środa, 11 lipca 2018

ROZDZIAŁ VI

Numero uno





Znowu spędziłem całą noc, kręcąc się na łóżku. Zanim dojechałem do domu, udało mi się nieco uspokoić i przekonać samego siebie, że zachowywałem się absurdalnie. Nie miałem w końcu żadnego wpływu na to, co Marcel roił sobie w głowie, mogłem jedynie uświadamiać mu swoim zachowaniem, jak idiotyczny to był pomysł i to właśnie zamierzałem robić. Zazdrosny. O jakąś jego dziewczynę, też coś. Wiedziałem nie od dziś, że Marcel miał wybujałe mniemanie o sobie, ale nie sądziłem, że do tego stopnia. Nie sądziłem, że również w stosunku do mnie, bo chyba przez przypadek pomylił mnie z którąś z zakochanych w nim lasek. Nie powiem, było ich trochę, ale kurwa, to byłem ja. Jego najlepszy kumpel. Naprawdę myślałem, że byliśmy ponad to. Nigdy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że moja orientacja może kiedykolwiek okazać się problemem. Może nie problemem, ale… rany, co za nadęty bufon. Naprawdę nie miałem pojęcia, co mu strzeliło do łba. Marcel zawsze był w moich oczach najbardziej łagodną, życzliwą i dobroduszną osobą na świecie. Nie wierzyłem, że naprawdę miał czelność powiedzieć do mnie coś takiego, to przechodziło moje pojęcie. Za kogo on mnie miał? Za jakiegoś frajera, który nigdy nie będzie miał własnego życia, bo do końca świata będzie się masochistycznie podkochiwał w swoim kumplu, który nawet na niego nie spojrzy, ale będzie mógł sobie w ten sposób poprawiać samoocenę? Niedoczekanie. Naprawdę nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był na niego tak wściekły. 
Kiedy zacząłem wybudzać się ze swojego półsnu, było pół godziny po dwunastej w południe. To i tak nie było tak źle, w czwartek wstałem o czternastej. Odruchowo sięgnąłem pod poduszkę i wyciągnąłem telefon, początkowo nie pamiętając swojego wczorajszego kryzysu. Odblokowałem ekran i uśmiechnąłem się do siebie, ale dosłownie w tej samej sekundzie poczułem przytłumiony ból głowy i to on przypomniał mi o tym, co wczoraj powiedział Marcel, zupełnie jakbym przejął część jego dzisiejszego niewątpliwego kaca, jakby to on się najebał, a ja odczuwałem tego skutki, choć przecież na zdrowy rozsądek wiedziałem, że głowa pewnie bolała mnie z niewyspania albo z jakiegokolwiek innego powodu. Mimo to uśmiech natychmiast spłynął z mojej twarzy i nagle poczułem się o wiele mniej podekscytowany standardowym czekającym na mnie „dzień dobry”. Zamknąłem oczy, przez chwilę odtwarzając w myślach całą tę wczorajszą rozmowę, po czym wziąłem się w garść, próbując zignorować to, na co nie miałem wpływu i skupić się na tym, na co miałem wpływ.

12:36. Dzień dobry – odpowiedziałem, po chwili dodając uśmiech, choć wcale nie było mi do śmiechu. To było zdumiewające, jak łatwo kłamało się online.
12:37. Bijesz swoje rekordy – napisał. Tym razem już naprawdę się uśmiechnąłem, bo byłem już coraz bardziej rozbudzony i dopiero teraz dotarło do mnie, że może i Marcel zachował się jak ostatnia świnia, ale Rafał nadal do mnie pisał, a przecież to właśnie obawa przed tym, że stracił zainteresowanie była sporą częścią mojej wczorajszej histerii. Ale najwyraźniej nie. Czyli przynajmniej nie wszystko zjebało się naraz. 
12:37. Uwierz mi, nawet nie zbliżam się do swoich rekordów ;) – odpisałem, znowu ciesząc się jak głupi do telefonu, mimowolnie zdumiony tym, jak niewiele było mi trzeba. Rafał przez chwilę nie odpisywał, więc odłożyłem telefon na poduszkę, znowu niechętnie wracając myślami do Marcela. 
12:39. Przepraszam, że wczoraj się nie odzywałem. Miałem najgorszy dzień na świecie – napisał w końcu. Zmarszczyłem brwi i przygryzłem z niepokojem wargę, bo to zabrzmiało poważnie.
12:40. Coś się stało? – zapytałem. Trochę miałem ochotę powiedzieć mu, że ja też, ale wtedy musiałbym wyjaśnić dlaczego, a na tym etapie niezbyt widziało mi się uzewnętrznianie przed nim i tłumaczenie ze swoich dramatów, które zresztą prawdopodobnie były idiotyczne w porównaniu do jego problemów bycia prezesem, kierowania całą agencją i użerania się z kontrahentami, od których pewnie zależały miliony, dobro firmy i generalnie losy świata. 
12:41. Będziesz dzisiaj? – napisał, nie odpowiadając na moje pytanie. Zamrugałem, zastanawiając się panicznie, czy mieliśmy jakieś wspólne plany, o których zapomniałem. Nie, to nie było możliwe, gdybyśmy mieli jakiekolwiek wspólne plany nawet na dwa tysiące dwudziesty czwarty, przeżywałbym je od rana do wieczora, zapomnienie o nich byłoby zwyczajnie niewykonalne. Minęło parę sekund, zanim mnie olśniło. No tak, impreza firmowa. Najwyraźniej to się zdarzało raz na jakiś czas, zwykle bez żadnej konkretnej okazji, a raczej zawsze dało się wymyślić okazję, bo zawsze był jakiś nowy projekt, który warto było oblać. Z tego, co zrozumiałem, imprezy firmowe były całkowicie niezobowiązujące w stylu „jak masz chwilę to wpadnij wieczorem do pracy, napijemy się” i odbywały się po prostu wtedy, kiedy Rafał sobie tego zażyczył. To było w jakiś sposób zabawne, że ktoś taki jak on przyjął funkcję głównego koordynatora popijawy, choć podobno zwykle ograniczał się do zarządzenia, że nadszedł czas się trochę zsocjalizować, a sprawy organizacyjne zrzucał na Harmony, bo ona we wszystko, co robiła, wkładała najwięcej serca.
12:45. Pewnie, że będę – odpowiedziałem bez zastanowienia, czując, że serce zaczyna mi podskakiwać na myśl, że będziemy tam obaj i choć teoretycznie nadal będziemy w pracy, to jednak nie będziemy w pracy. Rafał przez dłuższą chwilę nie odpisywał, więc swoim zwyczajem zacząłem wybiegać myślami w przyszłość i ekscytować się tym wieczorem, ale jakieś takie te moje marzenia na jawie były tym razem niespójne i niezbyt kreatywne. Coś mnie rozpraszało i odciągało moje myśli. W końcu westchnąłem, wyszedłem z Messengera, wszedłem w połączenia przychodzące i wybrałem ostatnie. Przycisnąłem telefon do ucha, ale sygnał ciągnął się w nieskończoność, aż w końcu odezwała się poczta głosowa. Opuściłem komórkę z rezygnacją, czując ukłucie niepokoju.
12:49. Ok.
12:49. To do zobaczenia wieczorem.

