niedziela, 10 czerwca 2018

ROZDZIAŁ I

Dni, których nie znamy




Jedyną rzeczą, jakiej nienawidziłem z całego serca, były wesela.
I nie, wcale nie jestem cynicznym sukinsynem, który nie wierzy w miłość i życzy ludziom, żeby nigdy jej nie zaznali. Nie chodzi też o to, że gardzę instytucją małżeństwa jako taką, nie uznaję przysiąg czy nie znoszę zobowiązań, bo tak naprawdę perspektywa spędzenia z kimś reszty życia, jakkolwiek odległa, wydawała się w zasadzie całkiem przyjemna. Nie jest to też kwestia zawiści, że tyle razy słyszałem, jak ludzie mówią sobie nawzajem „tak”, a ja sam prawdopodobnie nigdy nie będę miał okazji tego zrobić. Nie, nie chodziło o zazdrość czy rozgoryczenie, nie byłem aż tak małostkowy. To była bardziej kwestia frustracji, bo najwyraźniej skończyłem szkołę filmową tylko po to, żeby teraz kręcić wesela. Stać z kamerą i kręcić, a potem wieczorami w domu montować z tego małe arcydzieła i czuć się przy tym jak ostatni idiota i frajer, bo po co tak się starałem? Przecież nawet małpa potrafiłaby zrobić film ze ślubu. Jak to możliwe, że na studiach mówili „zdolny, ale leniwy”, a teraz prawdziwe życie zrobiło ze mnie wiecznie zalatane beztalencie, ganiające od jednego wesela do drugiego?
Wziąłem głęboki oddech, jak zawsze obserwując otoczenie przez bezpieczne oko kamery separujące mnie od reszty świata. Lubiłem stać za kamerą, bo nikt nigdy nie zwracał uwagi na gościa za kamerą. Ja widziałem wszystkich, a nikt nie widział mnie. Czułem, że wiem o tych ludziach znacznie więcej niż powinienem, że mógłbym bez problemu napisać sagę tej rodziny na podstawie tylko tych paru ujęć. Na podstawie sposobu, w jaki pan młody usilnie unika spojrzenia swojej przyszłej szwagierki – kiedyś się spotykali, zanim on ostatecznie wybrał jej młodszą siostrę i nigdy mu tego nie wybaczyła. Na podstawie tego, że panna młoda wyraźnie uczyniła ją swoją świadkową wyłącznie dlatego, że tak wypadało, a ze wszystkim zwracała się do swojej przyjaciółki, z którą później okrutnie ją obgadywała. To wszystko działo się pod moim nosem, a ja się nie wtrącałem, bo to była kolejna cudza historia, jakich widziałem już setki. Moim zadaniem było jedynie uwiecznienie jej.
Wiedziałem, że musiałem coś zrobić, żeby się z tego wyrwać, ale miałem też świadomość tego, jak drastycznie obniżyły się moje standardy. Nie jestem pewien, w którym momencie szczytem marzeń stało się dla mnie przeżycie i zachowanie godności, bo przecież kiedyś, gdy zastanawiałem się, co dalej zrobić ze swoim życiem, to było niemal jak plan przejęcia kontroli nad światem. Siedzieliśmy sobie z Marcelem i Gabi na kawie albo na piwie w jednym z naszych miejsc, a było ich do wyboru kilkadziesiąt i snuliśmy piękne marzenia o tym, jacy w przyszłości będziemy wybitni. Ja z całej naszej trójki miałem najniższe aspiracje, więc głównie zajmowałem się nakręcaniem ich. Gabi była tą ambitną i najbardziej złaknioną spektakularnego sukcesu, więc potrzebowała mnóstwo nakręcania. Marcel był zbyt przekonany o własnej wyjątkowości, żeby potrzebować czyichkolwiek zapewnień. A ja… moim zadaniem było bycie ich przyjacielem. Przez większość czasu właśnie w ten sposób się definiowałem, poprzez bycie ich przyjacielem. Byłem „tym trzecim”. 
Zabawne było obserwowanie, jak życie sprostowało wszystkie te plany. No, może „zabawny” nie jest do końca odpowiednim określeniem, ale było coś ironicznego w tym, że cokolwiek sobie nie wymyślisz, zawsze kończy się na ciułaniu grosza do grosza i tęsknym wyczekiwaniu dziesiątego. Gabi nie została prezesem międzynarodowej korporacji, choć tego nikt by się raczej nie spodziewał po dwudziestoczterolatce, w zamian wyciskała z siebie ostatnie poty jako asystentka prezesa. Taka już była, że wszystko lubiła robić nawet nie na sto procent, ale na sto siedem. Osobiście uważam, że zdrowiej jest czasami się wyluzować i upewniam się w tym przekonaniu, kiedy widzę, że jej oczy przy każdym naszym kolejnym spotkaniu są coraz bardziej podkrążone, cera poszarzała, a niegdyś okrągła buzia wychudła, zupełnie jakby jej skóra przylgnęła bezpośrednio do kości. Próbowałem przekonać Marcela, że powinniśmy zrobić jej interwencję, ale on ostatnio nie widział wiele więcej niż czubek własnego nosa i w zasadzie nie można mu się było dziwić, zaś mówienie do Gabi było jak rzucanie grochem o ścianę. Ostatecznie zmieniłem taktykę i zacząłem czepiać się jej szefa zamiast niej, co zawsze chętnie podłapywała. Naprawdę szczerze wierzyłem, że ten facet musiał być potworem i miałem cholerną nadzieję, że Gabi prędzej czy później otrzeźwieje i zrozumie, że nie warto zaharowywać się jako służąca jakiegoś bogatego snoba, który ledwo jest w stanie zapamiętać jej imię. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie wpaść na to, żeby zapytać „Jesteś w stanie to zrobić? Nie jesteś zbyt zmęczona? Może potrzebujesz chwili przerwy?”.
Prawdziwy świat był chyba nie dla mnie.
Kiedy nie martwiłem się o Gabi, martwiłem się o Marcela i to już naprawdę nie były przelewki. Nie, Marcel nie cierpiał na nadmiar pracy. Nigdy wcześniej nie musiał przejmować się czymś tak przyziemnym jak zdobycie paru groszy na przetrwanie i próbowałem delikatnie zasugerować mu, że chyba powinien zacząć, ale na razie jeszcze nie przyjmował tego do wiadomości. Nie można było mieć mu tego za złe, jego życie z dnia na dzień kompletnie niespodziewanie runęło z hukiem i to było zrozumiałe, że potrzebował chwili, żeby się otrząsnąć. Tyle że ta chwila niepokojąco się przeciągała, a według mnie chowanie się we własnym mieszkaniu na dłuższą metę było kiepską taktyką. Wiedziałem, przed czym Marcel uciekał, wiedziałem, że nie mógł już znieść szeptów, oceniających spojrzeń i wszędobylskich aparatów. Próbowałem przekonać go, a jednocześnie wmówić samemu sobie, że ludzie nie będą potępiać go za coś, co zrobił jego ojciec, ale wiedziałem, że to było kłamstwo. Gówno obchodziło ich to, jak drugi człowiek się poczuje, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze, kiedy po raz pierwszy od czasu aresztowania ojca Marcela próbowaliśmy zjeść obiad w centrum. Próbowaliśmy jest tutaj słowem kluczowym i do tej pory mam ciarki na plecach, gdy myślę o tym, jacy ludzie potrafią być bestialscy i bezmyślni przy tym, i na dodatek czuć się całkowicie usprawiedliwieni. Jak potrafią obrzucić kogoś kamieniami, kompletnie nie zastanawiając się, czy ten ktoś rzeczywiście na to zasłużył. To nie było wymierzanie sprawiedliwości, tylko podsycanie sensacji. Ludzie uwielbiają sensacje, a kandydat na prezydenta miasta robiący przekręty łącznie na kilkanaście milionów z nie do końca prawymi obywatelami to była sensacja, obok której nie dało się przejść obojętnie. Pewnie będąc na jego miejscu też odciąłbym się od świata, a ja miałem jednak grubszą skorupę niż on. Marcel lubił udawać, że nic go nie ruszało, ale w rzeczywistości był kompletnie nieodporny na jakąkolwiek krytykę, więc zamknął się w swoim M4 na Wilanowie, wychodząc tylko do spożywczaka na dole, bo nawet on musiał coś jeść, a ludzie stojący za nim w kolejce udawali, że nie obserwują bacznie każdego jego ruchu, kiedy desperacko próbował zapłacić kolejną zablokowaną kartą kredytową. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem go tak bezradnego. W końcu zlitowałem się i sam zacząłem przynosić mu jedzenie, ale to jedynie sprawiło, że zupełnie przestał wychodzić z domu.
Starałem się mu pomóc. To był w końcu mój najlepszy przyjaciel. Nawet więcej niż przyjaciel, był taką jakby moją bratnią duszą. Nie w takim znaczeniu, jakie od razu przychodzi na myśl, z tego wyleczyłem się już dawno. To był dopiero cios, bo myślę, że naprawdę w pewnym sensie kochałem go tą swoją głupią, dziecięcą miłością od momentu, kiedy go pierwszy raz zobaczyłem, gdy dołączył do nas w trzeciej klasie, aż do chwili, kiedy wyznał mi w tajemnicy, uśmiechając się przy tym z głupkowatą dumą, że pocałowała go ta piegowata blondynka z aparatem na zębach. Mówił o tym jak o najnormalniejszej rzeczy na świecie i pamiętam, że kilka następnych bezsennych nocy spędziłem na gorączkowym zastanawianiu się, co było ze mną nie tak, bo wtedy jeszcze nie rozumiałem ani tego, z czego on był taki zadowolony, ani tego, dlaczego mi zrobiło się tak strasznie przykro. I nie zrozumiałem tego, dopóki nie dowiedziałem się, że to miało swoją nazwę, której używania początkowo unikałem jak ognia nawet w myślach. Chyba dopiero w liceum zacząłem nazywać to po imieniu i wtedy ta mała bańka mydlana, w której żyłem – w której żyło każde dziecko – pękła na dobre. Marcel był hetero. Nawet nie byłem pewien, co chciałem, żeby się wydarzyło, w ogóle jeszcze wtedy nie myślałem takimi kategoriami, ale cokolwiek to było, już wiedziałem, że nigdy się nie wydarzy. 
Oczywiście już się wyleczyłem, tylko czasem przychodziło mi do głowy, że ta dziewczyna – chyba miała na imię Ola, ale ręki sobie nie dam uciąć – miała piegi. Ja też miałem piegi. Chwilami miałem wręcz wrażenie, że miałem więcej piegów niż wszyscy inni ludzie razem wzięci. Było ich tak dużo, że czasami nachodziły na siebie i wyglądały bardziej jak opalenizna niż piegi, ale chyba wolałem je od opalenizny, bo one przynajmniej były brązowe, a z moją karnacją opalałem się wyłącznie na różowo i to w odcieniu poparzeń trzeciego stopnia. Uroki bycia rudym. Na przestrzeni lat przeszedłem przez wiele faz wmawiania sobie, że wcale nie byłem rudy, że jak spojrzeć na moje włosy pod innym kątem albo w innym świetle, to były brązowe albo płowe, ale ostatecznie musiałem przestać się oszukiwać i się z tym pogodzić. Wszędzie byłem rudy, nie tylko włosy na mojej głowie były rude, ale i pod pachami, na nogach i między nimi. Zarost na mojej twarzy też był rudy, co wyglądało absurdalnie, dlatego goliłem się sumiennie codziennie rano i wieczorem, co z kolei nadawało mi wygląd nastoletniego chłopca, ale to i tak było lepsze niż ruda broda. W każdym razie zmierzałem do tego, że Marcel chyba lubił piegi. Czy to cokolwiek zmieniało? Nie, kompletnie nic, więc nie mam pojęcia, po cholerę się nad tym zastanawiałem. 
Przymknąłem oczy. Nadal odczuwałem przytłumione skutki kaca, choć przecież minęło prawie czterdzieści osiem godzin. Co za ludzie pobierali się drugiego stycznia? Czy w ich świecie sylwester był odwołany? 
Szwendałem się jeszcze przez prawie godzinę, zanim zacząłem dostrzegać, że większość gości już zapomniała, jak tańczyć z gracją, a kamera nie dodaje jedynie parę kilo, ale i parę promili. Zaufajcie mi, wiem. Na szczęście panna młoda niemal natychmiast wyczuła moje spojrzenie, które mam nadzieję, że nie było zbyt błagalne. Wycałowała mnie i wydziękowała – nie dziękuj, skarbie, nie robię tego charytatywnie – i tej nocy to było na tyle. To była jedyna ekscytująca rzecz w tej pracy, że nigdy nie wiedziałem, kiedy będę mógł sobie pójść, więc na wszelki wypadek nastawiałem się, że spędzę całą noc, uczestnicząc na trzeźwo w imprezie całkowicie obcych mi ludzi, bo wolałem w razie czego mieć miłą niespodziankę. Zabrałem sprzęt, opatuliłem się i wyszedłem na mróz. Zawsze lubiłem zimę, przynajmniej nie musiałem uważać na to, żeby się nie opalić. Była sobota, krótko po północy, a coś w środku podpowiadało mi, żebym nie był tym frajerem, który wraca do domu w sobotę krótko po północy. Świat miał tyle do zaoferowania, a niekorzystanie z tego wyłącznie z powodu irracjonalnych obaw i lenistwa wydawało się strasznym marnotrawstwem. 
Zamknąłem za sobą drzwi do samochodu, wyciągnąłem telefon i zalogowałem się. Przez chwilę przeglądałem od niechcenia zdjęcia. Często łapałem się na tym, że zamiast na facetów zwracałem uwagę na takie absurdalne rzeczy. O, na przykład ten tutaj. Fajnie, że jesteś przebrany i jesteś w kinie, ale w tle widać plakat reklamujący „Jestem legendą”, czyli zdjęcie zostało zrobione jakieś dziesięć lat temu. Ciekawe, jak teraz wyglądasz, cwaniaku. Wyskoczyło mi kilka czatów z kiepskimi podrywami, które natychmiast zamknąłem, bo gdybym na nie odpowiedział, prawdopodobnie skończyłbym w czyjejś piwnicy jako seks niewolnik. Zatrzymałem się raptownie, zanim po raz kolejny nacisnąłem czerwony krzyżyk. „Cześć, masz może ochotę na niezręczną rozmowę dwóch nieznajomych o niczym?”. Rafał, brak wieku. Uniosłem brwi, mimowolnie doceniając zarówno sarkazm, jak i trafność tej odzywki. To nie był zbyt popularny sposób zagajania, jeśli szukało się kogoś na jedną noc, a normalni faceci, którzy chcieli poznać kogoś na poważnie, nie musieli w tym celu korzystać z aplikacji, no chyba, że byli chorobliwie nieśmiali, ale ci z kolei nie zagadywali sami z siebie. Typ faceta, który pisał „Cześć, masz może ochotę na niezręczną rozmowę dwóch nieznajomych o niczym?” na Grindrze w środku nocy, był dla mnie chodzącą tajemnicą. Wyglądał, jakby nikt mu nie powiedział, że nadchodzi taki moment w życiu każdego mężczyzny, kiedy nie wypada mu już ubierać się jak zbuntowany rockman albo był jednym z tych, którzy wiedzieli, ale ich to nie obchodziło. Wydawał się całkiem atrakcyjny jak na późną trzydziestkę lub wczesną czterdziestkę, przynajmniej na tyle, na ile dało się orzec po przesadnie przeartystycznionym zdjęciu, ale nadal wyczuwałem ostry BDSM w piwnicy, może jedynie z różą na dzień dobry i zapłaceniem za kolację przed, więc zamknąłem konwersację.
Okej, sekret numer jeden: nigdy nie umówiłem się z żadnym facetem z Grindra. Nigdy nawet żadnemu nie odpisałem i nie, nie wiem, po cholerę spędzałem większość wolnego czasu na skrolowaniu tych głupich zdjęć, skoro nie podejmowałem żadnej rozmowy. 
Rzuciłem telefon na fotel pasażera i ruszyłem ostrożnie po oblodzonym parkingu. Wesele odbywało się pośrodku niczego, więc minęło kilkadziesiąt minut, zanim wjechałem z powrotem do Warszawy. Nie musiałem jechać przez centrum, ale i tak to zrobiłem i nawet zwolniłem, przejeżdżając obok jednego z klubów. Przez chwilę miałem ochotę wejść do środka, choćby tylko po to, żeby potańczyć. A może gdybym wszedł do środka, to coś by się wydarzyło. Może poznałbym kogoś wyjątkowego. Albo nawet nie, po postu miłego, bo mimo wszystko czułem się bardziej komfortowo na myśl o robieniu tego z kimś miłym i nie sądziłem, żeby to było wygórowane wymaganie. Gdyby był ktoś… normalny… 
Sekret numer dwa: nie, nigdy też nie poszedłem z nikim do domu i jak teraz o tym myślę, to pewnie większość facetów zapamiętała mnie jako jednego z tych irytujących kretynów, którzy najpierw wydają się chętni, a potem nagle zmieniają zdanie i mówią coś w rodzaju: „A moglibyśmy po prostu się przejść i pogadać?”. Kilku z nich spojrzało na mnie wtedy takim wzrokiem, jakby chcieli powiedzieć: „Myślisz, że nie mam przyjaciół? Otóż mam, tylko się z nimi nie rucham. Od tego miałeś być ty”. Trochę ich rozumiałem. Nikt normalny nie szukał miłości na Grindrze. Nikt normalny nie szukał przyjaźni w gejowskich klubach. Przez chwilę wpatrywałem się z niezdecydowaniem z drzwi, ale myśl o tych wszystkich niezręcznych pocałunkach i może jednym równie niezręcznym obciąganiu w obskurnym kiblu ostatecznie mnie zniechęciła, bo to stanowczo nie był mój dzień pójścia na całość, więc w końcu odjechałem, nie oglądając się za siebie.
Dobra, sekret numer trzy: nigdy nie uprawiałem seksu. Nie tak naprawdę. I to nawet nie chodziło o to, że miałem coś przeciwko idei przygodnego seksu. Jasne, wolałbym zrobić to z całą tą romantyczną otoczką, ale byłem już w miarę pogodzony z myślą, że romantyczna otoczka najwyraźniej nie wolała mnie. Po prostu nie miałem pojęcia, jak zrobić to po raz pierwszy. Skąd będę wiedział, że to już czas? Skąd będę wiedział, że to ten facet? Nie docierał do mnie fakt, że na tym właśnie polegał urok one night standów, że to mógł być jakikolwiek facet. Nie, ja nawet z wybierania osoby na jedną noc musiałem zrobić casting na męża. To pewnie przez skłonności neurotyczne. 
Dojechałem na miejsce, choć nie byłem pewien, w którym dokładnie momencie postanowiłem przyjechać tutaj zamiast wrócić do domu. Wysiadłem z samochodu i wszedłem do nocnego sklepu. Trochę mnie już tu znali i najwyraźniej niechęć w stosunku do przestępców i ich dzieci nie rozszerzała się na przyjaciół tych dzieci, bo kobieta za ladą nawet wycisnęła z siebie uśmiech. O tej godzinie to szacun. Nauczyłem się nie przesadzać z zakupami, bo później połowa i tak lądowała w koszu, więc wziąłem tylko piwo, mleko do kawy i jego ulubione żelki, mając nadzieję, że sam wpadł na to, żeby coś zjeść. To nie zawsze było takie oczywiste. Wdrapałem się na drugie piętro i zapukałem delikatnie. Zero reakcji, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, że już spał. Zapukałem nieco mocniej.
– Marcel, to ja – szepnąłem bezsensownie, bo mówiłem za cicho, żeby usłyszał mnie przez drzwi, a poza tym mógł przecież zerknąć przez wizjer i samemu zobaczyć, że to ja. Czekałem jeszcze długą chwilę, zanim po drugiej stronie rozległy się jakieś szmery. W końcu drzwi uchyliły się dosłownie na kilka centymetrów. Najpierw zobaczyłem przez szparę jego czujne, niebieskie oczy, a potem usłyszałem, jak wypuszcza cicho powietrze. Otworzył drzwi na oścież bez słowa. Rozejrzałem się bezradnie jak zawsze, kiedy wchodziłem do tego mieszkania, zupełnie jakbym spodziewał się, że za którymś razem magicznie pojawią się tu meble. Zaledwie dwa miesiące temu zostało oddane do użytku i Marcel dopiero co się wprowadził. Miał je urządzać, ale teraz wszystkie plany zostały odsunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość. Z braku laku położyłem reklamówkę z zakupami na podłodze, zerkając do salonu. 
– Naprawdę przyjdę w tygodniu, żeby ci tutaj posprzątać – oświadczyłem bez wahania, krzywiąc się. Marcel zmarszczył brwi.
– Mówiłem ci, że nie musisz – mruknął, zamykając za mną drzwi. 
– Ty może mówiłeś, ale twoje mieszkanie twierdzi co innego – prychnąłem wymownie, na co Marcel jedynie przewrócił oczami. Uważając pod nogi, ruszyłem za nim do salonu. 
– Przecież zrobiłem ścieżkę od łóżka do komputera – zaprotestował marudnie, a na jego twarzy w końcu dostrzegłem cień uśmiechu. Podążyłem za jego wzrokiem i faktycznie, praktycznie każdy centymetr kwadratowy pomieszczenia pokryty był pudłami, torbami i śmieciami, a jedyną wolną od nich przestrzeń stanowiła wąska ścieżka prowadząca od skórzanej kanapy do zawalonego butelkami po piwie biurka. Tylko dzięki temu widać było, że podłoga miała odcień jasnego beżu. Zrobiłem duży krok, omijając wszystkie pułapki i usiadłem przy biurku, którego nierozsądnie dotknąłem. Skrzywiłem się. 
– Ale z ciebie świnia – skomentowałem, mierząc podejrzliwym wzrokiem niezidentyfikowaną, klejącą, zaschniętą plamę na blacie. Marcel w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami, samemu podchodząc do rozkopanej kanapy. Kompletnie zignorował to, że prześcieradło w połowie leżało na podłodze i umościł się między poduszkami, jednocześnie otulając się grubym, czerwonym kocem tak ciasno, że widać było spod niego jedynie kawałek jego nosa, oczy, czoło i nienaturalnie platynową czuprynę. Uśmiechnąłem się na ten widok. – Poza tym to nie jest łóżko – zauważyłem sucho. – Czemu śpisz tutaj w tym pierdolniku zamiast w sypialni? – dodałem z niedowierzaniem. Marcel zacisnął wargi.
– Wolę być tu – odparł nieco najeżonym tonem, opierając się wygodnie, jakby chciał pokazać, że nigdzie indziej nie było mu lepiej. Przewróciłem z czułością oczami, choć jednocześnie poczułem lekki niepokój. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak naprawdę nie siedział nawet zamknięty w swoim mieszkaniu, ale w tym jednym pokoju, unikając reszty pomieszczeń za wyjątkiem łazienki. Ciężko było domyślić się dlaczego. Marcel miał wiele niezrozumiałych fobii. 
Na moment zapadła cisza, a on wykorzystał go, żeby sięgnąć po piwo, po czym rozejrzał się bezradnie za otwieraczem. Zlitowałem się nad nim i wyciągnąłem rękę, a kiedy podał mi butelkę, zacząłem spokojnie otwierać ją kluczami.
– Wiesz, piwo jest po to, żeby wyluzować się po ciężkim dniu. Nie po to, żeby przepić nim poprzednie piwo – zauważyłem nieco zgryźliwie, zerkając wymownie na zastawione butelkami biurko, choć starałem się nie brzmieć moralizatorsko, zwłaszcza że przecież sam mu je kupiłem. Ostatnimi czasy trudno było mi odmówić mu czegokolwiek, bo wiedziałem, że gdyby role się odwróciły, on zachowywałby się tak samo w stosunku do mnie, choć nigdy nie przyznałby tego na głos. Nie mogłem jednak bezmyślnie spełniać wszystkich jego zachcianek. Ani karmić nałogów.
– To był ciężki dzień – odparł beznamiętnie ze wzrokiem utkwionym gdzieś w ścianie. Z trudem powstrzymałem westchnienie, bo jasne, podejrzewałem, że teraz każdy dzień był na swój sposób ciężki. Przełknąłem ślinę. 
– Widziałeś się z nim? – spytałem od niechcenia, samemu gapiąc się na butelkę, którą obracałem w dłoniach. Marcel pokiwał powoli głową, wyraźnie pogrążony w myślach.
– Wiesz, może byłoby lepiej, gdyby był… czy ja wiem, normalny? – rzucił bezradnie w przestrzeń, a ja spojrzałem na niego pytająco. – Ledwo… ledwo tam wszedłem po raz pierwszy w życiu, a on zapytał mnie „jak sprawy?”. „Jak sprawy?”, czaisz? I miałem ochotę powiedzieć, że „no, twoje chyba kiepsko, skoro tu siedzisz”, ale ugryzłem się w język, bo… przyszedłem, bo były święta. Nie po to, żeby obgadywać biznesy, tylko dlatego, że tydzień temu były święta, a w święta ludzie, którzy są rodziną się spotykają, nawet jak są w areszcie, nie? Ale nie, kurwa, pierwszy nasz kontakt od miesiąca i jego pierwsze pytanie brzmi „czy rozmawiałem z adwokatem?” – prychnął, opierając się i przecierając oczy ze zmęczeniem. Boże, jeszcze nigdy nie widziałem go tak przygnębionego jak przez ten ostatni miesiąc.
– Przecież wiesz, że on zawsze taki był – mruknąłem cicho, trochę bojąc się wystraszyć go tym komentarzem, bo rzadko zdarzało mu się otwierać. Zwykle wszystkie problemy chował za żartem, ale wydawało mi się, że ostatnimi czasy słowo „żart” wyparowało z jego słownika.
– Wiem – westchnął, przymykając oczy, a ja zerknąłem na niego ze zrozumieniem. Obaj to wiedzieliśmy. Znaliśmy się już tak długo, że nazywałem jego ojca wujkiem Darkiem i nawet, kiedy mieliśmy po kilkanaście lat, wujek Darek nigdy nie słuchał tego, co mieliśmy do powiedzenia, o ile nie mówiliśmy o polityce. Czasem robił taką minę, że przez sekundę miałem wrażenie, jakby nas lubił i był nami rozbawiony, ale ona zawsze znikała tak szybko, jak się pojawiała i ostatecznie nigdy nie byłem pewien, czy w ogóle ją widziałem.
Czułem, że powinienem zmienić temat.
– Paulina u ciebie była? – zapytałem z większym zaciekawieniem niż faktycznie czułem. 
– Była – przytaknął obojętnie Marcel. Coś mi nie pasowało w jego tonie.
– Ale… nie zerwała z tobą, co? – dodałem z obawą. Przeczuwałem to już od jakiegoś czasu i chociaż to byłoby strasznie chujowe z jej strony, miałem w sobie ciut zrozumienia. Sytuacja przedstawiała się tak fatalnie, że pewnie każdy na jej miejscu szybko by się z niej ewakuował. Jak już mówiłem, ludzie byli do bani.
– Nie – usłyszałem odpowiedź i już zamierzałem odetchnąć z ulgą, kiedy Marcel nagle dodał: – Ja zerwałem z nią.  
Zamrugałem, przez moment nie wiedząc, co odpowiedzieć. 
– Co…? – zacząłem, urywając wpół słowa, po czym zamknąłem usta i spróbowałem jeszcze raz. – Dlaczego? 
Marcel nie odpowiadał przez długą chwilę. 
– Bo nie chcę wciągać jej w swoje dramaty – odparł w końcu spokojnie, wzruszając ramionami, zupełnie jakby to nie było nic takiego. – Umówmy się, to nie byłoby fair wobec niej, więc jedno z nas musiało wykazać się rozsądkiem – prychnął defensywnie, jakby był przekonany, że zamierzałem go za to opieprzyć. Zmrużyłem podejrzliwie oczy i tak długo wpatrywałem się w niego sceptycznie, aż w końcu spuścił wzrok, zmieszany. Fakt, że nadal potrafiłem przyprzeć go do muru, sprawił mi niezrozumiałą satysfakcję. Marcel przewrócił oczami. – No dobra, może to nie było takie do końca heroiczne – wyznał w końcu, brzmiąc na nieco skrępowanego. – Po prostu… ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to jakaś matkująca mi, przytłaczająca laska próbująca mnie pocieszyć, ale za cholerę nie wiedząca, jak to zrobić – mruknął niechętnie, a ja z jakiegoś powodu poczułem uśmiech cisnący mi się na usta, który z trudem powstrzymałem. Tylko Marcel był w stanie powiedzieć o swojej dziewczynie „jakaś laska” i choć wiedziałem, że to była ta jego mniej fajna strona, nigdy nie potrafiłem jej do końca potępiać.
– Czyli wracasz do starej taktyki odsuwania się od wszystkich? – upewniłem się domyślnie, unosząc brew i próbując za pomocą spojrzenia dać mu do zrozumienia, że komu jak komu, ale mnie nie zamydli oczu.
– Nie wszystkich – zaprotestował natychmiast, pochylając się na kanapie i opierając się na łokciach. – Zostajesz mi jeszcze ty – dodał z cieniem swojego dawnego, szelmowskiego uśmiechu, a ja przewróciłem oczami z udawaną irytacją, bo miałem świadomość tego, że próbował mnie w ten sposób ugłaskać, ale nie chciałem dawać mu do zrozumienia, że to działało. Znał mnie na tyle, żeby wiedzieć, że byłem trochę zaborczy i choć mój rozum wiedział, że alienowanie się od wszystkich poza mną nie było dla niego zdrowe, moje serce nie miało tak naprawdę nic przeciwko. Przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy i zawsze wydawało mi się to trochę dziwne, bo byłem przekonany, że faceci, którzy są kumplami, raczej nie robią takich rzeczy, jak patrzenie sobie zbyt długo w oczy, ale my często to robiliśmy i nie było w tym niczego niezręcznego. Czemu miałoby być? Ludzie krępowali się patrzeć sobie nawzajem w oczy, bo obawiali się, że to ich odsłaniało. W naszym przypadku nie zostało już po prostu wiele więcej do odsłonięcia.
Nagle Marcel spuścił wzrok, odchrząkując nieznacznie.
– Myślisz, że on wiedział? – odezwał się ni stąd, ni zowąd. – Latem jak… jak zacząłem pracować w fundacji, to powiedział mi, że to po to, żeby ocieplić mój wizerunek – dodał, marszcząc do siebie brwi. Miałem wrażenie, że przez ostatni miesiąc to kompletnie spędzało mu sen z powiek, jakby myślał nad tym bezustannie, na nowo analizując każde słowo, które kiedykolwiek usłyszał od swojego ojca i próbując odnaleźć w nim drugie dno. Uważałem to za dość autodestrukcyjne. 
– No wiesz, to nie… – zacząłem, ważąc ostrożnie słowa, po czym dokończyłem przepraszająco: – …jest coś, co do niego pasuje, więc… 
– No właśnie – podłapał Marcel, zdecydowanie nie brzmiąc na urażonego tym, że praktycznie przyznałem, że nie spodziewałem się po jego ojcu niczego dobrego. – Ale… wtedy byłem na tyle naiwny, że myślałem, że chciał po prostu, żebym miał coś swojego, coś, co mnie będzie interesować. No i jasne, wiedziałem, że on też na tym zyska, ale mimo wszystko… sądziłem, że po prostu doszedł do wniosku, że to ma sens. Że będę się do tego nadawał z całym moim… ratujmy puszczę i wieloryby, i gejów… Ale teraz myślę, że… że to było pod publiczkę. Tylko i wyłącznie – dodał ponuro i normalnie może bym go pożałował, ale w tej sytuacji jedynie uniosłem z niezadowoleniem brew.
– Puszczę, wieloryby i gejów? – podkreśliłem, dając mu do zrozumienia, że tak łatwo się z tego nie wywinie. Marcel zaśmiał się cicho, przewracając oczami. – Naprawdę stawiasz mnie na równi z wielorybami i drzewami, jeśli chodzi o konieczność ratowania nas? Dzięki, superbohaterze, bez ciebie nic by się nie udało – dodałem głosem przesiąkniętym ironią.
– Oj, wiesz, o co mi chodzi – zaprotestował z szerokim uśmiechem, zniżając się na kanapie i wyciągając nogę w stronę biurka, żeby mnie kopnąć. Złapałem go za stopę i zaśmiałem się, odpychając od siebie jego brudną skarpetę. Dobrze było widzieć ten uśmiech. – Wiesz, że jestem… – zawahał się, przygryzając wargę. 
– …małym hipisowskim kwiatuszkiem? – wszedłem mu w słowo, unosząc kącik ust. – Wiem. I powiedz, ile świata udało ci się już uczynić lepszym miejscem? – zapytałem z fałszywym zaciekawieniem. Marcel naburmuszył się. 
– Na razie nie udaje mi się nawet z tym pokojem – burknął, a ja roześmiałem się głośno i dopiero po chwili udało mi się uspokoić. 
– Pisałeś coś? – zapytałem cicho, zerkając na komputer z wygaszonym ekranem. Nie mam pojęcia, po co o to pytałem, zaglądałem na jego cholernego bloga cztery razy dziennie, więc doskonale wiedziałem, że nie pojawiło się na nim nic nowego od ponad miesiąca. Niemal widziałem, jak uchodzi z niego dobry humor, kiedy pokręcił powoli głową. – Czemu? – dodałem delikatnie. Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, co im napisać – odparł, z powrotem zaczynając przypominać siedem nieszczęść. Przekląłem się w duchu, bo już udało mi się go rozweselić i znowu musiałem zacząć jakiś temat, który go dołował.
– Może prawdę? – zasugerowałem niewinnie. Zmierzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem.
– Znaczy co? Mam oświadczyć światu, że wiedziałem? – zapytał, patrząc na mnie wyzywająco. Uniosłem brew.
– Nie wiedziałeś – sprostowałem spokojnie.
– Miałem wystarczająco informacji, żeby przynajmniej podejrzewać – wytknął uparcie, przez chwilę patrząc na mnie, jakby czekał, aż zaprotestuję, a kiedy się nie doczekał, dodał z wahaniem: – Mogłem… mogłem coś zrobić…
– Nie, nie mogłeś – powiedziałem, starając się przemówić mu do rozsądku. – Ponieważ jak każdy inny dzieciak…
– Nie jestem już dzieciakiem – dobiegło mnie stłumione mruknięcie.
– Jak każdy inny dzieciak – powtórzyłem znacząco. – Słuchasz taty. Każdy z nas to robi, więc nie możesz się obwiniać, że…
– No cóż, nie mogę też za bardzo przejść z tym do porządku dziennego… – zaczął uparcie.
– Owszem, możesz – przerwałem mu stanowczo. – Załatw to raz, a dobrze, bo akurat masz możliwość publicznego wypowiadania się całkowicie na swoich warunkach – zauważyłem. – Wykorzystaj to i powiedz, jak to wygląda z twojej perspektywy, a potem spokojnie wróć do tego, co robisz najlepiej, bo akurat tego nikt ci nie może zabrać – dodałem z przekonaniem. Marcel przez chwilę wpatrywał się we mnie niepewnie. – Wielu ludzi było zainteresowanych tym artykułem o wymieraniu pszczół. Miał być w połowie grudnia – przypomniałem mu oschle.
– Będzie musiał poczekać – burknął Marcel, zakładając dziecinnie ręce na piersi. 
– Powiedz to pszczołom – prychnąłem, wstając zza biurka i patrząc na niego z irytacją, ale właśnie w tym momencie zaczął się głośno śmiać i to kompletnie pozbawiło działania moje pełne dezaprobaty spojrzenie. Uśmiechnąłem się mimowolnie. – Lecę do domu – powiedziałem nagle, kładąc dłoń na jego kolanie, żeby się podtrzymać i próbując przekroczyć wielkie pudło.
– Nie zostaniesz? – zapytał Marcel z zaskoczeniem, a w jego głosie dało się wyczuć rozczarowanie.
– W tym chlewie? – prychnąłem drwiąco. Zamrugał. 
– Wiesz, mogę tu trochę ogarnąć… – zaczął bez przekonania, wstając i podnosząc z podłogi pudełko po pizzy, ale wyraźnie nie za bardzo wiedząc, co z nim zrobić. Uśmiechnąłem się pobłażliwie.
– Nie, naprawdę muszę jechać – powiedziałem, obserwując z żalem, jak Marcel z powrotem opada z rezygnacją na kanapę. Przysunąłem się, żeby usiąść obok niego, położyłem dłoń na zgięciu jego łokcia i pochyliłem się, opierając czoło o jego ramię. – Poradzimy sobie z tym. Tak jak ze wszystkim innym – zapewniłem go. Mówiłem całkowicie szczerze, oczywiście, że sobie poradzimy. Siedzieliśmy w tym razem i mieliśmy siebie nawzajem. Przeżyliśmy rozwód moich rodziców i raka mamy Gabi, przeżyjemy i aresztowanie ojca Marcela. Poczułem, jak jego policzek dotyka czubka mojej głowy, zupełnie jakby brakowało mu sił. – Tylko wiesz… nic się samo nie naprawi, dopóki będziesz tu bezczynnie siedział. Będzie tylko coraz gorzej. Nie toniemy dlatego, że się zanurzamy, tylko dlatego, że zostajemy pod wodą – dodałem w przypływie inspiracji. Marcel obrócił głowę, żeby spojrzeć na mnie podejrzliwie.
– Czy ty właśnie zacytowałeś mi Paulo Coelho? – upewnił się, a w jego głosie niedowierzanie mieszało się z obrzydzeniem. Wyszczerzyłem głupkowato zęby.
– A co, pomogło? – zapytałem z zażenowaniem.
– Wyjdź – polecił stanowczo, zaciskając wargi, żeby nie wyrwał mu się żaden niepożądany uśmiech i odwracając ode mnie ostentacyjnie wzrok. Zachichotałem pod nosem.
– No już idę – obiecałem zarówno jemu, jak i sobie, po czym położyłem głowę z powrotem na jego ramieniu, kompletnie nie wyglądając, jakbym dokądkolwiek się wybierał. – Jak nawet Paulo Coelho nie działa, to ja już nie mam więcej pomysłów – mruknąłem, przymykając oczy i udając, że nie widziałem, że Marcel w końcu nie wytrzymał i wyszczerzył zęby. Przez chwilę siedzieliśmy oparci o siebie w komfortowej ciszy i właśnie próbowałem oprzeć się pokusie zostania tutaj na resztę nocy, kiedy mój telefon zawibrował. Odsunąłem się, żeby wyciągnąć go z kieszeni.

Od: Gabi. Ogarnęłam ci robotę.

Uniosłem z zaskoczeniem brwi, świadom tego, że Marcel patrzył mi przez ramię. 

Do: Gabi. To znaczy? – odpisałem ostrożnie, nie chcąc zbyt wcześnie się ekscytować. 

Od: Gabi. U mnie w firmie. Potrzebujemy operatora. Idziesz jutro na rozmowę, wszystko już dogadałam. Wiesz, co to znaczy? Żadnych więcej wesel! 

Kąciki moich ust rozciągnęły się nieśmiało. Nigdy więcej wesel? Czy to było możliwe? W końcu normalna, a może nawet – nie bójmy się użyć tego słowa – ambitna praca? Poczułem, jak serce zaczyna mi bić nieco szybciej na tę myśl. 
– Czy jej szef nie jest przypadkiem terroryzującym swoich pracowników psychopatą? – zapytał Marcel z umiarkowanym zainteresowaniem, a ja spojrzałem na niego gwałtownie i najwyraźniej moja twarz musiała mówić sama za siebie, bo zaczął się cicho śmiać. 
Szlag by to, musiał mi przypomnieć i wszystko zepsuć?



____________________________________________________________________________
Tyle na dzień dobry. Zatem… dzień dobry!

11 komentarzy:

  1. Miałam przeczytać od razu, ale moja bratanica stwierdziła, że muszę JUŻ, TERAZ, NATYCHMIAST, W TEJ CHWILI puszczać z nią latawiec. Argumenty, że nie ma wiatru, okazały się nie mieć żadnej mocy, tak więc skończyłam biegając z kawałkiem jakiejś szmaty na kijkach i sznurku, bo moja bratanica miała oczywiście na myśli: "Ty popuszczaj, a ja popatrzę jak fajnie lata".
    Do meritum. W sumie wstrzymam się z jakąś większą refleksją, bo za wiele się tu póki co nie działo, ale i tak jestem zaintrygowana. Fajnie, że wróciłaś do narracji pierwszoosobowej, bo już wyczuwam multum zabawnych przemyśleń... no właśnie, czy ja przeoczyłam imię głównego bohatera, czy one jeszcze nie padło? A przynajmniej mam nadzieję, że to nie będzie jedna z tych historii, w której imię głównej postaci pozostanie owiane tajemnicą. Jestem zbyt ciekawska.
    Hmm, Marcel też wydaje się spoko, aczkolwiek nie dam się nabrać, że wytworzy się miedzy nimi jakiś romans.
    Za to zainteresował mnie ten Rafał i uwaga, puszczam wodzę fantazji: on okaże się być tym wstrętnym szefem Gabi :v
    Podsumowując, ja to kupuję i ja tu zostaję. Swoją drogą ta niewiedza, co tu się będzie działo, jest całkiem fajna (tylko daj mi te imię! :D).
    Weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. OJEJU NIE DAM SIĘ NABRAĆ NA HETERO MARCELA. NIE MA MOWY, JA TU CZUJE TAKI PIĘKNY ROMANS MIĘDZY PRZYJACIÓŁMI, RANYYY. NIE ODBIERAJ MI TEGO, CO? XD
    A poza tym, cześć i czołem, bo ja tu zostaje. Skoro początek jest tak fantastyczny, to przy ciągu dalszym chyba zacznę hiperwentylować. Kupuje to w ciemno.
    Pozdrówki i do następnego, mam nadzieję szybkiego, rozdziału. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż jako, że mnie też wciąga i mam chęć na więcej, też zostaję na dłużej i czekam co z tego wyniknie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, widzę, że każdy tutaj nie da się nabrać na co innego ;) No dobrze, zobaczymy w takim razie, kto ostatecznie da się nabrać. Cieszę się, że kupujecie, bo ja sprzedaję z przyjemnością po promocyjnej cenie paru miłych słów (chociaż niemiłe też przyjmuję).
    Nie, imię nie padło, nie jest ono jednak owiane żadną tajemnicą ani nie był to celowy zabieg. Padnie w kolejnym rozdziale, więc już za chwileczkę, już za momencik.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, że kolejne opowiadanie tak szybko, aż tylko pozazdrościć tempa pisania. Zapowiada się ciekawie, ale w sumie czego innego się po Tobie spodziewać... :P Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i na to, jak się historia rozwinie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej po pierwsze bardzo mi się podoba☺ super bo z poprzednim opowiadaniem tak nie miałam i musiakam sie troche wkręcić by je polubić. Tu wydaje się ze już je lubię ☺. Nie będę zgadywać co będzie dalej bo nie ja to pisze ☺ ale jak zwykle twój styl pisania jest cudowny i już jestem bardzo ciekawa co będzie dalej. Weny Ci życzę pa

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałam kiedyś film z takim wątkiem. Główny bohater ostatecznie będzie pewnie z szefem Gabi ale wcześniej będzie borykał się z wyborem pomiędzy nim a Marcelem. Marcel będzie przez jakiś czas próbował zbudować z nim relację. Pocałuje go,może coś więcej...We wcześniej wymienionym filmie główny bohater ostatecznie wyjeżdża z miasta ze swoim chłopakim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co to za film? Obejrzę tylko po to, żeby przypadkiem nie poprowadzić tego podobnie, bo póki co brzmi, jakby fabuła mogła się to trochę pokryć, choć nie jakoś znacząco ;)

      Usuń
  8. Podbijam, bo lubię takie wątki a filmach. A co do autorki - gdybyś poprowadziła opko podobnie byłoby super, nie wiem jak innych, ale Marcel skradł moje serducho. ;D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jej ! Me serce się raduje ❤ Nigdy nie wiem co pisać w komentarzach, bo uwag nie mam, I tylko chłonę Twoje twory jak gąbka wodę.

    Dużo weny 👍

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    bardzo mnie tutaj zaaintrygowałaś tutaj, Marcel nie wydaje mi się takim hetero jak by był
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń