niedziela, 12 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ X


Pierwszy dzień życia






Wszedłem do niedużej knajpki na Nowym Świecie i rozejrzałem się. Poczułem się nieco dziwnie na jego widok, bo mój ojciec był tak narwanym, niesłownym i nieobliczalnym człowiekiem, że w zasadzie nigdy nie miałem stuprocentowej pewności, że jeszcze kiedyś go zobaczę i za każdym razem, kiedy się pojawiał, byłem mimowolnie zaskoczony. Wyglądał jednak dobrze jak na siebie. Paweł miał coś takiego, że czasem ciężko było mu wyczuć granicę między gwiazdą rocka a menelem. Teraz miał na sobie kompletnie niepasującą do pory roku hawajską koszulę, zaczesał swoje rude, odrobinę już siwiejące włosy do tyłu i przystrzygł brodę, dzięki czemu wyglądał prawie jak poważna, dorosła osoba. Kiedy mnie zobaczył, wstał, a cała jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu, który odwzajemniłem niepewnie, podchodząc do stolika.
– Hej, smyku – powiedział ciepło, po czym złapał mnie za ramiona i uścisnęliśmy się krótko. Parsknąłem z rozbawieniem, bo podejrzewałem, że będzie mnie tak nazywał nawet, jak będę miał pięćdziesiąt lat. Zawsze poprawiało mi to humor. Lubiłem to, że byłem jego jedynym smykiem, bo w przeciwieństwie do mojej mamy nie miał więcej dzieci i nie ustatkował się od czasu ich rozwodu. Był takim trochę wolnym strzelcem. Pasowało to do niego jak ulał. – Wziąłem już sobie piwo i burgera. Sorry, umieram z głodu – dodał bez skruchy. Usiadłem naprzeciwko, sięgając po menu.
– Spoko. Spóźniłem się trochę, jadę prosto z pracy – odparłem, w zasadzie nie przepraszając, tylko stwierdzając fakt.
– No właśnie, nowa praca! – podłapał z entuzjazmem. – Opowiadaj!
Uśmiechnąłem się, żeby dać sobie trochę więcej czasu, bo nigdy nie wiedziałem za bardzo, od czego zacząć, kiedy spotykałem się z nim po tak długim czasie. Nie był w zasadzie zbyt obecny w moim życiu, był postacią, która pojawiała się raz na jakiś czas i kazała mi opowiadać, przez co czułem na sobie presję nadrobienia przez te parę godzin wszystkich lat, w ciągu których nie mieliśmy za sobą za bardzo kontaktu poza sporadycznymi sms-ami z życzeniami na urodziny, święta i dzień ojca. Nie byłem pewien, co chciałem mu powiedzieć, a co nie, ale gdzieś w połowie dzisiejszego dnia zacząłem czuć nawet nie do końca świadomie kiełkujący z tyłu mojej głowy pomysł. Nie podjąłem żadnej ostatecznej decyzji, że tak, to jest ten dzień, kiedy wyjdę przed swoim ojcem z szafy, tak sobie po prostu dumałem, że w zasadzie to mógłbym. Zawsze wyobrażałem sobie, że jego reakcja będzie lepsza niż matki po prostu dlatego, że był trochę takim niepokornym nonkonformistą, który z zasady nie lubił płynąć z prądem. Nie przypominałem sobie, żebyśmy kiedykolwiek poruszyli konkretnie temat orientacji seksualnych, ale wydawało mi się, że wszelkie odmienności wzbudzały w nim raczej pozytywne odczucia. Poza tym miałem przynajmniej pewność, że nie postanowi zadzwonić do mojej matki i powiedzieć „Marzena, nasz syn jest gejem, co z tym zrobimy?”, bo oni się nie znosili.
– Jest świetnie. Uwielbiam tę pracę – odparłem zgodnie z prawdą, szczerząc zęby. Paweł prychnął pod nosem.
– Uwielbiasz pracę? – zdziwił się ostentacyjnie. – Dziwak – dodał zgryźliwie. Uniosłem brwi. Znałem go na tyle, żeby nie być urażony, a jednocześnie na tyle, żeby nie potraktować tego jak żart.
– Zamierzasz znaleźć pracę teraz, jak wróciłeś, nie? – upewniłem się znacząco. Praca i mój ojciec nigdy nie szli ze sobą za bardzo w parze. Był szczęśliwy tylko, kiedy muzykował, ale to nie przynosiło mu żadnego stałego dochodu, więc przez te ostatnie parę lat głównie znajdował jakieś dorywcze zajęcia, żeby mieć co włożyć do garnka.
– Nie no, pewnie, że zamierzam – zapewnił mnie bagatelizującym tonem. – Coś trzeba jeść, nie? A jestem trochę spłukany – przyznał bez cienia skruchy. – Właśnie, skoro o tym mowa… – dodał, urywając z zakłopotaniem. – Nie miałbyś może pożyczyć ze stówkę? – zapytał prosto z mostu. Zacisnąłem usta, wzdychając w duchu, a Paweł na widok mojej miny dodał szybko: – Masz rację, to ja powinienem tobie pomagać, ale wiesz, jak jest…
– Wiem – przerwałem mu nieco oschle. – I spoko, mam – dodałem, bo faktycznie byłem świeżo po wypłacie, więc to nie był dla mnie żaden problem. Z drugiej strony szykowało mi się to wesele i miałem jechać z Rafałem do Berlina na Arctic Monkeys, a to oznaczało dużo nadprogramowych wydatków. Nie mówiąc już o tym, że czułem się głupio, kiedy Rafał za wszystko płacił, a wiedziałem, że był przyzwyczajony do pewnego poziomu życia i nie zwracał uwagi na pieniądze. To nie było tak, że nagle przestanie kupować drogie rzeczy i chodzić do luksusowych miejsc, to ja musiałem doskoczyć do jego poziomu i od czasu do czasu się szarpnąć, że ja stawiam.
– Serio? – upewnił się Paweł z nadzieją. – Na pewno?
– Na pewno – powtórzyłem spokojnie. Wyglądał, jakby mu ulżyło.
– Dzięki. Znajdę pracę i oddam ci z odsetkami – obiecał, a ja byłem w stanie się założyć, że ta obietnica zostanie zapomniana w momencie, w którym stąd wyjdziemy. – W ogóle reaktywujemy też z chłopakami zespół – dodał podekscytowanym tonem. Uśmiechnąłem się z pobłażaniem. Zespół mojego ojca zawieszał działalność i reaktywował się już dziesiątki razy, bo zwykle po paru miesiącach stwierdzali, że to jednak nie miało żadnego sensu. Mieli jeden hit, chociaż to duże słowo, który trafił do mainstreamu we wczesnych latach dwutysięcznych i to tyle. Przynajmniej dzięki temu nadal czasem wpadał im jakiś grosz, kiedy ktoś postanowił puścić ten staroć w radiu. – A ty grasz nadal trochę? – dopytał z zaciekawieniem, kiedy nie doczekał się odpowiedzi. Zmarszczyłem nos.