  Odpisałem szybkie „do zobaczenia”, nie będąc po prostu w stanie się rozdwoić i jednocześnie ekscytować się Rafałem i martwić o Marcela, więc póki co wyrzuciłem Rafała z myśli. Do wieczora jeszcze w końcu dużo czasu, a Marcel nie odbierał teraz. Spróbowałem jeszcze raz, ale nadal to samo. Westchnąłem, przeczesując włosy palcami z frustracją i w końcu spoglądając na pokój, a mój wzrok trafił prosto na utkwione we mnie oczy Antka siedzącego przy komputerze i obserwującego mnie ukradkiem. 
– Co ci? – zapytał prosto z mostu, przenosząc spojrzenie to na mnie, to na komórkę w moich dłoniach. Wzruszyłem ramionami, co pewnie wyglądało dość niezręcznie, bo nadal leżałem w łóżku.
– Nic – uciąłem, dla niepoznaki ziewając i przecierając oczy palcami. Antek nie wyglądał na przekonanego. 
– Gadasz z nią? – zapytał niewinnie. Zmarszczyłem brwi. 
– Z kim? – spytałem bez zrozumienia, bo chyba naprawdę kiepsko dzisiaj kojarzyłem fakty.
– No z nią – powtórzył znacząco, a ja dopiero wtedy przypomniałem sobie o wczorajszej rozmowie przy śniadaniu i z trudem powstrzymałem się od przewrócenia oczami.
– Daj spokój – mruknąłem, znowu zerkając na telefon i zastanawiając się, czy zadzwonić jeszcze raz do Marcela teraz, czy za pięć minut.
– Czyli nie masz dziewczyny? – zapytał Antek, a ja miałem wrażenie, że niemal usłyszałem zawód w jego głosie. – A może masz, tylko o tym nie wiesz? – dodał podstępnie. Uniosłem na niego rozbawione spojrzenie. 
– Ludzie raczej wiedzą, czy mają dziewczynę, czy nie – poinformowałem go pobłażliwie. 
– Właśnie niekoniecznie – odparował zarozumiałym tonem. – Można nie być pewnym, czy to już jest związek, czy jeszcze nie. I wtedy nie wiesz, czy masz dziewczynę – dodał z pełnym przekonaniem. – Ja w zasadzie nie wiem. Więc może ty też nie wiesz – dodał zdawkowo. Cały czas słuchałem go zaledwie jednym uchem, więc ta informacja nie dotarła do mnie od razu, potrzebowałem chwili, żeby ją zarejestrować, a kiedy już to zrobiłem, uniosłem gwałtownie głowę.
– Ty nie wiesz? – powtórzyłem, nagle odzyskując czujność. – A od kiedy ty masz dziewczynę? 
– No właśnie ci mówię, że nie wiem, czy mam – prychnął wyraźnie zirytowany tym, że musiał się powtarzać. – Niby się spotykamy, ale skąd mam wiedzieć, czy już jest moją dziewczyną. czy jeszcze nie? Musimy to ustalić czy jak? – zapytał, naprawdę brzmiąc na zdezorientowanego. Przygryzłem wargę, myśląc w duchu, że zadał to pytanie bardzo niewłaściwej osobie. Poza tym czy naprawdę w tych czasach dzieciaki umawiały się ze sobą w wieku trzynastu lat? To nie brzmiało normalnie, ale co ja mogłem o tym wiedzieć, sam miałem dwadzieścia cztery i nigdy nie byłem w związku. Z kimkolwiek
– Wydaje mi się, że to się dzieje naturalnie – odparłem, ostrożnie dobierając słowa. – Po prostu nadchodzi taki moment, kiedy i ty, i ta druga osoba wiecie, że jesteście razem i wtedy chyba nie trzeba mówić tego głośno – oznajmiłem tonem znawcy, chociaż trochę przekląłem się w duchu za to „chyba”. Antek wydał z siebie głośne „hm”. 
– No to ja chyba mam – doszedł do wniosku, samemu wyglądając na zaskoczonego tym faktem. – A ty? – zapytał z zaciekawieniem.
– Zdecydowanie nie – oznajmiłem bez cienia wahania. 
– Czyli nie czujesz, że jesteście razem? – upewnił się, po czym dodał poważnie, nie czekając na moją odpowiedź: – No ale na to trzeba czasu, nie? 
– No, trzeba – mruknąłem zgodnie, bo nie dało się ukryć, że trzeba było na to czasu, ludzie nie wpadali w związki ot tak, z ulicy. Może trzynastolatkowie tak, ale dwudziestoczterolatkowie zdecydowanie nie, a już na pewno nie czterdziestolatkowie. Niestety z wiekiem to robiło się coraz bardziej skomplikowane. – To co to za jedna? – spytałem, przyglądając mu się badawczo i chcąc dowiedzieć się czegokolwiek o jego rzekomej dziewczynie, a jednocześnie uciąć temat tej mojej, wyimaginowanej. 
– Taka Kaśka – odparł, wzruszając bagatelizująco ramionami, chyba równie zawstydzony tą rozmową co ja. Pokiwałem głową. Byłem w stanie to zaakceptować, Kaśki to były na ogół równe laski. 
– Jest w twoim wieku? – zapytałem z niewinnym zaciekawieniem. Antek nagle jakby się zawstydził, co trochę mnie zaalarmowało.
– Jest starsza – wyjawił konspiracyjnie. Spojrzałem na niego z rosnącym niepokojem. – Jest klasę wyżej – dodał, uśmiechając się głupkowato. Wypuściłem powietrze, które nawet nie zdałem sobie sprawy, że na chwilę wstrzymałem. Klasę wyżej. Okej, to jeszcze nie było tak źle. – A ta twoja jak się nazywa? – dodał, najwyraźniej się ośmielając. – To znaczy ta nie-dziewczyna? – uściślił, unosząc kpiąco kącik ust, jakby doskonale wiedział, co to tak naprawdę oznaczało. 
Nazywa się Rafał i też jest starsza, przeszło mi przez myśl. Naprawdę nie miałem pojęcia, jak się z tego wymigać i nawet nie mogłem strzelić odruchowo żadnym imieniem, bo Rafał chyba nie miał w języku polskim swojego żeńskiego odpowiednika. Cholera. Zacząłem przeszukać głowę w poszukiwaniu damskich imion na „r”, ale wszystkie jakby nagle wyparowały. To było trudne zadanie jak na tak wczesną godzinę.
– Roksana – palnąłem w końcu bez zastanowienia. Antek zmarszczył nos. 
– Ładnie – skomentował. Pokiwałem z rozkojarzeniem głową. 
– Wiem – skłamałem. Tak naprawdę to imię wcale mi się nie podobało. Nie wyobrażałem sobie spędzić życia z kimś o imieniu Roksana. Co innego Rafał. Rafał było wyjątkowo wdzięcznym imieniem. Świetnie, i teraz przez swój głupi brak refleksu wróciłem do wymyślania nieistniejących dziewczyn. Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem żałować, że po prostu mu nie powiedziałem, kiedy miałem okazję, ale nie no, nie było opcji, żeby zdołał utrzymać język za zębami. To byłoby jak popchnięcie pierwszej kostki domina i naprawdę nie było tego warte, choć trochę obawiałem się rzeczy, które Antek mógł słyszeć w szkole. Może nie miałem zbyt wiele do czynienia z młodzieżą w wieku gimnazjalnym, ale słyszałem, w jaki sposób rozmawiał z kolegami, którzy do niego przychodzili, jak mówili do siebie w żartach „ty pedale” i co prawda nie dostrzegłem u niego żadnych realnych oznak homofobii, ale był jeszcze w takim wieku, kiedy jego umysł nie był za bardzo światopoglądowo ukształtowany, głównie to powtarzał po rodzicach albo po mnie. Jeszcze nie wiedział, że mógł mieć coś przeciwko komukolwiek, ale teraz znajdował się właśnie na takim etapie, kiedy zaczynał to odkrywać, a to była ogromna różnica, czy podczas procesu akceptowania inności przez jego nastoletni mózg z tyłu głowy będzie miał myśl o jakichś bezimiennych pedałach, czy o swoim bracie-pedale, którego widzi codziennie. Bo nie miałem większych wątpliwości, że ten Antek teraz, wiedząc, jakim był dzieciakiem, zrozumiałby tę ideę i ją zaakceptował, ale za kilka lat to już może wcale nie być takie oczywiste. Szesnastoletni Antek może mieć już dawno wyrobioną opinię. Trochę mnie to przerażało. Przerażało mnie o wiele bardziej niż potencjalna reakcja mojej mamy czy mojego ojca. Jeśli oni któregoś dnia tego nie zaakceptują, to będzie jedynie kiepsko świadczyło o nich jako o rodzicach, ale dzieciaki… dzieciaki trzeba było od początku ukształtować i to było między innymi moje zadanie. Miałem nadzieję, że przynajmniej w jakimś stopniu udało mi się wpoić im bezwzględny szacunek do innych ludzi, ale byłoby o wiele łatwiej, gdybym mógł im po prostu powiedzieć, że ja jestem taki i taki, znacie mnie dobrze, niańczyłem was od urodzenia, to teraz przemyślcie sobie, czy to cokolwiek zmienia w waszych oczach i powiedzcie mi, do jakich wniosków doszliście, dopóki wasze umysły nie są jeszcze skażone przez religię i narzucone z góry schematy myślenia, dopóki jesteście jeszcze pełne empatii i kierujecie się swoją dziecięcą intuicją. Ale nie mogłem tego zrobić tak, żeby one wiedziały, a matka i Bogdan nie. Więc byłem trochę w kropce.
W ciągu następnej godziny, łażąc leniwie po domu, zadzwoniłem do Marcela jeszcze cztery razy i napisałem jednego sms-a, w którym kazałem mu odebrać. Zero odzewu. W końcu w przypływie desperacji zadzwoniłem do Gabi i zacząłem ją niezręcznie wypytywać, czy może z nim rozmawiała albo miała od niego jakikolwiek znak życia, ale nie chciałem za bardzo tłumaczyć, dlaczego o to pytałem, a ona oczywiście zaczęła drążyć temat i się zamartwiać. Musiałem więc pokrótce jej wyjaśnić, że Marcel urządził wczoraj balangę w swoim mieszkaniu i strasznie się upił, nie wspominając oczywiście o tym, że przy okazji oskarżył mnie absurdalnie o bycie zazdrosnym. Tyle z tego wynikło, że zaniepokoiła się jeszcze bardziej i obiecała się do niego dobijać.
Dochodziła piętnasta, kiedy w końcu się odezwał, jak zwykle wysyłając każde zdanie, a nawet słowo w oddzielnym sms-ie, co zawsze cholernie mnie irytowało.

