sobota, 16 czerwca 2018

ROZDZIAŁ II

Mały świat




– O której godzinie? – zapytała z rozkojarzeniem moja mama, nie przerywając wycierania blatu. – Masz tę rozmowę? O której? – uściśliła.
– Za dwie godziny – mruknąłem. 
– Czyli o której? – powtórzyła uparcie.
– Jezu, spójrz sobie na zegarek – żachnąłem się niecierpliwie, przewracając oczami. – O piętnastej – dodałem z irytacją.
– Tylko ubierz się jakoś porządnie – fuknęła na mnie.
– Nie, zamierzam pójść w dresach – burknąłem sarkastycznie. 
– No chyba oszalałeś – parsknęła, z tego wszystkiego odrywając się od sprzątania i spoglądając na mnie z oburzeniem. Nie miałem nawet siły, żeby przewrócić oczami. Moja matka była znana z tego, że nie miała w sobie ani krzty poczucia humoru, a ironii nie rozpoznałaby nawet, gdyby ugryzła ją w tyłek. 
– No przecież żartuję – mruknąłem uspokajająco, nieco zażenowany faktem, że musiałem jej to uświadamiać. Zacisnęła usta w wąską kreskę.
– Weź to tam połóż – powiedziała jedynie, podając mi blachę z ciastem, którą posłusznie położyłem na stołku pod oknem, po czym z powrotem oparłem się o blat, wracając do konsumowania swojego jogurtu. Na szczęście nie uznała za stosowne ciągnąć tematu, bo jeszcze wywiązałaby się z tego kolejna do niczego nieprowadząca dyskusja, jak to się stało tego ranka. Wróciłem do domu chwilę po dziewiątej i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, była jej drobna postać wpatrująca się we mnie złowrogo z dłońmi opartymi na biodrach. Najwyraźniej wyczuła ode mnie piwo, bo zapytała prosto z mostu, czy jestem alkoholikiem, a kiedy próbowałem wytłumaczyć jej, że wcale nie imprezowałem przez całą noc, po prostu pojechałem do Marcela i walnęliśmy parę browarów, więc nie mogłem wrócić samochodem, zaczęła wyglądać, jakby spełniał się jej najgorszy koszmar i mruczeć pod nosem, że „to zawsze się tak niewinnie zaczyna”. Moja matka była nauczycielką chemii w gimnazjum i nigdy nie marnowała okazji, żeby przypomnieć mi, że byłem jej największą pedagogiczną porażką. Żadna rozmowa z nią nie miała najmniejszego sensu, bo była typem osoby, która po prostu wiedziała swoje. Z jakiegoś powodu lubiła doszukiwać się we mnie wszystkich możliwych problemów wychowawczych i chorób cywilizacyjnych. Czasem siadała i pytała mnie z pełną powagą, czy biorę narkotyki, innym razem oznajmiała zupełnie od czapy, że ma wszelkie powody, by przypuszczać, że cierpię anoreksję. Niemal czekałem na dzień, aż spojrzy mi prosto w oczy i zapyta, czy nie jestem przypadkiem gejem, a ja wreszcie na którekolwiek z jej podejrzeń będę mógł odpowiedzieć twierdząco.
Tak naprawdę nigdy bym tego przed nią nie przyznał. To wywołałoby lawinę, która nie była tego warta. 
Wyczułem nadchodzący chaos jeszcze zanim go usłyszałem, a po chwili z oddali dobiegł nas odgłos przypominający tupot setek stóp. Tak naprawdę nie było ich sto, choć tak to brzmiało. Moje uszy były przyzwyczajone do niego do tego stopnia, że natychmiast rozpoznały nie tylko ilość par stóp, ale również ich właścicieli, a sekundę później trzy małe istoty wpadły do kuchni z prędkością startującego odrzutowca i podobną ilością hałasu. Bez zastanowienia odrzuciłem jogurt na bok i opadłem dramatycznie na kolana, rozkładając szeroko ramiona.
– Szybko, powstrzymaj tamte dwie, a ja się zajmę tym małym, albo stracimy ciasto! – zawołałem teatralnie, łapiąc najmniejszą istotę w pasie i unosząc do góry, podczas gdy dwie pozostałe zaczęły dziko chichotać. Moja mama spojrzała na mnie z brwią uniesioną do połowy czoła. Cholera, że też czasami nadal zapominałem, że nie miała poczucia humoru.
Jeszcze przez chwilę udawałem, że bronię wypieków własną piersią, podczas gdy małe potwory zaśmiewały się na podłodze, aż w końcu westchnąłem z rezygnacją.
– Moja sojuszniczka, kryptonim mama mnie zdradziła. Jestem zmuszony się poddać – oznajmiłem, próbując postawić Tadka z powrotem na ziemi, żeby móc ogłosić rozejm poprzez uniesienie dłoni, ale temu najwyraźniej było wystarczająco wygodnie w tej pozycji, bo uczepił się mojej szyi. Spojrzałem w dół z czułością. – Ej, jesteś Tadeuszem, więc się tak zachowuj – zwróciłem mu surowo uwagę jak wielokrotnie wcześniej. Chłopiec wyprostował się z godnością, patrząc na mnie zaskakująco poważnie jak na siedmiolatka. Postawiłem go pomiędzy dwoma identycznymi dziewczynkami, po czym wstałem z kucków. – Odmaszerować – poleciłem żartobliwie, rozglądając się mimowolnie, ale nigdzie nie zauważyłem czwartej istoty i  nie po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że nie miałem już czworo małego rodzeństwa. Co jakiś czas musiałem przypominać sobie, że teraz miałem troje małego rodzeństwa i jedno nastoletnie rodzeństwo. To wydarzyło się niemal z dnia na dzień, a moja nostalgiczna natura średnio potrafiła sobie z tym poradzić i nie rozumiała, dlaczego Antek alienował się w pokoju, który dzieliliśmy, zamiast ganiać po kuchni z całą resztą kompanii. Próbowałem sobie przypomnieć, co sam robiłem, kiedy miałem trzynaście lat, ale poza nieśmiałym googlowaniem gejowskiego porno w ciemnościach i ze wściekle czerwoną twarzą, niewiele byłem w stanie wymyślić, a o to go jednak nie podejrzewałem.
Bez zastanowienia przekroczyłem trzy kasztanowłose, małe istoty, klnąc w duchu, że nie dane mi było odziedziczyć koloru włosów po matce jak reszta mojego rodzeństwa. Z drugiej strony mogły mi się trafić jej włosy i poczucie humoru, a to chyba byłaby jedyna rzecz na świecie gorsza od bycia rudym. Miałem jednak zarówno włosy, jak i poczucie humoru po ojcu, który był powszechnie lubianym, zabawnym, charyzmatycznym Piotrusiem Panem i który generalnie mógłby uchodzić za najfajniejszego człowieka na świecie, gdyby nie był kompletnie nieodpowiedzialnym, niespełnionym artystą. Ja uważałem, że nie był taki zły i każdy miał jakieś wady. Moja mama uważała, że był najbardziej żałosną formą życia, jaka kiedykolwiek została ściągnięta na ten świat, a jej egzystencja stała się o niebo lepsza w momencie, kiedy pozbyła się z niej tej nędznej podróbki mężczyzny. 
Ruszyłem ze znużeniem do salonu, powłócząc nogami. 
– Słyszałem, że masz jakąś poważną rozmowę dzisiaj – zagadnął wesoło Bogdan. – Może w końcu się uda, co? – dodał, unosząc zachęcająco brwi. Zapadłem się w fotelu, nawet nie odpowiadając. Takie teksty nie działały mi na nerwy w czyimkolwiek innym wykonaniu, tylko w jego. Chyba po prostu zawsze w głębi duszy będę wierzył, że moja matka – już jaka by nie była – zasługiwała na więcej niż ten błazen. Najgorsze było to, że tak naprawdę nie było niczego, co mógłbym mu konkretnie zarzucić. To nie było tak, że był złym facetem, był po prostu bezsensowny, jak piosenka, której nikt nigdy nie przesłuchał do końca, bo każdy przyzwyczaił się do wyłączania jej po usłyszeniu paru pierwszych dźwięków. Gdybym był bardziej okrutny, nazwałbym go marnotrawstwem przestrzeni. Był kompletnie pozbawionym ikry i fantazji etatowym robotnikiem, który ledwie zaczynał jakąkolwiek pracę, już zmieniał ją na inną, bo w każdej odnajdywał coś, co mu nie odpowiadało, a to towarzystwo, a to było za ciepło, a to za zimno, a to gołąb mu nasrał na kamizelkę. Uwielbiał za to oceniać innych, uśmiechając się przy tym dobrotliwie, jakby naprawdę wierzył, że dawał mi taką świetną radę, kiedy mówił „No, wypadałoby się już usamodzielnić, co, Kacper?”. Nawet nie zaszczycałem takich odzywek odpowiedzią, bo po pierwsze dokładałem się do domowego budżetu, od kiedy skończyłem dwudziesty rok życia, jednocześnie jakimś cudem zdobywając wyższe wykształcenie, no a poza tym mówił mi to facet, którego najbardziej charakterystyczną cechą była wyjątkowa płodność. W całym swoim życiu zrobił jedynie cztery rzeczy, które były cokolwiek warte. Na szczęście jego udział skończył się na nadaniu tym rzeczom absurdalnie archaicznych imion, bo Antoni, Zofia, Barbara i Tadeusz byli zbyt świetnymi dzieciakami, żeby doszukiwać się w nich jego wpływu. Nie miałem pojęcia, jakim cudem z połączenia braku poczucia humoru mojej matki i jego miałkości wyszło takie fajne potomstwo. Chwilami naprawdę bałem się, że nadejdzie taki moment, kiedy genetyka da o sobie znać, a słodziaki na moich oczach zamienią się w Marzenę i Bogdana Pluciaków. Nawet nazwisko nie dawało im szans. Ja przynajmniej nazywałem się Mierzejewski. Kacper Mierzejewski miał jeszcze szansę zostać prezydentem, ale czy ktokolwiek zagłosowałby na Tadeusza Pluciaka? 
– Kto gra? – zapytałem od niechcenia, chyba tylko po to, żeby przerwać ciszę, bo przecież doskonale widziałem, kto grał. Bogdan nawet nie oderwał wzroku od ganiających po murawie facetów.
– Przegrywamy – oznajmił, zupełnie jakby to była odpowiedź na moje pytanie. Westchnąłem z przyzwyczajenia, nie odpowiadając. 
Trochę nie mieściło mi się w głowie, jak moja matka mogła szczerze wierzyć, że trafiła lepiej. Rozumiałem, że mój ojciec nie był perfekcyjny, ale był przynajmniej człowiekiem z krwi i kości, w którym coś się działo, miał marzenia, wymyślał rzeczy. Chciał zostać muzykiem, nie do końca mu to wyszło, ale chociaż próbował. Zawsze śmiał się, że został najbardziej żałosną formą muzyka, czyli facetem, który tworzył dżingle do reklam, a nawet to nie było prawdą, bo stworzył tylko jeden dżingiel do jednej reklamy. Przynajmniej nie udawał, że to był nie wiadomo jaki sukces i potrafił śmiać się z siebie. Więc co z tego, że czasami się spóźniał albo o czymś zapominał? Właściwie to zawsze się spóźniał i wiecznie o czymś zapominał. Szesnaście lat temu zapomniał o mojej komunii świętej, w związku z czym spóźnił się ponad dwie godziny. Moja matka chyba nigdy wcześniej – ani potem – nie była tak wściekła. Ja tam mu się nie dziwiłem. Jak teraz przypominam sobie tamten dzień, to zdecydowanie bywałem na lepszych imprezach. 
Chociaż trzeba było przyznać Bogdanowi, że on nigdy nie spóźniłby się na niczyją komunię.  Co jak co, ale tego typu sprawy traktował zaskakująco poważnie, a w każdą niedzielę siedział w pierwszej kościelnej ławce już za pięć dwunasta. Nie byłem pewien, w jaki sposób to świadczyło o nim jako o atrakcyjnym partnerze, ale najwyraźniej moja matka tak uważała. Wstałem, nawet na niego nie spoglądając i wychodząc z salonu. Naprawdę z deszczu pod rynnę.
Wpadłem do swojego pokoju, otworzyłem na oścież szafę i wpatrzyłem się krytycznie w jej zawartość, nie poświęcając nawet jednego spojrzenia drobnej postaci zgarbionej przed moim komputerem. Wyciągnąłem wiszącą na wieszaku białą koszulę, a zaraz za nią jasnozieloną i odwróciłem się gwałtownie.
– Która? – zapytałem z rozkojarzeniem, przystawiając na zmianę jedną i drugą do swojego ciała.
– Zielona nie pasuje do twoich włosów – mruknął Antek, nawet nie odrywając wzroku od komputera, żeby zweryfikować ten pogląd. Opuściłem oba wieszaki z rezygnacją.
– Podobno pasuje do moich oczu – zaprotestowałem słabo. 
– Nie słuchaj mamy, ona musi tak mówić – powiedział obojętnie. Przygryzłem wargę. Miał rację, oczy oczami, ale z tymi rudymi kłakami gryzł się każdy kolor, który nie był czernią ani bielą. – Gdzie się tak stroisz? – zapytał z umiarkowanym zainteresowaniem. Zerknąłem mu przez ramię. 
– Mógłbyś łaskawie wylogowywać się z mojego konta, jak grasz? – prychnąłem z irytacją, ściągając t-shirt przez głowę. – Mam rozmowę kwalifikacyjną – dodałem z mimowolną dumą. Antek parsknął śmiechem.
– Czyli w końcu będę miał sam pokój? – zapytał z nadzieją. Zmarszczyłem brwi.
– Co? Nie! – obruszyłem się. – A co ze mną? 
– No przecież będziesz w pracy – wyjaśnił rozsądnie Antek. Przewróciłem oczami.
– To nie jest tak, że będę w niej siedział bez przerwy – prychnąłem z urazą.
– A to nie tak wygląda, jak zaczynasz pracować? – zapytał obojętnie. 
– Wiesz, że teraz też pracuję? – upewniłem się złośliwie. Antek roześmiał się.