– Nie, nie grałem na gitarze od wieków – przyznałem bez oporu. Miałem wrażenie, że Paweł nieco oklapł, ale niezbyt się tym przejąłem, bo w żadnym wypadku nie czułem się zobowiązany do pójścia w jego ślady. To był jednak jeden z niewielu plusów posiadania ojca muzyka. Zacząłem uczyć się grać, jak jeszcze Paweł z nami mieszkał, mając sześć czy siedem lat i chyba odziedziczyłem po nim ciut talentu, bo szło mi to wcale nieźle. To była kolejna rzecz, która doprowadzała moją mamę do furii, że czasami to było tak, jakbyśmy kolaborowali przeciwko niej, zamykając się w swoim świecie, podczas gdy ona wściekała się, że było za głośno i żeby Paweł przestał odrywać mnie od lekcji. Wydaje mi się, że to dlatego po rozwodzie nie była zbyt zadowolona, kiedy spotykałem się z ojcem. Co prawda dogadali się i zarówno Paweł nie miał żadnego problemu z tym, żebym mieszkał z nią, jak i ona nie utrudniała nam kontaktu, ale zachowywała się tak, jakby obawiała się, że jeśli będziemy widywać się zbyt często to on mnie jej zabierze, nawet nie w oficjalnym sensie, ale po prostu z nich dwojga będę wolał jego. To się trochę zmieniło, kiedy pojawił się Bogdan i mama zaszła w ciążę z Antkiem, wtedy uwaga, jaką mi poświęcała, nieco zmalała. Nie mówiąc już o tym, że okazało się, że nie miała się czego bać, bo z biegiem lat moja więź z ojcem znacznie osłabła i zaczęło być jasne, że muzyka nie będzie moją drogą życiową. Jeszcze w liceum grałem na gitarze zwyczajnie po to, żeby zrobić mu przyjemność i mieć o czym z nim rozmawiać, ale kiedy poszedłem na studia, gitara odeszła w zapomnienie. Jak teraz zacząłem o tym myśleć to aż naszła mnie gwałtowna ochota, żeby przypomnieć sobie, jak się grało. Co zabawne, ona zawsze mnie nachodziła, kiedy się z nim widziałem. – Ale masz się teraz gdzie zatrzymać, nie? – zapytałem, zmieniając temat, bo nie chciałem dopuścić do wykładu pod tytułem „zmarnowałeś talent, a przecież byłeś taki dobry”. Nie mówiąc już o tym, że naprawdę się o niego martwiłem. To bardzo pasowało do mojego ojca, żeby podjąć spontaniczną decyzję o powrocie do kraju, nie zastanawiając się nawet, gdzie i za co będzie żył. Znając go, mógł nawet mieszkać w swoim vanie. – Wynająłeś już coś? – dodałem z naciskiem. Paweł w odpowiedzi przygryzł wargę, przez chwilę wyglądając na zmieszanego.
– Właśnie, o tym też chciałem z tobą pogadać – wymamrotał. Zdumiało mnie to, na jak zażenowanego zabrzmiał i wlepiłem w niego pytający wzrok. – Chodzi o to, że poznałem kogoś. Kobietę – uściślił, a moje brwi uniosły się nieznacznie. Mój ojciec poznał kobietę? Paweł? Nie wiem, dlaczego aż tak zaskoczyła mnie ta nowina, w końcu był stosunkowo atrakcyjnym, heteroseksualnym mężczyzną. To właśnie robili, poznawali kobiety. Odchrząknąłem.
– Okej, no to… no to ekstra – wyjąkałem, starając się brzmieć na jak najmniej zdumionego i sceptycznego, bo to nie było tak, że nie cieszyłem się, że coś wydarzyło się w jego życiu uczuciowym. Cieszyłem się, po prostu trochę trudno było mi objąć to umysłem. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nie pytałem go o kobiety, tylko o mieszkanie, ale nie musiałem nawet naciskać, bo sam zaczął wyjaśniać nerwowo:
– Zamierzam się do niej wprowadzić. A w zasadzie to już to zrobiłem dzisiaj rano – wyznał. Zamrugałem, na początku nie rozumiejąc do końca, co do mnie powiedział.
– Zaraz, to ile ty ją znasz? – wyrwało mi się z niedowierzaniem.
– Niecałe… sześć miesięcy? – odparł pytająco. Nadal czegoś tutaj nie rozumiałem.
– I ona jest stąd? To jak wy się w ogóle widujecie? – zdziwiłem się, po czym nagle zaczęło do mnie docierać, jak się widywali. – Byłeś w Warszawie? I nawet się nie odezwałeś? – zapytałem z cieniem zawodu w głosie. Paweł podrapał się niezręcznie po karku, wyraźnie unikając mojego wzroku.
– No byłem, ale to było tylko raz czy dwa i na chwilę, dlatego nie miałbym nawet za bardzo czasu, żeby… To znaczy głównie to ona przyjeżdżała do mnie – dodał bez przekonania, ale ja doskonale zrozumiałem przekaz. Przyjeżdżał, żeby zobaczyć się z nią, a nie marnować czas ze mną. Trochę mnie to zabolało, choć wiedziałem, że nie powinno, nie byliśmy w końcu aż tak zżyci. Gdybym miał tylko parę dni do wykorzystania i mógł spędzić je z Rafałem, wiedząc, że nie zobaczę go nie wiadomo ile, albo z ojcem, to co bym wybrał?
– Ale to jak się poznaliście? – zapytałem z zaciekawieniem. Paweł znowu zaczął wyglądać na zawstydzonego. W ogóle chyba wiele rzeczy w całej tej sytuacji go zawstydzało.
– No… przez internet.
– Przez internet? – powtórzyłem, nie wiedząc do końca, czemu zabrzmiałem na aż tak zbulwersowanego. Przecież mnóstwo ludzi poznawało się online, po prostu nigdy nie wpadłbym na to, że mój ojciec mógłby w ten sposób szukać dziewczyny. I znaleźć.
– No, na takim portalu randkowym – wyjaśnił niezręcznie. Uniosłem brwi. To nawet nie był Tinder, tylko portal randkowy. Czy ktokolwiek korzystał jeszcze z portali randkowych? – Rozmawialiśmy sobie przez jakiś… miesiąc, a potem do niej przyjechałem. A potem ona przyjechała do mnie. Parę razy. No i zaczęła mnie namawiać, żebym się przeprowadził i pomyślałem sobie, że dzięki temu byłbym też bliżej ciebie – podkreślił z cieniem zakłopotania. – Więc chyba wszyscy na tym wygrywają, nie? – dodał nerwowo.
– Nie no, pewnie, że tak – uspokoiłem go z uśmiechem, bo widziałem, że stresował się moją reakcją i chciałem zapewnić go, że nie było czym. Byłem ostatnią osobą do oceniania, zawsze zależało mi tylko na tym, żeby moi rodzice ułożyli sobie życie tak, jak chcieli, niezależnie od tego, co sam na ten temat myślałem. W zamian oczekiwałem jedynie podobnej wyrozumiałości. Skoro zaakceptowałem nawet Bogdana to znaczyło, że granice mojej tolerancji były bardzo szerokie. – Jeśli tylko jesteś pewny to ja jestem całym sercem za – dodałem, a Paweł wyglądał, jakby autentycznie mu ulżyło.
– Dzięki, smyku – wymamrotał szczerze. Przeszło mi przez myśl, czy jego dziewczyna wiedziała, że nie miał pracy ani grosza przy duszy, ale potem pomyślałem, że może dzięki niej przynajmniej będzie miał motywację, żeby szybciej znaleźć jakieś zajęcie, zamiast odwlekać to w nieskończoność, jak miał w zwyczaju. Chyba po moich słowach trochę się ośmielił, bo uniósł telefon i zaczął w nim czegoś szukać, po czym wyciągnął go w moim kierunku. Spojrzałem na ekran z zaciekawieniem.
– Ładna – oceniłem oszczędnie, przyglądając się zgrabnej, zadbanej blondynce z krótkimi włosami. Była ładna, wyglądała tylko, jakby trochę przesadziła z solarium i z makijażem, ale tego nie zamierzałem mówić na głos.
– Fajna, nie? Nazywa się Iwona – oznajmił dumnie, chyba w końcu przechodząc do etapu tej rozmowy, na który czekał najbardziej, czyli chwalenia się. Wydawało mi się, że w jego mniemaniu to był męski sposób, w jaki ojciec powinien rozmawiać z synem. – Ma czterdzieści lat – poinformował mnie, mrugając znacząco. Wyszczerzyłem zęby, unosząc do góry kciuk. Paweł skończył w tym roku czterdzieści osiem. Jakby nie patrzeć, udało mu się wyrwać młodszą laskę, więc szacun. Uśmiech spełzł mi z twarzy, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że jego dziewczyna była w dokładnie tym samym wieku, co mój facet. – I nastoletnią córkę. Miła dziewczyna, może się zaprzyjaźnicie – zasugerował z nadzieją. – No i też jest rozwódką – dodał z entuzjazmem. Uśmiechnąłem się blado.
– Super – skomentowałem, chociaż nie byłem pewien, czy to, że ktoś się rozwiódł, można było określić jako „super”.
– A jak z tobą? – zapytał wprost. – Nie samą pracą człowiek żyje. Jakieś dziewczyny na horyzoncie? – dodał, poruszając zabawnie brwiami. Przewróciłem oczami z przyzwyczajenia.
– Żadnych dziewczyn na horyzoncie – poinformowałem go, mimowolnie brzmiąc nieco nerwowo, choć jeszcze na dobre nie dotarło do mnie, że ten moment chyba właśnie nadchodził.
– Żadnych? – powtórzył Paweł z rozczarowaniem. – A co z tą twoją koleżanką, tą pulchną z ciemnymi włosami? – dodał z nadzieją.
– Gabi? – domyśliłem się ze zgrozą, choć jednocześnie zachciało mi się śmiać, kiedy wyobraziłem sobie jej minę, gdyby usłyszała, jak mój ojciec nazwał ją „pulchną”. Ostatnio widział ją, jak byliśmy w liceum. Od tego czasu zgubiła wszystkie niepotrzebne kilogramy. – Daj spokój, jesteśmy przyjaciółmi – zaprotestowałem, krzywiąc się.
– No dobra, sorry – wymamrotał Paweł, sprawiając wrażenie zawstydzonego tym, że zasugerował coś, co najwyraźniej nie miało racji bytu.
– A nawet gdybyśmy nie byli, to i tak by się nie wydarzyło – dodałem dość dumny ze swojego pozornego spokoju, bo tak naprawdę serce dudniło mi coraz mocniej. To była kompletnie bezwarunkowa reakcja organizmu. Nie byłem zdenerwowany tym, co zamierzałem powiedzieć, nie uważałem tego za zawstydzające i nie obawiałem się reakcji. To był jednak taki stres, którego nie dało się pokonać racjonalnymi argumentami. Byłem na niego wściekły, bo ściskał mnie w krtani, a chciałem brzmieć zdecydowanie i klarownie, kiedy będę to mówił. – Ja nie lubię dziewczyn – oświadczyłem prosto z mostu. Nawet głos mi nie zadrżał. – Lubię facetów – dodałem bez wahania, patrząc prosto na niego. To było dosyć dobre, bo już teraz, niezależnie od reakcji, byłem zadowolony z tego coming outu. Przynajmniej zrobiłem to jak facet z jajami, a nie jąkając się i uciekając oczami na boki. Paweł przez chwilę wpatrywał się we mnie nierozumnym wzrokiem, po czym zamrugał.
– Co? – zapytał, ocknąwszy się z letargu. Uniosłem nieznacznie brwi, nie zamierzając się powtarzać. Zresztą byłem pewien, że to było całkowicie retoryczne „co?”, na które nie musiałem odpowiadać. Mój ojciec otworzył usta, myślał przez chwilę nad tym, co chciał nimi powiedzieć, po czym zamknął je, bo chyba nic nie wymyślił. – Poważnie? – odezwał się w końcu. Jego spojrzenie wyostrzyło się po zadaniu tego pytania i teraz przyglądał mi się badawczo.
– Nie, tato, na żarty – prychnąłem niecierpliwie, przewracając oczami. Na szczęście mój ojciec w przeciwieństwie do mojej matki łapał ironię w mig, bo parsknął śmiechem na swoją własną głupotę.
– Okej – mruknął do siebie, spuszczając głowę. Przez chwilę wpatrywał się uparcie w blat stolika, a ja siedziałem, czując, że zaczyna mi się robić niedobrze z nerwów. Najgorsze chyba było czekanie. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nie miałem pomysłu, co by to mogło być. Poza tym to była jego kolej, żeby coś powiedzieć. – Okej – powtórzył nieco głośniej, dopiero teraz brzmiąc, jakby był w pełni świadomy, czemu przytakiwał. Obserwowałem go w napięciu, czekając, aż z jego ust wydobędzie się cokolwiek innego niż „okej”.
– Bardzo proszę – powiedziała radośnie niska blondynka, podchodząc do naszego stolika i sprawiając, że obaj podskoczyliśmy. Postawiła przed moim ojcem wielki talerz z ociekającym tłuszczem burgerem, frytkami i sałatką coleslaw i szklankę z piwem, po czym odwróciła się do mnie z oślepiającym uśmiechem. – A dla pana?
Żadna kelnerka jeszcze nigdy nie miała tak złego timingu. Zerknąłem na mojego ojca, ale nadal sprawiał wrażenie, jakby próbował patrzeć na wszystko, tylko nie na mnie. Odchrząknąłem niezręcznie.
– Czarną kawę – odparłem, zdając sobie z zażenowaniem sprawę z tego, że mój głos zabrzmiał na nieco zachrypnięty.
– To wszystko? – upewniła się.
– To wszystko – potwierdziłem zwięźle. Pokiwała głową i odeszła.
– Nie będziesz jadł? – zapytał Paweł jakby nigdy nic. Spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami. Ze wszystkich rzeczy, które mógł powiedzieć, wybrał właśnie to?
– Nie, jadłem w pracy – odparłem mrukliwie. Pokiwał nieobecnie głową, wpatrując się z rezygnacją w swojego burgera i wyglądając, jakby stracił apetyt. Po chwilowym namyśle uniósł szklankę i wypił jedną trzecią jej zawartości naraz. Wytarł usta wierzchem dłoni i sięgnął po frytkę. – Tato? – zagaiłem nieśmiało, nie mogąc już wytrzymać.
– Tak, jestem. Myślę – powiedział, wpatrując się w tą frytkę takim wzrokiem, jakby posiadała odpowiedzi na wszystkie zagadki wszechświata. – Ale to jest tak czysto w teorii czy w praktyce też? – zapytał z głębokim zastanowieniem. Zmarszczyłem brwi, mocno skonfundowany tym pytaniem. Chyba dostrzegł mój zdezorientowany wyraz twarzy, bo wyjaśnił szybko: – Znaczy… czy po prostu z jakichś względów tak ci się wydaje, czy jest… ktoś… przez kogo masz pewność, że jesteś tak w pełni… – Paweł urwał, chyba zdając sobie sprawę z tego, że trochę przekombinował, a jednocześnie wyglądając na dosyć zafrapowanego tą ideą. Zmrużyłem oczy.
– A czy ty nie byłeś w pełni hetero, zanim pierwszy raz wpadła ci w oko dziewczyna? – zapytałem ironicznie, po czym sam sobie odpowiedziałem: – Zawsze byłeś tak samo hetero jak teraz, tak jak ja zawsze byłem tak samo homo. Znaczy przepraszam, tak mi się wydaje od jakiegoś dwunastego roku życia, ale myślę, że możemy bezpiecznie założyć, że mam rację, bo od tego czasu mnóstwo facetów zdołało utwierdzić mnie w tym przekonaniu – wypaliłem, dopiero po czasie zdając sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało i mając ogromną ochotę odgryźć sobie język. Zobaczyłem, jak mój ojciec patrzy na mnie w osłupieniu z nieco opadniętą szczęką i poczułem, jak cała moja twarz robi się czerwona. Otworzyłem usta, żeby zapewnić go, że to wcale nie było tak, że puszczałem się na prawo i lewo i zdążyłem już zaliczyć pół Warszawy w swoim nieskończonym utwierdzaniu się w swoim gejostwie, i że tak naprawdę to ledwie wczoraj straciłem dziewictwo. Doszedłem jednak do wniosku, że opowiadanie mu o tym, jak ktoś zerwał moją wisienkę byłoby jeszcze gorsze, więc wyrzuciłem z siebie tylko z przerażeniem: – Możemy udawać, że nigdy tego nie powiedziałem?
– Tak. Błagam – zgodził się natychmiast, zaciskając powieki. Miałem nadzieję, że wycinał właśnie to wspomnienie ze swojej pamięci długotrwałej. Przez chwilę obaj byliśmy zbyt zażenowani, żeby patrzeć na siebie nawzajem. W końcu Paweł wypuścił głośno powietrze. – Okej. Czyli zero wątpliwości – podsumował, brzmiąc, jakby nie do końca rozumiał, ale przyjął to do wiadomości, po czym uśmiechnął się blado. Ten uśmiech wywołał we mnie nieśmiałą nadzieję. – Więc… nie masz chłopaka ani nic w tym stylu? Nie to, żeby to było coś złego – zaznaczył szybko. – Nie każdy musi być… no wiesz, monogamistą. Eksperymentowanie też jest okej. Wiesz, ja też miałem takie okresy, kiedy zdarzało mi się… intensywniej korzystać z życia – wyjaśnił, bardzo dyplomatycznie dobierając słowa.
– Nie, naprawdę nie musisz… – zacząłem desperacko, czując, że jeśli on natychmiast nie przestanie mówić to chyba zejdę na zawał.
– Tyko uwierz mi, mieszkałem długo na zachodzie i niejedno widziałem, dlatego muszę cię prosić, żebyś był… no wiesz, ostrożny – dodał, ściszając nieco głos, po czym przygryzł niepewne wargę. – Cholera, że też nigdy nie odbyliśmy tej rozmowy… ale wiesz o tym, że to, że żadna ciąża nie wchodzi w grę nie znaczy, że nie trzeba się zabezpieczać, prawda?
– Tato… proszę, przestań – wydusiłem, czując, że za chwilę spalę się ze wstydu. – Naprawdę ja… mam chłopaka. Powiedzmy. I nie eksperymentuję – dodałem z naciskiem. – Z nikim innym. I owszem, wiem, że i tak trzeba się zabezpieczać. Więc… – urwałem bezradnie, kompletnie spanikowany kierunkiem, w jakim potoczyła się ta rozmowa. Paweł wyglądał, jakby mu ulżyło, ale po chwili zmarszczył brwi.
– Co to znaczy „powiedzmy”? – zapytał podejrzliwie.
– To po prostu bardzo… świeża sprawa – wyjaśniłem niezręcznie. – I nie wiem, czy mogę już to tak nazywać, ale…
  – Ale jest ktoś, tak? – wszedł mi w słowo, po czym pokiwał do siebie głową. – Okej. To… to dobrze – stwierdził.
– Dobrze? – powtórzyłem sceptycznie.
– No cóż, jeśli to jest coś, czego chcesz… no to dobrze – mruknął, wzruszając ramionami, a ja poczułem, jak moje usta rozciągają się w uśmiechu, bo to było tak proste, a jednocześnie tak miłe. Nagle zmrużył oczy, jakby coś przyszło mu do głowy. – Twoja mama o tym wie?
– Bóg cię opuścił? – prychnąłem z niedowierzaniem. Zaśmiał się głośno, wyraźnie w pełni się ze mną zgadzając. Westchnąłem. – Ale będę musiał jej pewnie niedługo powiedzieć – dodałem markotnie, nie mając najmniejszej ochoty nawet o tym myśleć. Pokiwał powoli głową.
– Pewnie tak – zgodził się cicho. – Wiesz, że dla niej jesteś najważniejszy? – dodał, sprawiając wrażenie, jakby powiedzenie czegokolwiek pozytywnego o swojej byłej żonie przyszło mu z trudem. – Tak samo jak dla mnie. I nie potrafię wyobrazić sobie niczego, co mogłoby to kiedykolwiek zmienić, smyku. Zresztą chyba nie ma takiej rzeczy – wyznał z niejakim zawstydzeniem. Przez chwilę przyglądałem mu się w milczeniu, po czym wymamrotałem równie zażenowane „dzięki”, próbując sobie wmawiać, że wcale nie zachciało mi się płakać po tych słowach. Tak czy inaczej to była rzecz, którą każdy homoseksualny dzieciak chciałby usłyszeć, żeby czuć się bezpiecznie przez całą resztę swojego homoseksualnego życia.
Rozmawialiśmy jeszcze przez kilkadziesiąt minut, podczas gdy Paweł pochłaniał swojego burgera. Głównie to on wypytywał o mój kiełkujący związek, a ja próbowałem zmienić temat na cokolwiek innego. Zapytał o imię Rafała, na co odpowiedziałem mu niechętnie, a potem zapytał, czym się zajmował. Wyjaśniłem, nie zagłębiając się w szczegóły, że miał swoją firmę, co niestety wyjątkowo zainteresowało Pawła i zaczął dopytywać, czy dobrze prosperującą. Odparłem, że „w miarę”. Potem zapytał prosto z mostu, ile zarabiał, a ja obruszyłem się, że no przecież nie pytałem go o takie rzeczy. Ku mojemu pechowi zapytał też wprost o to, ile miał lat, a ja odpowiedziałem enigmatycznie, że był trochę starszy ode mnie. Pawłowi to niestety nie wystarczyło i zaczął drążyć, więc musiałem uciec się do bezpośredniego kłamstwa i z szesnastu lat zrobiłem pięć. Jakoś tak wyszło. No cóż, jeśli kiedyś się spotkają to powiem mu po prostu, że no sorry, tato, skłamałem i chyba doskonale rozumiesz czemu. Nie zamierzałem na tym etapie informować go o tym, że umawiałem się z czterdziestolatkiem. Chyba na dziś miałem dosyć trudnych rozmów.
Mimo wszystko kiedy stamtąd wyszedłem, a Paweł zapewnił mnie, że nie było żadnej potrzeby, żebym odwoził go na Bielany, gdzie mieszkała jego dziewczyna i podziękował mi kilkukrotnie wylewnie za pożyczone pieniądze, poczułem się całkowicie lekko. I chyba po prostu szczęśliwy, choć nie tak ekstatycznie szczęśliwy jak tego ranka, kiedy obudziłem się z Rafałem, tylko zwyczajnie ukontentowany. Dochodziła dopiero dwudziesta pierwsza, więc ruszyłem w stronę Powiśla. Kiedy byłem na Ordynackiej, postanowiłem napisać do Rafała. Matka by mnie zabiła, gdyby widziała, że pisałem sms-y, prowadząc.

Do: R. Będę u Ciebie za pięć minut. Który numer mieszkania?
Od: R. Ja też będę u siebie za pięć minut. Kto pierwszy ten lepszy. 29. Kod do klatki 223802 – nadeszła natychmiastowa odpowiedź. Uniosłem nieznacznie brwi, ale mimo to uśmiechnąłem się do telefonu.

Stanąłem przed bramką wjazdową, a ochroniarz z budki burknął na mnie nieprzyjemnie. Tutaj chyba każdy, kto nie miał pilota, był z góry traktowany jak intruz. Kiedy już wypytał mnie dokładnie, które mieszkanie odwiedzałem i jak długo zamierzałem tu stać, głośno wyrażając swoje niezadowolenie, kiedy odparłem, że pewnie do jutra rana, zapisał coś w swoim notesiku, wręczył mi jakiś paragon i podniósł barierkę, kierując mnie na znajdujący się na końcu osiedla parking dla gości tonem wyraźnie mówiącym „zejdź mi z oczu i do jutra się nie pokazuj”. Ruszyłem, klnąc w duchu na zamknięte osiedla i ich dziwaczne zasady. Parking dla gości, też coś, zupełnie jakbym nie mógł stanąć gdziekolwiek, na przykład pod klatką, skąd przynajmniej nie musiałbym dymać nie wiadomo ile. Zaparkowałem jednak tam, gdzie mi kazano, po czym przez kilka minut błądziłem między czterema identycznymi apartamentowcami, próbując przypomnieć sobie, w którym mieszkał Rafał. Szedłem właśnie wzdłuż jednego z nich, zastanawiając się, czy te krzaczki tu były, kiedy rano wsiadałem do Ubera, czy nie, kiedy w oczy rzuciła mi się nadbiegająca z naprzeciwka postać. Bardzo znajoma postać, która zwolniła nieznacznie, po czym zatrzymała się może dwa metry ode mnie.
– A ty gdzie się gubisz? – wydyszał Rafał z rozbawieniem, wyciągając z uszu słuchawki i ściągając czapkę. Jego włosy były uroczo przyklapnięte. Oparł dłonie na kolanach, oddychając ciężko.
– No właśnie oto jest pytanie – odparłem, szczerząc zęby. Rafał w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się, po czym wyprostował się i ruszył powoli w kierunku, z którego przyszedłem. Wyciągnął telefon, żeby wyłączyć Endomondo, a ja podążyłem za nim. Przeszliśmy dosłownie parę kroków, zanim skręcił w prawo i podszedł do domofonu, żeby wpisać kod, a ja przekląłem się w duchu, bo byłem tak blisko. Wspięliśmy się po schodach, a Rafał otworzył mieszkanie, przepuszczając mnie przodem. Odwróciłem się do niego, kiedy zamknął za nami drzwi.
– Sorry, cały się lepię – mruknął chyba jedynie dla zasady, bo nie przeszkodziło mu to w objęciu mnie w pasie. Złapałem go za szyję, samemu też nie mając nic przeciwko. Całował mnie wyjątkowo długo i intensywnie jak na zwykły powitalny buziak i fakt, że widzieliśmy się zaledwie dzisiaj rano. W końcu wypuścił mnie i odsunął się. – Wskoczę tylko pod prysznic – powiedział, wchodząc do salonu. – Pracujesz jutro? – dodał a propos niczego, oglądając się przez ramię.
– Nie – odparłem z satysfakcją. W odpowiedzi skinął jedynie głową, wyglądając na zadowolonego, a ja poczułem się mimowolnie podekscytowany myślą, że żaden z nas nie musiał nigdzie wstawać ani się spieszyć. Rafał zdjął bluzę i rzucił ją byle jak na fotel, podczas gdy ja kombinowałem, jakby tu wepchnąć się pod ten prysznic z nim, bo ten pocałunek był wystarczająco upojny, żeby zachęcić do dalszego działania, ale zdecydowanie nie żeby w pełni usatysfakcjonować. Zanim jednak wymyśliłem odpowiedni otwierający podryw, zdążył już zamknąć się w łazience. Przygryzłem wargę, nagle czując się głupio, bo to było tak, jakbym myślał tylko o jednym. A przecież Rafał interesował mnie na wszystkich możliwych płaszczyznach i sam chciałem, żeby to, co było między nami, nie opierało się wyłącznie na seksie. Po prostu nie byłem w stanie nic poradzić na to, że kompletnie traciłem przy nim głowę. Rany, dobrze, że chociaż jeden z nas potrafił się opanować.
Zdjąłem kurtkę i powiesiłem ją na wieszaku, uśmiechając się na widok dwóch pustych butelek po piwie na stoliku przed kanapą i zatrzymanego na wielkim telewizorze kadru „House of cards”. To odpowiadało na pytanie, co prezes robił, kiedy nudził się sam w domu. Oparłem się o blat w kuchni, wyciągając telefon i sprawdzając resztę wiadomości. Czekałem na niego zaledwie pięć minut, zanim wyszedł spod prysznica w samych bokserkach. Najwyraźniej się z tym nie ociągał.
– Masz ochotę przejechać się na wycieczkę? – zapytał ni stąd, ni zowąd, wycierając włosy ręcznikiem. Zamrugałem.
– Teraz? – zapytałem z zaskoczeniem. Musiała już dochodzić dziesiąta.
– No pewnie – odparł beztrosko, ręcznik też odrzucając byle jak i wchodząc na schody. – Ale wypiłem piwo, więc będziesz musiał prowadzić! – zawołał ostrzegawczo z góry. Przysiadłem na oparciu kanapy, zastanawiając się, gdzie on chciał znowu jechać. Szczerze mówiąc zdecydowanie wolałbym zostać tutaj i móc się jeszcze trochę poobściskiwać, pobzykać, a potem zasnąć wtulony w niego tak jak wczoraj. Czy Rafałowi wydawało się, że musieliśmy cały czas coś robić, bo inaczej się znudzę? Czy powinienem powiedzieć mu, że nie miał się czego obawiać, bo zwyczajne spędzanie z nim czasu, nawet nic nie robiąc, w zupełności mi wystarczyło? Zanim zdążyłem się nad tym zastanowić, zbiegł z powrotem na dół, teraz już w dżinsach i czarnym, dopasowanym t-shircie. – To jak? – zapytał, przeczesując palcami mokre włosy. Zacząłem się zastanawiać, mimowolnie zaintrygowany. W końcu… gdziekolwiek pojedziemy, wrócimy tu przecież, prawda? Więc bzykanie nie ucieknie.
– No dobra – odparłem nieśmiało, po czym coś do mnie dotarło. – Ja mam prowadzić twoje auto? – upewniłem się sceptycznie. Wcześniej idea pojeżdżenia sobie Astonem Martinem wywoływała we mnie rozmarzenie, ale teraz nagle poczułem się niepewnie. Rafał zmrużył oczy.
– Jesteś aż tak złym kierowcą? – zapytał podejrzliwie, a ja spojrzałem na niego spode łba. – Możemy jechać twoim. Albo betą – dodał po chwili, wzruszając ramionami. Uniosłem brwi.
– Ile masz tych samochodów? – zapytałem z rezygnacją, wracając do korytarza i sięgając po kurtkę.
– Tylko dwa – odparł defensywnie Rafał, samemu zakładając płaszcz i wiążąc buty. – Już nie rób ze mnie jakiegoś… – zaczął z urazą, po czym urwał, chyba nie mogąc za bardzo wymyślić, kogo miałem z niego nie robić. Snoba? Przecież nim był. Milionera? Cholera, jak teraz się nad tym zastanawiałem to nie miałem większych wątpliwości, że nim też był. Jeśli przyjrzeć się historii rozwoju Elemental Pictures to pewnie zarobił pierwszy milion jeszcze przed trzydziestką, a później było tylko lepiej. Nie po raz pierwszy ogarnęło mnie surrealistyczne uczucie, że ja i ten facet w jednym mieszkaniu, w jednym samochodzie, w jednym łóżku to był jakiś kompletny mezalians. Komuś tam na górze musiało się coś pomylić. Nie byłem w stanie nawet wymyślić, czego ktoś taki jak on mógł jeszcze szukać w życiu, więc jakim cudem to miałoby być coś, co ja mógłbym mu zaoferować?
– Okej, jedźmy betą – zdecydowałem, poddając się i nie pozwalając żadnej z tych wątpliwości wyjść na wierzch. W życiu nie wpuściłbym go do swojego grata, wyglądałby w nim kompletnie nie na miejscu. Zresztą co, gdyby nie odpalił? Chyba zapadłbym się pod ziemię.
Zeszliśmy do garażu, a Rafał rzucił mi kluczyki, które złapałem jedną ręką. Podszedł do samochodu, więc otworzyłem go pilotem i usiadłem po stronie kierowcy. Poprawiłem lusterko i fotel, myśląc w duchu, że to był w końcu normalny samochód, zwykła, czarna beemka sprzed paru lat. Nadal była z wyższej półki i dałbym sobie rękę uciąć, żeby jeździć kiedyś takim samochodem, ale nie bałem się przynajmniej czegokolwiek w niej dotknąć. Czułem się znacznie spokojniejszy, prowadząc auto, które kosztowało kilkadziesiąt tysięcy, a nie prawie milion. Wykręciłem zgrabnie, wyjeżdżając z podziemnego parkingu, a następnie z osiedla i ciesząc się, że tym razem mieliśmy pilot i nie musieliśmy mieć do czynienia z ochroniarzem.
– Dokąd jedziemy? – zapytałem z zaciekawieniem.
– Na północ – odparł Rafał, niczego tak naprawdę nie wyjaśniając. Przewróciłem oczami, zakładając, że póki co cały czas prosto i zjeżdżając posłusznie w Wisłostradę. – Co ty opowiadasz, bardzo dobrze prowadzisz – zauważył w pewnym momencie. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, czując się mimowolnie połechtany.
– Nigdy nie twierdziłem, że źle prowadzę – obruszyłem się, po czym wzruszyłem ramionami. – Ale gdybym rozbił ci Astona Martina to pewnie nie wypłaciłbym się do końca życia – dodałem beztrosko, stwierdzając fakt.
– Nie musiałbyś – zapewnił mnie gładko Rafał. Spojrzałem na niego sceptycznie, zastanawiając się, czy naprawdę dobra materialne były mu do tego stopnia obojętne, że pozwoliłby swojemu kochankowi, nie bójmy się używać tego słowa, bo „chłopak” było chyba trochę na wyrost, roztrzaskać coś wartego prawie bańkę, po czym stwierdzić, że „nic się nie stało, lisku, nie przejmuj się”. – Gdybyś rozbił mi Astona Martina… – zaczął, wyraźnie rozważając, co zrobiłby w takiej sytuacji. – To chyba bym cię zastrzelił – dokończył z namysłem. Uniosłem nieznacznie brwi, zaciskając dłonie mocniej na kierownicy. Okej, postanowione, nigdy już nie zbliżę się do tego samochodu. I on się dziwił, że ludzie się go bali.
– Co by się stało, gdybym rozbił ci beemkę? – zapytałem z obawą, mając cholerną nadzieję, że mimo wszystko żartował.
– Nic – odparł bez wahania, wzruszając obojętnie ramionami.
– Okej – rzuciłem z uśmiechem, przyspieszając ostentacyjnie, a Rafał zaśmiał się cicho. Kiedy już przyzwyczaiłem się do auta, poczułem się o wiele pewniej, zwłaszcza że jeżdżąc po Warszawie nocą można było z czystym sumieniem przycisnąć gaz do dechy. Przejechaliśmy przez Żoliborz i kazał mi skręcić w most Grota Roweckiego. Kiedy minęliśmy Marki, zacząłem się niecierpliwić, bo mimo że tym razem to ja prowadziłem, ten facet znowu wywoził mnie gdzieś pod Warszawę, a ja nie wiedziałem nawet gdzie.
– Dokąd jedziemy? – powtórzyłem uparcie.
– Nad Zegrze – odparł tym razem jakby nigdy nic Rafał. Zmarszczyłem brwi, bo nie miałem pojęcia, co o tej porze roku i w taką pogodę można było robić nad jeziorem, ale nie odezwałem się słowem. Chyba powoli uczyłem się, że decyzji Rafała zwyczajnie się nie kwestionowało. Po jakimś czasie skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy w gęsty las, przez który poczułem się trochę jak w horrorze. Gdyby zabrał mnie tutaj wczoraj, zanim jeszcze obdarzyłem go stosunkowym zaufaniem, to chyba wyskoczyłbym z samochodu i uciekł z krzykiem. Nagle kazał mi się zatrzymać w środku ciemności. Zapytałem go, gdzie miałem stanąć. Powiedział, że gdziekolwiek, po czym wysiadł z auta. Zrobiłem to samo, mrużąc oczy, żeby cokolwiek dostrzec. Miałem wrażenie, że znikąd nie docierało żadne światło, nawet księżyc był schowany za chmurami. Usłyszałem odgłos, który zabrzmiał jak kroki na drewnianych, skrzypiących schodach, które w tej ogłuszającej ciszy wydały się strasznie głośne, po czym nagle oślepiło mnie światło, kiedy Rafał włączył latarkę w swoim iPhonie i skierował ją prosto na mnie. Zakryłem oczy ręką, krzywiąc się. Dopiero kiedy mój wzrok się przyzwyczaił, zobaczyłem zarys schodów, a także znajdującego się z nimi drewnianego domu. Wszedłem za Rafałem na ganek, a on złapał mnie w pasie i przesunął tak, żebym stał przed nim. Kilkukrotnie próbował trafić kluczami do zamka, przyświecając sobie latarką, co nie było łatwe, bo jednocześnie pochylił się nade mną i pocałował mnie w kark, a potem w szyję. Uśmiechnąłem się do siebie, myśląc, że chyba jednak go przeceniłem i nie tylko ja myślałem o jednym. W końcu udało mu się przekręcić klucz i otworzył drzwi na oścież, szepcząc mi do ucha ciche „zapraszam”. Wszedłem niepewnie do środka.
Oczywiście, że miał też dom nad jeziorem, w końcu kto bogatemu zabroni. Dom nad jeziorem pośrodku lasu, gdzie było ciemno jak w dupie i nie było żywej duszy.
– Marzenie seryjnego mordercy – mruknąłem pod nosem, wyrażając swoje myśli na głos i usłyszałem za plecami parsknięciem śmiechem. – Przywozisz tu wszystkie swoje ofiary? – zapytałem, jedynie w połowie żartując. Mój głos nawet w moich własnych uszach zabrzmiał dziwnie.
– Tylko te wybrane – odparł. Parsknąłem wymuszonym śmiechem, nie wiedząc za bardzo, czy powinienem poczuć się wyjątkowo, czy urażony.
– Wiesz, że tak zaczyna się większość horrorów? – powiedziałem, po czym dodałem, zanim zdążył odpowiedzieć: – A ja już spotkałem się z opinią, że jesteś psychopatą, więc… – zawiesiłem sugestywnie głos, a Rafał znowu zaśmiał się cicho, łaskocząc moje ucho oddechem.
– Naiwniak – skomentował z rozbawieniem. Wiedziałem, że to był ciąg dalszy droczenia się, ale i tak poczułem dreszcz na plecach, po czym zganiłem się w duchu za swoją wybujałą fantazję. Bo Rafał w sumie miał trochę taką aurę, mógł mieć w sobie coś z psychopaty. Był czarujący, cholernie inteligentny, trochę narcystyczny i odrobinę aspołeczny. To nie było aż tak niemożliwe, że wprowadzał swoje ofiary w fałszywe poczucie bezpieczeństwa, będąc tym zniewalającym, charyzmatycznym, eleganckim sobą, po czym wabił je tutaj i mordował brutalnie, o czym nikt się nigdy nie dowie, bo kto podejrzewałby szefa Elemental Pictures o bycie bestialskim zwyrodnialcem? No cóż, jeśli do jutra rana moje wypatroszone zwłoki nie wylądują w zamrażarce, będę mógł uznać tę teorię za obaloną.
Zamrugałem gwałtownie, kiedy Rafał zapalił światło w przedsionku i moim oczom ukazało się przytulne i podejrzanie niewinne wnętrze. Na okrągłym stoliku stało kilka napoczętych butelek alkoholi i popielniczka wypełniona petami, a na tacce, takiej jakiej używało się do podawania jedzenia, leżały bletki i filtry. Uniosłem kącik ust na myśl o tym, że prezes prawdopodobnie palił sobie tutaj trawkę. Pod przeciwległą ścianą znajdował się kominek i dwie pary drzwi, jedne przeszklone i prowadzące na werandę, a drugie nie wiadomo dokąd. Na rozkładanej kanapie leżała gitara akustyczna i kilka grubych koców, a w przeciwległym rogu znajdowała się nieduża kuchnia. Gdzieniegdzie piętrzyły się książki i jakieś papiery, poza tym nic, żadnej folii ani tasaków. Okej, chyba tym razem wyobraźnia trochę mnie poniosła. Bardziej niż chatkę seryjnego mordercy przypominało to kryjówkę zmęczonego życiem biznesmena-singla. Nigdy przed nikim się nie przyznam, że przez te parę sekund, zanim zapaliło się światło, zdążyłem się porządnie zestresować. W końcu spojrzałem na Rafała, który uśmiechnął się do mnie ciepło.
– I co teraz? – zapytałem szeptem, obracając się w jego ramionach.
– Włączę ogrzewanie – odpowiedział równie cicho, po czym pochylił się i pocałował mnie delikatnie w czoło. To było tak słodkie i romantyczne, że aż poczułem, jak miękną mi kolana. Przymknąłem oczy. Jednak zdecydowanie nie psychopata. – Rozbieraj się – dodał rozkazująco. Otworzyłem oczy. No i cały romantyzm poszedł się…
– Szybko – oceniłem z udawanym oburzeniem.
– Nie, możesz powoli – zapewnił pobłażliwie, puszczając mnie i wymijając. Przewróciłem oczami, myśląc o tym, że Rafał był czasami takim idiotą, ale i tak musiałem przygryźć wargę, żeby się nie roześmiać. Zniknął za drugimi drzwiami prowadzącymi na zewnątrz, a ja ponownie się rozejrzałem, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Absolutnie nie zamierzałem rozebrać się tylko dlatego, że Rafał mi kazał, więc w końcu usiadłem na kanapie i oparłem podbródek na dłoni. Po chwili usłyszałem wibrację, a miałem taki bezwarunkowy odruch, że kiedy słyszałem wibrację to patrzyłem. Za późno zorientowałem się, że na stoliku leżał oczywiście telefon Rafała, bo mój spoczywał w mojej kieszeni. Nie chciałem czytać sms-a, ale i tak zrobiłem to kątem oka, zanim zdążyłem się zastanowić. A mawiali, że jak coś zobaczyłeś to już tego nie odzobaczysz.

Od: Filip. Hej, jestem pod Twoją klatką i dzwonię. Mam newsy w sprawie.
Od: Filip. Sorry, że tak w środku nocy. Ciężko pozbyć się starych nawyków ;)

Zacisnąłem wargi w wąską kreskę, czując, jak zgrzytają mi zęby, po czym zerknąłem płochliwie w stronę drzwi na werandę. Ani śladu Rafała. Wpatrzyłem się z powrotem w telefon, niemal wstrzymując oddech, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Nagle przyszedł kolejny sms, ale zanim zdążyłem go przeczytać imię Filipa pojawiło się na całym ekranie, a komórka zaczęła wibrować nieprzerwanie. Rozejrzałem się w panice. Dzwonił i dzwonił przez kilkanaście długich sekund, aż w końcu zamilkł. Pochyliłem się nad stolikiem.

Od: Filip. Nie zamierzasz mnie wpuścić? Serio? -.-

Usłyszałem jakiś dźwięk po drugiej stronie drzwi i poderwałem się gwałtownie, bez zastanowienia zdejmując kurtkę i rzucając ją na stolik tak, żeby przykryła telefon. Wiedziałem, że to był mało chwalebny ruch, ale nie chciałem, żeby Rafał zobaczył, co napisał. I tak raczej nie zdołają nic zdziałać w sprawie pozwu o dwudziestej trzeciej, więc po co miałby zawracać sobie tym głowę? Wmawiałem sobie, że właśnie o to mi chodziło, a nie o to, że tej nocy był mój i nie życzyłem sobie żadnych sms-ów od cholernego Filipa ani tym bardziej jego dwuznacznych sugestii.
Okazało się, że Rafał wcale nie wrócił do środka, ale i tak dla zachowania pozorów podszedłem do kominka i zacząłem przyglądać się wiszącym nad nim zdjęciom. Pierwsze z nich wyglądało na stare i przedstawiało piękną kobietę przed czterdziestką z czarnymi, upiętymi na czubku głowy lokami. To musiała być mama Rafała, ich oczy były identyczne. Na drugim był on w towarzystwie drobnej brunetki, która obejmowała go za szyję. Mogło być zrobione dwa-trzy lata temu, bo Rafał nie wyglądał na dużo młodszego. Wiedziałem, że dziewczyną ze zdjęcia była Doris, bo mignęła mi kilkukrotnie, kiedy stalkowałem go na Fejsie. Przeniosłem wzrok na ostatnie zdjęcie, kiedy usłyszałem, że drzwi się uchylają.
– To twoje rodzeństwo? – zapytałem z zaciekawieniem, siłą wyrzucając Filipa z myśli i wskazując na fotografię. Rafał wyglądał zabawnie pomiędzy swoim bratem i siostrą, wysoki, skrzywiony i trochę pretensjonalny, jakby był znudzony i nie miał pojęcia, dlaczego musiał pozować do tego głupiego zdjęcia, a jednocześnie jakby miał zaraz z rozczuleniem przewrócić oczami.
– Tak, to Agnieszka i Damian – przytaknął z rozkojarzeniem, otwierając szafę i czegoś w niej szukając. Zwróciłem uwagę na to, że była jeszcze czwarta ramka, która jednak została zdjęta i leżała płasko na kominku. Była pusta.
– Co u nich? – zapytałem bezsensownie. Rafał parsknął śmiechem.
– Dobrze – odparł pogodnie, podchodząc do mnie powoli. – Aga mieszka w Krakowie, jest fizjoterapeutką. Rozwiodła się w zeszłym roku i nadal trochę to przeżywa. Damian cały czas mieszka w Brzesku i prowadzi firmę przewozową. – Urwał, wyraźnie zastanawiając się, co jeszcze mógł o nim powiedzieć. – To nieszkodliwy głąb – dokończył, wzruszając ramionami, a ja zaśmiałem się, mimo że uważałem mówienie w taki sposób o swoim bracie za nieco wredne. Rafał złapał za krawędź mojego swetra i ściągnął mi go przez głowę, po czym sam pozbył się koszulki. Rany, naprawdę mu się spieszyło.
– Oboje są starsi od ciebie? – zapytałem w momencie, w którym zaczął rozpinać mój rozporek, czując się nieco skonsternowany, bo nadal gapiłem się na zdjęcia i pytałem go o jego rodzeństwo, a on w tym czasie rozbierał mnie jakby nigdy nic. To jednak było trochę inne, zupełnie jakby rozbierał mnie tak po prostu, praktycznie bez erotycznego podtekstu, więc pozwoliłem mu na to, a nawet mu to ułatwiłem, zdejmując trampki. Zsunął ze mnie dżinsy, po czym zaczął rozpinać swoje.
– Tak, Aga dwa lata, a Damian pięć – odparł obojętnie. Kiedy obaj zostaliśmy w samej bieliźnie to już spodziewałem się tylko tego, że zaraz złapie mnie i rzuci na łóżko, ale on jedynie odwrócił się i sięgnął po puchaty szlafrok, którzy wcześniej wyjął z szafy, po czym nałożył mi go delikatnie na ramiona, a sam założył drugi. Miałem wrażenie, że zaraz rozboli mnie głowa od tych sprzecznych sygnałów. Zamrugałem, kiedy pociągnął mnie za sobą w stronę przeszklonych drzwi. Przez chwilę zamierzałem zaprotestować, bo nie było mowy, żebym wyszedł na ten mróz w samym szlafroku, ale przemogłem się i wyjrzałem za Rafałem, który stanął na boso na kostce brukowej, zrzucił szlafrok – no normalnie wariat – i wszedł do jacuzzi, zanurzając się w nim cały po czubek głowy. Przez chwilę biłem się z myślami, kiedy nagle wynurzył się, wciągając głęboko powietrze.
– No chodź – szepnął kusząco, opierając się o krawędź. Wziąłem uspokajający oddech, po czym przebiegłem przez werandę, rozebrałem się do naga przy trzech stopniach i, myśląc tylko o tym, jak kurewsko było zimno, wskoczyłem do wanny, przeżywając niemal szok termiczny.
– O Boże, jak cudownie – wydyszałem, podpływając do Rafała i przylegając do jego torsu wśród tych cholernych bąbelków. Zaśmiał się, obejmując mnie ramionami w pasie. Przez chwilę leżałem wtulony w niego, rozkoszując się gorącem, kłębami pary i dotykiem jego skóry. – Jesteś takim burżujem – wymamrotałem w końcu w jego szyję. Mruknął pytająco. – Tylko burżuje wpadają na pomysł, żeby kupić sobie jacuzzi – stwierdziłem z przekonaniem.
– Nie kupiłem sobie jacuzzi. Doris zafundowała mi je dwa lata temu, żeby poprawić mi humor – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Parsknąłem śmiechem w jego ramię.
– Co, kryzys wieku średniego? – zapytałem złośliwie. Rafał uśmiechnął się, ale jakoś zabrakło mi w tym uśmiechu prawdziwego rozbawienia.
– Powiedzmy – wymamrotał. – To był raczej kryzys z serii „życie jest chujowe” – dodał, wzruszając ramionami i uśmiechając się, żeby to zbagatelizować. Przez chwilę przyglądałem mu się z zastanowieniem, nie będąc pewnym, czy rozładowanie atmosfery będzie dobrą taktyką. Postanowiłem zaryzykować.
– Życie jest chujowe, powiedział Rafał, leżąc w jacuzzi – skomentowałem oschle, unosząc brew. Zaśmiał się i pokręcił głową, po czym spoważniał, przyglądając mi się z zastanowieniem.
– Życie jest nadal chujowe, kiedy leżysz sam w jacuzzi – oświadczył. Zmrużyłem oczy, bez problemu rozumiejąc tę metaforę i przeszło mi przez myśl, że to w sumie było całkiem głębokie. Od razu wyczułem, że to musiało być coś znacznie poważniejszego niż kryzys wieku średniego, coś, czego nie naprawi wanna z hydromasażem i w zasadzie wydawało mi się zrozumiałe, że człowiek, który osiągnął wszystko w tak młodym wieku, może być narażony na ataki chandry. Teraz jednak doszedł mi kolejny element układanki i wszystko zaczęło wskazywać na to, że chodziło o faceta. Jeśli tak to widać było, że doszedł już do siebie, ale nadal budziło w nim to gorycz. Poczułem mimowolne ukłucie zazdrości o wiele silniejsze niż głupia irytacja na Filipa, ale natychmiast je stłumiłem. Nie warto było zazdrościć nieobecnym. Teraz był mój czas.
– W takim razie masz szczęście, że nie musisz leżeć sam w jacuzzi – zauważyłem, uśmiechając się ukradkiem. Rafał przez chwilę wpatrywał się we mnie z trudnym do zinterpretowania wyrazem twarzy.
– Zdecydowanie mam – szepnął, uśmiechając się równie skrycie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się sobie w oczy z odległości kilkunastu milimetrów, świdrująco i intensywnie, bo chyba bez użycia wielu słów padła między nami jakaś deklaracja. W końcu pochyliłem się i potarłem czule nosem o jego policzek, po czym wtuliłem się w jego ramiona, mając wrażenie, jakby coś zaczynało się właśnie w tym momencie, kiełkowało w nas i wokół nas, kiedy leżeliśmy objęci w jacuzzi, pogrążeni we własnych myślach. Nie wiem, ile czasu tak spędziliśmy, ale chyba ponad godzinę, bo woda zdążyła już nieco wystygnąć. Trochę gadaliśmy o wszystkim i o niczym, a trochę po prostu leżeliśmy, pozwalając, żeby woda ukoiła nasze mięśnie i nerwy. W końcu Rafał zapytał, czy nie było mi zimno, a ja odkryłem, że faktycznie trochę było. Z tym, że…
– Nie ma mowy, żebym stąd wyszedł – stwierdziłem kategorycznie, dla podkreślenia tych słów zanurzając się nieco głębiej. – Tam – wskazałem, mając na myśli nie w wodzie. – Jest jeszcze zimniej.
– Kiedyś będziemy musieli – uświadomił mi Rafał z rozbawieniem. Naburmuszyłem się. – No chodź. Na trzy – zaproponował, unosząc się do pozycji siedzącej. Nawet nie czekał, aż się zgodzę. – Raz… dwa… trzy! – zawołał, po czym dzielnie wstał i wyszedł z wanny, podskakując z zimna. Kiedy zacisnąłem zęby i niechętnie zrobiłem to samo, bo nie chciałem, żeby marzł, czekając na mnie, złapał mnie za rękę i pobiegliśmy sprintem do domu, zostawiając po sobie mokre ślady. Nadal się ze mnie śmiał, kiedy wpadłem do środka, trzęsąc się jak galareta. Złapał ręcznik i rzucił mi go na głowę, po czym zaczął mnie wycierać, co było zupełnie bezsensowne, bo za chwilę objąłem go ramionami, z powrotem się mocząc. W końcu odetchnąłem, czując, jak temperatura mojego ciała wraca do normy. Rafał wstawił wodę na herbatę. To było coś nowego. Po czym otworzył sobie piwo. Oczywiście.
– Masz gitarę – stwierdziłem nagle, mimo że zauważyłem ją już wcześniej. Spojrzał na mnie obojętnie.
– Tak. Czeka na kogoś, kto będzie umiał na niej grać – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Uśmiechnąłem się ukradkiem.
– Czyli czekała tutaj na mnie? – zapytałem z zadowoleniem. Uniósł z zaintrygowaniem głowę.
– Umiesz grać na gitarze? – upewnił się.
– Umiem – oświadczyłem, mając cholerną nadzieję, że to było jak z jazdą na rowerze. Na pewno coś jeszcze potrafiłem zagrać. Podniosłem ją, przesunąłem eksperymentalnie kciukiem po strunach i skrzywiłem się. Brzmiała okropnie. Zacząłem ją cicho stroić, mając świadomość tego, że Rafał zerkał na mnie co jakiś czas z zaciekawieniem z kuchni. Poczułem, jak siada obok mnie na kanapie, stawiając na stoliku dwa kubki z herbatą, ale byłem zbyt skupiony na strojeniu. Kiedy byłem już w miarę usatysfakcjonowany, moje palce zaczęły poruszać się z pamięci, najpierw niepewnie, a potem z coraz większym przekonaniem. Dopiero po chwili rozpoznałem w tym, co grałem „First day of my life” Bright Eyes. Pamiętałem ten kawałek, był chyba ostatnim, którego się nauczyłem. Był też trochę infantylny, nie miałem pojęcia, skąd go znałem. To były piosenki, które przy jakiejś okazji wpadały w ucho, kiedy miało się ojca muzyka i na dodatek hipisa. Przymknąłem oczy, bo nie miałem żadnego problemu z melodią, ona tkwiła w palcach i w pamięci ruchowej, ale chciałem przypomnieć sobie słowa. Najpierw zacząłem cicho nucić, a potem śpiewać z nieco większym przekonaniem. Nie krępowałem się za bardzo, bo nie miałem może jakiegoś oszałamiającego głosu, ale przynajmniej jego barwa nie była odstręczająca i podobno przyjemna dla ucha. Już po paru wersach zdałem sobie sprawę z tego, że ta piosenka była dosyć ckliwa, biorąc pod uwagę okoliczności. Byłem nieco zdumiony tym, że po tylu latach nadal znałem cały tekst. Dopiero po pierwszej zwrotce odważyłem się zerknąć na Rafała i odkryłem, że wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany. Miał trochę racji, bo odnalezienie w tym tekście odniesień do nas było banalnie proste. Zacząłem więc śpiewać do niego, wmawiając sobie, że to była tylko piosenka, a nie wyznanie miłosne. Co jakiś czas peszyłem się i spuszczałem wzrok, udając, że musiałem patrzeć na struny. Nie musiałem. Po prostu wyraz jego twarzy był… inny, jakby był jednocześnie zaskoczony i oczarowany. Uśmiechnąłem się do niego niepewnie, pod koniec grając coraz ciszej i wolniej, aż w końcu moje palce znieruchomiały. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki, zapadła nienaturalna cisza. Rafał nadal nie oderwał ode mnie oczu, jakby był w jakimś transie, a ja zastanawiałem się, czy to było możliwe, że właśnie w tym momencie całkowicie go w sobie rozkochałem. Nie powiedział oczywiście niczego na ten temat, bo gdyby to zrobił to chyba zacząłbym wątpić w jego zdrowy rozsądek. Przygryzłem nieśmiało wargę i też wlepiłem w niego wzrok, bo chciałem, żeby powiedział cokolwiek. W końcu zamrugał i przełknął głośno ślinę.
– Jesteś romantykiem. Kto by pomyślał – szepnął, uśmiechając się kącikiem ust.
– Nieprawda – zaprotestowałem dziecinnie. Rafał uniósł brwi.
– Nie, faktycznie, jesteś totalnym twardzielem – zakpił, przysuwając się. Zachichotałem, przez chwilę nie będąc w stanie przestać szczerzyć do niego zębów.
– A ty? Jesteś romantykiem? – odbiłem piłeczkę z zaciekawieniem.
– Absolutnie nie – odparł kategorycznym tonem, po czym przybliżył się jeszcze o te kilka centymetrów i musnął moje wargi swoimi, wsuwając palce w moje włosy. To było tak czułe i subtelne, że natychmiast przypomniało mi nasz pierwszy pocałunek, tyle że teraz byliśmy sobie o tyle bliżsi i to znaczyło coś zupełnie innego. Wtedy ta delikatność wynikała z nieśmiałości. Teraz to było bardziej jak uwielbienie.
Nie był romantykiem, no jasne. Bujać to my.


____________________________________________________________________________
Cześć, Kochani. Przepraszam za drobny poślizg czasowy, zamierzałam opublikować ten rozdział w piątek, ale się nie wyrobiłam, a potem poszłam na imprezę i odkryłam dziś, że jest niedziela i jeden dzień gdzieś mi przepadł. Chyba powinnam coś zmienić w swoim życiu.
Anyway, miłego czytania i dajcie znać, czy się podobało ;)

6 komentarzy:

  1. Ale rozdział, uff... To opowiadanie mnie rozwala nie wiem jest jakieś inne. Super jest tak mi pasuje tylko nie chcę się cieszyć bo czekam na bombę. Zawsze jest jakaś bomba- prawda? Chociaż ja bym mogła sobie darować ta bombę o może jakiś romans w twoim wykonaniu a nie dramat, co? Uwielbiam tych bohaterów i tylko sceny lozkowej mi tu brakuje hihi wiem że u ciebie ciężko z takimi opisami ale może? :-) Andrea

    OdpowiedzUsuń
  2. Co mogę napisać? Cudowny rozdział, taki pozytywny i romantyczny aż się cieplutko na serduchu robi. Mam nadzieję że Rafał nie odwala jakiś akcji z Filipem na boku. To by było okrutne.

    Pozdrawiam, wysyłam tony weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uf jestem taka skonfundowana zachowaniem Rafałem raz wydaje mi się że bawi sie naszym Łóżkiem i jak mu się znudzi to go zostawił a zaraz jest całkiem odwrotnie bo zachowuje się jak zakochany po uszy nie wiem co myśleć . W każdym razie jak na razie wszystko jak w bajce :-) dzięki śliczne

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam tempo wszystkiego co sie dzieje, wydaje sie byc takie naturalne :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniały rozdział, ciepły, pozytywny, mam nadzieję, że Rafał nie odwala czegoś na boku z Filipem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń