poniedziałek, 1 października 2018

ROZDZIAŁ II

Wiatr w żagle








Z każdą minutą czułem, że przegrywam z samym sobą. Gdzieś obok mnie brzęczał głos Marcela. Widziałem, że nie mógł się zdecydować, jak podejść do tematu. Z jednej strony chyba czuł mimowolny opór przed nadmiernym bronieniem Rafała, a z drugiej nie chciał za bardzo go krytykować, bo ilekroć zaczynał wypowiadać się o nim mniej pochlebnie, ja natychmiast robiłem się naburmuszony. Wiedziałem, że prawdopodobnie byłem tego wieczora ciężki do wytrzymania, dlatego tym bardziej doceniałem to, że wyraźnie się starał. Starał się mnie uspokoić i utrzymać w ryzach. Zawsze był w tym dobry. Słuchałem jednym uchem jego stuprocentowo racjonalnych argumentów i czułem, że przegrywałem z samym sobą.
– Zadzwonię do niego – zdecydowałem nagle, prostując się. Marcel spojrzał na mnie bez przekonania. Chyba sam nie mógł zdecydować, czy uważał to za dobry pomysł. Uniosłem telefon i zacząłem obracać go bezmyślnie w palcach. Było po dwudziestej trzeciej. Byłem tu od czterech godzin, od czterech godzin wałkowaliśmy w kółko ten temat i nic z tego nie wynikło. Zresztą co miałoby wyniknąć? Wiedziałem, że Marcel nie miał odpowiedzi na moje pytania. Tylko jedna osoba je miała.
Im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to ja powinienem się odezwać. Wcale mi się to nie uśmiechało, ale takie były fakty. To ja powiedziałem, że dam mu znać. To ja wyszedłem. To ja byłem w jakimś sensie rozdarty w związku z całą tą sytuacją, on przedstawił swoje stanowisko całkowicie jasno. Powinienem zadzwonić.
No dobra, być może miałem maleńką, jak widać całkowicie złudną nadzieję, że to on zadzwoni.
– Zadzwoń – zgodził się w końcu Marcel. Widziałem, że był już zmęczony. – Na pewno niczego nie ustalicie, dopóki ze sobą nie porozmawiacie. Normalnie jak ludzie – zaznaczył z dezaprobatą. – Pokaż mu, że nie jesteś takim upartym narwańcem, tylko potrafisz być ugodowy. Ale nie przepraszaj go – zastrzegł natychmiast. – Niech wie, że też zjebał.
Pokiwałem głową do siebie.
– Wyjdę na balkon, okej? – zapytałem, wstając i sięgając po kurtkę. – Mogę zapalić? – dodałem niepewnie, bo z Marcelem nigdy nie było wiadomo. Był tak zaciekłym przeciwnikiem palenia, że nawet palenie na terenie jego mieszkania na zewnątrz mogło mu przeszkadzać.
– Zamarzniesz, głupku – rzucił, chyba nawet nie oczekując, że zmieni tym moje zdanie. – No jak musisz – dodał, krzywiąc się teatralnie i wznosząc oczy do nieba. Zapiąłem kurtkę i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Przysiadłem na ławeczce, przez chwilę gapiąc się nieobecnie na duże „R” na środku ekranu. W końcu nacisnąłem zieloną słuchawkę i przycisnąłem komórkę do ucha, wsłuchując się w napięciu w sygnał. Zacząłem zastanawiać się, czy faktycznie aż tyle zajmowało mu dobiegnięcie do telefonu albo zwyczajnie nie słyszał, czy może wpatrywał się właśnie w moje imię, zastanawiając się, czy odebrać, czy mnie olać. A może nie było tam wcale mojego imienia, w końcu nie wiedziałem, jak zapisał mnie w książce telefonicznej. Być może był tak samo paranoiczny jak ja. A może nie, może miał to gdzieś, w końcu był prezesem i mógł znać tysiące Kacprów. Nagle przyszło mi do głowy, że mogłem już bez żadnych obaw zmienić nazwę kontaktu na „Rafał”. To była całkiem miła myśl.
– Hej – usłyszałem nagle, kiedy już byłem przekonany, że za chwilę przekieruje mnie do poczty. Aż prawie z wrażenia upuściłem telefon. Poczułem się dziwnie na dźwięk jego głosu. Nie był już tak zimny jak parę godzin temu, ale nie był też ciepły jak zawsze.
– Hej – wydusiłem, przełykając ciężko ślinę. W sekundę zapomniałem, co właściwie chciałem powiedzieć, więc wyskoczyłem z pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy. – Przepraszam. Zachowałem się jak idiota. – I tyle, jeśli chodziło o słuchanie rad Marcela. Tak naprawdę wcale nie chciałem tego powiedzieć. Okej, nikt jeszcze nie umarł od przeprosin, ale to nie było tak, że uważałem swoje zachowanie za karygodne. Może moja reakcja nie była zbyt zdroworozsądkowa, ale na pewno nie zachowałem się jak idiota. Nie byłem pewien, dlaczego spontanicznie postanowiłem przyznać mu rację od początku do końca.
– Nic się nie stało – odparł spokojnie. Czekałem, aż powie coś więcej, ale przez dłuższą chwilę się nie doczekałem. Nie zamierzałem udawać, że nie oczekiwałem, że też mnie przeprosi. – Wszystko okej? – zapytał w końcu. Westchnąłem do słuchawki nieco głośniej niż zamierzałem.
– Tak – odparłem cicho. Już otworzyłem usta, żeby zapewnić go, że byłem bezpiecznie u Marcela, ale w połowie zmieniłem zdanie i zamknąłem je. Sam do końca nie wiedziałem, co chciałem mu powiedzieć, a jego niespodziewany brak gadatliwości wcale mi nie pomagał. – Słuchaj, chciałem tylko wyjaśnić… – zacząłem w końcu niepewnie, ale Rafał przerwał mi wpół słowa:
– Rozumiem, dlaczego zareagowałeś tak, a nie inaczej. Kiedy się pali, naturalny instynkt każe ci gasić pożar. Tyle że czasami lepiej jest coś poświęcić i pozwolić, żeby spłonęło. Prawda jest taka, że w tej sytuacji nie zadziałają żadne półśrodki, mamy do wyboru dwa raczej drastyczne rozwiązania. Albo dać sobie spokój, albo iść w zaparte i kontynuować. Ale żeby to zrobić, musimy stworzyć jednolity front – dodał poważnie. Przygryzłem niepewnie wargę. Czasami wkurwiało mnie to, że Rafał wydawał się taki życiowo mądry.
– Tworzymy jednolity front. Prawda? – odparłem, starając się brzmieć równie pewnie co on.
– Mam nadzieję – powiedział enigmatycznie. – Słuchaj, albo liczą się ludzie i ich opinia, albo liczymy się my. Dla mnie liczymy się my i wybacz, ale muszę wiedzieć, że dla ciebie też, inaczej to, co robimy, to jest jakaś bzdura – dodał dosyć ostrym tonem.
– Dla mnie też liczymy się my – zapewniłem go gwałtownie. – Właśnie to chciałem wyjaśnić, że zupełnie nie o to mi chodziło i nie mam żadnych wątpliwości odnośnie nas – podkreśliłem. – Po prostu… zastanawiam się, czy gra jest warta świeczki i czy chcemy w ogóle się z tym użerać…
– Przecież powiedziałem ci już, że… – wszedł mi w słowo.
– Mógłbyś mi nie przerywać? – rzuciłem z irytacją. Rafał posłusznie zamilkł.
– Ależ proszę, mów – prychnął. Złośliwość w jego głosie była tak doskonale wyczuwalna, że aż miałem ochotę westchnąć. Nie chciałem znowu się z nim kłócić.
– Po prostu myślałem o alternatywach – wyznałem trochę wbrew sobie. Rafał mruknął z zaciekawieniem.
– Na przykład? – zapytał. Brzmiało to dla mnie tak, jakby już teraz je podważał, zanim jeszcze je usłyszał.
– No nie wiem, mógłbym zmienić pracę – zasugerowałem niechętnie. Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.
– Nie wygłupiaj się. Nie ma mowy – prychnął tonem niepozostawiającym miejsca na żadne sprzeciwy. To chyba właśnie ten ton najbardziej mnie zirytował.