Od: Marcel. Hej, sorry
Od: Marcel. Żyję
Od: Marcel. Powiedzmy
Od: Marcel. Przepraszam – to było tyle, ale tak mi ulżyło, że aż przez moment zapomniałem, że byłem na niego zły.
Do: Marcel. Luz. Kacyk? – napisałem, próbując zgrywać tak niewzruszonego i nonszalanckiego, jakby to wszystko spłynęło po mnie jak po kaczce.
Od: Marcel. Możemy się jakoś zobaczyć i pogadać? – odpisał. No cóż, najwyraźniej on nie zamierzał zgrywać podobnie niewzruszonego i nonszalanckiego. 
Do: Marcel. Jesteś w stanie? – zapytałem złośliwie bez cienia skruchy, bo kto pił, niech potem cierpi. 
Od: Marcel. Za godzinę będę – odpowiedział natychmiast. 
Do: Marcel. Kawa i śniadanie w Momu? – zaproponowałem, bo też wolałem załatwiać takie nieporozumienia od ręki, zwłaszcza między nami. Odpisał tylko „ok”. Kilkanaście minut później zadzwoniła Gabi z tryumfalnym „Znalazłam go!”. Zapytała, czy robimy mu interwencję. Odpowiedziałem jej w miarę delikatnie, że naprawdę lepiej będzie, jeśli tym razem pozwoli mi się samemu tym zająć. Wyczułem w jej głosie, że była trochę urażona, choć starała się tego nie okazać.
Kiedy pojawiłem się na miejscu, siedział już przy stoliku w rogu z kapturem na głowie i w okularach przeciwsłonecznych, pieprzony gwiazdor. Szybko odkryliśmy, że kaptur i okulary wcale nie sprawiały, że ludzie mieli większy problem z rozpoznaniem go, ale i tak je zakładał i mówił wtedy, że wchodził w tryb incognito. Rozczulił mnie mimo wszystko ten widok, bo miał na sobie szeroką, wyciągniętą bluzę, w której był schowany prawie cały i przyciągnął kolana do klatki piersiowej, opierając stopy w czerwonych skarpetkach na kanapie i ściskając największą na świecie filiżankę kawy tak mocno, jakby jego życie od tego zależało. Momu było jednym z miejsc, w których czuliśmy się jak w domu. Usiadłem naprzeciwko, patrząc na niego… miałem nadzieję, że łagodnie i normalnie, bo nie miałem najmniejszej ochoty wprowadzać między nami niezręcznej atmosfery. Nigdy nie było między nami niezręcznej atmosfery. Jemu chyba było trochę trudniej. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział go tak zawstydzonego.
– Jak się czujesz? – zapytałem neutralnie, choć z cieniem kpiny w głosie. Wzruszył ramionami z zażenowaniem.
– Bywało lepiej – przyznał. – Dochodzę do siebie – dodał, po czym otworzył usta, przez chwilę wyraźnie nie wiedząc, co dalej powiedzieć. – Boże, sorry za to moje pierdolenie wczoraj. Naprawdę… naprawdę nie wiem, co mnie napadło – powiedział gdzieś w kierunku swoich dłoni schowanych w wielkiej bluzie. Uniosłem brew.
– Pamiętasz to w ogóle? – zapytałem wątpliwie. Marcel już zamierzał odpowiedzieć, ale przerwała nam kelnerka, która podeszła z kartą. Zatrzymałem ją, kiedy chciała dać mi czas na zastanowienie się, bo i tak zawsze zamawiałem to samo. 
– Pamiętam – odparł cicho Marcel, kiedy tylko upewnił się, że nie byliśmy już w zasięgu jej słuchu. – Kacper, ja naprawdę nie wiem, skąd to… Po prostu byłem najebany, wkurwiony i palnąłem cokolwiek, okej? To nie jest tak, że ja… że wydaje mi się, że… – urwał, wyraźnie szukając odpowiednich słów, ale ich nie znajdując. Uniosłem rękę. 
– Okej – przerwałem mu, chcąc zaoszczędzić mu tych tortur. – Wiesz, naprawdę cię kocham, stary, ale… nie – powiedziałem dobitnie, uznając, że samo „nie” wystarczyło i tłumaczyło wszystko. Nie byłem pewien, na ile mu wierzyłem. W końcu po pijaku ludzie mówili prawdę, nie? Wyolbrzymioną prawdę, ale nadal prawdę. Na razie jednak wystarczyło mi to, że na trzeźwo się tego wyparł. 
– Wiem – zapewnił mnie szybko. – I całe szczęście – mruknął pod nosem, po czym dodał, zanim jeszcze zdążyłem unieść pytająco brew: – Byłbyś dla mnie za dobry. 
– Pierdolisz głupoty. Znowu – poinformowałem go, mając ogromną ochotę nim potrząsnąć i przewrócić oczami. Wzruszył przepraszająco ramionami. 
– Trochę tak – przyznał chyba bardziej dla świętego spokoju. Przez chwilę panowała między nami cisza, w czasie której kelnerka przyniosła nam jedzenie. Marcel zaczął dłubać bez przekonania w talerzu.
– Nawet jeśli byłeś wkurwiony i palnąłeś cokolwiek… – zacząłem powoli, powtarzając jego słowa. – To słuchaj, wiem, że wydaje ci się, że jeśli potrzebujesz się na kimś wyżyć, to na mnie możesz, bo i tak zawsze ci wybaczę… i trochę masz rację – przyznałem prosto z mostu. Marcel otworzył usta, żeby zaprotestować, ale nie dałem mu dojść do głosu. – Po prostu… ugryź się czasami w język, okej? Chociaż wiem, że jak się jest pijanym, to nie do końca tak działa – przyznałem niechętnie, samemu znajdując lukę w swoim rozumowaniu. Marcel pokiwał niemrawo głową. 
– No właśnie. Wyjście jest jedno, nie upijać się – podsumował. Ciężko było mi się z tym nie zgodzić. – Nienawidzę być pijany – mruknął pod nosem, krzywiąc się. 
– To skąd to się w ogóle wzięło? – zapytałem z niedowierzaniem. – Ta cała impreza? – dodałem. Marcel przez chwilę nie odpowiadał, wyraźnie unikając mojego wzroku. – Bo wiesz, że miałem wczoraj rację, prawda? – upewniłem się. – Że to było zajebiście nieodpowiedzialne?
– Pewnie, że wiem – zaperzył się. 
– To skąd… – zacząłem takim tonem, jakby nie mieściło mi się to w głowie, ale mi przerwał. 
– Nie wiem, chyba po prostu chciałem w końcu poczuć się… bo ja wiem, normalnie – burknął. Przez chwilę przyglądałem mu się uważnie. – Mam wrażenie, że nie umiem… – zaczął, ale urwał niepewnie. 
– Czego nie umiesz? – zapytałem spokojnie. 
– Żyć – dokończył żałośnie. Zacisnąłem wargi.
– Stary, umiesz żyć – zapewniłem go cierpliwie. – Na tyle, na ile wszyscy umiemy. Albo raczej się uczysz, tak jak każdy z nas się uczy. I kiedyś się nauczymy – poinformowałem go, starając się brzmieć możliwie rzeczowo. Nie wyglądał na przekonanego.
– Sam nie wiem, próbowałem skupić się na czymś innym, żeby nie myśleć bez przerwy o tym, jak bardzo źle jest, ale to tylko sprawiło, że zaczęło być jeszcze gorzej i na dodatek zacząłem opierdalać przyjaciół po pijaku… – urwał bezradnie, przecierając twarz dłonią z frustracją. – Tak się czuję, jakbym… jakbym musiał się od nowa wymyślić, wiesz? – dodał, patrząc na mnie niemal z nadzieją, że zrozumiem. I próbowałem, naprawdę. Ale byłem też przerażony, bo to nie wyglądało dobrze. Znałem Marcela, wiedziałem mniej więcej, w jaki sposób myślał i jak działał jego umysł. Rozumiałem, co nim kierowało. Zawsze miał swoje przekonania i trzymał się ich nieugięcie, nawet jeśli nie były zbyt popularne i inni się z nich śmiali. Wiedział, kim był, wiedział swoje i robił swoje. Zawsze mi to imponowało. Ale ten Marcel, który siedział naprzeciwko mnie… on niczego nie wiedział, on nie był nawet pewien, gdzie był sufit, a gdzie podłoga i dałoby mu się wmówić odwrotnie. Naprawdę przez chwilę przeszył mnie strach.
– Nie musisz się od nowa wymyślać. Przecież doskonale wiesz, kim jesteś. Bądź tą osobą nadal. Nie musisz nikomu niczego udowadniać – powiedziałem cicho, przez chwilę czując się obrzydliwie bezsilny, bo naprawdę nie miałem pojęcia, jak mu pomóc. Pochyliłem się. – Stary, co się dzieje? Bo widzę, że nie jest dobrze. Ja… ja też się pomyliłem – przyznałem otwarcie. – Wydawało mi się, że dochodzisz do siebie, ale ty po prostu… po prostu zakopujesz to wszystko, ale to nadal w tobie siedzi – powiedziałem. Marcel potarł niezręcznym ruchem swój kark, wyraźnie nie czując się w tej rozmowie zbyt komfortowo.
– Sam nie wiem, może… może powinienem z kimś porozmawiać? – zasugerował słabo.
– Właśnie rozmawiasz – zauważyłem spokojnie.
– Ale mam na myśli, że wiesz… ze specjalistą – uściślił, patrząc z zawstydzeniem gdzieś w bok. Uniosłem brwi. No, to był już jakiś konkret.
– Myślę… że to może być dobry pomysł – powiedziałem delikatnie, nie chcąc zbyt dosadnie przyznawać, że przydałaby mu się pomoc psychologa. Mimo, że się z tym zgadzałem. 
– Tylko nie wiem za bardzo, jak to zrobić, żeby zaraz nie pojawiło się na Pudelku – mruknął z rezygnacją. 
– Oni muszą przestrzegać tajemnicy lekarskiej – zauważyłem ostrożnie. 
– No wiem, ale wystarczy, że ktoś by coś zobaczył… – urwał bezradnie, przygryzając wargę. – W Warszawie to nie jest najlepszy pomysł. To gdzie mam niby szukać terapeuty? Kurwa, w Wałbrzychu? – strzelił sarkastycznie na ślepo. Uniosłem kącik ust.
– Słuchaj, jeśli to ma ci pomóc, to może być nawet terapeuta z Wałbrzycha – powiedziałem z rozbawieniem, po czym spoważniałem, bo Marcel wcale się nie zaśmiał, tylko schował twarz w dłoniach. 
– Naprawdę nie wiem, co mam ze sobą zrobić – wyznał, brzmiąc na autentycznie pokonanego. – On dostanie wyrok, wiesz? – rzucił znienacka. Zacisnąłem ze zmartwieniem wargi. 
– Myślisz, że to przesądzone? – zapytałem cicho. 
– No przecież go nie uniewinnią – prychnął kpiąco. – Nawet on sam nie ma co do tego większych wątpliwości. Prokurator krzyczy osiem lat, więc pewnie dadzą mu z pięć – dodał bezbarwnie, jakby już sam przywykł do tej myśli. Z trudem powstrzymałem westchnienie. Cholera, pięć lat to była kupa czasu. 
– Marcel – zacząłem konkretnym tonem, postanawiając, że tym razem już musiałem przemówić mu do rozumu. – Musisz się od tego odciąć. Nie możesz… definiować się poprzez niego, bo to cię prędzej czy później wykończy. Dopóki ty będziesz postrzegał się przed jego pryzmat to inni tym bardziej będą to robić. Jesteś odrębną osobą i to ty decydujesz, jaka ta osoba ma być – oświadczyłem dobitnie, ale zaraz zorientowałem się, że ten osobisty coaching w pigułce ani trochę nie podniósł go na duchu, bo nadal wyglądał jak zbity pies, więc szybko zmieniłem taktykę. – A jak Iwona? – zapytałem łagodnie, mając na myśli jego mamę. Wzruszył obojętnie ramionami. 
– W sumie to nie wiem. Nie chce ze mną jakoś specjalnie gadać i ja z nią też nie za bardzo. Dużo pije, chociaż udaje, że wszystko jest okej. Ciężko się z nią porozumieć – powiedział z doskonale wystudiowaną beznamiętnością. Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Nigdy nie powiedziałbym tego na głos, żeby go nie urazić, ale jego matka była wyniosłą jędzą. – Ami mówi to samo. Zresztą z nią też nie gadałem ostatnio za bardzo – przyznał niechętnie. 
– To jest twoja siostra – przypomniałem mu z delikatnym wyrzutem. Lubiłem Amelię, to była naprawdę dobra dziewczyna. 
– No wiem – powiedział, krzywiąc się. – Ale to nie jest tak jak z twoim rodzeństwem, Kacper. Nie byliśmy nigdy jakoś specjalnie blisko, a teraz ona ma dwadzieścia lat, jest już duża. I zawsze była bardziej… odsunięta od tego całego bagna niż reszta rodziny. Lepiej jej będzie bez nas niż z nami – dodał bez wahania. Zmarszczyłem brwi. 
– Bez ciebie też? – upewniłem się sceptycznie. Marcel przez chwilę patrzył nieobecnie w przestrzeń i na początku myślałem, że zastanawiał się nad tym pytaniem, dopóki nie zakrył ręką oczu i nie usłyszałem, jak cicho pociągnął nosem. Uniosłem głowę zaalarmowany.
– Hej, Misiek – szepnąłem, wyciągając rękę, żeby złapać go za łokieć. – Kurwa, chodź – mruknąłem, ciągnąc go za ramię. Odepchnął moją rękę. 
– Nie, spoko, zaraz mi przejdzie – zapewnił mnie bez przekonania wysokim głosem. 
– Uwierz mi, nie chcesz, żeby ktoś to zobaczył – powiedziałem stanowczo, puszczając go i myśląc błyskawicznie. Rozejrzałem się ukradkiem po wnętrzu restauracji. Ludzi było sporo, w końcu było niedzielne popołudnie. To, że wszyscy nas tu znali, tylko pogarszało sytuację.
– Dobra, chodź – dobiegło mnie stłumione mruknięcie, bo twarz Marcela nadal była ukryta w jego dłoniach. – Kurwa, nienawidzę tego – rzucił, gwałtownie unosząc głowę. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem, że jego oczy były suche, był tylko trochę roztrzęsiony. – Tego, że nie mogę się nawet, kurwa, rozpłakać w restauracji albo… bo ja wiem, pokłócić z kelnerem, bo zaraz zrobią z tego jakiś nagłówek – powiedział jadowicie. 
– Kiedy indziej pokłócisz się z kelnerem – prychnąłem oschle. – Naprawdę to jest teraz twój największy problem? Wejdź w tryb incognito i poczekaj na mnie na zewnątrz, ureguluję rachunek – poleciłem tonem nieznoszącym sprzeciwu. 
– Ale nie zjadłeś swojego bajgla – zaprotestował słabo. 
– Nieważne – uciąłem. Wstałem i położyłem na naszym stoliku kluczyki do mojego samochodu, po czym podszedłem do baru. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, Marcel siedział już w aucie. Nagle poczułem, że miałem ogromną ochotę zapalić. Miałem też papierosy, jedyne czego nie miałem to ochoty na bycie obiektem jego dezaprobującego spojrzenia, choć z drugiej strony nie sądziłem, żeby w tym momencie miał prawo mnie oceniać. Usiadłem po stronie kierowcy, zerkając na niego nienachalnie. 
– Lepiej? – zapytałem niepotrzebnie, bo doskonale widziałem, że nie. Marcel nadal wyglądał, jakby wszystko waliło mu się na głowę dokładnie w tym momencie. Pokręcił bez słowa głową. 
– Czuję się tak gównianie – wyznał bezbarwnie, więc zrobiłem jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy, złapałem go za szyję i przyciągnąłem do siebie, a on oparł czoło o moją klatkę piersiową i przez chwilę tak sobie siedzieliśmy. Jeśli płakał to bardziej w środku, tylko drżał raz na jakiś czas, ale nie wydawał żadnych odgłosów. Sam poczułem jakiś ogromny kamień na sercu, widząc go w takim stanie. Do tej pory od czasu aresztowania jednak jakoś się trzymał, a przynajmniej udawał. Nigdy wcześniej nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek zobaczył go w tak złym momencie, nawet ja nigdy go takiego nie widziałem. Nie był typem ofiary i gościa, który się rozkleja, był typem króla świata. To ja zawsze bardziej potrzebowałem pocieszania, chociaż też nie należałem do osób, które bez przerwy narzekają na swój marny los. Po prostu wszyscy wiedzieli, że z nas dwóch to Marcel był tym inteligentnym, tym atrakcyjnym i tym bogatym, a ja byłem ubogim, rudym gejem z problemami rodzinnymi. I ani ja mu nie zazdrościłem, ani on się nie wywyższał, tak po prostu było, że Marcel był idealny i zawsze miał wszystko. Nigdy nawet bym nie pomyślał, że kiedykolwiek znajdziemy się w tak skrajnie odwróconej sytuacji. Nie pomyślałbym, że cokolwiek na świecie było w stanie go tak wyniszczyć, pozbawić pewności siebie i zredukować całą jego osobowość i potencjał do poziomu kaleki życiowej, którą właśnie przytulałem. Nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek przytulał go aż tak. Jasne, czasami się po przyjacielsku uścisnęliśmy, ale to było inne, bardziej intymne.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie błyszczącymi oczami, więc ja też spojrzałem na niego i odkryłem ze zdumieniem, że w tym kontakcie wzrokowym było coś… co kazało mi uciec oczami gdziekolwiek indziej. Patrzyliśmy na siebie dosłownie przez sekundę, a w samochodzie zdążyło się zrobić jakoś tak dziwnie gęsto. Nie wiedziałem, co to było, ale włosy stanęły mi od tego dęba na karku i zrobiło mi się jakoś tak ciepło w okolicach szyi. 
– Jeszcze raz przepraszam – powiedział, odsuwając się. Z jakiegoś powodu zabrzmiało to strasznie głośno. – Za wczoraj… 
– Dobra, zapomnijmy o tym – mruknąłem, odchrząkując niezręcznie.
– Nie, po prostu… nie bierz tego w żaden sposób do siebie. To moje chore jazdy się odezwały. Może powiedziałem to, bo chciałbym, żeby tak było – dodał lekko. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, a on w tym samym czasie zerknął na mnie spod rzęs. – Bo ja byłbym zazdrosny, gdybyś znalazł chłopaka czy coś – oświadczył bezceremonialnie. Przez chwilę wpatrywałem się w niego ze zdumieniem. Na ogół był zamknięty w sobie, ale miał takie momenty, kiedy zbierało mu się na nadmierną szczerość i zaczynał analizować uczucia w sposób, w jaki ludzie z reguły krępowali się analizować je na głos. Nigdy nie wiedziałem za bardzo, jak zareagować na te jego napady emocjonalnego ekshibicjonizmu.
– Czemu? – zapytałem cicho. Wzruszył ramionami. 
– Nie wiem, chyba po prostu bałbym się, że przestałbym być na pierwszym miejscu. Bo wiesz, że mi laski są na ogół mocno obojętne, ale ty jesteś taki, że jak się zakochasz to będzie koniec – wyjaśnił spokojnie. Przez chwilę przyglądałem mu się uważnie, próbując wydłubać z tego zawoalowanego komentarza to, co naprawdę miał na myśli. I nagle dotarło do mnie, że on tak naprawdę nie miał nikogo. Jego matka myślała tylko o sobie, jego ojciec siedział w pierdlu, siostrę sam umyślnie odsuwał, a Gabi była świetną psiapsiółą, ale to jednak była tylko Gabi. Był takim małym chłopcem zostawionym samemu w wielkim świecie, który miał tylko mnie. Zawsze miałem w stosunku do niego pewien opiekuńczy instynkt – podejrzewałem, że to musiało mieć związek z syndromem starszego brata, bo Marcel też był młodszy, poszedł do szkoły rok wcześniej niż my – ale nigdy do tego stopnia jak w tym momencie, jakby był całkowicie mój do chronienia. 
– Daj spokój – mruknąłem. – Zawsze będziesz dla mnie numero uno – dodałem, odwracając wzrok i on też odwrócił, bo chyba dla nas obu to już była za duża dawka ckliwości.
– Okej. To postaram się przestać schizować – obiecał. 
– Przestań schizować – zgodziłem się z uśmiechem. – Mamy jeszcze jeden temat, który musimy poruszyć – dodałem, nagle poważniejąc. Marcel spojrzał na mnie bez zrozumienia. – Ola – wyjaśniłem krótko. Westchnął z ledwo wyczuwalnym zażenowaniem.
– To nie była jej wina – oświadczył natychmiast bez cienia wahania. Uniosłem wątpliwie brwi. – Serio, to mnie poniosło, ona tylko zaprosiła tych swoich trzech kumpli, żeby przywieźli mi te meble, a oni zapytali, czy mogą zaprosić swoich kumpli, a ja powiedziałem, że niech zapraszają, kogo chcą. To nie była jej wina, ona chciała dobrze. Ona w ogóle robi mi dobrze – powiedział bez zastanowienia, a ja nie wytrzymałem i zarechotałem głupkowato. Spojrzał na mnie spode łba. – Nie to miałem na myśli. Idiota – skwitował z rozbawieniem, po czym kontynuował, kiedy już się uspokoiłem: – Po prostu… serio, lubię ją. Dobrze się razem bawimy. To nie jest jakieś poważne, ale odwraca moją uwagę.
– Odwraca uwagę? – powtórzyłem sceptycznie.
– Odwraca uwagę w dobrym sensie – powiedział uparcie. – Pozwala mi zapomnieć o tym całym gównie i… czy ja wiem, być sobą? Lubię… tę osobę, którą jestem w jej oczach. Tak samo jak lubię tę osobę, którą jestem w twoich oczach. To pomaga, naprawdę. Muszę po prostu… nie zapraszać do domu przypadkowych ludzi i się nie upijać. I będzie okej – dodał z przekonaniem. Pokiwałem niechętnie głową, postanawiając się nie kłócić, chociaż naprawdę chciałbym mieć co do tego tyle pewności co on.
– To, co musisz przestać robić, to patrzeć na siebie oczami innych ludzi – poprawiłem go tylko cicho, starając się nie brzmieć moralizatorsko, chociaż chyba nie do końca mi się to udało. Marcel prychnął pod nosem. 
– Ta. Może kiedyś – uciął mrukliwie, po czym dodał szybko głosem pełnym poczucia winy: – No i znowu… cały czas nawijam o sobie i nawet cię nie zapytałem, co u ciebie. – Nie dałem się oszukać i wiedziałem, że skrucha kierowała nim w równym stopniu, co chęć zmiany tematu. Nie upierałem się jednak przy kontynuowaniu tamtego i w zamian odwzajemniłem jego wyczekujące spojrzenie z zastanowieniem. Nagle ta egoistyczna chęć pokazania mu, że nie był jedyny, która wypełniała mnie przez cały dzień, całkowicie wyparowała. Gdybym powiedział mu o Rafale teraz, zwłaszcza po tym, co sam mi wyznał, tym razem to byłoby wręcz podłe z mojej strony. Nie, to absolutnie nie był odpowiedni moment na wspominanie o tym.
– A co ma być u mnie? – zapytałem, wzruszając ramionami. – Spędzam trzy czwarte życia w pracy, tyle u mnie – skwitowałem, wyraźnie zamykając tym samym temat, a on w odpowiedzi uśmiechnął się ze zrozumieniem. Z jakiegoś powodu poczułem się jak oszust, choć na dobrą sprawę to nawet nie było kłamstwo, Rafał przecież nie był jeszcze żadną stałą w moim życiu i nie wiadomo  było, czy w ogóle kiedykolwiek nią będzie.
Odwiozłem go do domu, żartobliwie każąc mu obiecać, że nie zrobi kolejnej libacji i słabo tłumacząc się imprezą firmową. Zdołałem się nie zaczerwienić, kiedy zapytał, dlaczego wyglądałem na aż tak podekscytowanego tym faktem, po czym pokręcił głową, stwierdzając, że naprawdę zwariowałem na punkcie tej firmy, ale dodał szybko, że to było dobrze, że coś zaangażowało mnie w takim stopniu. Musiało być po mnie faktycznie trochę widać, o czym myślałem, bo im bliżej było osiemnastej, tym mniej przeżywałem wewnętrznie naszą rozmowę i jego trudny okres, a moja głowa coraz bardziej wypełniała się Rafałem. W momencie, w którym Marcel wysiadł z samochodu, myślałem już tylko o nim i o tym, że za chwilę znowu go zobaczę. 
– Jak Marcel? – zapytała Gabi, która wyszła po mnie na zewnątrz, kiedy napisałem jej, że dotarłem. Spojrzałem na nią z roztargnieniem. 
– Wszystko już w porządku – zapewniłem ją, posłusznie podążając za nią do środka i przez pustą recepcję w stronę studio. Stanąłem w drzwiach, przyglądając się ze zdumieniem pomieszczeniu, które na co dzień było moim miejscem pracy. Teraz było dosyć ciemno, kanapa, biurko, mój sprzęt i wielki ekran zniknęły i zastąpiło je parę długich, wysokich barów, na których porozstawiane było jedzenie i wszystkie możliwe trunki, a wzdłuż ścian rozciągnięte były kolorowe lampeczki będące jedynym źródłem światła. Muzyka była przyciszona i przeplatała się z dobiegającymi ze wszystkich stron głośnymi rozmowami. Rzeczywiście klimatycznie, Harmony wykonała kawał dobrej roboty. Gabi oznajmiła, że idzie po coś do picia, więc poprosiłem ją o kieliszek wina, a sam zacząłem przeczesywać tłum wzrokiem. Zaskoczyła mnie ilość ludzi, bo nie miałem nawet świadomości, że ta firma zatrudniała aż tyle osób, mimo że wiedziałem, że niektórzy byli porozrzucani po filiach, część pracowała w terenie, a jeszcze więcej zdalnie. Większości twarzy nie kojarzyłem i to było dosyć szokujące, bo przecież i tak nie przyszli wszyscy, tylko jakaś tam część, która akurat nie miała innych planów i miała ochotę na imprezę. 
– Cześć, Wiewóro – odezwał się głos zza moich pleców i zanim zdążyłem się odwrócić, poczułem ramiona oplatające mnie w pasie. – Nie poznałeś jeszcze mojej żony, co? – zapytała Agata, puszczając mnie i uśmiechając się zawadiacko. 
– Cześć, żono – rzuciłem odruchowo, a Agata zaśmiała się. Dosyć się polubiliśmy przez ten miesiąc, miałem wrażenie, że doceniała mój sarkazm, mimo że większość ludzi uważała ją za surową i wymagającą. Ja tego nie odczuwałem, ale na wszelki wypadek traktowałem ją z ostrożnością, choć nawet Gabi zapewniła mnie, że Agata była przyzwoitą osobą i o ile było się w porządku w stosunku do niej, to ona będzie w porządku w stosunku do ciebie. Spojrzałem na jej dziewczynę. Były zupełnie inne, Agata była drobna i miała długie, brązowe włosy przypominające siano, natomiast ta druga była postawna i obcięta na jeża.
– To jest Dagmara – przedstawiła swoją drugą połówkę. – A to Kacper, nasz książę kamery – dodała żartobliwie. Zdumiewało mnie, że niemal wszyscy w tej firmie byli zabawni. To chyba było charakterystyczne dla przemysłu rozrywkowego, trzeba było mieć poczucie humoru, żeby nie oszaleć. – Uciekamy przed Brunem – wyznała konspiracyjnie, przewracając oczami. 
– Właśnie, który to? – szepnąłem, bo wiele o nim słyszałem, ale nie miałem jeszcze wątpliwej przyjemności go poznać. Agata wskazała ukradkiem za siebie. 
– Ten w brązowej marynarce – powiedziała. Mój wzrok podążył w lewo. Nie mój typ, ale było na czym zawiesić oko. Wiedziałem jednak, że niemal wszyscy w tej firmie go nie znosili, więc skrzywiłem się odruchowo. – No – przyznała, widząc moją minę. – W ogóle mamy coś dla ciebie – dodała z entuzjazmem, z powrotem skupiając na sobie moją uwagę. Wyciągnęła dużą kopertę w kolorze écru, którą przyjąłem bez namysłu i dopiero, kiedy trzymałem ją w dłoniach, spojrzałem na nią z zaskoczeniem. – Zaproszenie – wyjaśniła, widząc mój pytający wzrok i dopiero wtedy mnie olśniło.
– A, na ślub? – domyśliłem się, po czym uniosłem głowę. – Serio? – zapytałem z lekkim niedowierzaniem w głosie, bo w sumie nie znaliśmy się przecież wcale aż tak długo ani tak dobrze.
– No pewnie – zapewniła mnie Agata z pobłażaniem. – Powiedziałam Dadze, że musimy wcisnąć na listę gości jeszcze jednego ziomka z pracy. Spoko, zmieścimy cię gdzieś przy stoliku dla dzieci – dodała lekceważąco, na co zmierzyłem ją złym spojrzeniem. – Także rezerwuj sobie szesnasty czerwca – poleciła takim tonem, jakby odmowa w ogóle nie wchodziła w grę. 
– No dobra – zgodziłem się, przyciągając kopertę do siebie i zaczynając odczuwać nieśmiały entuzjazm. – Gdzie? 
– W Lizbonie – odparła beztrosko. Pokiwałem głową, próbując wyglądać jak ktoś, kto ma jakieś wesele w Lizbonie w każdy weekend, choć tak naprawdę perspektywa pojechania w czerwcu do Portugalii była dla mnie dość surrealistyczna. Najdalej, gdzie mnie w życiu wywiało, to Praga i Budapeszt. Nigdy tak naprawdę nie byłem w zachodniej Europie, co nagle wydało mi się dość smutne i wyprostowałem się z determinacją, postanawiając sobie jak najszybciej to naprawić. 
– Przepraszam, czy ktoś mógłby puścić coś bardziej żywego? – dobiegł nas donośny głos. Odwróciłem się i mój wzrok padł na Rafała, który wszedł właśnie do studia w towarzystwie niewysokiego, drobnego faceta pod krawatem. Nie wiem, kto tym sterował, ale powolne zawodzenie Lany Del Rey natychmiast ucichło i w zamian rozległy się pierwsze nuty „Don't stop me now” Queenu. Rafał skinął głową wyraźnie usatysfakcjonowany i odpowiedział na ciche pytanie tego drugiego. Miałem okazję, żeby przyjrzeć się bez wzbudzania podejrzeń, bo dziewczyny spojrzały na szefa w tym samym momencie co ja. Wyglądał bardzo elegancko i stylowo w białym podkoszulku i luźnej, granatowej marynarce. 
– Patrz, gada z Filipem – szepnęła Dagmara, więc oderwałem niechętnie wzrok od Rafała i spojrzałem na nie. Agata zmarszczyła brwi. 
– To chyba nic nie znaczy – oceniła z przekonaniem. – Nie uśmiecha się – zauważyła takim tonem, jakby to nie pozostawiało żadnych wątpliwości. 
– Kto to Filip? – zapytałem z zaciekawieniem, próbując stłumić w sobie delikatne poirytowanie. Nie miałem powodu, żeby irytować się na Filipa, nie wiedziałem nawet, kim on był, a sam fakt, że rozmawiał z Rafałem, nie był wystarczającym argumentem. 
– Nasz prawnik – odparła Agata.
– Jeden z nich – dodała Dagmara. – Kiedyś się chyba spotykali – powiedziała konspiracyjnie.
– Nie wiesz tego – zaprotestowała Agata. Dagmara spojrzała na nią sceptycznie. – No dobra, to było dawno temu – poprawiła się niechętnie. – Totalnie nieaktualne. 
– Nie rozumiem dlaczego – wtrąciła Dagmara. – Oni byli akurat fajną parą, a raczej byliby, gdyby to się nie skończyło, zanim się zaczęło… – zaperzyła się.
– Kotek, naprawdę dla własnego zdrowia psychicznego nie wchodź w życie prywatne Rafała Maciejewskiego. Kto wie, co tam się dzieje – poradziła jej Agata, ucinając tym samym temat. Miałem nadzieję, że nie widać było na mojej twarzy, jak bardzo się nastroszyłem, słysząc to. Poczekałem, aż dziewczyny z powrotem skupią się na rozmowie, zanim odważyłem się znowu spojrzeć na Rafała i tego drugiego. Przenieśli się dosłownie o kilka metrów, teraz stali bliżej ściany i nadal rozmawiali przyciszonymi głosami. Wydawało mi się, że dystans pomiędzy nimi był naturalny i całkowicie akceptowany, chociaż ten drugi – ten Filip – trochę za bardzo się pochylał, kiedy odpowiadał Rafałowi. Próbowałem sobie wmówić, że było to spowodowane pogłośnieniem muzyki i niczym więcej. Przyglądałem się temu facetowi, próbując ignorować wszelkie zalety w jego aparycji. Nie wyglądał źle, ale był bardzo chłopięcy, sporo niższy od Rafała i jakiś taki delikatny i mimozowaty. Byłem pewien, że jego głos też taki był, wysoki i infantylny. Nagle Rafał uniósł wzrok ponad jego ramieniem i spojrzał prosto na mnie. Tym razem nie odwróciłem oczu i nie zaczerwieniłem się, tylko utrzymałem kontakt wzrokowy i nawet uśmiechnąłem się ukradkiem, kiedy jego spojrzenie zmierzyło mnie od stóp do głów. Rafał spojrzał z powrotem na swojego rozmówcę, ale parę sekund później jego wzrok znowu powędrował w moim kierunku. Musiał widzieć, że ja gapiłem się na niego przez cały ten czas, ani na moment nie odwracając wzroku. Kąciki jego ust uniosły się ledwo dostrzegalnie, po czym wyciągnął z kieszeni leniwym ruchem telefon. Widać było, że jednym uchem cały czas słuchał tego, co mówił Filip, ale jednocześnie zaczął pisać, a sekundę później poczułem wibrację w kieszeni. 

19:03. Ładna koszula.
19:03. Pasuje do Twoich oczu – przeczytałem i przez chwilę gapiłem się na wiadomość, walcząc z uśmiechem i myśląc tryumfalnie, że jednak miałem rację, a Antek się mylił i zielony to był totalnie mój kolor. Uniosłem na sekundę wzrok, ale Rafał jakby nigdy nic wrócił do rozmowy. 
19:04. Ha! Wiedziałem – odpisałem bez zastanowienia, bo chyba w którymś momencie przestałem obsesyjnie analizować każde swoje słowo i zacząłem z nim po prostu rozmawiać. Obserwowałem ukradkiem, jak wyciąga telefon, odczytuje wiadomość i parska pod nosem cichym śmiechem, po czym zerka na mnie z rozbawieniem, a Filip patrzy na niego z zaciekawieniem, samemu rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek, co zwróciło uwagę prezesa. Odwróciłem się do dziewczyn, udając, że uczestniczyłem w ich rozmowie, nie mogąc jednak zapanować nad uśmieszkiem satysfakcji. Widziałem kątem oka, jak Rafał zbywa jakieś pytanie Filipa, po czym odchodzi, przechodząc powoli między ludźmi, witając się z nimi i uśmiechając się do każdego niezobowiązująco. 
19:07. Chyba nie wątpiłeś w swój fashion choice? – napisał, a ja uniosłem telefon, żeby odpowiedzieć, kiedy nadeszła kolejna wiadomość. 
19:08. Chcesz się stąd urwać? – zamarłem, przez chwilę wpatrując się w tę bardzo bezpośrednią propozycję. Urwać, znaczy że… pójść gdzieś? Sami? Poczułem, jak część mojej odwagi gdzieś wyparowuje i chyba zaczęły mi się trochę pocić dłonie. Spojrzałem na niego pytająco znad telefonu, a on jedynie uniósł brew, chyba zamierzając napisać coś jeszcze i uściślić, o co mu chodziło, ale podeszła do niego Harmony. Schował niechętnie komórkę do kieszeni, witając się z nią, a ja stałem tam jeszcze przez chwilę, ściskając telefon i czując, że zaraz eksploduję z niepewności. Szlag by to, czemu ktoś musiał zagadać do niego akurat teraz?
– Proszę. – Tak bardzo skupiłem się na Rafale i Harmony, że aż podskoczyłem na dźwięk głosu Gabi podającej mi kieliszek wina. Spojrzałem z zaskoczeniem za siebie, ale Agata i Dagmara gdzieś zniknęły. Nie miałem pojęcia, kiedy to się stało. 
– Dzięki – rzuciłem z rozkojarzeniem, klnąc w myślach. No co za pech. Teraz wyślizgnięcie się ukradkiem bez konieczności tłumaczenia jej, dokąd się wybierałem będzie cholernie trudne. Zacząłem cicho relacjonować jej moją rozmowę z Marcelem, oczywiście pomijając wszystkie szczegóły, które uznałem za zbyt osobiste czy to dla mnie, czy dla niego, czy dla nas obu. Gabi bardzo się przejęła i postanowiła, że spotka się z nim jutro po pracy, żeby jak najmniej czasu musiał spędzać sam na sam ze swoimi myślami. Poparłem ją bez zastanowienia, będąc w stanie myśleć tylko o tym, że ja stanowczo za mało czasu spędzałem sam na sam z Rafałem, ale od tego momentu jak na złość ilekroć wyczerpywały nam się z Gabi tematy, Rafał akurat z kimś rozmawiał. Co chwilę ktoś go zaczepiał i zagadywał, a kiedy udawało mu się uwolnić, Gabi znowu zaczynała nawijać, więc tylko patrzył na mnie niecierpliwie z drugiego końca pomieszczenia, a ja odpowiadałem mu bezradnym, subtelnym wzruszaniem ramion. Szlag by to, naprawdę nie mogliśmy się zgrać, a im dłużej to trwało, tym więcej wątpliwości zaczynało mnie dopadać. Obserwowałem go ukradkiem, jak konwersował pewnie z kolejnymi grupkami, a kiedy zacząłem obserwować też Filipa, odkryłem, że robił dokładnie to samo co ja i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie tylko pakowałem się w dosyć grząską relację ze swoim szefem, ale mogłem też mieć konkurencję. Mogłem nie być jedyny. To kazało mi zastanowić się, ilu takich chłopaczków było rozrzuconych po firmie, którym prezes pisał „chodź, urwiemy się”, kiedy był znudzony. Urwiemy się po co? Żeby mógł przelecieć mnie w łazience? Czy gdyby to ze mną rozmawiał zamiast z Filipem, to jemu pisałby w tym samym czasie, że podobała mu się jego koszula? W mojej głowie było coraz więcej obiekcji, ale też niepewność mnie wykańczała i czułem, że musiałem dowiedzieć się, o co mu tak naprawdę chodziło. Wiedziałem, że nie wytrzymam, jeśli się nie dowiem. 
19:52. To co robimy? – napisałem prosto z mostu, jednocześnie odpowiadając z rozkojarzeniem na pytanie Gabi i przyglądając się kątem oka, jak Rafał odczytuje wiadomość i mówi coś cicho do Tamary, po czym jakby nigdy nic przechodzi przez całe pomieszczenie i wychodzi ze studia, a dosłownie trzy sekundy później poczułem wibrację. 
19:53. Chodź do mojego biura. 

– Zaraz wrócę, okej? – rzuciłem do Gabi, nawet nie czekając na jej odpowiedź i ściskając w dłoni pusty kieliszek po winie ruszyłem schodami na górę. Kiedy stanąłem przed drzwiami z matowego szkła, miałem wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi, ale nakazałem sobie zachować spokój i zapukałem cicho. Raz kozie śmierć.



____________________________________________________________________________
Wiem, że znowu to zrobiłam. Zastrzelcie mnie. Rozdział miał być jutro, ale w ramach pocieszenia, że nie damy rady się spotkać, obiecałam mojej prawej ręce, że wstawię go dzisiaj po pracy. I nawet nie skłamałam, bo właśnie weszłam do domu… Ale ej, nadal jest dzisiaj!

11 komentarzy:

  1. On się kurde, na tym Rafale przejedzie jak nic. Na to czuję bo jest za słodko. Mamy kurde sam początek i to ma być to coś? Nieee, Kacper się sparzyć jak nic .

    OdpowiedzUsuń
  2. Niee. Niech to nie będzie sparzenie sie - polubiłam Rafała :) ale fakt faktem słabo sie jeszcze znają i tak naprawdę to nie wiadomo czy Rafał nie kręci na kilka frontów... Mam nadzieję że nie :) Cieszę się natomiast ze Kacper pogodził się z Marcelem. Juz znowu go lubię :) I tak mnie rozczuliły te ich wyznania :) Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozmowa z Antkiem heh śmiać mi się chciało fajne maja relacje. Marcel się trochę zrehabilitował w moich oczach może dlatego ,że troche więcej wiem o jego sytuacji rodzinnej ale te spojrzenia i uściski to nie jest dobra droga rozwoju sytuacji dla Kacpra bo Marcel nie jest stabilny emocjonalnie i uczuciowo. Co do Rafała nie wiem na razie co o nim mysleć wydaje się spoko facetem ale jeżeli to będzie płtykie zaproszenie na numerek do biura to współczuje Kacprowi, nic raczej z tego nie będzie bo Kacper nie jest takim chłopakiem jeżeli do tej pory się z nikim nie przespał no ale Rafał tego nie wiem i może ma inne wyobrażenie o nim i odniósł mylne wrażenie . No jestem mega ciekawa co to będzie ;P Kaśki górą równe laski :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej czekaj no. Ja jestem z Wałbrzycha. Mogę jakiegoś terapeutę zorganizować. Marcel nie martw się! Wszystko załatwię ��

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak tak nie przepraszaj zawsze to robisz ☺. Kto czyta to wie ☺. Mam tylko nadzieję że nie będzie jakiegoś nieporozumienia z Rafalem bo bym była bardzo smutna. Bo gość wydaje się jakiś naprawdę samotny i mam nadzieję ze nie zrobi Kacprowii wielkiego kuku??? A jak zrobi to pewnie wymyślisz coś innego i też będzie super. Buziaki pa

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za rozdział! Też się troche boje że Rafał coś odwali. Miło że Marcel się ogarnął.

    Pozdr

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurde, najgorsze jest to czekanie na kolejny rozdział! Czuję, że jeśli szybko nie dowiem się, co zdarzy się za tymi drzwiami, to powyrywam sobie wszystkie włosy z głowy.

    Rozdział perełka. Cały czas głupkowato usmiechałam się do telefonu. Kacper jest absolutnie wspaniały, Rafała kocham ogromnie i autentycznie uwielbiam wizję ich razem bo to by było niesamowite połączenie. Marcel jest okej, chociaż jego tłumaczenia nie do końca mnie przekonują, a Ola jest meh. Czuję, że Kacper będzie sporo rozmawiał z Antkiem, bo mają super relacje, mimo że Antek to jeszcze trochę dziecko. Podoba mi się, że Kacper się już tak zafiksował na punkcie Rafała, że teraz całe jego życie kręci się tylko wokół niego i jego firmy. Uwielbiam tą korpo atmosferę w tym opowiadaniu. Nie mogę się doczekać ślubu w Lizbonie: może Rafał i Kacper pójdą na niego już jako para? No i kiedy w końcu Kacper odważy się wyjść z szafy? Może to Rafał go z niej wyciągnie? No i kurcze mam przeczucie, że Kacper wpakuje się w niezłe bagno z Filipem, a ten go pozwie za cokolwiek, w przypływie szału, bo w końcu jest prawnikiem. Bogdan, mama, młodsze rodzeństwo, Gabi i reszta to dla mnie nadal duża zagadka. Mam tyle pytań, a muszę czekać na odpowiedzi i to mnie wykańcza. No ale mówią, że czekanie wzmaga apetyt, więc żyję w ciągłym głodzie, a kiedy już pojawia się rozdział, czuję się jak na prawdziwej uczcie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kacper podoba mi się coraz bardziej. Świetny z niego brat i przyjaciel. I dobry człowiek. Ma poczucie humoru i dystans do siebie, ale też zdrowe poczucie własnej wartości. Nie rozmienia się na drobne. Mam nadzieję, że szykujesz dla niego coś naprawdę dobrego. Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam Ewa

    OdpowiedzUsuń
  9. Może się sparzy, a może się nie sparzy... widzę, że opinie są podzielone. A może Rafał sparzy się na Kacprze? A może wszyscy się na wszystkich sparzą? Się zobaczy :D Kiedy chcielibyście poznać odpowiedź?
    Ma ki, tak strzeliłam pierwszym miastem, jakie mi przyszło do głowy, jak mówisz, że załatwisz, to trzymam za słowo (i Marcel też ;) ).
    Anonimku, dzięki za tak obszerny komentarz. Masz jakieś imię? Nie lubię myśleć o Was jako o anonimach ;) Bardzo się cieszę, że Kacper zaczyna wzbudzać sympatię, bo sama zdążyłam go już ogromnie polubić. No przemiło mi się pisze o tej postaci i aż mam poczucie winy na myśl, że prędzej czy później będę musiała rzucić mu parę kłód pod nogi. No zobaczymy, może porozpieszczam go jeszcze przez chwilę ;)
    Dzięki za wszystkie komentarze, do usłyszenia wkrótce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy chcemy znać odpowiedź?
      No nie wiem, może jakoś teraz? c:

      Usuń
  10. Hej,
    o te wyznania Marcela były słodkie, mam nadzieję, że nie sparzy się na Rafale...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń