na to pozwolić – zdecydowałem, ruszając z powrotem do kuchni. 


*** 


Kiedy się obudziłem, moje gardło było wysuszone na wiór. Podniosłem się do pozycji siedzącej, a moje skronie zaczęły pulsować tępym bólem. Rozejrzałem się, ale w pobliżu nie znajdowało się nic, co nadawałoby się do wypicia, a czułem się, jakby skleił mi się przełyk. Leżałem na kanapie w salonie, na której wczoraj usnął Paweł, kiedy ja i Iwcia rozmawialiśmy na balkonie. Najwyraźniej w którymś momencie musieliśmy przetransportować go do sypialni, żebym ja mógł paść tutaj. O ile pamiętałem jeszcze rozmowę z Iwoną, po niej wszystko zaczęło się nieco zacierać. Nie należałem może do osób, które regularnie pochłaniały nadmierne ilości alkoholu, ale nie byłem też na co dzień żadnym abstynentem, a parę razy w życiu zdarzyło mi się naprawdę porządnie upić. Nie martwiło mnie to specjalnie, wręcz przeciwnie, uważałem, że każdemu raz na jakiś czas przydawał się taki reset. Trochę jednak martwił mnie Paweł. Mój ojciec zawsze lubił sobie wypić i nigdy za bardzo się w tym nie ograniczał. On po prostu dużo imprezował, to nie było tak, że zapijał samotnie smutki do lustra. Moja mama zawsze naużywała dużych słów takich jak „alkoholizm” i rzucała nimi na prawo i lewo, więc to, że bez przerwy nazywała go alkoholikiem, nie było przez nikogo traktowane poważnie. Ale pamiętałem nawet z wczesnego dzieciństwa, że mój ojciec zawsze pił dużo. Kiedy grał koncert, razem z chłopakami z zespołu chlali do oporu. Wczorajsza noc nie wskazywała na to, że od tamtego czasu cokolwiek zmieniło się pod tym kątem i byłem też przekonany, że Iwona nie była typem kobiety, która utrzyma go w ryzach, tylko raczej do niego dołączy. Moja matka była co prawda nieznośna, ale miała przynajmniej jakąś kontrolę nad tym wszystkim. To mnie trochę niepokoiło. 
Wstałem ostrożnie, przecierając oczy i nadal rozglądając się za czymś do picia. Kiedy niczego nie zlokalizowałem, sięgnąłem z rozkojarzeniem po telefon i uniosłem brwi. Cholera. Zacząłem przeglądać go nerwowo. Rafał dzwonił tylko raz, wczoraj chwilę przed północą. Potem napisał na Facebooku, i znowu dzisiaj o ósmej, czyli zaledwie niecałą godzinę temu. A potem wysłał sms-a, w którym pytał, czy wszystko było w porządku. Cholera. Nie zamierzałem tak się zasiedzieć. 
Poszedłem do kuchni, rezygnując z kawy, żeby zaoszczędzić jak najwięcej czasu, tylko chwytając butelkę wody mineralnej. Co za ulga. Stanąłem niepewnie przed drzwiami, za którymi podejrzewałem, że znajdowała się sypialnia, ale jakoś głupio było mi pukać, bo jak na sobotę było nadal dosyć wcześnie. W końcu wzruszyłem ramionami, postanawiając, że napiszę ojcu, że musiałem iść i wróciłem do korytarza. Zawiązałem trampki, zgarnąłem z wieszaka swoją kurtkę i zamknąłem za sobą drzwi. 
Wziąłem taksówkę, a mimo to zanim dotarłem do mieszkania Rafała, zbliżała się dziesiąta. Gigantyczna ulga wypełniła mnie na widok Quentina, który natychmiast zaczął się kręcić wokół moich nóg, spragniony uwagi i swojej karmy zrobionej z bażanta czy z jakiegoś równie wykwintnego cholerstwa, którą Rafał specjalnie dla niego sprowadzał. Niby na zdrowy rozsądek wiedziałem, że kotu nie miało prawa się nic stać przez to, że został sam na jedną noc, ale i tak czułem się winny. Ukucnąłem i podrapałem go za uchem, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby zaskarbić sobie jego wybaczenie. Kiedy już napełniłem jego miseczkę karmą, a swój kubek podwójnym espresso, usiadłem w kuchni z zamiarem oddzwonienia do Rafała. 
– Hej. Żyjesz? – zapytał nieco dokuczliwym tonem, kiedy tylko odebrał. Przygryzłem niepewnie wargę. 
– Hej. Sorry. Znaczy tak – poprawiłem się szybko, próbując pokonać w sobie zażenowanie. – Sorry, spotkałem się wczoraj z ojcem i… upiliśmy się trochę. Nieważne – zaznaczyłem natychmiast. Rafał parsknął zduszonym śmiechem. 
– Nie no, okej – powiedział, wyraźnie starając się nie brzmieć sceptycznie. Zaśmiałem się cicho, wiedząc, że to nie była rzecz, jaką ludzie na ogół robili. 
– Ale jestem już u ciebie – zapewniłem go. – I zająłem się Quentinem. Więc… wszystko jest okej. 
– Mówiłem ci, że nic mu nie będzie i nie musisz lecieć do niego na łeb na szyję – przypomniał mi spokojnie Rafał. 
– Wiem – powiedziałem. – Ale nie chciałem go na tak długo zostawiać. Uwielbiam tą gadzinę – dodałem, zapożyczając jego ulubione określenie i uśmiechając się pod nosem. Podejrzewałem, że on też się uśmiechał. – Już ci lepiej? – zapytałem zdawkowo. 
– A było źle? – zdziwił się nieświadomie. Chyba zdążył zapomnieć o tym, jaki był wczoraj rozdrażniony. 
– Mam na myśli nastrój – wyjaśniłem, starając się nie brzmieć oschle. Rafał przez chwilę nie odpowiadał. 
– Zdecydowanie – powiedział spokojnie, najwyraźniej postanawiając udawać, że jego zły humor nie miał miejsca, a jemu jeszcze nigdy nie zdarzyło się zachować w irracjonalny sposób. – Udało mi się w końcu dogadać się z Doris – poinformował mnie. Zamrugałem z zaskoczeniem, bo nie miałem pojęcia, że miał to w planach. 
– Och – mruknąłem, nie wiedząc za bardzo, jak inaczej zareagować na to, że jego nastrój poprawił się momentalnie po tym, jak pogodził się z kobietą, która gnoiła mnie na porządku dziennym. Okej, prawdopodobnie byłem przewrażliwiony i nie wyglądało to aż tak dramatycznie, ale faktem pozostawało, że zdecydowanie nie była fanką nie tylko moją, ale i naszą. W stosunku do Rafała odnosiła się z minimalną dozą wymaganego przy codziennej współpracy szacunku, ale nadal wyraźnie dawała mu odczuć, że uważała jego decyzje – a głównie tę jedną dotyczącą upartego bycia ze mną – za nierozsądne i gówniarskie, a co za tym idzie jego za nierozsądnego gówniarza („Kolejny kretyński kryzys wieku, jeszcze będziemy przez to wszyscy płakać”). Rafał oczywiście, jak to on, nie pozostawał jej dłużny. Zdecydowanie nie należał do osób, które dawały się komukolwiek do czegokolwiek przekonać, dlatego zastanawiało mnie, jak mogło przebiegać to jego dojście do porozumienia z osobą, która tak otwarcie nie pochwalała jego życiowych wyborów. No i mnie, faceta, na którym ponoć mu zależało. 
– Tak, zdołaliśmy wypracować pewne… teoretyczne… kompromisy – dodał, ostrożnie dobierając słowa. Poczułem, jak moje brwi się unoszą. 
– Och? – powtórzyłem, tym razem brzmiąc na nieco bardziej zaalarmowanego. Kompromisy w wykonaniu Doris nie kojarzyły mi się zbyt dobrze, ostatni, który próbowała wcielić w życie, zakładał wycięcie mnie z obrazka za drobną opłatą. Rafał mruknął pytająco. Miałem wrażenie, że w jego głosie pobrzmiewała irytacja. – Jaki cyrograf podpisałeś? – wysiliłem się mimo wszystko na żart i usłyszałem po drugiej stronie ciche parsknięcie śmiechem. 
– To nie ma żadnego związku z nami – zapewnił mnie gładko, jakby czytał mi w myślach. Tym razem to ja mruknąłem, dla odmiany sceptycznie. – Poważnie. Rozmawialiśmy tylko o pracy – dodał. Pokiwałem głową, przyjmując to do wiadomości, choć nie do końca chciało mi się w to wierzyć. Wiedziałem, że w przekonaniu Doris te dwie rzeczy były ze sobą nieodłącznie związane i w zasadzie to się z nią zgadzałem. Przynajmniej w przypadku mnie i Rafała nie istniało coś takiego jak życie prywatne w całkowitym oderwaniu od firmy, która nas połączyła, a której on był prezesem, a ja pracownikiem. 
– A ustaliliście coś z Filipem? – zapytałem z ciekawością. Ta postać wzbudzała we mnie coraz mniejszy niepokój, im pewniejszy byłem Rafała i tego, że gdyby Filip miał stanowić jakąkolwiek konkurencję, to już dawno zwinąłby Rafała z rynku singli i byłby teraz na moim miejscu. Nawet ja nie byłem tak żałosny, żeby w takich warunkach czuć się zagrożony, zwłaszcza że Rafał nie był facetem, który bawił się w takie rzeczy. Bywał przy tym brutalny, ale zwykle walił prawdą prosto między oczy, zamiast robić jakiekolwiek podchody. 
– Tak. O tym też rozmawialiśmy z Doris i wymyśliliśmy kilka alternatywnych planów działania. Chyba jednak… chyba będzie dobrze – stwierdził zdawkowo, jakby nie chciał zapeszyć, tryskając zbyt wielkim optymizmem. Jednak już w samym jego głosie słychać było, że był znacznie pozytywniej nastawiony do świata niż wczoraj. Więc mówił, że będzie dobrze… czyżby? – A jak u ciebie? Wszystko jest w porządku? – zapytał nieświadomie, nie mając pojęcia, że znowu czytał mi w myślach. – Za wyjątkiem popijawy z ojcem? – dodał nieco złośliwie. Nawet się nie uśmiechnąłem, tylko przygryzłem wargę. 
– Wszystko w porządku – usłyszałem swój własny głos wypowiadający te słowa, zanim jeszcze zdążyłem je przemyśleć, przez co miałem wrażenie, że decyzja o tym, że na razie mu nie powiem, została podjęta bez mojego udziału. Ale była słuszna, bo miał taki dobry nastrój, że nie chciałem go w tym momencie psuć kolejną porcją dylematów. Cholera, nie mogłem powiedzieć mu, kiedy miał zły humor, nie mogłem powiedzieć mu, kiedy miał dobry humor… czy kiedykolwiek nadejdzie moment, który mój paranoiczny umysł uzna za odpowiedni, żeby poinformować Rafała o tym, jak znaczącej zmianie uległa moja sytuacja życiowa od momentu, kiedy wczoraj wysiadłem z jego samochodu? 
– To dobrze – mruknął, najwyraźniej nie wyczuwając w moim tonie niczego podejrzanego. I jeszcze byłem tak głupi, że czułem się winny, że nie mówiłem mu prawdy. 
– Tęsknię za tobą – wyznałem nagle, brzmiąc nieco marudnie. – Strasznie dziwnie tutaj bez ciebie – dodałem, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. Rozejrzałem się po salonie, drapiąc nieświadomie Quentina za uchem. Jasne, zdarzało mi się już zostawać tu samemu, ale Rafał zawsze był blisko, w sklepie na dole, w drodze do domu czy dłużej w pracy. To nie było tak, że był zupełnie gdzieś indziej, w innym mieście. Nigdy jednak jeszcze samemu tu nie spałem i nagle ta perspektywa zaczęła mnie niezrozumiale stresować. 
– Jestem pewien, że wytrzymasz tę jedną noc – podpuścił mnie dokuczliwie Rafał. Jego ton całkowicie przeczył jego słowom, bo słychać było, że sprawiło mu przyjemność usłyszenie tego. Uśmiechnąłem się do siebie. 
– No nie wiem. Raczej nie – mruknąłem przekornie. Miałem wrażenie, że Rafał zatrząsnął się ze śmiechu po drugiej stronie. 
– Chciałbym ci pomóc, lisku, ale nie za bardzo mam jak – powiedział ni to kpiąco, ni z czułością. – Gdybym mógł się do ciebie teleportować to wiedz, że bym to zrobił – dodał podniośle. 
– Gdybyś mógł się do mnie teleportować to by było zbyt proste – westchnąłem z rezygnacją. Nie mówiąc już o tym, że gdyby mógł się do mnie teleportować to ukrycie przed nim faktu, że jego mieszkanie pozostało moim jedynym dachem nad głową, byłoby znacznie bardziej skomplikowane. Liczyłem na to, że ta dodatkowa doba pozwoli mi wymyślić, jak zacząć tę rozmowę. 
– Czyli swoje musimy przecierpieć – skwitował cicho Rafał. Otworzyłem usta, mając przejmującą ochotę mu coś wyznać, żeby wiedział, że cały czas byłem na naszym pokładzie, nawet kiedy nie był najmilszą osobą i na mnie burczał, a po chwili był słodki, ale zaraz znowu burczał. Ale w końcu nie znalazłem w sobie żadnych słów ani tym bardziej jaj, żeby to zrobić, więc z powrotem je zamknąłem. – Muszę lecieć na spotkanie. Zdzwonimy się wieczorem, okej? – kontynuował jakby nigdy nic. Mruknąłem zgodnie. – Chciałem się tylko upewnić, że wszystko w porządku. 
– W najlepszym – rzuciłem odruchowo, czując cierpki posmak kłamstwa w ustach. 
– To dobrze – powiedział, brzmiąc na rozkojarzonego. – Bądź grzeczny – dodał zaczepnie. 
– Zawsze jestem – oświadczyłem bez wahania i usłyszałem, jak parska śmiechem. – Pa.
– Pa, lisku.
Stanowczo za dużo myślałem. Do takiego wniosku doszedłem, kiedy się rozłączyłem i usiadłem z kawą na tarasie, podśmiewując się z Quentina, który przyglądał mi się z wyrzutem zza szyby. Zawsze za dużo myślałem i tę sytuację na pewno też niepotrzebnie wyolbrzymiłem, a w rzeczywistości Rafał w ogóle się tym nie przejmie i oświadczy tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem, że zostaję tutaj, z nim. Lubiłem ten jego ton. Lubiłem go całego, jego mrukliwą, wymagającą i surową obecność i wyrywające mu się czasem na przekór niej drobne gesty opiekuńczości. Brakowało mi go. Nie było go przez jeden dzień, a brakowało go jak nieodłącznego fragmentu mojego organizmu. 
Wyciągnąłem telefon, nie radząc sobie zbyt dobrze z bezczynnością. Mogłem tu leżeć przez cały dzień z Quentinem i oglądać Netflixa albo ewentualnie coś ugotować, ale robienie tego wszystkiego bez Rafała nie wydawało się już tak ekscytujące, więc od niechcenia otworzyłem Messengera. 

11:55. To co z tym piwem? – wysłałem. Przeczytał, ale przez dłuższą chwilę nie odpisywał. Wpatrywałem się ze znużeniem w wiadomość, dopóki pod nią nie pojawiła się z plumknięciem odpowiedź. 
12:02. Gdzie i kiedy? – No i to był konkret. Uśmiechnąłem się do siebie, zablokowałem telefon i podniosłem się bez wahania. 

Dotarłem do centrum niecałą godzinę później. Obserwowałem Wiktora jeszcze z chodnika, jak skroluje coś ze znudzeniem w telefonie, po czym unosi głowę i zaczyna na mój widok pewnie nie do końca świadomie szczerzyć zęby. Odwzajemniłem bez wahania uśmiech, odsuwając sobie krzesło. 
– Sorry, to pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy… Nie znam tu jeszcze zbyt wielu knajp, a tutaj byłem raz z ludźmi z roku, więc… – zaczął tłumaczyć na wstępie, po czym urwał z zażenowaniem. Machnąłem bagatelizująco ręką. – No i pisałeś, że byś też coś zjadł, a tutaj mają tylko przystawki. I jest dosyć drogo. Sorry – powtórzył niezręcznie. Zaśmiałem się cicho. 
– Przestań przepraszać – zganiłem go żartobliwie, po czym sięgnąłem po kartę, jeszcze zanim usiadłem. – Szparagi z burakiem i kozim serem brzmią świetnie – rzuciłem, wybierając danie z karty na chybił trafił. To brzmiało jak coś, co Rafał by zamówił, Wiktor natomiast parsknął nerwowym śmiechem. Zacząłem wczytywać się w menu nieco uważniej. Cholera, faktycznie było drogo, ale raz się żyło. Uniosłem wzrok. – Prosecco? – zasugerowałem niewinnie. W końcu nikt nie mówił, że musieliśmy pić piwo, nie? Przytaknął, bo chyba nie pozostawiłem mu za bardzo wyboru, choć nie wyglądał, jakby czuł się do końca komfortowo. – To jak długo tu mieszkasz, że nie znasz jeszcze wielu knajp? – zadałem pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy, nawiązując do jego wcześniejszych słów. Nie chciałem siedzieć w niezręcznej ciszy, a wydawało mi się, że jego nieśmiałość, choć ujmująca, mogła tym grozić. 
– Nie no, już ponad rok. Po prostu nie miałem za bardzo… – urwał z wahaniem, więc nie dowiedziałem się, czego nie miał. 
– To skąd pochodzisz? – wszedłem mu gładko w słowo, żeby zaoszczędzić mu konieczności kontynuowania. 
– Z… spod Hajnówki – odparł. Otworzyłem usta, żeby to skomentować, ale zorientowałem się, że nic mi to nie mówiło, więc z powrotem je zamknąłem. Wiktor musiał dostrzec moje tępe spojrzenie, bo wyjaśnił od niechcenia: – To na Podlasiu. Przy samej granicy z Białorusią. No i koło, wiesz – urwał, a ja zamrugałem, bo nie, nie miałem pojęcia. – No Puszczy Białowieskiej – dodał tonem kogoś, dla kogo sąsiedztwo Puszczy Białowieskiej jest najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem. 
– O! – powiedziałem, w końcu słysząc nazwę, która coś mi mówiła. – To ładnie tam musicie mieć – skomentowałem bezsensownie. Wiktor pokiwał nieobecnie głową. 
– No, jest ładnie. Bardzo… dziko – mruknął z czymś, co mogło być nostalgią. Przekrzywiłem z zaciekawieniem głowę. 
– Spod, czyli skąd konkretnie? – dopytałem. Wiktor wzruszył ramionami. 
– I tak ci to nic nie powie – zapowiedział najpierw. – Wieś nazywa się Pogorzelce – odpowiedział mimo to. W rzeczy samej, nic mi to nie mówiło. 
– Jaka tam jest populacja? – zapytałem z ciekawością. 
– Jakieś… sześćdziesiąt osób? – strzelił Wiktor, unosząc brwi. Wytrzeszczyłem oczy. 
– Poważnie? – upewniłem się ze zdumieniem. – I… co tam jest? 
– Nic – odparł szybko i rzeczowo, ale wciąż wpatrywałem się w niego wyczekująco, więc przewrócił oczami. – No co? Jest… cerkiew. I puszcza obok. Szkółka leśna. Agroturystyka. I tyle – podsumował, wzruszając bagatelizująco ramionami. Ja wręcz przeciwnie, fascynowało mnie to, że takie miejsca istniały i ludzie tam sobie żyli
– Cerkiew? – podłapałem z zaciekawieniem. 
– Większość ludności z okolicznych wiosek jest prawosławna. I białoruskiego pochodzenia. Stanowimy od… czterdziestu do sześćdziesięciu procent – odparł już znacznie pewniej. Zmrużyłem z namysłem oczy, próbując wybrać, które pytanie chciałem mu zadać najpierw, ale zastanawiałem się zbyt długo i zdążył sam się odezwać: – A ty? Urodziłeś się w Warszawie? 
– Tak – przytaknąłem, uważając to za znacznie mniej interesujące. 
– Zazdroszczę – oświadczył, uśmiechając się smętnie. Nie byłem pewien czego, osobiście nie uważałem dzieciństwa spędzonego na włóczeniu się po warszawskich blokowiskach za zbyt spektakularne. – I mieszkasz nadal z rodzicami? – dodał konwersacyjnie, a ja już zamierzałem z rozpędu potwierdzić, dopóki się na tym nie złapałem i moje usta nie zamknęły się z kłapnięciem. Zrobiłem w myślach szybki rekonesans. 
– Mieszkałem. Ale już nie mieszkam. Od wczoraj – przyznałem z cieniem zażenowania, nie widząc przeciwwskazań, żeby mu o tym powiedzieć. Zrobił zaalarmowaną minę. – Wyszedłem z szafy – wyjaśniłem, nie zagłębiając się w szczegóły. – Nie do końca z własnej woli – poprawiłem się, marszcząc nos. – No i już tam nie mieszkam – dodałem zdawkowo. Wiktor przez chwilę przyglądał mi się tak wielkimi oczami, że aż poczułem się niekomfortowo. 
– Wykopali cię…? – szepnął ze zgrozą. Skrzywiłem się na niepotrzebny dramatyzm. 
– Nie, nie aż tak, po prostu… pokłóciliśmy się i sam stwierdziłem, że się wynoszę, nie miałem już siły się z nimi użerać – wyjaśniłem pokrętnie, ale Wiktor wydawał się mnie nie słuchać. 
– Masz się gdzie zatrzymać? – zapytał z przejęciem. – Potrzebujesz jakiegoś miejsca, czy coś? Wiesz, ja… mam współlokatorów, ale póki co dałoby się coś zorganizować… 
– No co ty, naprawdę nie trzeba – przerwałem mu, uśmiechając się ciepło i unosząc rękę. – Mam się gdzie zatrzymać – zapewniłem go spokojnie. – Ale dzięki – dodałem szybko. Przez chwilę przyglądał mi się bez słowa, po czym spuścił wzrok, wyglądając na zawstydzonego. 
– No tak, no… no jasne, że masz – wymamrotał takim tonem, jakby miał ochotę klepnąć się w czoło. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco, bo nie wiedziałem za bardzo, co innego mógłbym zrobić. Wiktor przygryzł wargę. – Przykro mi. Że to się stało, że musiałeś… 
– To się musiało wydarzyć prędzej czy później – oświadczyłem z rezygnacją. – Moja matka jest… trudnym przypadkiem – wyjaśniłem, ostrożnie dobierając słowa. Wiktor zacisnął wargi. 
– Wiem coś o tym – mruknął nieobecnie. Przyjrzałem mu się z zaciekawieniem. 
– A ty… powiedziałeś komukolwiek…? – zapytałem łagodnie, bo szczerze mówiąc w to wątpiłem. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby okazało się, że wyszedł z szafy. 
Ale nie aż tak, jak jego odpowiedzią. 
– O czym? – zapytał z niezrozumieniem, marszcząc brwi. Zamrugałem, bo wydawało mi się, że choć starałem się ująć temat dyskretnie, to przekaz był jednak jasny. 
– No w sensie, że jesteś… no wiesz – odparłem zdawkowo, teraz starając się być jeszcze mniej dosłownym. Chyba jednak w końcu dotarło do niego, co miałem na myśli, bo spojrzał na mnie gwałtownie. 
– Ja nie jestem gejem – obruszył się. Uniosłem nieznacznie brwi i zamrugałem ze zdumieniem.  On tak poważnie…? – Słuchaj, wiem, że… że ty jesteś, ale ja nie… – urwał bezradnie, a ja jeszcze przez chwilę gapiłem się na niego ogłupiały, aż w końcu wyrwał mi się krótki, histeryczny śmiech. Okej, jeśli naprawdę szczerze wierzył w to, co mówił, to nie było niczego zabawnego w tym, w jak ogromnym tkwił zaprzeczeniu i nie powinienem się śmiać, ale nie zdołałem się powstrzymać. Wiktor zmrużył oczy, wyglądając na jednocześnie zdradzonego i speszonego. – Hej, ja wiem, że wam się wydaje, że cały świat jest homo, ale to, że ktoś jest przyzwoitym człowiekiem i nie jest uprzedzony nie oznacza od razu, że też jest pedałem – burknął defensywnie, nie patrząc mi przy tym w oczy. Musiał wyczuć mój sceptycyzm i wyraźnie czuł się z nim nieswojo. Przełknąłem ślinę, zastanawiając się, od której strony to ugryźć i skąd wzięła się ta bierna agresja. 
– Okej – powiedziałem w końcu dla świętego spokoju, unosząc jeszcze pokojowo dłonie, żeby to podkreślić. – W porządku, przepraszam – dodałem, taksując go oceniającym wzrokiem. To nie było możliwe. Mój gaydar nie mógł aż tak się mylić. To wszystko tworzyło tak spójny obraz, ta jego nieśmiałość i niezręczność, obcisłe rurki, jego reakcja na mnie, a później na Rafała, jego idealne kości policzkowe, zmartwienie o moje wyjście z szafy, śliczna buzia i ten słodki uśmiech. To nie miało sensu, przecież wszystko w tym dzieciaku krzyczało „gej”, krzyczało „polubiłem cię i było mi strasznie przykro, kiedy okazało się, że masz chłopaka”, za wyjątkiem jego ust, które twierdziły coś zupełnie odwrotnego. 
Pochyliłem się z przepraszającym uśmiechem, mrużąc kalkulująco oczy, bo nagle Wiktor zrobił się znacznie bardziej interesujący niż jeszcze chwilę temu. 

____________________________________________________________________________
Wszystko zostało już chyba powiedziane w ostatnim wpisie na Mercury Eff, więc nie będę się powtarzać. Jeśli kogoś tam jeszcze nie było to serdecznie zapraszam, tymczasem dzielę się kolejnym rozdziałem. Czas pokaże, kiedy uda mi się stworzyć następny. Z mojej strony jeszcze raz przepraszam za tak długą przerwę w publikowaniu i… no cóż, witajcie z powrotem.

19 komentarzy:

  1. Iwona to naprawdę mądra babka, myślę, że słusznie wskazała Kacprowi źródło potencjalnego problemu w jego związku z Rafałem. Szkoda mi go, że tak dusi to wszystko w sobie i tak minimalizuje swój coming out, choć widać, że przecież jest do dla niego coś ważnego. Bardzo się cieszę, wracając do tej historii po tak długiej przerwie i nie mogę się doczekać na to w jakim kierunku rozwinie się akcja. Przynajmniej Kacper też nie udaje perfekcyjnego i słusznie zauważył, że ma nawyk zrzucania trudnych decyzji na Rafała. Ściskam :) Joy

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeej! Tankju!
    Czekam, czekam na więcej :)
    Powodzonka!

    OdpowiedzUsuń
  3. To była świetna przejażdżka :)
    Pochłonęłam wszystkie obecne rozdziały tego opowiadania w dobę. Wróciłam ostatnio na bloggera i chciałam coś poczytać, i oczywiście od razu pomyślałam o Tobie, bo od pamiętnego "Zejdź na ziemię" jesteś numero uno w moim rankingu. Oczywiście się nie zawiodłam, bo to opowiadanie jest świetne i nie mogłam się od niego oderwać, dopóki nie nadrobiłam wszystkiego.
    Uwielbiam Kacpra, ale nadal nie jestem pewna, co myśleć o Panie Prezesie. Rafał wydaje się porządnym facetem, ale mam czasem wrażenie, że różnica tego, jak widzi go zakochany w nim Kacper, a reszta ludzi, też musi mieć znaczenie. Przez to, że jest tak pewny siebie i przekonany o swojej racji, myślę, że związek z nim nie będzie taką jazdą z górki. Nie wierzę w to, żeby Rafał chciał go jakkolwiek skrzywdzić, ale jednak to silna osobowość. Ogółem to czekam na jakiś plot twist związany z nim, bo nie sądzę, żeby ich związek miał pozostać taki zgodny i przyjemny, jak może się wydawać.
    Za to mam pewne nadzieje związane z Marcelem. Tą ich rozmową o seksie i sceną, gdy Kacper leżał podniecony z nim śpiącym w łóżku, zaszczepiłaś we mnie chęć, żeby między nimi do czegoś doszło. Naprawdę liczę, że biedny Marcel przeżyje jakiś gejowski kryzys i coś zainicjuje. Ale to tylko takie moje gdybanie :(
    Uwielbiam Twoje sceny konfliktów. Scena, gdy Kacper rozmawiał z Antkiem o jego sytuacji z Hubertem. Rozmowa Kacpra i Rafała o tym, co mają zrobić z tym, że ludzie z firmy o nich wiedzą. Ale wisienką na torcie była scena z kłótni z matką Kacpra, która jest chyba moją ulubioną. Często podobne sceny są pełne płaczu i wyrzutów i wypadają strasznie negatywnie, a bohaterowie wychodzą z nich załamani - natomiast Kacper zupełnie nie dał sobie w kaszę dmuchać, ani się przegadać, postawił na swoim, za nic nie przepraszał. W tym momencie był naprawdę silną osobą. Uwielbiam też jego zdrowe podejście w rozmawianiu z rodzeństwem o homoseksualizmie. (To ogółem jest ogromna zaleta tego opowiadania, większość z postaci jest bardzo otwarta i nie muszę z bólem czytać o tym, jak to znowu ktoś nienawidzi bohatera przez to, że jest gejem). Naprawdę, scenę tej dyskusji z Marzeną czytałam z rozkoszą, czego się zupełnie nie spodziewałam.
    A co do tego konkretnego rozdziału! Iwona i Paweł są świetnymi postaciami, mam nadzieję, że ułożą sobie razem życie. Zwłaszcza Iwona wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, wydaje się bardzo ogarnięta i w tym jednym rozdziale zabłysnęła tyloma życiowymi mądrościami, że u każdego innego autora brzmiałoby to protekcjonalnie, ale oczywiście nie u Ciebie. Iwona to naprawdę super babka, przydałby mi się ktoś taki w życiu.
    (cdn)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiktor mnie rozbawił z tym swoim "nie jestem gejem". Ja też od samego początku byłam przekonana, że właśnie jest, i ciekawi mnie, jak się ten jego wątek rozwinie. Ale z Kacprem to go w ogóle nie widzę razem (#teammarcel).
      Mam nadzieję, że Kacper postanowi zaufać Rafałowi i opowie mu o tym, co się stało. Myślę, że Rafał mógłby być zawiedziony, gdyby dowiedział się o tym po czasie. Może ich związek nie jest jeszcze na takim etapie, że są nierozłączni i o wszystkim sobie natychmiast mówią, jednak skoro obaj biorą siebie na poważnie, myślę, że przydałaby im się taka porządna komunikacja.
      Chociaż mam też małe wrażenie, że Rafał nieco bagatelizuje problemy Kacpra. Chodzi mi głównie o to, jak Kacper się zmartwił, gdy firma się o nich dowiedziała, a Rafał był tylko like "nic z tym nie zrobię, to zależy od ciebie". Oczywiście problem się rozwiązał i bardzo podoba mi się to, jak otwarcie zachowują się teraz względem siebie w pracy, ale nadal zostaje we mnie właśnie to wrażenie. Rafał jest starszy i doświadczony i rzeczywiście ma zupełnie inne problemy. I chociaż nie sądzę, żeby zupełnie machnął ręką na to, co się przydarzyło Kacprowi, zastanawiam się, czy Kacper może podświadomie właśnie dlatego nie chce mu o tym opowiedzieć, w razie gdyby znowu miał się nie przejąć tym, co chłopak czuje.
      Ale to znowu tylko moje gdybanie. W ogóle za dużo tego gdybania i ten komentarz zamienił się w straszne wypracowanie. Chciałam po prostu napisać coś porządniejszego, skoro pod żadnym z poprzednich rozdziałów nie pojawiły się moje komentarze. Ja sama je bardzo doceniam, więc chciałam dać Ci po prostu znać, że to opowiadanie zyskało kolejnego fana, ogromnie się w nie wciągnęłam i będę niecierpliwie czekać na kolejne rozdziały (i tomy! cztery tomy, o słodki Jezu) nawet gdyby znowu miał pojawić się z opóźnieniem, bo czytałam też Twoje notki z bloga i wiem, że miałaś przerwę. Mam nadzieję, że u Ciebie już lepiej. Trzymam też ogromnie kciuki, żebyś wbiła się z powrotem w ten pisarski rytm, bo ta historia jest cudowna i zdecydowanie zasługuje, żeby ją całą opowiedzieć. Przesyłam tonę pozytywnej energii i weny! xoxo

      (A w ogóle to wiesz, że też mam swojego Kacpra? Znaczy wiem, że to pospolite imię, ale jednak zaskoczyło mnie, że obie mamy takiego głównego bohatera. Mam również swojego Wiktora. U mnie skończą jako para, ale co do Twoich to mam spore wątpliwości. Bo jednak Twój Wiktor jest u mnie w rankingu o wiele niżej niż Marcel i Rafał. Just sayin.)

      Usuń
  4. Ale pięknie 😍 Moje modlitwy zostały wysłuchane. Dziękuję 😁

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaa, bardzo się cieszę, że wróciłaś. Nie mam sił, żeby pokazać jak bardzo się cieszę i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału <3 ~ Caius

    OdpowiedzUsuń
  6. Żyjesz ty jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  7. Wracam do Twoich opowiadań jakby mnie wołały w głowie. Cztery lata temu czy teraz, wciąż je szczerze uwielbiam czytać. Nawet te które jest nie dokończone. Podejrzewam, że na zawsze zostaną już częścią mojego życia więc dziękuje za Twoją ciężką pracę!
    / LK

    OdpowiedzUsuń
  8. Wesołej rocznicy!!

    OdpowiedzUsuń
  9. No coz , ja tez czekam na ciag dalszy... mam nadzieje ze warto czekac. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  10. Już od dłuższego czekam na nowe rozdziały tak tęsknię, że co jakiś czas wracam do starych opowiadań. Mam nadzieję, że doczekamy się zakończenia. Życzę weny ☺️

    OdpowiedzUsuń
  11. Szkoda, że ten blog dołączył do długiej listy porzuconych i niedokończonych historii ;-; nigdy nie pomyślałam, że stanie się coś takiego akurat tutaj :c pewnie będę tu co jakiś czas zaglądać, mam nadzieję, że kiedyś wrócisz droga autorko i dokończysz historie <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Czy ktoś jeszcze oprócz mnie pamięta nadal o tej historii, nawet w 2022 roku? :(

    OdpowiedzUsuń
  13. Wciąż chętnie przeczytam kontytuacje :c

    OdpowiedzUsuń
  14. mam nadzieje, że dożyje kontynuacji historii TT^TT

    OdpowiedzUsuń
  15. Czy jakaś zabłąkana dusza orientuje się czy "zejdź na ziemię" jest jeszcze gdzieś w całości do przeczytania/zakupienia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat zajrzałam na skrzynkę pierwszy raz od wieków. Odezwij się do mnie proszę na maila Mercury.eff@gmail.com to podeślę książkę. Gdyby ktoś inny potrzebował i trafił na ten komentarz - zachęcam do zrobienia tego samego, co jakiś czas tam zaglądam, więc prędzej czy później się odezwę. Wiem, że beezar umarł, a nie mam teraz głowy do publikowania tego gdziekolwiek indziej, więc to póki co jedyna opcja. Ciesze się jednak niezmiernie, że ktoś nadal czyta :)
      Pozdrawiam, M.

      Usuń