– Dlaczego? – zapytałem wyzywająco. – Jak się nad tym zastanowić, to idealne rozwiązanie. Możemy dalej być razem bez wzbudzania niepotrzebnej sensacji…
– Nie – wszedł mi znowu w słowo. Przymknąłem oczy, czując, jak powoli kończy mi się cierpliwość. Zdążyłem jedynie otworzyć usta. – Przykro mi, ale nie przyjmuję pana wypowiedzenia i widzę pana jutro rano w pracy – dodał prześmiewczo. Przewróciłem oczami, mimowolnie uśmiechając się do siebie.
– Nie możesz nie przyjąć mojego wypowiedzenia – zauważyłem i nagle zacząłem zastanawiać się intensywnie, czy faktycznie tak było.
– Założymy się? – zapytał z rozbawieniem Rafał. Zmarszczyłem brwi, czując ukłucie niepokoju, ale postanowiłem je zignorować i wrócić do rzeczywistego tematu rozmowy.
– Czemu? – zapytałem z rezygnacją, zostawiając formalne aspekty tej sprawy i nie mogąc zrozumieć, dlaczego był taki uparty.
– Ponieważ potrzebujesz tej firmy – odparł natychmiast.
– Słuchaj, wiem, że masz o niej wysokie mniemanie, ale to nie jest tak, że na całym świecie mogę pracować dla ciebie i dla nikogo innego – zauważyłem sceptycznie. – Nie umrę z głodu, nie będę bezrobotny do końca życia…
– A ta firma potrzebuje ciebie – wszedł mi w słowo jakby nigdy nic. Zamknąłem się, czując, jak uśmiech ciśnie mi się na usta i przeklinając się za to.
– Daj spokój, jestem tylko maleńką częścią wielkiej machiny. Nie jestem niezastąpiony, machina nie zatrzyma się beze mnie – prychnąłem, przewracając oczami. – Więc dlaczego tak ci zależy? Przecież tobie to nie robi żadnej różnicy, powinno być ci to wręcz na rękę…
– Kacper, wiesz równie dobrze jak ja, że nigdzie indziej nie będziesz miał takich możliwości co tutaj – przerwał mi niecierpliwie. – Dlatego nie rozumiem, czemu uważasz, że mi na tym nie zależy – dodał, nie kryjąc w głosie urazy. Przewróciłem oczami.
– Rafał, nie o to mi chodzi – żachnąłem się. Czasami naprawdę miałem wrażenie, że mówiliśmy dwoma różnymi językami. – Chodzi mi po prostu o to, żebyśmy zrobili jakiś bilans plusów i minusów. To nie będzie przecież koniec świata, jeśli zrezygnuje, a ułatwi nam to życie. Bardzo – podkreśliłem. – Wiesz, próbuję… próbuję też tutaj myśleć o tobie – dodałem znacząco.
– W jakim sensie o mnie? – zapytał Rafał, brzmiąc, jakby nie miał zielonego pojęcia, o co mi chodziło.
– Po prostu nie chcę, żeby twoja reputacja na tym ucierpiała albo żebyś został… no nie wiem, skompromitowany. Nie chcę, żeby na ciebie też krzywo patrzyli, a wiesz, że w tej sytuacji żaden z nas nie wypada zbyt dobrze – wyjaśniłem nerwowo. Nie zamierzałem ukrywać, że słowa Doris zasiały we mnie ziarnko niepewności. Rafał nie odpowiadał tak długo, że już miałem wrażenie, że nie zamierzał odnieść się do tego w żaden sposób.
– Wiesz co, myślę, że powinieneś sobie trochę wyprostować priorytety – oświadczył w końcu, a ja zamrugałem, czując się mimowolnie urażony. Co to w ogóle miało znaczyć? – Wiesz, kto bez przerwy mnie kompromitował i psuł moją reputację? – zapytał wyzywająco, po czym sam sobie odpowiedział: – Tomek. Za każdym razem, kiedy na imprezach branżowych upijał się prawie do nieprzytomności, robił z siebie teatrzyk i klepał asystentów po tyłkach. To było kompromitujące. Ale ja go znałem i wiedziałem, jaki jest. I nadal go kochałem. Dlatego ostatecznie liczyło się dla mnie to, żeby wrócił bezpiecznie do domu i nic sobie przy tym nie zrobił. To było moim priorytetem, a nie to, co ludzie o nas gadali – powiedział dobitnie. Przełknąłem ślinę, myśląc o tym, że ten facet był po prostu niemożliwy. On był zupełnie nie z tej ziemi. – A teraz ty jesteś priorytetem – dodał spokojnie. Uśmiechnąłem się do siebie na te słowa, a dopiero po chwili dotarło do mnie, co się za nimi kryło. Skoro Tomek był jego priorytetem, ponieważ go kochał, a teraz twierdził, że ja byłem jego priorytetem, czy to oznaczało, że teraz kochał… mnie? Poczułem, jak telefon drży przy moim uchu i zdałem sobie sprawę z tego, że to moja ręka drżała. Przełknąłem ślinę, miałem nadzieję, że niezbyt głośno. Niemal słyszałem dudnienie własnego serca.
– Okej – zgodziłem się gwałtownie. – Okej, zróbmy to. Pieprzyć innych ludzi – dodałem, czując nagły zastrzyk pewności siebie. Nad czym ja się w ogóle zastanawiałem? Rafał chciał ze mną być. Prawie powiedział mi, że mnie kochał, na litość boską. Co mnie obchodziło gadanie jakichś ludzi?
– To właśnie chciałem usłyszeć – powiedział zadowolonym z siebie tonem. Miałem wrażenie, jakby atmosfera momentalnie się oczyściła, kiedy dodał lekko: – Chcesz jeszcze dzisiaj przyjechać?
– Wiesz co, jestem… jestem wykończony – wyznałem niechętnie. Trochę nawet chciałem go zobaczyć teraz, kiedy wszystko było już między nami w porządku, ale… no właśnie. Humor Rafała natychmiastowo się poprawił, ponieważ powiedziałem mu to, co chciał usłyszeć. Może robiłem z igły widły, ale coś mi podpowiadało, że lepiej będzie, jeśli tę noc spędzimy oddzielnie. – Jestem u Marcela – poinformowałem go jednak, uznając, że nie było żadnego powodu, dla którego miałbym to przed nim ukrywać. – Po prostu… spróbuję się tu spokojnie wyspać, żeby mieć jutro siłę dalej się z tym wszystkim mierzyć – dodałem zmęczonym głosem. Rafał przez chwilę milczał.
– Okej. To zostań tam i odpocznij – zgodził się. Nie brzmiał, jakby był zły, a ja i tak zacząłem się zastanawiać, czy po prostu dobrze tego nie ukrywał. Chyba zaczynałem mieć paranoję. – Widzimy się rano w pracy? – zapytał. Usłyszałem, jak ziewnął i uniosłem nieznacznie brwi.
– Ja będę tam o dziesiątej. Zdefiniuj swoje rano – odparłem zaczepnie, bo nie pamiętałem, żeby kiedykolwiek pojawił się w biurze wcześniej niż w południe.
– Mogę też być o dziesiątej – zaproponował natychmiast. Zmarszczyłem brwi. Kimże ja byłem, żeby mówić prezesowi, na którą ma przychodzić do pracy? No, chyba że pytał mnie o to, czy chciałem, żeby też tam był, żeby było mi… bo ja wiem, raźniej? Jeśli tak, to pewnie. Zawsze lubiłem, kiedy był w pobliżu.
– No dobra, to bądź – rzuciłem, wzruszając ramionami. Nie miałem najmniejszego pojęcia, czego powinienem się spodziewać po jutrzejszym dniu.
– Okej. To będę – powiedział cicho. Jakoś tak zrobiło mi się cieplej na sercu i uśmiechnąłem się do siebie. Nigdy nie udawało mi się uchwycić, ująć w słowa czy zdefiniować tego, co w Rafale tak bardzo mnie rozczulało, ale właśnie po raz kolejny to poczułem. Chyba dobrze interpretowałem nastrój, bo po chwili znowu się odezwał, brzmiąc wyjątkowo niepewnie jak na siebie: – Słuchaj, Kacper… wszystko będzie dobrze, okej? Obiecuję ci to. – Tak banalne słowa w jego ustach brzmiały niezręcznie i wręcz niewłaściwie, ale i tak natychmiast podniosły mnie na duchu.
– Wiem – odparłem cicho. Wiedziałem, że będzie dobrze, ale nadal miło było to usłyszeć.
– Dobra, to kończę. Idź spać – polecił. Przewróciłem oczami z uśmiechem.
– Okej – wymamrotałem, nagle jak na zawołanie robiąc się senny. – Pa.
– Pa – mruknął Rafał, brzmiąc na równie wykończonego. Przymknąłem oczy, nadal słysząc jego równomierny oddech. Nie chciało mi się nawet odsuwać telefonu od ucha i naciskać czerwonej słuchawki. Jemu najwyraźniej też nie.
– Nie rozłączyłeś się – zauważyłem leniwie. Parsknął słabym śmiechem.
– Ty też nie – odparł odkrywczo. Nie, nie zrobiłem tego i wcale nie miałem na to ochoty. Z jakiegoś powodu mimo mrozu bardzo przyjemnie mi się tutaj siedziało i z zamkniętymi oczami słuchało jego głosu.
– Rozłącz się pierwszy – poprosiłem marudnie.
– Serio, Kacper? – zakpił. Wyszczerzyłem zęby.
– Co, nie jesteśmy jedną z tych par? – zapytałem niewinnie.
– Absolutnie nie – odparł natychmiast, brzmiąc na zdegustowanego. Zachichotałem.
– Czy ja wiem. Jesteśmy całkiem słodcy – zauważyłem z zastanowieniem, uśmiechając się złośliwie. – Ty jesteś słodki – poprawiłem się nieśmiało, nie wierząc, że właśnie nazwałem prezesa Elemental Pictures słodkim. On chyba też nie wierzył i zabrakło mu słów, bo przez dłuższą chwilę nie odpowiadał.
– Właśnie na to pracowałem przez całe życie, żeby zostać określony jako „słodki” – skwitował oschle. – Miałeś rację, wystarczy dać ci chwilę, a kompletnie zrujnujesz moją reputację – dodał zgryźliwie.
– Nie ma nic złego w byciu słodkim. Po prostu się z tym pogódź – poradziłem mu uczynnie.
– Rozłączam się – poinformował mnie poirytowanym tonem. Przez chwilę panowała cisza. Nadal słyszałem w telefonie jego oddech. – Rozłącz się pierwszy – powiedział w końcu. Zaśmiałem się jeszcze głośniej.
– Nie, ty się rozłącz – odparowałem, ciągnąc tę absurdalną rozmowę, ale usłyszałem za swoimi plecami parsknięcie. Obróciłem się przez ramię, spoglądając spode łba na Marcela stojącego w drzwiach balkonowych i duszącego się ze śmiechu.
– Jezu, po prostu się rozłączcie – mruknął, przewracając oczami z rozbawieniem.
– Kończę, kotek – zapowiedziałem, nie będąc w stanie przestać uśmiechać się do siebie. Jakaś ta miłość była dziwna, że nic się w zasadzie nie stało, a ja czułem się, jakbym fruwał gdzieś w chmurach. – Rozłączam się.
– Tak zrób – polecił cicho Rafał. – Pozdrów Marcela – dodał. Najwyraźniej usłyszał w tle jego głos.
– Okej. Do jutra – rzuciłem. W momencie, w którym nacisnąłem czerwoną słuchawkę, Marcel zaczął pokazowo udawać, że wymiotuje.
– Jesteście obrzydliwi – ocenił pogodnie, podchodząc bliżej. – Domyślam się, że wszystko dobrze? – dodał z uśmiechem, siadając obok mnie na ławce. Schowałem telefon do kieszeni. Aż cały wibrowałem, żeby komuś o tym powiedzieć. Podkuliłem nogi pod siebie i spojrzałem na niego ukradkiem.
– Wydaje mi się, że Rafał powiedział mi, że mnie kocha – wyznałem, szczerząc głupkowato zęby.
– Wydaje ci się? – powtórzył sceptycznie Marcel, siadając w ten sam sposób co ja.
– No nie powiedział tego wprost – przyznałem uczciwie. – Bardziej zasugerował. W bardzo… zawoalowany sposób.
– Jaki? – zapytał, marszcząc brwi.
– Powiedział, że kochał swojego byłego – wypaliłem, a Marcel zamrugał, wyglądając, jakby nagle zwątpił w mój rozsądek. – I wtedy, kiedy go kochał, on był dla niego priorytetem. A teraz ja jestem jego priorytetem – powiedziałem, obserwując jego reakcję. Przez chwilę wyglądał, jakby intensywnie to analizował.
– Sprytne – stwierdził w końcu z aprobatą. – Faktycznie coś w tym jest.
– Prawda? – upewniłem się z zadowoleniem. Czyli nie wymyśliłem sobie tego, gdzieś za tymi słowami naprawdę kryło się subtelne wyznanie. Zupełnie nagle cała ta sytuacja przestała wydawać mi się taka trudna. Wręcz przeciwnie. Jeśli ja kochałem Rafała, a Rafał kochał mnie, to życie jeszcze nigdy nie było łatwiejsze. Zaśmiałem się absurdalnie do siebie, czując się lżej niż kiedykolwiek wcześniej. Marcel pokręcił głową z rezygnacją.
– Nie znoszę zakochanych ludzi – stwierdził z niesmakiem.


***


– Możemy zgasić światło? – zapytałem cicho. To nie był jeden z tych snów, w których wiemy, że śnimy. Byłem stuprocentowo przekonany, że znajdowałem się właśnie pod Rafałem, który za chwilę miał mnie po raz pierwszy przelecieć. Był spokojny i metodyczny. Cały czas coś robił, wyjmował prezerwatywę z szuflady, zakładał ją na siebie, głaskał mnie po twarzy, całował mnie w ramię, oddychał głęboko, dotykał mnie między pośladkami. Wydawał się wiedzieć, co robił. Ja tylko leżałem i się trząsłem, nie wiem, czy bardziej ze strachu, czy ze zniecierpliwienia.
– Nie lubisz kochać się przy zapalonym świetle? – zapytał. Jego głos zabrzmiał głośno i wyraźnie. Zmrużyłem oczy.
– Przypominam ci, że… – zacząłem oschle.
– Tak, wiem, że jesteś prawiczkiem – mruknął z rozbawieniem. Jeśli robił sobie ze mnie jaja to byłem gotów wstać, trzepnąć go przez łeb i wlepić mu dożywotni zakaz wstępu między moje nogi. Tak bardzo byłem zdenerwowany. – Nadal nie rozumiem, jak to jest możliwe – dodał lekko. Nie byłem pewien, czy to miał być komplement, czy pocieszenie, ale zadziałało jako jedno i drugie. Poczułem, że zaczynam się relaksować. Rafał wstał, przeszedł przez pokój i zgasił światło. Nagle zrobiło się jakoś tak… intymniej. Bardziej tajemniczo. Niby wiedziałem już, jak wyglądał nago, ale kiedy z powrotem do mnie podszedł, nie potrafiłem sobie przypomnieć. Zarys jego ramion złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie. Pochylił się nade mną, wyczułem w tym geście jakieś wyczekiwanie, jakby szykował się do skoku. Chciałem jeszcze go o coś poprosić, żeby był ostrożny czy coś, ale rozproszyło mnie jego spojrzenie i nie zdołałem nic z siebie wydusić. Jego oczy błyszczały jak oczy kota. Gdyby Quentin tu był, gdyby nie zamknął go wcześniej w pokoju, jego oczy tak samo by błyszczały. W tej ciemności wydawały się o wiele jaśniejsze niż zwykle, choć przecież wiedziałem, że tak naprawdę nie były aż tak jasne. Poczułem, jak główka jego penisa naciska delikatnie na moje wejście. Była śliska, wszystko było śliskie. Przymknąłem oczy, starając się spokojnie oddychać. Nie wiem, dlaczego aż tak się bałem, chyba trochę to wszystko wyolbrzymiałem. To nie było tak, że nigdy niczego tam sobie nie wkładałem. Kiedy byłem sam, nie ograniczałem w żaden sposób swojego gejostwa. Raczej nie byłem typem, który wstydził się czegokolwiek przed samym sobą. Lubiłem się tam dotykać. Jak się okazało, jeszcze bardziej lubiłem, kiedy Rafał mnie tam dotykał.
Zrób to wreszcie, pomyślałem.
– Ćśś – mruknął. Tylko dzięki temu domyśliłem się, że powiedziałem to na głos. W momencie, w którym zaczął we mnie wchodzić, błądził ustami po mojej szyi, a ja nabrałem głęboko powietrza i zacisnąłem powieki. Poczułem pod nimi łzy. Z trudem powstrzymałem instynkt, żeby wyrzucić go stamtąd i zacisnąć uda. – Ćśś – powtórzył. Miałem ochotę powiedzieć mu, żeby wypchał się ze swoim uciszaniem.
– No rusz się – poleciłem nagląco wbrew instynktowi. Wbrew instynktowi rozsunąłem szerzej nogi i odchyliłem głowę do tyłu. Coś w tym rozrywającym bólu było szalenie podniecającego. Nie rozumiałem tego. Może to był tylko konstrukt społeczny, że wiedziałem, że byłem gejem, w związku z czym powinno mnie to podniecać, bo inaczej, dlaczego miałoby? To był bardzo, bardzo dobry rodzaj bólu. Taki rodzaj, który pozostawia cię głodnym tego bólu do końca życia. Nie znałem zbyt dobrze tego mężczyzny, który wpatrywał się we mnie rozpalonym, nieprzytomnym wzrokiem. Ledwo wiedziałem, komu się oddawałem, ale co do jednego nie miałem wątpliwości. Od tego momentu do niego należałem. Miał mnie na własność i chciałem, żeby nigdy mnie nie wypuszczał.
Otworzyłem powoli oczy. Byłem trochę spocony, bardzo twardy i kompletnie zdezorientowany. Przez chwilę nie mogłem zrozumieć, gdzie podział się Rafał, przecież jeszcze przed chwilą się kochaliśmy, a teraz po prostu zniknął. Poczułem, jak opuszczają mnie resztki senności i zaczęło powoli docierać do mnie, że to był sen. Nie było żadnego rozrywającego pieczenia między nogami, więc to musiał być sen, chociaż mój penis pulsował wyczekująco. Tak samo jak cała reszta mojego organizmu spodziewał się, że za chwilę wydarzy się coś bardzo, bardzo przyjemnego i przeżywał właśnie bolesne rozczarowanie. Westchnąłem z irytacją, obróciłem głowę i zobaczyłem, że nawet nie byłem w łóżku z Rafałem. Nie mogłem obudzić go i zażądać, żeby mnie przeleciał. Normalnie bym to zrobił, ale nie było go tutaj. Był Marcel. Wyglądał na kogoś, kto śpi tak mocno, że nie obudzi go wybuch bomby atomowej.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Byłem tak podniecony, że czułem, że jeśli czegoś nie zrobię to eksploduję. Próbowałem się oszukiwać, że nie zamierzałem masturbować się, leżąc w łóżku z Marcelem, ale moja dłoń zaczęła sama przesuwać się w dół, jakbym nie miał nad nią żadnej kontroli. Szlag by to. Przykryłem się kołdrą po samą szyję i odwróciłem ostentacyjnie wzrok od Marcela. Kiedy moje palce zacisnęły się wokół mojego członka, wyrwało mi się pełne ulgi westchnienie. Przymknąłem oczy, wyobrażając sobie wargi Rafała zaciskające się wokół mnie, a jednocześnie jego penisa wbijającego się we mnie gwałtownie i energicznie, bo w fantazjach wszystko było możliwe i mogło być dwóch Rafałów, jeden robiący mi dobrze z przodu, a drugi z tyłu. Wyobrażałem sobie ten charakterystyczny dźwięk jego bioder uderzających o moje pośladki. Bez zastanowienia polizałem swój palec wskazujący, a potem wsunąłem go w siebie powoli.
Zerknąłem z obawą na Marcela. Nadal spał jak zabity. Przez chwilę pozwoliłem swojemu spojrzeniu błądzić po jego twarzy i przypomniałem sobie młodszego, niewinnego Kacpra, który nie miał jeszcze Rafała, robiącego dokładnie to samo co ja teraz. To było wręcz nudne, że wszystkie moje fantazje zawsze miały jego twarz. Nie przejmowałem się tym nadmiernie, wydawało mi się naturalne, że skoro nie było żadnego realnego faceta, z którym łączyłoby mnie coś seksualnie, to wyobrażałem sobie najbliższą, najmniej obojętną mi osobę. No bo kogo niby miałbym sobie wyobrażać? Brada Pitta?
I teraz to wróciło jak na zawołanie. To musiała być kwestia przyzwyczajenia, jakiegoś głupiego sentymentu, bo nie miałem innego pomysłu, dlaczego miałbym leżeć tutaj, patrząc na jego pogrążoną we śnie twarz i zastanawiając się, jakby to było, gdyby to była jego ręka. Przecież tak naprawdę nawet tego nie chciałem, na litość boską, to była tylko chora ciekawość. Niechętnie przestałem się dotykać, uznając, że jakoś wytrwam do rana, a jutro Rafał się mną zajmie. Zamknąłem oczy, próbując myśleć o spaniu zamiast o swojej desperackiej potrzebie ulżenia sobie. Cholera, seks był fantastyczny, ale czasami mocno utrudniał życie.


***


Chciałem powiedzieć Marcelowi, że nie musiał aż tak bardzo się mną przejmować, ale z drugiej strony to było całkiem miłe, że postanowił odprowadzić mnie do pracy. Miał dzisiaj wolne i spędziliśmy całkiem miły, leniwy poranek. Skoczyłem na dół po jajka, bo jego lodówka jak zawsze świeciła pustkami i zrobiłem omlet, który był prawdopodobnie pierwszym śniadaniem, jakie zjadł od dłuższego czasu. Zdałem sobie sprawę z tego, że stęskniłem się za takimi dniami. Albo raczej stęskniłem się za nim, bo od kiedy zacząłem pracować w Elemental Pictures i umawiać się z Rafałem, widywaliśmy się znacznie rzadziej niż kiedyś. Praktycznie w ogóle nie spędzaliśmy razem czasu tak po prostu, rozmawiając o bzdurach rozwaleni na kanapie. Zawsze spotykaliśmy się na chwilę i po coś. Brakowało mi tego. Brakowało mi go.
Oświadczył zatem, że pojedzie razem ze mną do centrum, chyba chcąc dobitnie zaprezentować, jak bardzo wspierał mnie w trudnej sytuacji, a ja uznałem, że faktycznie łatwiej znosiło się ciekawskie i oceniające spojrzenia, będąc z kimś niż samemu.
– O, a co wy tu robicie? – zapytała Gabi, która wyszła na zewnątrz może minutę po tym, jak stanęliśmy przed budynkiem. – To znaczy wiem, co ty tu robisz – poprawiła się, patrząc na mnie i sugerując w ten sposób, że bardziej miała na myśli Marcela. Ucałowała w policzek najpierw mnie, a potem jego.
– Dostarczam go do pracy – odparł beztrosko Marcel. Uśmiechnąłem się do siebie. Spojrzenia mijających nas ludzi nadal zatrzymywały się na mnie na dłużej niż wydawałoby się to naturalne, ale z jakiegoś powodu nie ruszało mnie to aż tak bardzo, jak jeszcze wczoraj. Być może to była kwestia tego, że stałem z dwójką swoich najlepszych przyjaciół, którzy byli dla mnie czymś w rodzaju żywej tarczy. Dobrze było mieć ich przy sobie w takiej chwili. Czułem się trochę, jakbym właśnie coś odzyskał, choć przecież w żadnym sensie nie straciłem ani Gabi, ani Marcela. Po prostu ostatnio miałem wrażenie, jakby oboje stali się mniej obecni w moim życiu. Praca w znaczący sposób zmieniła dynamikę między nami, a ja miałem wrażenie, że akurat praca w Elemental Pictures kompletnie zmieniła we mnie wszystko i to na wielu płaszczyznach. Potrzebowałem po prostu chwili, żeby przystosować moją przyjaźń z Gabi i z Marcelem do nowych warunków. W końcu cokolwiek by się nie wydarzyło w naszych życiach zawodowych i prywatnych, nic nie było w stanie sprawić, że przestaniemy tworzyć epickie trio.
Tak sobie właśnie nad tym rozmyślałem, przysłuchując się z uśmiechem swoim trajkoczącym coś wesoło przyjaciołom, kiedy uosobienie Elemental Pictures i jednocześnie uosobienie zmian w moim życiu wjechało z rozmachem na parking. Gabi zrobiła odruchowy krok do tyłu, kiedy maska Astona Martina zatrzymała się raptownie niecały metr od nas. Widziałem, jak Marcel przekrzywia głowę, najwyraźniej zauważając, że to nawet nie było miejsce parkingowe. Każdy, kto tutaj pracował, wiedział, że prezes nie musiał stosować się do żadnych linii, po prostu stawał gdziekolwiek. Obserwowaliśmy we trójkę, jak Rafał gasi silnik, zakłada okulary przeciwsłoneczne i otwiera zamaszyście drzwi. Ten to zawsze musiał zrobić wejście.
– Cześć, Gabi – rzucił lekko, zamykając samochód pilotem.
– Dzień dobry, panie prezesie – odpowiedziała odruchowo. Rafał zmierzył ją szybkim spojrzeniem, po czym parsknął śmiechem. Zmrużyłem oczy, bo to nie było zbyt miłe, ale nawet na mnie nie spojrzał, tylko podszedł prosto do Marcela, który przyglądał mu się bacznie. Nigdy wcześniej go nie widział, ale pokazywałem mu zdjęcia. Wiedział, jak wyglądał. – Cześć. Rafał – przedstawił się, wyciągając rękę. Marcel chyba się tego nie spodziewał, ale nie dał po sobie nic poznać i grzecznie uścisnął jego dłoń.
– Cześć. Marcel – odparł, patrząc na niego ze znacznie większym zaciekawieniem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że Marcel tutaj nie pracował i że przynajmniej on będzie znał Rafała wyłącznie jako mojego chłopaka, na całkowicie prywatnej stopie. To była dziwna myśl.
– Nie sądziłem, że naprawdę zdołasz się tu pojawić o tej godzinie – skomentowałem niewinnie, czując się trochę zignorowany. Rafał obrócił się i w końcu na mnie spojrzał.
– W ogóle we mnie nie wierzysz – mruknął zawiedzionym tonem. Zanim zdążyłem zorientować się, co zamierzał zrobić, złapał mnie za podbródek, uniósł go do góry i pocałował mnie krótko w usta. Zesztywniałem z zaskoczenia, jeszcze bardziej kiedy oplótł ramieniem moją szyję i jakby nigdy nic sięgnął do kieszeni po papierosy.
– Co ty odwalasz? – szepnąłem z rozbawieniem, spoglądając najpierw na Gabi, która miała na twarzy nieco oszołomiony uśmiech, a potem na Marcela, którego brwi były uniesione do połowy czoła. Już praca pracą, ale byliśmy na środku ulicy, do cholery.
– Rozwiewam wątpliwości – odparł z rozkojarzeniem. – Chcesz? – dodał, unosząc pytająco paczkę. Pokiwałem powoli głową, nadal nie do końca wierząc, że to się naprawdę działo. Rafał wyjął dwa cienkie papierosy, włożył sobie oba do ust i odpalił jednocześnie, po czym podał mi jednego. Dopiero wtedy wyciągnął paczkę w kierunku Gabi, która poczęstowała się po sekundowym zawahaniu, a potem Marcela, który natychmiast pokręcił głową.
– Dyskrecja to nie jest twoje drugie imię, co? – zapytałem zaczepnie głównie po to, żeby nie zapadła niezręczna cisza.
– Dyskrecja jest przereklamowana – odparł beztrosko. Parsknąłem nieco nerwowym śmiechem, próbując udawać, że nie dostrzegałem zszokowanych spojrzeń, ilekroć któryś z pracowników wchodził do biura. Nie minął nas nikt, kogo znałbym lepiej niż z widzenia. Każdy bez wyjątku witał się grzecznie z Rafałem, gapiąc się przy tym prosto na mnie. Najwyraźniej prezes był ciekawym zjawiskiem, ale znacznie ciekawszym zjawiskiem był chłopak, którego obejmował. Żegnaj, anonimowości. – Gabi, o której ci ludzie z Outsetu mają przyjść? – zapytał Rafał konwersacyjnym tonem.
– O szesnastej – odpowiedziała natychmiast. – Idziemy na całe zebranie czy tylko je pan otworzy? – dodała, doskonale znając jego metody działania. Urywał się ze wszystkich spotkań, o ile tylko czuł, że jego obecność nie była absolutnie konieczna. Rafał skrzywił się z zastanowieniem.
– Wypadałoby zostać – powiedział niechętnie.
– Tylko nie wiem, czy skończy się do szóstej i czy zdąży pan na kolację – zauważyła niepewnie. Rafał zmarszczył brwi.
– Jaką kolację? – zapytał z konsternacją.
– No z tą dyrektorką z TVN-u – wyjaśniła Gabi. – Anną… Jagielską? – dodała pytająco. Czoło Rafała zmarszczyło się jeszcze bardziej.
– A czemu ja jem dzisiaj kolację z Anką? – zapytał głupio.
– Umawialiście się ze trzy tygodnie temu – poinformowała go. – Chodzi o jakiś program o metamorfozach. Miała pana przekonać, żebyśmy my go robili. Kolacją – dodała, wzruszając ramionami.
– Ale ona nie musi mnie przekonywać, oczywiście, że będziemy go robić. Takie rzeczy się zawsze przyjmują – odparł, machając bagatelizująco ręką. – Odwołaj ją – polecił. Gabi przygryzła wargę, wyglądając na rozdartą.
– Potwierdziłam ją wczoraj – przyznała ze skruchą. – Mówiła coś o jakimś zakładzie i o tym, że wisi panu dwie butelki szampana – dodała. Odsunąłem się nieznacznie, żeby spojrzeć na niego podejrzliwie. Westchnął cicho.
– Dobra, zostawmy to – zdecydował w końcu. – Gdzie to ma być?
– W Atelier Amaro – odparła.
– O szóstej? – upewnił się. Pokiwała głową. – Okej, zrobimy tak. Pójdziemy na spotkanie i posiedzę na nim do piątej. Zostaniesz tam w moim imieniu i powiesz mi, co ustalili?
– Oczywiście – zgodziła się natychmiast Gabi.
– Gdyby nie skończyło się do szóstej to po prostu powiedz, że musisz wyjść, nie siedź tam do usranej śmierci – poradził. Uśmiechnęła się, a on spojrzał na mnie z rozkojarzeniem. – Odstawisz mój samochód do domu jak skończysz pracę? – zapytał. Uniosłem sceptycznie brwi.
– Powiedziałeś, że mnie zamordujesz, jeśli go rozbiję – przypomniałem mu.
– W takim razie proszę, nie rozbijaj go – odparł z rozbawieniem. Spojrzałem na Astona Martina i uśmiechnąłem się do siebie. Wyglądało na to, że dzisiaj będę się woził po mieście. Rafał podszedł do kosza, żeby wyrzucić peta. – Idziemy? – rzucił, patrząc na mnie wyczekująco. Bez zastanowienia sam zgasiłem papierosa.
– Co robimy? – zapytałem cicho. Kącik jego ust uniósł się w nieco szatański sposób.
– Przedstawienie – odparł lekko, unosząc sugestywnie brwi. Tego się obawiałem. Pokiwałem głową i pozwoliłem mu złapać się za rękę.
– Dobra, lecę – powiedział Marcel, który przez cały czas przysłuchiwał nam się w milczeniu, wyglądając, jakby analizował. Wydawało mi się, że zerknął na mnie w nieco znaczący sposób, ale nie wiedziałem, jak powinienem interpretować to spojrzenie. – Miło było poznać – dodał, kierując te słowa do Rafała, który skinął głową, sugerując, że jemu też.
– Dzięki, stary – rzuciłem, mając na myśli zarówno odprowadzenie mnie do pracy, jak i wczorajszą sesję terapeutyczną. Machnął bagatelizująco ręką i oddalił się w stronę metra, a Rafał otworzył drzwi do firmy, przepuszczając mnie i Gabi przodem.
– Poczekaj chwilę, okej? – mruknął, kiedy znaleźliśmy się w przedsionku. Spojrzałem na niego pytająco, a Gabi odwróciła się przez ramię i pokazała nam gestem, że wraca do pracy. Zostaliśmy sami, chociaż była akurat godzina, kiedy wszyscy się zbierali, więc pewnie nie na długo. Rafał obrócił się tak, żeby stać do mnie całkowicie przodem. – Chciałem dać ci go w innych okolicznościach, ale to aż się prosi – wyznał, uśmiechając się ukradkiem, a ja natychmiast przypomniałem sobie jego wczorajsze słowa. O rany, on naprawdę zamierzał to zrobić. No cóż, rozwiewamy wątpliwości i robimy przedstawienie, sam to powiedział.
– Naprawdę kupiłeś mi… – zacząłem sceptycznie, ale wyczarował znikąd pudełko, które wręczył mi, wyglądając na irytująco zadowolonego z siebie. Przewróciłem dla zasady oczami, otwierając je posłusznie. Moje usta uchyliły się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. No okej, to była zdecydowanie ładna rzecz. Kompletnie nie znałem się na zegarkach, ale był bardzo klasyczny, a jednocześnie nie zbyt elegancki, można było go spokojnie nosić do skórzanej kurtki, do dżinsów… do wszystkiego. Uniosłem na Rafała zaskoczony wzrok.
– Podoba ci się? – zapytał niecierpliwie, wyglądając jednak na nieco zaniepokojonego, chociaż dosyć dobrze to ukrywał. Pokiwałem głową, nie mogąc za bardzo nic z siebie wydusić. Idea Rafała obdarowującego mnie drogimi rzeczami sprawiała, że czułem się odrobinę niezręcznie, a jednak cholernie miło dostawało się takie prezenty. Najmilsze w tym wszystkim było chyba to jego podekscytowanie i wyczekiwanie, aż zobaczę. To było cholernie słodkie. – To zakładaj – ponaglił mnie. Zachichotałem, pozwalając mu zapiąć go wokół mojego nadgarstka. Uśmiechnąłem się, spuszczając nieśmiało wzrok.
– Dziękuję – wymamrotałem. – Nie musisz dawać mi drogich prezentów, wiesz? – dodałem poważnie, bo tak bardzo podobała mi się nowa rzecz na mojej ręce, że aż czułem się winny z tego powodu.
– A mogę? – zapytał z nadzieją. Parsknąłem śmiechem, przewracając oczami z rozbawieniem.
– Czasami – podkreśliłem łaskawie, z powrotem unosząc wzrok i nie mogąc powstrzymać rozciągającego moje usta gigantycznego uśmiechu. – Jest piękny. Dzięki – powtórzyłem, po czym złapałem obiema dłońmi jego policzki, pochyliłem się i pocałowałem go powoli. W tym momencie kompletnie nie obchodziło mnie to, że byliśmy w cholernym przedsionku i zobaczy nas każda osoba, która będzie wchodzić lub wychodzić z tej firmy. Poczułem, jak Rafał uśmiecha się przy moich ustach. W końcu oderwaliśmy się od siebie, a on zmrużył oczy i po raz kolejny sięgnął do kieszeni.
– Bo potem zapomnę – wyjaśnił, po czym wręczył mi kluczyki do swojego samochodu. – Dowód rejestracyjny jest w schowku. Pilot do bramy też – dodał.
– Spróbuję nie zrobić mu krzywdy. I za bardzo się nie lansować – obiecałem uroczyście, unosząc je demonstracyjnie, ale zmarszczyłem brwi, kiedy wcisnął mi w ręce coś jeszcze.
– Poczekasz na mnie w domu? Nie będę długo na tej kolacji – powiedział, uśmiechając się ukradkiem. Zamrugałem, wpatrując się otępiale w pęk kluczy w swojej dłoni. – Nakarmisz od razu Quentina? – zapytał jakby nigdy nic. Uniosłem wzrok i pokiwałem głową. Tutaj nie potrzeba było słów. Wydawało mi się, że nie chciał robić z tego jakiegoś wielkiego wydarzenia i ja też wolałem tego uniknąć. Ledwo zdążyłem pochować wszystko do kieszeni, a on już otworzył drzwi, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Ostatecznie nie było żadnego przedstawienia. Weszliśmy do recepcji ramię w ramię, nasze palce były splecione. Powstrzymałem pierwszy odruch spojrzenia na swoje buty, przeskanowałem pomieszczenie wzrokiem, na moment zatrzymując się na Olce, która gapiła się na nas z otwartymi ustami. Obok niej siedziała Harmony, która prowadziła dzisiaj przesłuchania i prawdopodobnie czekała na mnie. Jej wzrok też był w nas utkwiony, chociaż wyglądała bardziej na zaintrygowaną. Parę osób spoza firmy, które załatwiały tutaj jakieś sprawy, zerknęło na nas z zaciekawieniem chyba bardziej spowodowanym pojawieniem się dwóch facetów trzymających się za ręce niż czymkolwiek innym. Rafał wydawał się nie przejmować nikim z obecnych, patrzył prosto na mnie.
– Ile masz jeszcze czasu? – zapytał lekko. Zamrugałem z rozkojarzeniem, bo w zasadzie to nie miałem pojęcia. Nie miałem odruchu spoglądania na zegarek, bo nigdy go nie nosiłem, dlatego zajęło mi parę sekund, zanim zdałem sobie sprawę z tego, że w zasadzie to cudo nie było tylko ładne, ale przydawało się też do sprawdzania godziny. Uniosłem rękę, żeby zrobić to po raz pierwszy.
– Zero – odpowiedziała za mnie Harmony, wychodząc zza recepcji. – Sorry, Rafał, zabieram ci go – dodała, łapiąc mnie drapieżnie za ramiona. Spojrzałem na niego przepraszająco. Sam zaczynałem się dobrze bawić.
– Wejdę do ciebie, jak będę miał wolną chwilę, okej? – mruknąłem, po czym pochyliłem się i pocałowałem go w pokryty zarostem policzek. Od kiedy powiedziałem mu, że wyglądał tak o wiele lepiej niż kiedy był gładki, golił się znacznie rzadziej i mniej chętnie. Rzuciłem mu jeszcze ostatni uśmiech, który odwzajemnił porozumiewawczo, po czym pozwoliłem Harmony zaciągnąć się do studia.
Po tych wszystkich zmartwieniach, które towarzyszyły mi, od kiedy dobę temu dowiedziałem się, że nasz sekret wyszedł na jaw, teraz czułem się niesamowicie lekko. Jasne, Harmony trochę mi dokuczała i musieliśmy przejść przez zestaw standardowych pytań. Jak długo to trwało? Czy znaliśmy się wcześniej? Jak to się, do cholery, stało? Nie odpowiedziałem wprost na żadne z nich. To była nasza sprawa i nie wszystko musiało krążyć wśród pracowników.
Chyba dopiero w połowie dnia sytuacja zaczęła do mnie w pełni docierać. Ja i Rafał byliśmy razem. Oficjalnie. Wszyscy wiedzieli. Kochaliśmy się, byliśmy razem, miałem klucze do jego mieszkania i będę tam na niego czekał dzisiaj wieczorem. Nakarmię jego kota, a potem mu coś ugotuję, chociaż nie wiem po co, skoro będzie wracał z kolacji. Może po prostu zrobię pesto. Pesto zawsze się przydaje. W tym momencie kochałem swoje życie i ledwo wierzyłem, że jeszcze wczoraj miałem ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Wstąpiła we mnie jakaś nowa, nieznana mi dotąd energia. Aż się cieszyłem, kiedy miałem okazję wyjść ze studia, bo Rafał dzisiaj wyjątkowo dużo biegał po biurze i łatwo było na niego wpaść, a za każdym razem, kiedy migaliśmy sobie na korytarzu, rzucał jakiś zabawny komentarz, zatrzymywał się, żeby pogłaskać mnie po ramieniu albo przynajmniej puszczał mi oczko, a ludziom wokół opadały szczęki. Miałem wrażenie, że doskonale się przy tym bawił. Mi nadal serce podskakiwało z nerwów za każdym razem, kiedy w jakikolwiek sposób pokazywał publicznie, że coś nas łączy, choć jednocześnie było w tym coś cholernie satysfakcjonującego i mówiącego wszystkim wokół „wypchajcie się”.
Chwilę po drugiej napisał mi sms-a z pytaniem, co chciałbym zjeść, a ja bez zastanowienia odpisałem mu, że dziś był dzień meksykańskiego żarcia. Jeszcze chyba nigdy nie było mi tak spieszno, żeby pójść na przerwę na lunch. Ostatnia osoba nie zdążyła wyjść ze studia, a ja już wspinałem się po schodach i pukałem, po czym nie czekając na odpowiedź otworzyłem drzwi z matowego szkła.
– Chodź, lisku – powiedział, wstając. Uśmiechnąłem się zarówno na jego widok, jak i na widok czekającej na mnie enchilady. Podszedłem do niego. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłem, tylko owinąłem jego szyję ramionami i zaatakowałem jego wargi, od razu bezpardonowo wpychając między nie język. Jeśli był zaskoczony to jedynie przez ułamek sekundy, szybko się otrząsnął. Warknął cicho z głębi gardła i złapał mnie w pasie, odwzajemniając pocałunek równie żarliwie. Po chwili jego dłonie przeniosły się na moje pośladki i zacisnęły się na nich zaborczo. Wygiąłem się w jego kierunku, ocierając o siebie rozpaczliwie nasze biodra. Publiczność publicznością, ale w końcu byliśmy sami, a mój dzisiejszy nocny problem był nadal nierozwiązany. Oderwałem się od jego ust, żeby nabrać powietrza i poczułem, jak w głowie zaczyna mi się nieco rozjaśniać. Nie no, choćbym był nie wiem jak nakręcony, nie mogliśmy zrobić tego w biurze w środku dnia. Gdyby ktokolwiek nas przyłapał, to dopiero dałoby nam rozgłos. Rafał chyba wyczuł, że mój entuzjazm nieznacznie opadł, bo wyrwało mu się zawiedzione westchnięcie i puścił mnie niechętnie. Uniosłem na niego wzrok. Jego oczy były tak samo rozpalone jak w moim śnie i kryła się w nich jakaś obietnica. Mówiły „wieczorem”, a ja bez zastanowienia odpowiedziałem spojrzeniem „tak”.
– Z jakiej to było okazji? – szepnął z rozbawieniem, stykając nasze czoła. Przez chwilę się zastanawiałem, aż w końcu spojrzałem ostentacyjnie na zegarek.
– Z okazji tego, że jest piętnasta piętnaście – odpowiedziałem jakby nigdy nic. Rafał zaśmiał się cicho, po czym chyba dotarło do niego, że skoro była ta godzina, to nie zostało nam wiele czasu na wspólny lunch, zanim będzie musiał pójść na spotkanie, bo odwrócił się i zaczął wyciągać jedzenie z pojemników. Miałem wrażenie, że kupił po trochu wszystkiego, co meksykańskie.
– I jak się dzisiaj bawisz? – zapytał konwersacyjnym tonem. Zrzuciłem buty i rozłożyłem się na kanapie.
– No niech ci będzie, to jest całkiem zabawne – przyznałem zdawkowo. Rafał uśmiechnął się do mnie z wyższością.
– Ha! Mówiłem – rzucił, siadając obok mnie. Przewróciłem oczami.
– Serio, będziesz mi tu teraz wyskakiwał z „a nie mówiłem?”? – zamarudziłem, przyjmując od niego sztućce, po czym odkroiłem kawałek swojej enchilady i wrzuciłem mu bez pytania na talerz.
– Wszystko, co robię, robię po to, żeby móc później powiedzieć „a nie mówiłem?” – poinformował mnie spokojnie. Zacząłem chichotać z pełnymi ustami. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. – Czyli co, jednak nie rzucasz pracy? – zapytał po chwili z cieniem złośliwości w głosie. Spojrzałem na niego spode łba.
– Nie wiem, rozważam – skłamałem wyniośle. – Wiesz, człowiek nigdy nie powinien przestać rozglądać się za lepszą pracą. Mamy w końcu rynek pracownika, trzeba znać swoją wartość i nie można się ograniczać – dodałem niewinnie, chcąc zetrzeć z jego twarzy ten głupawy, wszechwiedzący uśmieszek, a wiedziałem, że to był najszybszy sposób.
– Lepszej pracy? – powtórzył z urazą, a ja pomyślałem, że żarty żartami, ale chyba naprawdę miał lekki kompleks na tym punkcie. Rafał nie musiał być najfajniejszym szefem na świecie i nikt o zdrowych zmysłach by go o to nie posądził, ale lubił myśleć, że był najlepszym pracodawcą, a jego pracownicy nie mieli żadnych powodów do narzekań. Wyszczerzyłem zęby, żeby pokazać mu, że żartowałem. – Nie rób tego – poradził, zamiast we mnie wpatrując się w swój talerz. Spojrzałem na niego pytająco, bo tym razem zabrzmiał poważnie. – Ponieważ jeśli odejdziesz, nie będziesz mógł pracować przy „Kręgach” – odpowiedział spokojnie na moje niezadane pytanie. Zmarszczyłem brwi.  
– To jest twój argument? – zakpiłem, nie mając pojęcia, do czego właściwie zmierzał. – Tylko kręcę castingi. Niedługo zaczną się nagrania i nie będę już miał z tym do czynienia – dodałem obojętnie, czując gwałtowne uczucie zawodu, bo zdążyłem przywiązać się do tego serialu i do scenariusza, a wiedziałem, że lada moment zostanę całkowicie odsunięty. Fajnie byłoby współtworzyć coś tak dobrego, mającego potencjał do zmienienia oblicza polskiego małego ekranu, a przynajmniej zapisania się w historii telewizji. No cóż, na wszystko przyjdzie czas.
– Kto wie. Biorąc pod uwagę, że na dniach dostaniesz propozycję zostania operatorem, a Tamara już wie, że ma cię grzecznie wypuścić ze studia i znaleźć kogoś nowego… – powiedział gładko, po czym urwał sugestywnie. Zamrugałem, początkowo nie rozumiejąc tego, co do mnie mówił.
– Zaraz, co? – zapytałem głupio, czując, jak moje serce zaczyna bić nieco szybciej.
– Szymon przyszedł do mnie i zapytał, jakie masz doświadczenie i czy jesteś tak dobry, jak mu się wydaje. Wysłałem mu twoje demo i powiedziałem, że jeśli ma trochę oleju w głowie, to żeby cię brał od ręki – wyjaśnił, nadal na mnie nie patrząc, ja za to gapiłem się na niego z niedowierzaniem, myśląc, że to musiał być jakiś żart. Przecież on nie mógł… nie mógł, prawda?
– Chyba żartujesz – rzuciłem oszołomionym tonem, w pełni werbalizując swoje myśli. Rafał w końcu przestał grzebać w swoim talerzu i spojrzał na mnie, unosząc wyzywająco brew. Zacząłem zastanawiać się intensywnie. To była chyba najgorsza rzecz, jaką obecnie mógłbym zrobić. – Daj spokój, wiesz, jak to będzie wyglądać? – wyrwało mi się bez zastanowienia. Rafał zmierzył mnie beznamiętnym spojrzeniem.
– Wychodzę – oznajmił, podnosząc się ostentacyjnie i odstawiając talerz.
– Nie no, czekaj – rzuciłem, łapiąc go za rękaw. Cholera, dlaczego on zawsze musiał wszystko… po swojemu? – No przecież wiesz, o co mi chodzi – żachnąłem się, naprawdę desperacko chcąc, żeby zrozumiał, bo nie uważałem, żeby moja postawa była nierozsądna. – Wychodzi na jaw, że ze sobą sypiamy, a parę dni później awansuję na dosyć poważne stanowisko przy tworzeniu ogromnej, prestiżowej produkcji? – zapytałem sceptycznie. – No nie próbuj mi wmówić, że to nie wygląda źle – dodałem z przekonaniem. Rafał przez chwilę nie odrywał ode mnie wzroku, po czym w końcu z powrotem usiadł i jakby nigdy nic zaczął dalej jeść.
– No tak, przecież musisz dbać o swoją przeciętność – zakpił, a ja zacisnąłem wargi z irytacją. – Jeśli to cię pocieszy, Kacper, gdybyśmy byli w tej samej sytuacji, ty i ja, a ja wiedziałbym, że jesteś podrzędnym kamerzystą i raczej nic więcej z ciebie nie będzie, nigdy bym tego nie zaproponował – oświadczył. Nie brzmiał na zadowolonego, w zasadzie to zaczynał brzmieć na wkurwionego, a ja bardzo nie chciałem znowu się z nim kłócić. To było miłe, co powiedział, ale nie miałem wątpliwości, że nikt nie pomyśli o tym w ten sposób. – A ja jako szef tej firmy nie mam żadnego interesu w trzymaniu dobrych ludzi na średnich stanowiskach, które po krótkim przeszkoleniu może zajmować każdy. Ty się tam marnujesz, Kacper. Bo nie jesteś przeciętny – oświadczył spokojnie. Przez chwilę wpatrywałem się w niego, czując się kompletnie rozdarty.
– Skąd wiesz? – zapytałem w końcu cicho. To pewnie było w pewnym sensie łowienie komplementów, ale miałem tysiące małych niepewności, których nie potrafiłem samemu rozwiać. Jasne, radziłem sobie całkiem nieźle za kamerą, ale to już była ogromna rzecz. Jeśli okaże się, że jednak nie byłem aż tak dobry, jak wszystkim się wydawało to wyjdzie na to, że Rafał załatwił mi pracę, a ja nawet temu nie podołałem.
– Ponieważ nie zwróciłbym na ciebie uwagi, gdybyś był przeciętny – odpowiedział bez zastanowienia. Pokręciłem głową z rezygnacją.
– Nie wiem, jak to jest możliwe, że twoje ego mieści się z nami w pokoju – skomentowałem kąśliwie.
– To proste – odparł natychmiast. – Nie potrzeba miejsca na twoje ego, bo ono nie istnieje – wyjaśnił z irytacją. Zamiast być urażony parsknąłem śmiechem, nie mogąc się z nim nie zgodzić. Przygryzłem wargę z zastanowieniem. Tak naprawdę jedna rzecz w tym wszystkim była kluczowa.
– Kiedy Szymon cię o to zapytał? – Bo do tego wszystko się sprowadzało. Cały czas nie mogłem pozbyć się wrażenia, że gdybym nie był tym chłopakiem, z którym Rafał się umawiał, to nic takiego by mnie nie spotkało i nikt nie zwróciłby na mnie najmniejszej uwagi. Ale jeśli reżyser był mną zainteresowany niezależnie od moich powiązań z szefem…
– W zeszłym tygodniu, Kacper – poinformował mnie dobitnie Rafał, wyglądając, jakby doskonale wiedział, co chodziło mi po głowie. Spuściłem wzrok, uśmiechając się do siebie. – Najpierw rozmawiał z Marcinem, a potem przyszedł do mnie, bo to jednak moja produkcja, a ty jesteś moim pracownikiem i powiedział, że chciałby, żebyś stał za kamerą. Powiedziałem mu, że tak, kojarzę, kim jesteś, słyszałem same dobre rzeczy i nie widzę żadnych przeciwwskazań – oświadczył, brzmiąc na niesamowicie zadowolonego z siebie. Parsknąłem śmiechem, przecierając z niedowierzaniem oczy palcami.
– Ciekawe, co myśli teraz – rzuciłem z rozbawieniem. Biedny Szymon. Poszedł rozmawiać o mnie z Rafałem jako z moim szefem, nie mając pojęcia, że przy okazji był też moim facetem. Rafał pokręcił głową ze śmiechem, a ja odstawiłem swój talerz i obróciłem się, żeby usiąść do niego przodem, po czym złapałem go za rękę.
– Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? – zapytałem cicho. Otworzył usta, prawdopodobnie żeby wtrącić jakiś zirytowany komentarz, ale mu na to nie pozwoliłem. – To jest już duża rzecz, Rafał, a ja nie mam właściwie żadnego realnego doświadczenia przy filmach poza etiudą, którą nakręciłem na obronę…
– Dlatego właśnie będziesz operatorem kamery, czyli w praktyce będziesz robił to, co każe ci reżyser obrazu. Według mnie dla kogoś z twoim talentem to nadal trochę uwłaczające, no ale od czegoś trzeba zacząć – dodał, wzruszając ramionami, a ja przewróciłem oczami. On to by chciał od razu, żebym poszedł reżyserować „Grę o tron”.  Zaśmiałem się cicho.
– Mogę się zastanowić? – zapytałem niepewnie. To nie tak, że rozważałem niezgodzenie się. Musiałbym być wariatem, żeby się nie zgodzić. Po prostu… kompletnie się tego nie spodziewałem i potrzebowałem czasu, żeby przeanalizować wszystkie czynniki. Jak choćby to, że gdyby to faktycznie doszło do skutku to będę spędzał całe dnie w towarzystwie Rafała byłego, który przypadkiem grał jedną z głównych ról, bo ostatecznie nie miałem w sobie wystarczająco perfidii, żeby w jakikolwiek sposób podstawić mu nogę. A także to, że marzyłem o tym od dziecka. Takie rzeczy zwyczajnie nie spadały z nieba. A może spadały? W końcu to samo myślałem o Rafale, że on spadł mi z nieba. Więc dlaczego po prostu nie zaakceptować tego, że moje życie zaczęło się znienacka zajebiście układać i wzbraniać się przed wiatrem, kiedy tak wyraźnie dmuchał mi w żagle?
– Nie dostałeś jeszcze żadnej propozycji, to na razie nieoficjalne – poinformował mnie konspiracyjnie Rafał. Zaśmiałem się cicho, po czym pochyliłem się, żeby cmoknąć go w ramię, a on złapał moje nogi i przerzucił je sobie przez kolana. – Więc możesz – dodał cicho. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, bo byłem cholernie wdzięczny. To było tak, jakby Rafał całkowicie zrewolucjonizował moje życie. Z drugiej strony przeszło mi przez myśl, że przecież wczoraj wyraźnie oświadczył mi, że nie miał najmniejszego zamiaru trzymać mnie za rączkę, a ja byłem zbulwersowany jego brakiem wsparcia, natomiast dzisiaj… miałem wrażenie, że właśnie to robił, trzymał mnie za rączkę. I dzisiaj paradoksalnie zaczęło mi to przeszkadzać. To znaczy Rafał zachowywał się bezsprzecznie wspaniale, ale coś w tym całym obdarowywaniu mnie zegarkami, załatwianiu mi nowego projektu i manifestowaniu naszej zażyłości na oczach wszystkich pozostawiało mnie z uczuciem bardzo silnego dyskomfortu. Ponieważ jeszcze wczoraj twierdził, że musiałem sam udowodnić swoją wartość, a teraz robił to w stu procentach za mnie. Spojrzałem na niego z uśmiechem, nie chcąc w żaden sposób sugerować, o czym myślałem i znowu się pochyliłem, a on uniósł głowę, oczekując pocałunku, ale zanim nasze usta zdążyły się zetknąć usłyszeliśmy pojedyncze pukanie do drzwi, które następnie otworzyły się z impetem.
– Panie prezesie, czy jest pan już go… – Gabi urwała wpół słowa i spuściła wzrok, kiedy zdała sobie sprawę z tego, na co właśnie weszła. Przytulała do piersi grubą teczkę z dokumentami i wyglądała na w pełni przygotowaną do nadchodzącego spotkania. – Przepraszam – wydusiła. Udało mi się zapanować nad instynktowną chęcią odsunięcia się od Rafała.
– Już jest czwarta? – zapytał, samemu zrzucając z siebie moje nogi i wstając. Zaczął szukać czegoś wśród rozwalonych na stoliku dokumentów, ale w połowie spojrzał na mnie z rozkojarzeniem.
– Idź, idź – ponagliłem go, zbierając ze stołu brudne talerze. – Pozmywam to.
– Dzięki, lisku – rzucił przelotem. Wystawiłem policzek, pozwalając mu się w niego cmoknąć i łapiąc ponad jego ramieniem spojrzenie Gabi, która wyglądała na nieco skrępowaną. Wyszczerzyłem bez skruchy zęby.
Może faktycznie jedyne, co musiałem zrobić, to po prostu złapać wiatr.


____________________________________________________________________________
Jak widać, dramat chwilowo opanowany, ale nie bójcie się, mnóstwo dramatów przed nami. To znaczy Kacper nadal trochę dramatyzuje. On chyba po prostu tak ma i już zawsze będzie tak miał. Rafał za to wymyka mi się spod kontroli.
Jestem strasznie spóźniona, więc ograniczę podsumowania. Dziękuję wszystkim, którzy postanowili się odezwać i zachęcam do odzywania się. Za zbetowanie rozdziału ogromnie dziękuję Agacie. Jeśli przeczytaliście to mam nadzieję, że się podobało, jeśli jeszcze nie to życzę miłego czytania i do usłyszenia za około tydzień :)

4 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się w jakim kierunku to idzie, że nie skończyło się to rozstaniem itp. a tym, że się dogadali. Czuję, że były Rafała nieźle namiesza jak będzie pracował z Kacprem. Ale Kacper w razie czego ma Marcela na którego może liczyć - bardzo mi się ta postać podoba.
    Pozdrawiam nina

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę, nie sądziłam, że pójdzie tak "gładko". Taka olewka ze strony Rafała jak najbardziej do niego pasuje, ale szczerze mówiąc, zdziwiłam się, że pod koniec zrobił aż taką scenę. Skoro cały czas mówił Kacprowi, że nie obchodzą go opinie innych, to raczej nie powinien robić takiej szopki, no ale niech mu będzie. Może chciał coś tym udowodnić Kacprowi - że serio ma wszystko gdzieś.
    Cały rozdział jak zwykle świetny, ale nadal nie ufam Marcelowi. Nie mam pojęcia dlaczego, ale on jest dla mnie cholernie podejrzany. Coś czuję, że jak zaczną się te zapowiadane "pioruny", to Marcel odegra w nich znaczną rolę.
    Weny i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rafał poszedł na całość i pociągnął za sobą Kacpra. Mam nadzieję, że Lisek dotrzyma mu kroku. Trzymam za nich kciuki. Dziękuję za rozdział i pozdrawiam Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Super że się dogadali. No co w końcu z tym byłym? Biorą go czy tego początkującego chłopaka?

    OdpowiedzUsuń