– W soboty, to się nie liczy – ocenił bezlitośnie. Pokręciłem głową, nie widząc sensu w ciągnięciu tej dyskusji. Chyba wolałem wersję jego sprzed okresu dojrzewania, nie była tak przemądrzała. 
Idąc jednak za radą zapiąłem pod szyję białą koszulę, po czym po krótkim namyśle odpiąłem dwa najwyższe guziki. Zarzuciłem na nią skórzaną kurtkę, bo lubiłem to połączenie i przejrzałem się w lustrze wewnątrz szafy, mrużąc krytycznie oczy. Uznałem, że było okej, znaczy że poleciałbym na siebie, złapałem w biegu komórkę i ruszyłem do drzwi wejściowych, ignorując rzucone mi po drodze przez mamę piskliwe „powodzenia”. 
Chwilę zajęło, zanim zdołałem odpalić na mrozie swojego starego Opla. Przez całą drogę zerkałem nerwowo na zegarek, choć wyjechałem znacznie wcześniej i prawdopodobnie kiedy dojadę do centrum, będę miał jeszcze dobre pół godziny. Przez kilka minut kręciłem się po parkingu, szukając wolnego miejsca i próbując zdecydować, który z mijanych przeze mnie samochodów był najbardziej czaderski. Początkowo stawiałem na żółte Ferrari, ale mój wzrok padł na pięknego, srebrnego Aston Martina. Aż przeszył mnie ból na jego widok, bo był zaparkowany krzywo i byle jak w połowie na trawniku, ale i tak prezentował się spektakularnie. Moja głowa odwróciła się za nim mimowolnie, kiedy go mijałem. Odczekałem cierpliwie, aż granatowy Golf wyjedzie, zająłem jego miejsce i wysiadłem z samochodu. Wszedłem do środka bez wahania głównym wejściem, ale natychmiast stanąłem jak wryty. Nie byłem pewien, czy wpadłem właśnie w sam środek happeningu, koncertu rockowego czy planu filmowego, ale pomieszczenie było wypełnione ludźmi i niemal pękało w szwach. Prawie potknąłem się o grupkę siedzących na znajdujących się przy samych drzwiach schodkach nastolatek, a one nie miały już za bardzo gdzie się przesunąć, więc przekroczyłem je bez zastanowienia i przykleiłem się do ściany. Przeszło mi z przerażaniem przez myśl, czy ci wszyscy ludzie byli tutaj na rozmowę kwalifikacyjną, ale były wśród nich dzieci, również w wieku niemowlęcym, więc to chyba nie było możliwe. Spojrzałem z niezdecydowaniem na recepcjonistkę uwijającą się za długim, zabudowanym, czarnym biurkiem i wyglądającą, jakby nie wiedziała, w co włożyć ręce. Nie chciałem dokładać się do jej cierpienia, więc przyłożyłem do ucha telefon.
– Halo? – rzucił zdyszany głos po drugiej stronie.
– Jestem na dole – oznajmiłem, starając się ukryć przerażenie w swoim głosie.
– Już do ciebie idę – wysapała Gabi, rozłączając się. Opuściłem dłoń z telefonem, czekając cierpliwie wciśnięty w ścianę, aż dwie minuty później wyszła z otwierającej się windy, niosąc pod pachą grubą teczkę. – Chodź, chodź – rzuciła, łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc z powrotem na zewnątrz. Podążyłem za nią posłusznie. – Masz jeszcze kupę czasu, a Tamara od czterdziestu minut biega jak wariatka po biurze, więc luz. Masz CV? – zapytała bardzo szybko. Poczułem gwałtowne ukłucie paniki, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zabrać ze sobą CV, a przecież to było takie oczywiste! Gabi najwyraźniej jednak dostrzegła i poprawnie zinterpretowała mój wyraz twarzy. – Spoko, wydrukowałam ci – zapewniła, a ja zmarszczyłem brwi.
– Masz moje CV? – zdziwiłem się.
– No pewnie – odparła takim tonem, jakby nie rozumiała, jak mogłem o to pytać. – Wysłałeś mi je przecież z pół roku temu. – To wiedziałem, dziwiło mnie tylko, że je zachowała i nadal wiedziała, gdzie jest. Mi zdarzało się nie pamiętać, co wczoraj jadłem. Otworzyła swoją gigantyczną teczkę i wyciągnęła jedną kartkę spomiędzy pozostałych. W jaki sposób wiedziała, że to była akurat ta, której potrzebowałem, pozostanie dla mnie tajemnicą po wsze czasy.
– Dzięki – mruknąłem nieco zażenowany, że musiała pamiętać o takich rzeczach za mnie. Wepchnęła sobie teczkę pod pachę, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Uniosłem brwi. – Myślałem, że palisz tylko na imprezach – zauważyłem oschle.
– I w pracy – poprawiła mnie beztrosko, wyciągając ją w moją stronę w zachęcającym geście.
– No co ty, nie chcę, żeby mi śmierdziało z pyska podczas rozmowy – żachnąłem się. Gabi wzruszyła ramionami. 
– Nikt by się tym nie przejął, wszyscy tu palą – poinformowała mnie lekceważąco. Przez chwilę wpatrywałem się w paczkę z niezdecydowaniem. 
– Dobra, daj mi jednego na po – zdecydowałem niechętnie. Gabi uśmiechnęła się domyślnie.
– Będę tu, jak wyjdziesz – zapewniła mnie. – Ale masz – dodała, wysuwając jednego papierosa, którego wziąłem i schowałem do kieszeni. Spojrzała na mnie, nagle poważniejąc. – Dobra, słuchaj. Będziesz rozmawiał bezpośrednio z office managerem, bo kadry mają teraz straszny zapieprz. Ona jest bardzo spoko, tylko trochę z głową w chmurach. Ogarnia to, kto kiedy jest w pracy, co robi, po co i tak dalej. Tak naprawdę to nie sadzę, żeby potrzebowali twojego CV, już cię wystarczająco zareklamowałam, tylko wiesz, bądź przebojowy, wyluzowany, spokojny, czarujący… 
– Czyli po prostu mam nie być sobą, tak? – zapytałem, uśmiechając się krzywo. Dała mi kuksańca w żebra.
– Dokładnie tak – zachichotała przepraszająco. Przewróciłem oczami. – I nic się nie martw, masz tę robotę jak w banku – dodała bez wahania. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, bo przyjaźń przyjaźnią, ale takie gesty trzeba było doceniać. Gabi dopaliła papierosa, po czym poprowadziła mnie z powrotem do środka i zaczęła przeciskać się pewnie pomiędzy tłumem zalewającym recepcję. Podążyłem za nią, co rusz na kogoś wpadając i przepraszając już zupełnie z automatu.
– Zawsze tu jest tyle ludzi? – szepnąłem, pochylając się nad nią, kiedy zamówiliśmy windę. – Na co oni wszyscy czekają? – dodałem ze zdumieniem. Spojrzała na mnie przez ramię.
– Na swoje pięć minut – odparła krótko, unosząc kpiąco kącik ust.
– W niedzielę? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Fejm się sam nie zrobi. Nawet w dzień święty – zaśmiała się. Musiałem zadowolić się tą odpowiedzią, bo właśnie w tym momencie winda się otworzyła. Nie pojechaliśmy daleko, bo tylko na pierwsze piętro. Gabi zatrzymała się gwałtownie przy którychś z kolei drzwiach, przez co prawie na nią wpadłem.
– Tu cię zostawiam – oznajmiła, stukając paznokciem w tabliczkę z napisem „Tamara Wiącek, office manager”, żebym wiedział, z kim będę miał do czynienia. – Napisała mi, że… – zaczęła, kiedy nagle zadzwoniła jej komórka. Uniosła ją do ucha. – Gabriela Skowrońska, słucham – rzuciła, krzywiąc się do mnie teatralnie i pokazując chaotycznym gestem najpierw na drzwi, przy których staliśmy, a potem na inne, przeszklone i znajdujące się na końcu korytarza, po czym potruchtała w ich kierunku, starając się nie upuścić ani teczki, ani telefonu, który przytrzymywała ramieniem. Zostałem sam. Postałem tam jeszcze przez trzy długie sekundy, zanim wziąłem głęboki oddech i zapukałem.
– Cześć! Kacper, tak? – zawołała z entuzjazmem podchodząca pod czterdziestkę blondynka, zrywając się zza biurka. Zdążyłem tylko otworzyć usta. – Super, że jesteś, chodź, siadaj. Ale masz wystrzałowe włosy, gdzie można takie dostać? – zażartowała. Te słowa nie dotarły do mnie od razu, zawiesiłem się na chwilę, nie mogąc oderwać wzroku od jej biustu, bo był naprawdę ogromny. Otrząsnąłem się, mając cholerną nadzieję, że tego nie zauważyła, choć z takim sprzętem powinna być do tego przyzwyczajona. Nie miałem zbyt wielkiego rozeznania, ale to mogło już wchodzić w jakieś rekordy.
– Oddam za darmo – zapewniłem ją z uśmiechem. Zaśmiała się perliście. Usiadłem posłusznie w wygodnym fotelu po drugiej stronie biurka, na początku pozwalając jej mówić, bo najwyraźniej miała znacznie więcej do powiedzenia niż ja. Była ekstrawertyczną, szczebioczącą istotą, która była przekonana o tym, że jest świetna w tym, co robi i prawdopodobnie miała rację. Podejrzewałem, że uważała się za przyjaciółkę każdej bez wyjątku osoby pracującej w tej firmie i wszyscy pozwalali jej na to dla świętego spokoju, bo jakąkolwiek oznakę profesjonalnego dystansowania się uważała za personalną ujmę. Kiedy jednak zaczęła opowiadać o meandrach funkcjonowania agencji, zaczęła brzmieć tak poważnie, jakby co najmniej pracowała dla NASA. Widać było, że dla tej kobiety praca była całym życiem i w którymś momencie zdołała wmówić sobie, że to życie kończyło się na kręceniu banalnych reklamówek, debilnych komedii romantycznych i średniej jakości seriali. Wspomniała o tym, że niektóre rzeczy będą ściśle tajne i będę musiał podpisać cyrograf, a ja miałem ochotę zapewnić ją, że podpiszę wszystko, co podsuną mi pod nos, jeśli tylko mi za to zapłacą.
A najwyraźniej zapłacą. Ulżyło mi to, jak bezceremonialnie przeszła do tego tematu, nie krążąc wokół niego i nie udając, że którekolwiek z nas jest tutaj w jakimkolwiek innym celu, jak samorozwój czy możliwość bycia częścią młodego, dynamicznego zespołu. Poczułem, że kąciki moich ust rozciągają się, bo jedna dniówka wyniesie mnie niewiele mniej niż pojedyncze wesele, a wesela nie zdarzały się codziennie. Gabi miała rację, kiedy podałem Tamarze swoje złożone wpół CV, odrzuciła je bez zastanowienia na bok i poinformowała mnie tylko przepraszającym tonem, że na razie będę siedział w studio, a jak będzie nam się dobrze współpracowało, to za parę miesięcy wypuszczą mnie w plener. Kiedy zapewniłem ją, że nie miałem z tym żadnego problemu, zapytała wprost, czy byłem gotów zacząć od jutra. 
– Fantastycznie, to bądź tutaj o dziewiątej, Marcin wszystko ci pokaże – poinformowała mnie, powoli podnosząc się z fotela, ale nagle zmrużyła oczy. – Nie myślałeś nigdy o karierze w modelingu? – zapytała, przyglądając mi się z namysłem. To wzięło mnie z zaskoczenia i spojrzałem na nią, mimowolnie ogłupiały.
– Ja? – upewniłem się, zupełnie jakby mogła mieć na myśli kogokolwiek innego. – Chyba jednak wolę być po drugiej stronie kamery – stwierdziłem skromnie, marszcząc brwi z konsternacją na sam pomysł. Wiedziałem, że byłem chudy i stosunkowo wysoki, ale wielu ludzi było chudych i wysokich. Nie sądziłem, żeby to wystarczyło. Tamara wzruszyła ramionami.
– Pomyśl o tym. Masz ciekawe rysy, no i kamera lubi rudzielców – powiedziała przebiegle, uśmiechając się w sposób sugerujący, że wymyśliła już kilkanaście sposobów na wykorzystanie tego. – Wcisnę cię gdzieś – zdecydowała nagle. Nie odniosłem wrażenia, jakbym miał coś do powiedzenia w tej kwestii.
Wyszedłem stamtąd mimowolnie połechtany, pławiąc się we własnej zajebistości i ledwo będąc w stanie uwierzyć w to, że właśnie dostałem pracę i że to było takie łatwe. Stanąłem na środku opustoszałego korytarza i rozejrzałem się bezradnie. Podszedłem do drzwi, za którymi poprzednio zniknęła Gabi, ale żeby się przez nie przedostać, trzeba było mieć kartę dostępu czy jakieś inne cholerstwo, więc z rezygnacją powlokłem się z powrotem w stronę windy, pisząc jej w międzyczasie sms-a. 
Kiedy wysiadłem na parterze, stan pomieszczenia był dokładnie taki sam jak pół godziny wcześniej. Prześlizgnąłem się koło recepcji, teraz już o wiele pewniejszy – bo ej, mogę tu być, ja tu pracuję – ale w pewnym momencie wpadłem na coś niedużego i ruchliwego. Spojrzałem w dół. To była mała, może ośmioletnia dziewczynka. Poczułem, jak moje oczy rozszerzają się w przerażeniu.
– O Boże, przepraszam – wykrztusiłem skruszonym tonem, bo dziewczynka miała kule, którymi podpierała się po obu stronach, kuśtykając z jednego końca korytarza na drugi.
– Spoko, tylko ćwiczę – odparła wesoło, przekładając obie kule do jednej ręki, stając pewnie na nogach i szczerząc się do mnie niekompletnym zestawem zębów. Pokiwałem słabo głową, nie wiedząc za bardzo, jak zareagować, więc ulotniłem się stamtąd, z ulgą wychodząc na zewnątrz. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek zdołam się do tego przyzwyczaić, ale ta praca była wyzwaniem, które musiałem przynajmniej podjąć. Wygrzebałem z kieszeni podarowanego mi przez Gabi wcześniej papierosa, jednocześnie zerkając nerwowo na telefon. Nadal się nie odezwała. Zaciągnąłem się, czując drapanie w gardle i mimowolnie zastanawiając się, czy podobnie jak ona zacznę palić, pracując tutaj, skoro jak powiedziała, „wszyscy palili”. Nie byłem pewien, czy podobała mi się ta wizja. Uznałem jednak, że co ma być, to będzie, choć poczułem drobne ukłucie niepokoju na myśl o pełnym dezaprobaty wzroku Marcela. Niewielu było tak zatwardziałych przeciwników palenia jak on. 
Stanąłem koło kosza, mimo wszystko czując się delikatnie nie na miejscu. To było dziwne miejsce. Pamiętam, że w zeszłym roku, kiedy Gabi dopiero co się tutaj zatrudniła, opowiadała o nim niemal z nabożną czcią. To tutaj wszystko się działo. Cokolwiek miało miejsce w polskim przemyśle rozrywkowym, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że zaczynało się właśnie tu. Kiedy reżyser ze scenarzystą spili się wspólnie i wpadli na genialny koncept, udawali się właśnie tutaj. Kiedy powstawały pierwsze zarysy kampanii reklamowej na szeroką skalę, również działo się to tu. Jak jakiejś gwiazdeczce zachciało się teledysku, jej agent w pierwszej kolejności wykonywał telefon tutaj. Ta firma działała na tylu rozmaitych płaszczyznach, że ledwo to ogarniałem. Kiedy Gabi tu trafiła, była przekonana, że złapała pana Boga za nogi. Nadal trochę tak myślała i pewnie nawet poniekąd miała rację, ale z czasem zaczęło się; artyści byli rozkapryszeni i marudni, agenci wiecznie zbulwersowani i bezkompromisowi, producenci chamscy i roszczeniowi, reżyserzy apodyktyczni i nadęci. Wzruszałem na to ramionami, powtarzając, że taką robotę sobie wybrała, choć tak naprawdę kiedy dostała tę pracę, zbombardowałem ją miliardem pytań i nie ukrywam, że byłem trochę… nie no, nie miałem pretensji do niej, ale poczułem się w jakiś sposób pokrzywdzony, bo Gabi skończyła zarządzanie i szukała pracy w jakiejkolwiek dużej firmie, w której będzie miała możliwości rozwoju, a zupełnym przypadkiem trafiła do firmy z branży, która była moja. I oczywiście miałem świadomość tego, że nie należała do mnie na wyłączność, ale zawsze wiedziałem, a moi przyjaciele tym bardziej, że świat filmu to było miejsce, w którym prędzej czy później muszę wylądować. Wiedziałem o tym już jak byłem dzieciakiem, choć nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, kiedy wpatrywałem się z zachwytem w stand-upy Jimmy'ego Carra i pochłaniałem z wypiekami na twarzy wszystkie gangsterskie klasyki, cytując całe dialogi. Miałem nawet taką fazę w dzieciństwie, kiedy przed zrobieniem czegokolwiek pytałem sam siebie, co Jimmy Carr by zrobił, a potem co Michael Corleone by zrobił, a potem co Tyler Durden by zrobił. Nie jestem pewien, w którym momencie moja niewinna, nastoletnia pasja doprowadziła do tego, że każdy film zacząłem oglądać zmrużonymi oczami, analizując montaż i układając palce obu dłoni w okienko, bo to ujęcie było dobre, ale na pewno dałoby się wymyślić setki ujęć, które byłyby jeszcze lepsze. Przez długi czas trzymałem to głęboko w sobie i w sferze marzeń ściętej głowy, bo wydawało mi się, że zwykli ludzie nie pracowali przy filmach, że trzeba było należeć do jakiegoś specjalnego klubu. A potem okazało się, że pierwszy lepszy Kacper Mierzejewski też mógł sobie pójść na studia i po prostu się tego nauczyć. Więc właśnie to zrobiłem i w ten sposób skończyłem kręcąc wesela.
Kiedy moja matka się o tym dowiedziała, spojrzała na mnie jak na wariata, bo co niby zamierzałem studiować? Tak, mamo, realizację obrazu filmowego. I po tym będę operatorem? Tak, po tym zwykle jest się operatorem. Bogdan tylko parsknął i powiedział, że wrodziłem się w ojca. Niewiele jego tekstów w całym życiu tak mnie rozjuszyło. Mój tata z kolei zareagował z entuzjazmem. Widywałem się z nim dwa, trzy razy do roku, bo mieszkał teraz w Amsterdamie, ale niedługo wracał na stałe do Warszawy. Nie wiedziałem jeszcze za bardzo, co o tym myśleć, więc póki co odczuwałem nieśmiałe podekscytowanie.
Spojrzałem z irytacją na papierosa między swoimi palcami, bo powoli się kończył. Miałem nadzieję, że Gabi wkrótce do mnie dołączy, bo z jakiegoś powodu głupiej było stać bezczynnie niż stać, paląc papierosa. Mimowolnie śledziłem wzrokiem ludzi wchodzących i wychodzących z budynku. Rodzice z przebojowymi, rezolutnymi dziećmi, nadal nieco niezręczne nastolatki, ale już mające świadomość, że za parę lat będą śliczne i pięknisie w obcisłych rurkach karmiący mój zmysł estetyczny. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że to mogła być naprawdę fajna praca właśnie z tak płytkiego powodu. Napatrzę się. Nie ma co udawać, lubiłem atrakcyjnych facetów, a wszyscy atrakcyjni faceci w tym mieście byli właśnie tu.
Wziąłem ostatniego powolnego bucha, usilnie odsuwając w czasie wyrzucenie peta do kosza, a mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem faceta przechodzącego właśnie przez pasy. Zerknął na mnie z rozkojarzeniem, po czym odwrócił się, więc spojrzałem na swojego papierosa, ale kątem oka dostrzegłem, jak jego głowa z powrotem się unosi. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, bo to zawsze jednak schlebiało, kiedy ktoś zwracał na ciebie uwagę, nawet bezwiednie i dyskretnie, po prostu patrząc. Lubiłem, kiedy mężczyźni zwracali uwagę na mnie, więc też przeniosłem na niego leniwie wzrok i zastygłem z papierosem w połowie drogi do ust, bo w tym patrzeniu nie było niczego bezwiednego ani dyskretnego. Facet zdążył już przejść przez pasy, był po tej samej stronie ulicy co ja i cały czas szedł, co chwilę unosząc wzrok, jakby się upewniał, a kiedy mnie mijał, jego głowa obróciła się za mną niegrzecznie. Dopiero wtedy zdołałem otrząsnąć się z zaskoczenia samym faktem, że ktoś gapił się na mnie w tak nachalny sposób, a on w tym samym momencie zawahał się przy samych drzwiach wejściowych, odszedł nieco na bok i wyciągnął telefon, żeby, co do czego nie miałem żadnych wątpliwości, udać, że coś w nim sprawdza, po czym znowu zerknął na mnie ukradkiem, a w mojej głowie wreszcie coś kliknęło.
Oczywiście. To był facet od wczorajszego „Cześć, masz może ochotę na niezręczną rozmowę dwóch nieznajomych o niczym?” na Grindrze. Nie rozpoznałem go momentalnie, ale kiedy już skojarzyłem rysy i oczy, nie miałem żadnych wątpliwości, chociaż teraz miał znacznie krótsze włosy. Ubrany też był inaczej, już bardziej odpowiednio do wieku, w proste, czarne dżinsy, skórzane buty i gruby, granatowy płaszcz. Albo zdjęcie było jednak sprzed roku-dwóch, bo starsze raczej nie, albo był po prostu typem człowieka chętnie eksperymentującego z rozmaitymi wariantami modowymi. Na żywo wyglądał znacznie lepiej niż na zdjęciu, poważniej, ale też po prostu lepiej. 
Zacząłem zastanawiać się z paniką, czy to było możliwe, że mnie rozpoznał, bo moje profilowe na Grindrze przedstawiało jedynie tył mojej głowy, ale moje włosy były jednak dosyć charakterystyczne. Na takie włosy nie trafiało się często i uważałem, że to było idealne, bo pozwalało mnie zidentyfikować, a nie musiałem obawiać się, że jakiś desperat roześle je po całym Facebooku z dopiskiem „Wiecie kto to???”. Zanim zdążyłem porządnie to przeanalizować, facet podszedł do mnie powoli.
– Masz może ogień? – zapytał. Spojrzałem mimowolnie na swojego papierosa, powstrzymując się od chlapnięcia czegoś w rodzaju „Co, już nie mamy ochoty na rozmowę o niczym?”, bo ja nie miałem żadnych wątpliwości co do jego tożsamości, po czym bez słowa wyciągnąłem w jego kierunku zapalniczkę. Odpalił cienkiego Vogue'a. – Da się tam w ogóle wejść? – dodał konwersacyjnym tonem, wskazując podbródkiem na drzwi do agencji. Wzruszyłem ramionami.
– Da się, ale jeśli nie chcesz zostać uduszony to nie polecam – odparłem bez zastanowienia. Parsknął śmiechem. 
– Niestety nie mam wyjścia – oświadczył z rezygnacją. Uznałem ten komentarz za nieco snobistyczny, bo nikt przecież nie ciągnął go tam siłą i przypomniały mi się słowa Gabi.
– No tak, fejm w końcu sam się nie zrobi – mruknąłem kpiąco. Spojrzał na mnie szybko, w pierwszym momencie chyba nieco zaskoczony moim cynizmem, ale najwyraźniej kompletnie go to nie uraziło, bo jedynie zaśmiał się bezpretensjonalnie.
– No właśnie – zgodził się, z jakiegoś powodu brzmiąc na rozbawionego. Przez chwilę przyglądał mi się wnikliwie, a na jego ustach czaił się ledwo dostrzegalny uśmiech, jakby próbował dopatrzeć się w moich reakcjach jakiegokolwiek dowodu na to, że miałem świadomość tego, że wczoraj mignęliśmy sobie na niezbyt zbożnym portalu, a on uznał mnie za na tyle godnego uwagi, żeby zainicjować jakiś kontakt. Chyba nie dałem po sobie nic poznać, bo w końcu w zamian wyciągnął rękę. – Rafał.
Wiem, przeszło mi przez myśl.
– Kacper – przedstawiłem się, ciągnąc teatrzyk, mimo że wiedziałem, że on też wiedział, po czym odpowiedziałem zarówno na jego mocny uścisk dłoni, jak i zaintrygowane spojrzenie. Biła od niego pewność siebie i jakaś taka dojrzałość pełna konsekwencji i świadomości. To nie był człowiek zakompleksiony ani zagubiony w żadnym znaczeniu tych słów, był rozważny, przenikliwy, stojący twardo na ziemi i co najważniejsze zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Trochę nie rozumiałem, jak to było możliwe, że musiał zagadywać do chłopców na Grindrze, bo w sobotę po północy facet taki jak on powinien mieć już dawno w łóżku każdego, kogo tylko by sobie zażyczył. Nie wyglądał może jak gwiazda filmowa, ale to był jeden z tych mężczyzn, którzy nie musieli być oszałamiająco przystojni, byli wystarczająco świadomi swojej wartości. Paradoksalnie ludzie, którzy zdołali osiągnąć ten stan, byli najbardziej skromni i przyzwoici, bo nie musieli już się niczym chełpić, wymądrzać ani nikomu niczego udowadniać. Byłem ciekaw, co tutaj robił. Nie mógł być modelem, był na to stanowczo za stary i nie aż tak wyjątkowej urody. Mógł być aktorem, ale ja przynajmniej go nie kojarzyłem, a dosyć dobrze orientowałem się w temacie, więc pewnie nie jakimś wybitnym. Może był reżyserem albo producentem? To tłumaczyłoby nadmiar pewności siebie. A może – Jezu, dopiero teraz na to wpadłem i poczułem mimowolny przypływ ekscytacji – pracował tutaj?
– Dobra, lepiej mieć to z głowy – wymamrotał, pstrykając petem w stronę kosza i trafiając. Spojrzał na mnie znowu, wyglądając na prawie speszonego, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie za bardzo wiedział, co by to mogło być. Ta konsternacja kompletnie kłóciła się z całą resztą jego postaci. 
– Powodzenia – rzuciłem, po czym przekląłem się w duchu, bo to zabrzmiało jak pożegnanie, w stylu „załatw sobie swoje sprawy, nie musimy dłużej gadać, nara”. Poczułem lekkie ukłucie paniki w klatce piersiowej na myśl o tym, że on teraz odejdzie i być może już nigdy się nie spotkamy, bo nie zagada do mnie drugi raz na Grindrze, a ja nie będę miał jaj, żeby samemu to zrobić. – Od jutra zaczynam tu pracę – wypaliłem, chcąc w jakikolwiek sposób jeszcze choć przez chwilę go zatrzymać. Czułem, że zaczynają czerwienieć mi uszy, bo ten komentarz był bardzo randomowy, ale on chyba tak nie uważał, bo po raz pierwszy uśmiechnął się pełnym uśmiechem z zębami. Były nienaturalnie białe i proste. Przez dosłownie sekundę wyglądał na szczerze zaskoczonego, ale po chwili ten pierwszy, automatyczny, szeroki uśmiech nieco przybladł, a przez jego twarz przemknęło coś przypominającego niezdecydowanie.
– Czyli wygląda na to, że będziemy na siebie wpadać – powiedział prosto z mostu. Przełknąłem ślinę, czując, jak uczucie triumfu rozlewa się w moich wnętrznościach, a bicie serca przyspiesza nieznacznie. Spojrzałem na niego, z ulgą odkrywając, że nie musiałem zadzierać głowy, bo byliśmy praktycznie tego samego wzrostu i pozwalając sobie na nieco szerszy, bardziej sugestywny uśmiech, bo facet nie był już potencjalnym psycholem na Grindrze, był prawdziwym człowiekiem z krwi i kości, atrakcyjnym i dobrze ubranym, a jedyną podejrzaną rzeczą w nim było to, dlaczego ktoś z taką klasą nadal był singlem i szukał szczęścia w aplikacjach randkowych. To nie zmieniało faktu, że z jakiegoś powodu wyraźnie wpadłem mu w oko nie tylko wczoraj, ale i dzisiaj, a to już nie mógł być przypadek. 
– Będziemy? – upewniłem się, czując przyjemny dreszczyk na tę myśl. Bywał tutaj często, razem z całą tą swoją nonszalancką elegancją, białymi zębami, ciemnymi, gęstymi brwiami, czarującym uśmiechem i łagodnymi oczami w kolorze ciemnego miodu, a ja od jutra będę tutaj bywał codziennie. 
– Będziemy – powtórzył spokojnie, brzmiąc, jakby ten fakt był dla niego równie obiecujący jak dla mnie. Czułem się trochę zamroczony, bo takie rzeczy praktycznie nigdy mi się nie przytrafiały. Jasne, paru facetów przewinęło się już przez moje życie, ale oni zawsze byli przypadkowi i wszystko sprowadzało się do tego, że obaj byliśmy gejami i znajdowaliśmy się w tym samym pomieszczeniu, więc równie dobrze mogliśmy to wykorzystać. I Rafał też był przypadkowy, ale w zupełnie innym sensie, bo był zainteresowany mną, a nie kimkolwiek. Nie wiedziałem jeszcze za bardzo, co zrobić z tym faktem, ale wiedziałem, że byłem nim bardzo, bardzo podekscytowany. Byłem nim na tyle podekscytowany, że poczułem zastrzyk śmiałości, bo nie miałem już praktycznie żadnych wątpliwości co do tego, dokąd to wszystko zmierzało.
– Jeśli chcesz, możesz i tak podać mi swój numer telefonu – zasugerowałem zdawkowo. – Wiesz, na wypadek, gdybyśmy jednak na siebie nie wpadli – dodałem szybko, zanim odwaga całkowicie ze mnie wyparuje. Nie wierzyłem w to, zdążyłem już sobie wmówić, że od jutra będziemy widywać się codziennie i flirtować tak jak teraz w każdej wolnej chwili, on będzie wpatrywał się we mnie tym wzrokiem, a ja będę się trochę opierał, ale nie na tyle, żeby zostawić mu jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że jeśli on chciał, to ja zdecydowanie też. Tak. O cokolwiek zapytasz, odpowiedź brzmi „tak”.
Wrócił szeroki uśmiech. I zęby.
– Przezornie – skomentował z rozbawieniem, a ja kątem oka zobaczyłem Gabi, która właśnie wyszła na zewnątrz i zaczęła zmierzać szybko w naszą stronę. Wbiłem w nią wzrok, próbując telepatycznie przekazać jej, żeby dała mi chwilę. Wiem, że to nie była jej wina, ale dawno aż tak mnie nie rozzłościł jej beznadziejny timing. Poczułem się kompletnie rozdarty, bo nie wiedziałem, czy powinienem przerwać tę rozmowę, czy nie. Na samą myśl zalała mnie fala zawodu.
Chyba jednak nie odczytała moich telepatycznych wiadomości, bo podeszła bliżej, spoglądając niepewnie to na mnie, to na Rafała.
– Sorry, słońce, że tyle czekałeś… – zaczęła, brzmiąc wyjątkowo pokornie jak na siebie. Machnąłem bagatelizująco ręką.
– Nie przejmuj się – rzuciłem, zerkając kątem oka na Rafała, który przysłuchiwał nam się w milczeniu. – Udało się – dodałem na wypadek, gdyby jeszcze nie dotarła do niej informacja, że dostałem tę robotę. Uśmiechnęła się blado.
– Słyszałam – powiedziała krótko i takim tonem, jakby ani przez moment nie miała co do tego żadnych wątpliwości. – I widzę, że już się poznaliście – rzuciła, też spoglądając na niego nerwowo. – Panie prezesie, Kacper to mój kolega z liceum i Tamara właśnie go przyjęła, bo zwolniło się stanowisko operatora – poinformowała go sumiennie, zupełnie jakby czuła się w obowiązku tłumaczyć nawet z takich rzeczy jak to, z kim przyjaźniła się w liceum, a ja na początku nawet nie zarejestrowałem tych słów, jakby mignęły gdzieś obok mnie. Spojrzałem na niego powoli. 
– Tak, wiem – mruknął obojętnie, kiwając głową. Na początku zastanowiło mnie, dlaczego nagle zaczął brzmieć tak ozięble, po czym dotarło do mnie z siłą uderzającego o ziemię meteorytu, że to nie była oziębłość, po prostu takie kwestie jak nowy operator kompletnie go nie dotyczyły. Bo był prezesem
– Kacper, a to jest nasz szef wszystkich szefów – przedstawiła szybko, natychmiast otwierając swoją teczkę i znowu w niej grzebiąc. Ja w tym czasie zerknąłem mimowolnie na Rafała, próbując przetrawić tę informację. Patrzył na mnie. I uśmiechał się, co prawda bez zębów, ale tak samo urzekająco jak wtedy, gdy byliśmy sami. – Mam tutaj dla pana… cztery rzeczy do podpisania. Producenci ze stacji już czekają. I czy ma pan te umowy, które zostawiłam wczoraj na pana biurku? – zapytała, brzmiąc niemal przepraszająco, że tyle od niego wymagała. Miałem wrażenie, że niechętnie odwrócił ode mnie wzrok, żeby na nią spojrzeć.
– Mam je w samochodzie – oświadczył zwięźle, wyciągając rękę. Podała mu dokumenty. – Dzięki, Wiki. Gabi – poprawił się błyskawicznie, ale słowo już się rzekło. Gabi zacisnęła wargi, a Rafał znowu spojrzał na mnie z rozkojarzeniem. Nasze oczy się spotkały. Miałem wrażenie, że wyglądał na niemal zażenowanego. – Zaraz ci je przyniosę. Powiedz, że będę za piętnaście minut, zajrzyj do mnie do biura i weź konspekty zanim pójdziemy na konferencję – dodał. To było wyraźne polecenie, ale jego wzrok nadal co chwilę uciekał w moim kierunku, przez co miałem absurdalne wrażenie, że mówił do mnie. Jakaś część mnie nie miała nic przeciwko idei pójścia do jego biura.
– Dobrze – odpowiedziała natychmiast Gabi, prostując się. Zawahała się. – Zdążę jeszcze zapalić? – zapytała nieśmiało. Uniósł na sekundę wzrok znad czegokolwiek, co czytał. 
– Zdążysz – odparł łaskawie, opuszczając dłoń z umową i znowu spoglądając prosto na mnie. – Miło cię poznać, Kacper – powiedział gładko, a ja zgłupiałem, bo nie wiedziałem, czy powinienem uścisnąć jego dłoń czy mimo wszystko wziąć od niego numer. Odchrząknąłem.
– Pana również – odpowiedziałem sztywno, zupełnie nagle czując się jak dzieciak i szybko porzucając swobodny ton. Poczułem się, jakby cała ta wcześniejsza ekscytacja uszła ze mnie w jednej sekundzie. – Do widzenia. 
Uśmiechnął się z zaciśniętymi wargami, po czym odwrócił się i odszedł bez słowa. Usłyszałem, jak Gabi obok mnie wypuszcza głośno powietrze. Obserwowałem go, jak przechodzi parę kroków i otwiera drzwi od strony pasażera srebrnego Aston Martina zaparkowanego beznadziejnie w połowie na trawniku, i przez chwilę miałem ogromną ochotę westchnąć z rezygnacją. Oczywiście, że tak.
– Nie martw się, ty nie będziesz bezpośrednio pod nim – zapewniła mnie Gabi pokrzepiającym tonem, a mój chory umysł na dźwięk tych słów wypełnił się tysiącem obrazów, w których byłem bezpośrednio pod nim we wszystkich możliwych konfiguracjach i przeszło mi bezwstydnie przez myśl, żeby nie była tego taka pewna. – Przy odrobinie szczęścia nie będziesz musiał mieć z nim w ogóle do czynienia – dodała z ulgą, a ja poczułem drobne ukłucie rozczarowania, póki co słabe i odległe, bo jeszcze nie dotarło do mnie, jak bardzo byłem zawiedziony. Nagle zmrużyła oczy. – Ej, on zapamiętał twoje imię – zarzuciła mi oskarżycielsko, brzmiąc tak, jakbym w jakiś sposób zrobił to specjalnie, a ja poczułem, że kąciki moich ust rozciągają się wbrew mojej woli. Oczywiście, że znał moje imię, to on znalazł mnie wczoraj na Grindrze, a nie odwrotnie. Gabi przewróciła oczami, nawet nie czekając na moją odpowiedź. – Kurwa – zaklęła nagle. – Nie mam zielonego pojęcia, jakie on chce konspekty na tę konferencję – powiedziała, wyglądając na autentycznie podenerwowaną tym faktem. Uniosłem brwi.
– Nie możesz go zapytać? – zdziwiłem się. Spojrzała na mnie jak na idiotę.
– Chyba cię pogięło – mruknęła, zupełnie jakby zadanie szefowi pytania było najszybszym sposobem na samobójstwo. Postanowiłem się nie kłócić, bo faktycznie, przecież jej – a teraz także i mój – szef był potworem.
Był tylko jeden problem. Był też Rafałem.



____________________________________________________________________________
Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały, co? ;)

10 komentarzy:

  1. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na prezesa-Rafała, aczkolwiek ja zaczynam powolną, samotną krucjatę teamu!Marcel. Tak jak w Kontrapunkcie byłam team!Daniel (daruj, jeśli niepoprawne imię tego cudownego człowieka, ale nie pamiętam :<).
    Ach, człowiek zostaje samotny na placu boju w walce o ukochany ship. ;)
    pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie cieszy, że opowiadanie dopiero co się zaczęło, a już pojawiły się jakiekolwiek shipy ;) Prowadź swoją krucjatę, bo nigdy nie wiadomo, jak to wszystko się skończy ;) O, team!Daniel (tak, imię się zgadza) miał stosunkowo mało zwolenników, ale za to bardzo żarliwych :P

      Usuń
  2. Zaczęło się ciekawie, a w rozdziale drugim jeszcze ciekawiej. Skomplikowana sytuacja rodzinna Kacpra wróży wiele komplikacji w Jego życiu. Matka nie wygląda na osobę o szerokich horyzontach i z tolerancją też chyba u niej nie najlepiej. Nie dziwię się,że Kacper się przed nią nie ujawnił. Mogła go odciąć od rodzeństwa, które on wyraźnie bardzo kocha. Dobrze,że w jego świecie są tacy dobrzy przyjaciele. Gabi jest świetna! A więc, Pan Prezes czy Marcel? Będzie się działo. Życzę dużo weny i bardzo dziękuję za kolejne świetne opowiadanie ( wiem,że takie będzie - już jest:)) Pozdrawiam serdecznie. Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, może pojawi się więcej opcji? :>
      Dziękuję za komentarz ;)

      Usuń
    2. O łał! Więcej opcji brzmi obiecująco :>

      Usuń
  3. Zgadałam! :D
    I nie ukrywam, że nie miałabym nic przeciwko, jakby Kacper jednak wylądował "bezpośrednio pod nim", czyli panem prezesem.
    A więc, Kacper, tak? Uff, ulżyło mi, kiedy wypatrzyłam imię (serio ogarnia mnie jakieś przerażenie, kiedy nie znam imienia postaci). Fajną ma rodzinkę swoją drogą - w sensie wyczuwam w niej duży potencjał jakiejś konkretnej akcji. Choć tak się zastanawiam, jak ta matka wpierw związała się z artystą, a potem z tym całym Bogdanem.
    Czekam na więcej, bo bez względu na wątki miłosne podoba mi się ten początkowy kierunek, w jakim to wszystko zmierza.
    Weny i pozdrawiam! :)

    PS. Zauważyłam jeden błąd. Kacper kłamał, mówiąc, że Bogdan za pięć dwunasta siedzi już w pierwszej ławce. Nie wiem, do jakiego kościoła on chodzi, ale u mnie już w pół do dwunastej te wszystkie vipowskie miejsca są zarezerwowane :v
    PS. 2. Ja bym nie zagłosowała na Tadeusza Pluciaka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadłaś, jak zawsze masz nosa. Bez paniki, imię już jest. No cóż, ludzie się zmieniają z wiekiem. Podejrzewam, że po jakimś czasie artyści mogli jej wyjść bokiem.
      PS. Chyba zbyt dawno mnie tak nie było. Powiedzmy, że jest takim vipem, że ma na stałe zarezerwowane miejsce :P
      PS2. Ja też nie.

      Usuń
  4. Widzę, że już zaczynają tworzyć się teamy, ale sama naprawdę nie wiem, do jakiego powinnam należeć. Marcel wydaje się fajnym kolesiem, aczkolwiek ma wiele problemów ze sobą. Najpierw musiałby dojść do ładu ze swoim życiem i wyjść ze swojej strefy komfortu (w tym wypadku mieszkania) oraz zacząć normalnie funkcjonować, aby jakikolwiek związek mógł mu się udać. Natomiast Pan Prezes... Mam co do niego mieszane uczucia. Możesz go przedstawić naprawdę różnorako, masz pełne pole do popisu i trudno mi powiedzieć, czy to on zdobędzie nie tylko serce Kacpra, ale i moje. Muszę jednak przyznać, że jest obiecującą postacią.
    Podoba mi się wątek rodzinny. Bardzo ciekawie zarysowany, od razu czuję mimowolną sympatię do rodzeństwa (a już szczególnie do Antosia, ach, te dzieci w okresie dojrzewania!) oraz niepewność w związku z matką i Bogdanem. Mam nadzieje, że Bogdan w pewnym momencie okaże się facetem, który ma w sobie więcej iskry niż ktokolwiek. Takie moje małe marzenie. Czekam również na wątek taty Kacpra - wydaje mi się, że albo będzie on moją ulubioną postacią, albo będzie z nim niejedna drama.
    Pozdrawiam,
    - C.
    PS. Uwielbiam szybkość z jaką bierzesz się za kolejne opowiadania!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bierz go Rafał! Chociaż byłoby ciekawie jakby Marcel też się za niego zabrał XD

    Weny 👍

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    tak podejrzewalam prezes to Rafał, gdyby się nie pojawiła to rozmowa wciąż byłaby taka luźna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń