piątek, 29 czerwca 2018

ROZDZIAŁ IV

Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością




Praca w agencji pochłonęła mnie bez reszty. Nigdy nie myślałem o sobie jak o pracoholiku i nie miałem żadnych tendencji w tym kierunku, zarabianie pieniędzy traktowałem raczej jak konieczny dodatek do reszty życia. Ta praca była jednak czymś innym, potrafiła wciągnąć człowieka i zastąpić mu życie zawodowe, rodzinne, towarzyskie, a czasami nawet miłosne. Łatwo było się w tym zatracić i wmówić sobie, że prawdziwym życiem był film, który obecnie kręciliśmy. W skromnych czterech ścianach naszej firmy cała fikcja stawała się rzeczywistością, fikcją natomiast wydawał się być świat zewnętrzny.
Wszedłem w to z łatwością. To nie była praca dla ludzi, którzy chcieli wyjść z biura o szesnastej i wrócić do własnego życia, nieniepokojeni przez zawodowe obowiązki. Wszyscy byliśmy w pracy cały czas, z własnej nieprzymuszonej woli, z przyzwyczajenia. Nawet jeśli nie byliśmy w pracy, to jednak byliśmy w pracy, bo wisieliśmy ze sobą nawzajem na telefonie i rozmawialiśmy o tym co, jak, gdzie, kto i z kim. To cholerne studio stało się drugim domem, zwłaszcza że nie miałem życia miłosnego, które musiałbym pielęgnować, a i moje życie rodzinne nie było specjalnie absorbujące, choć moją matkę zaczęło już wyraźnie niepokoić to, jak wiele mojego czasu pochłaniała praca. Niemal w każdej chwili oczekiwałem kolejnej interwencji i analizy, co tym razem było ze mną nie tak, bo coś musiało być nie tak z dwudziestoczterolatkiem, który pracował praktycznie od rana do wieczora, a w domu tylko spał. Bogdan z kolei uważał, że to był dobry znak, że w końcu zmierzałem w swoim zawodzie w jakimś konkretnym kierunku. Wyjątkowo się z nim zgadzałem, a kiedy przyjmowaliśmy wspólny front, udawało nam się nieco pohamować nadopiekuńczość Marzeny. Tylko maluchy były zdezorientowane i wyraźnie nie rozumiały, co się zmieniło i czemu ta zmiana była taka drastyczna. Parę wieczorów temu Tadek zapytał mnie ze smutną minką, czy teraz się wyprowadzę, a ja odruchowo zacząłem zapewniać go, że oczywiście, że nie, że po prostu muszę pracować tak jak mama. Wykazał się absolutnym zrozumieniem, bo te dzieci były niesamowite, nawet jak marudziły, to kiedy coś im się wytłumaczyło – a czasem te wytłumaczenia bywały dosyć mętne i nawet sami dorośli nie do końca w nie wierzyli – natychmiast przyjmowały do wiadomości, że tak musiało być i już. Dopiero gdy to powiedziałem, poczułem lekkie ukłucie winy, bo w zasadzie to było kłamstwo. Zamierzałem się wyprowadzić prędzej czy później, może nie na dniach, ale jakoś w przyszłym roku, kiedy zdołam trochę finansowo odbić się od dna. Nie myślałem o tym jeszcze zbyt poważnie, ale wiedziałem na sto procent, że nie miałem najmniejszego zamiaru do końca życia mieszkać z matką i z Bogdanem. No to by dopiero byłoby żałosne. 
Połowa mojego życia towarzyskiego pracowała natomiast w tej samej firmie, przez co w zasadzie jedyną rzeczą, która mi pozostała poza agencją, był Marcel, który jednak sam podjął nową pracę i ostatnio miał dla mnie mniej więcej tyle samo czasu, ile ja miałem dla niego. Używając wszystkich argumentów, jakie udało mu się wymyślić typu „wiem, że mój ojciec jest kryminalistą, ale prowadzę zajebiście popularny blog o ekologii, zdrowym trybie życia, poszerzaniu świadomości, tradycyjnej medycynie, zero waste i ratowaniu planety, a wy sprzedajecie jogurty, to się doskonale uzupełnia”, zdołał zdobyć zatrudnienie i jak dotąd mówił o tym jak o najlepszej rzeczy, jaka mu się w życiu przytrafiła. Był w tym cudownie słodki, zarzekając się, że to nie ma żadnego znaczenia, że będzie dostawał dwa tysiące na rękę, bo nie o to w tym wszystkim chodziło. Będzie wydawał swoje dwa tysiące z dumą i satysfakcją tylko na konieczne rzeczy, a jeśli coś mu zostanie, oddawał bardziej potrzebującym, bo całe zło na świecie brało się z tego, że ile ludzie by nie mieli, zawsze chcieli więcej. I to nigdy się nie kończyło, po jakimś czasie jeden dochód nie wystarczył i szukali kolejnego i kolejnego, a kiedy kończyły się perspektywy, zaczynali kraść jak jego ojciec, dlatego on nie zamierzał brać udziału w tym widowisku chciwości. Miałem wrażenie, że im bardziej sam dochodził do siebie, tym bardziej wszystkie negatywne emocje przenosił na swojego ojca. Nie mówił tego głośno i nie okazywał, nadal regularnie go odwiedzał i starał się być miły, a nawet wspierający, ale wyczuwałem to w jego postawie. Wiedziałem, że zawsze będzie po jego stronie, bo Marcel zwyczajnie nie był typem gościa, który odwróciłby się od swojej rodziny, ale wydawało mi się, że przestał go szanować, a to było chyba jeszcze gorsze. Zasugerowałem mu w każdym razie, że jeśli potrzebował pieniędzy – a potrzebował – to powinien rozważyć zarabianie na swoim blogu, bo przecież miał setki, a nawet tysiące wyświetleń dziennie i to już od kilku lat. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby sam nigdy nawet na to nie wpadł. To był cały Marcel, pieniądze były dla niego czymś abstrakcyjnym. Miał w swoim posiadaniu żyłę złota i nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby ją wykorzystać. Uwielbiałem go za to. 
Jako że obaj mieliśmy nowe prace, próbowaliśmy złapać się od kilku dni, ale nie było to proste. Ja byłem tak wykończony, że nie otwierałem oczu przed dziesiątą, w ten sposób byłem w agencji o jedenastej i nie wychodziłem z niej do dziewiętnastej, czasami dwudziestej. Od czasu do czasu decydowaliśmy się z Gabi złapać jedno piwko po wyjściu z biura, ale zwykle wtedy patrzyliśmy tylko na siebie spod wpółprzymkniętych powiek, ledwo mając siłę otwierać do siebie usta. Ona też miała ostatnio straszny zapieprz, bo w samym styczniu otworzyliśmy cztery nowe projekty, a ona asystowała Rafałowi przy negocjowaniu warunków każdego z nich ze wszystkimi zainteresowanymi. Plus tego był taki, że Rafał spędzał w agencji zdecydowanie więcej czasu niż zazwyczaj. To znaczy chyba tylko dla mnie to był plus. Obecność szefa zawsze wzbudzała tyle emocji, że po głębszym zastanowieniu to zaczynało być aż zabawne. Bez problemu dało się wyczuć, kto tak naprawdę się go bał, a kto trochę udawał, żeby dopasować się do obowiązującego w całej firmie nurtu. Ola bała się go panicznie do tego stopnia, że wystarczyło, że na nią spojrzał, a ona robiła się cała czerwona, jakby spodziewała się, że za chwilę wydarzy się coś niedobrego. Gabi była przy nim zestresowana, ale musiała być zbudowana z mocniejszego materiału, bo znosiła to dzielnie. Tamara raczej się nie bała, ale odnosiła się do niego z absolutnym szacunkiem, choć z tego, na ile już ją poznałem, było to bardziej wykalkulowane niż spowodowane faktycznym poważaniem. Tamara po prostu zawsze potrafiła się ustawić. Agata też się nie bała, chociaż była ostrożna i wyraźnie starała się mu nie podpaść, co on zresztą odwzajemniał, bo Agata też nie była osobą, która dawała sobie w kaszę dmuchać. Harmony miała na tyle tupetu, że czasami nawet ośmielała się z niego zgrywać, a on traktował ją z lekkim pobłażaniem, jakby go to bawiło. Przede mną udawało jej się utrzymać ten pozór przyjaźni między nimi, dopóki jakiś tydzień temu Rafał naprawdę się na nią nie zdenerwował. Nie zrozumiałem do końca całej sytuacji, więc nie jestem pewien, czego dokładnie nie zrobiła albo co zjebała, ale Rafał strasznie się wściekł, chociaż podchodzi do tego typu rzeczy raczej profesjonalnie, więc po prostu z kamienną twarzą kazał jej przyjść do swojego biura, a kiedy z niego wyszła, wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać i chyba to właśnie zrobiła, bo pobiegła prosto do łazienki, starając się trzymać prosto i z godnością. To nie było jakoś specjalnie zaskakujące, bo Harmony była kompletnie psychicznie niestabilna i potrafiła wpaść w histerię z powodu braku mleka bez laktozy w lodówce, więc jej gwałtowna reakcja na bycie bezpośrednim obiektem wściekłości prezesa nikogo nie zdziwiła. Jedyną osobą, która w ogóle nie bała się Rafała, był Marcin. Marcin zawsze mówił mu prosto z mostu, co myślał i uświadamiał go, co robił źle, ale oni byli przyjaciółmi jeszcze z czasów studenckich, więc to wydawało się naturalne.
Sam Rafał, o ile nie miałeś tego pecha, żeby mu podpaść, w firmowej dynamice był zdecydowanie znaczącą i według mnie pozytywną postacią. Lubił chodzić po biurze, przewracać na wszystko oczami i docinać tym, z którymi czuł się wystarczająco swobodnie, a resztę traktował z obojętnym znudzeniem. Mnie przez większość czasu też tak traktował. Zresztą byłem nowy, nikt nie podejrzewałby mnie o posiadanie jakiejkolwiek relacji z szefem, zwłaszcza tak trudnym w obyciu jak on, po niecałym miesiącu pracy. Wszyscy sądzili więc prawdopodobnie, że Rafał nie wiedział nawet, kim był nowy operator. I pewnie sam bym w to uwierzył, bo nie byłem na tyle zadufany w sobie, żeby sądzić inaczej, gdyby nie te jego spojrzenia. 
No właśnie, spojrzenia. To się działo praktycznie cały czas i wprowadzało do mojej pracy dodatkową ekscytację, przez którą firma tak naprawdę zastępowała mi również życie miłosne. Usilnie próbowałem sobie niczego nie wmawiać, ale to tam było i zanim się spostrzegłem, zacząłem czekać na to z dudniącym sercem każdego ranka. Na moment, kiedy Rafał pojawi się w pracy, a nie pojawiał się przed trzynastą, miniemy się na korytarzu, a on obdarzy mnie tym przeciągłym, uważnym spojrzeniem, mruknie pod nosem „dzień dobry” albo w porywach „dzień dobry, Kacper”, a potem albo odwróci się bez zainteresowania, ale czasem jednak obejrzy się za mną dokładnie w momencie, w którym ja obejrzę się za nim, po czym szybko odwróci wzrok. To było… sam nie wiem, to było jak gra. Serce łamała mi myśl, że ta gra mogła do niczego nie prowadzić. Praktycznie nie zamienialiśmy ze sobą słowa, bo nie mieliśmy żadnego interesu w zamienianiu słowa, choć raz zapytał mnie bezsensownie, dlaczego biurka stoją odwrotnie, a ja trochę zgłupiałem, bo nawet nie pracowałem w tej części budynku, pracowałem w studio i przyszedłem tylko po jakiś papier, więc naprawdę nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, a on chyba trochę się zawstydził, bo tylko mruknął „dobra, nieważne” i wyszedł. A drugi raz zapytał mnie, dlaczego w studio nie ma kawy, a ja poderwałem się z miejsca, żeby przynieść z góry, ale on wtedy żachnął się jakby z paniką, że nie, żebym sobie nie robił kłopotu, on przyniesie i znowu się ewakuował. Nie wymyślałem sobie tych rzeczy, on naprawdę był przy mnie trochę zażenowany. Tak słodko zażenowany, że aż wypełniały mnie od środka ciepło, nadzieja i duma, bo Rafał nie był typem osoby, którą wiele rzeczy było w stanie zażenować. Raz wylał kawę, oglądając się za mną. To była absolutnie najlepsza rzecz, jaka przytrafiła mi się w całym tygodniu. Niedługo później ja wpadłem na Olę, oglądając się za nim. Kiedy uniosłem wzrok, przez ułamek sekundy zobaczyłem, że się uśmiechał, a Ola w przypływie paniki uznała za stosowne przeprosić go za to, że na mnie wpadła. Rafał w odpowiedzi jedynie spojrzał na nią ze zdumieniem i odszedł, uśmiechając się pod nosem. To było zabawne. Po tym wydarzeniu wiedziałem, że wiedział, że wypatrywałem go równie intensywnie jak on mnie. I czekałem, choć nawet nie byłem pewien na co. Czekałem na jakiś znak, na coś więcej niż spojrzenie, na cokolwiek, co sprawi, że będę wiedział na pewno.
Tyle że nic takiego nie nadchodziło. Rafał poprzestawał na gapieniu się na mnie ukradkiem, to było tak, jakby zwyczajnie zwracał na mnie uwagę i lubił zawsze wiedzieć, że jestem, ale nie robił żadnego ruchu, żeby wyjść poza to. Ja też nie robiłem żadnego ruchu, więc tak sobie tylko patrzyliśmy, bezpiecznie i ze stosownej odległości. Trochę mnie to frustrowało, a trochę wprawiało w jeszcze większe podekscytowanie właśnie dlatego, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś więcej, a ja nie miałem zielonego pojęcia, kiedy ta chwila nastąpi. To sprawiało, że jak ostatni frajer wyczekiwałem z utęsknieniem pójścia do agencji, bo każdy moment, kiedy nie mogłem gapić się na Rafała, wydawał mi się marnotrawstwem czasu, a potem przed snem odtwarzałem każde z tych spojrzeń, każde zetknięcie naszych oczu i na nowo je analizowałem. Chyba wpadłem w małą obsesję i trochę wyolbrzymiłem sobie to wszystko w głowie, ale to też miało swoje plusy, bo dawało mi jeszcze większego kopa do pracy. 
Jednocześnie czułem się trochę jak zdrajca, choć nie byłem nawet pewien w stosunku do kogo bardziej. No bo w jednej chwili spoglądaliśmy na siebie z Rafałem ukradkiem, udając, że wcale nie patrzyliśmy, a zaraz nadchodziła Gabi, wyciągała mnie na papierosa i narzekała mi na niego okrutnie, a ja kiwałem głową, nie mając za bardzo odwagi go obronić. Bo trochę jednak miała rację, strasznie się przy nim zaharowywała, spełniając wszystkie jego wymagania bez słowa sprzeciwu z samej chorej ambicji, bo nie chciała wypaść gorzej na tle swojej poprzedniczki, choć to była z góry przegrana walka. Jego poprzednia asystentka nazywała się Wiktoria, stąd ciągle odruchowo nazywał Gabi tym imieniem i nie było dla nikogo tajemnicą, że Rafał ją uwielbiał. Przez sześć lat była jego prawą ręką i lewą zresztą też i podobno sam wypchnął ją na jakieś wyższe stanowisko w innej firmie, dając jej wszystkie najlepsze referencje. Nawet nie sądziłem, żeby problem polegał na tym, że Gabi była od niej w jakikolwiek sposób gorsza, bo stawała na rzęsach, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Podejrzewałem, że w oczach prezesa Gabi to tak naprawdę nie była Gabi, tylko Wiki numer dwa. Rafał był po prostu przyzwyczajony do tego, że wydawał swojej Wiki lub jakkolwiek jej zastępczyni miałaby na imię jedenaście poleceń naraz i nie musiał zastanawiać się nad tym, czy one zostaną wykonane. Więc Gabi tyrała. On nie dawał jej żadnej taryfy ulgowej, więc ona sama nawet na nią nie liczyła.
To było naprawdę niesamowite, ale… czułem się spełniony. Może nie ostatecznie spełniony, ale spełniony na ten moment. Nigdy nie sądziłem, że jakakolwiek praca może być na tyle angażująca, żeby pochłonąć człowieka w całości. Jasne, bywało ciężko. Bywało, że wszyscy chodziliśmy ledwo żywi albo wściekli na siebie nawzajem, bo to była jednak niezła plejada osobliwości i nie obywało się bez zgrzytów. Na pierwszy rzut oka wszyscy pałali do siebie niechętną, ale szczerą miłością, taką jaką pała się do irytującego młodszego rodzeństwa, ale jak się bliżej przyjrzeć to jednak zgrzytów było od groma. Chyba nawet więcej niż miłości.
– Chciałabym, żeby to zaskoczenie było bardziej… szczere – powiedziała nagle Harmony, przerywając wpół ruchu dziewczynie, która odwróciła się posłusznie, składając z tyłu ręce i wpatrując się w reżyserkę wyczekująco. – Słyszysz kroki za plecami, odwracasz się i widzisz broń. To jest ten ułamek sekundy, zanim padnie strzał, kiedy musimy zobaczyć to na twojej twarzy. Odwróć się, jeszcze raz – poleciła krótko. – Kamera – poprosiła, a ja nacisnąłem przycisk, ledwo odrywając wzrok od ekranu telefonu, żeby zerknąć w kadr i sprawdzić, czy wszystko wyglądało tak, jak powinno. – I akcja.
Dziewczyna zrobiła dokładnie to samo, co poprzednim razem, obróciła się gwałtownie, jej oczy rozszerzyły się, a usta ułożyły w idealne „o”. Niemal czekałem, aż uniesie do nich dłoń w teatralnym geście. Byłem bezpiecznie schowany za kamerą, więc mogłem pozwolić sobie na przewrócenie oczami, choć widziałem, że mina Harmony z każdym dublem też robiła się coraz kwaśniejsza. Oboje już wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie. Harmony mimo swoich dziwactw była całkiem niezła w tym, co robiła. Miała podejście do ludzi i potrafiła ich odpowiednio nakierować, co chyba wynikało z faktu, że zwyczajnie ich lubiła, była z góry pozytywnie nastawiona do każdego, kto wchodził do studia. Tak naprawdę uważałem, że miała dobre serduszko, choć była nieco egzaltowana i często jej największym wrogiem był jej niewyparzony język. Była trochę jak mała dziewczynka i mimo, że nalegała, by mówić na nią Harmony, w myślach lubiłem nazywać ją Calineczką. Była bardzo humorzasta, kiedy miała akurat dobry nastrój, chodziła po biurze tanecznym krokiem, podśpiewując pod nosem i zamęczając wszystkich wyssanymi z palcami historiami niezależnie od tego, czy chcieli jej słuchać, czy nie, jej humor potrafił jednak pogorszyć się w ułamku sekundy i wtedy obrażała się na cały Boży świat. Kiedy w firmie pojawiał się jakiś znany aktor lub reżyser, udawała, że się wachluje, po czym wyciągała do niego wiotką rękę, przedstawiała się tym swoim słodkim, wysokim głosikiem jako Harmony i dygała jednym kolankiem jak zawstydzona siedmiolatka. To była jedna z najzabawniejszych rzeczy, jakich kiedykolwiek byłem świadkiem. Nie dziwiło mnie to, że była starą panną, w jakiś chory sposób to by było jak pedofilia.
– Stop – zawołała nagle. Kiedy spojrzałem na jej twarz, wyglądała niemal bezradnie. – Kacper, weź przystaw jej broń do pleców – poprosiła. Odłożyłem telefon i podniosłem się, po czym niechętnie, ale bez słowa sprzeciwu ruszyłem do rekwizytorni. Przez chwilę przeszukiwałem półki.
– Nie ma – poinformowałem ją, wchodząc z powrotem do studia. Zmarszczyła brwi.
– Jak to nie ma? – zdziwiła się. Wzruszyłem ramionami.
– Jeśli ktoś postanowił pójść powystrzelać nią pół miasta, to mocno się zdziwi – zażartowałem, wracając za kamerę. Każdy mógłby się pomylić, mieliśmy bardzo profesjonalne atrapy. Harmony zachichotała pod nosem. 
– Dobra, to weź… – urwała, rozglądając się z namysłem. – To – zdecydowała, podając mi banana, który podejrzewałem, że był jej drugim śniadaniem. Uniosłem brew, pytając ją bez słów: „serio?”. Nie miałem pojęcia, po co kontynuowała to marne przedstawienie i męczyła biedną dziewczynę, ale posłusznie wziąłem od niej banana, ustawiłem kamerę i włączyłem nagrywanie, po czym podszedłem do dziewczyny i wycelowałem w nią z groźną miną, idąc nawet krok dalej i udając, że trzymam palec na spuście. Najwyraźniej w jej mniemaniu ona i bohaterka to było jedno i to samo, bo co z tego, że bohaterka jeszcze nie wiedziała, kto za nią stał, skoro ona wiedziała i odwróciła się już zaskoczona, po czym kąciki jej ust uniosły się idiotycznie na widok wycelowanego w nią banana. Tym razem już nie zdołałem powstrzymać się od przewrócenia oczami. Jasne, że to wyglądało komicznie, ale wystarczyła choć odrobina wyobraźni. Naprawdę aktorstwo pierwsza klasa.
– Dobra, mamy to – przerwała Harmony. – Dziękuję ci bardzo, Kinga, to wszystko – powiedziała szybko. Uśmiechnąłem się w wymuszony sposób. 
– Odezwiemy się – zapewniłem ją, a kiedy dziewczyna opuściła studio, spojrzałem na Harmony.
– Co niby mamy? – zapytałem tonem pełnym sceptycyzmu.
– Jezu, co to było – westchnęła ze zgrozą. 
– Pytanie raczej powinno brzmieć „czemu to tyle trwało?” – poprawiłem ją oschle, patrząc na nią oskarżycielsko.
– Chciałam, żeby na nagraniach było na pewno widać, jaka jest beznadziejna – odparła lekko Harmony. – Bo wizerunkowo pasuje idealne, więc żeby broń Boże nie przyszło im do głowy uznać, że jakoś to będzie i mimo wszystko ją zatrudnić – dodała. Pokręciłem głową.
– To poniekąd pocieszające – stwierdziłem z zastanowieniem, wyłączając kamerę i przecierając oczy palcami. – Że nie wystarczy być seksbombą, żeby zrobić karierę – wyjaśniłem, widząc jej pytające spojrzenie. Parsknęła śmiechem. 
– Największą seksbombą w tym pomieszczeniu nadal byłeś ty – zapewniła mnie pieszczotliwie, na co przewróciłem oczami, z trudem ukrywając uśmiech. Mój telefon zawibrował, więc spojrzałem w dół. 
– Robimy dziesięć minut przerwy? – zapytałem, widząc wiadomość od Marcela. Od tygodnia namawiałem go, żeby odwiedził mnie i Gabi któregoś dnia, jak skończy pracę, ale ciągle było mu nie po drodze. Najwyraźniej w końcu się zdecydował, bo napisał właśnie, że „jest na zewnątrz”. 
– To zależy, masz papierosy? – zapytała podstępnie. Znowu przewróciłem oczami, bo to była kolejna rzecz, z której Harmony była znana. Opalała wszystkich, bo nigdy nie miała swoich.
– Pewnie, że mam – mruknąłem z rezygnacją, łapiąc telefon i ruszając do wyjścia. Ledwo wszedłem po schodach na górę, a drzwi z matowego szkła po mojej lewej stronie prowadzące do niedostępnego dla mnie jak dotąd, tajemniczego miejsca zwanego biurem prezesa, otworzyły się gwałtownie i zatrzymały parę centymetrów przed moim nosem.
– Czy naprawdę nikt tutaj nie przekazuje sobie żadnych informacji? Nie wiecie, co się wokół was dzieje? – warknął Rafał, po czym chyba zdał sobie sprawę z tego, że ktoś ledwo uszedł z życiem przez jego zamaszystość, bo dodał ze złością: – I czy moglibyście łaskawie uważać, jak chodzicie?
Chyba miał na myśli ogólnie wszystkich, całą firmę, ale i tak zrobiłem odruchowy krok do tyłu, przyglądając się ostrożnie jemu i stojącej za jego plecami ze wzrokiem utkwionym w podłodze Oli, nie chcąc w żaden sposób ryzykować jego gniewu. Dopiero wtedy spojrzał na mnie i dotarło do niego, kogo prawie zabił drzwiami, bo nagle znieruchomiał i zamrugał. – Przepraszam, Kacper – rzucił z rozkojarzeniem, kładąc dłoń na moim przedramieniu, żeby podkreślić te słowa, ale zaraz chyba zorientował się, co zrobił, bo natychmiast ją zabrał. Otworzyłem usta, żeby odpowiedzieć, że nic się nie stało, ale zdążył już skupić się z powrotem na Oli. – To, że ludzie są niepoważni nie znaczy, że mamy im na to pozwalać. Trzeba było zadzwonić i powiedzieć im, że nie będziemy czekać na nich wiecznie. Nie wiedziałaś, że mają przyjść? – zapytał, wpatrując się w nią z irytacją. 
– Nie? – odpowiedziała z obawą Ola, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie. Rafał wzniósł oczy do nieba. 
– Gdzie jest Tamara? – zapytał tonem niezwiastującym niczego dobrego dla Tamary, po czym wyminął Olę bez słowa i skierował się w stronę windy, kręcąc głową, jakby nie rozumiał, dlaczego przez całe życie musiał mieć do czynienia z idiotami. Wypuściłem ze świstem powietrze i usłyszałem, że Ola obok mnie zrobiła to samo. Spojrzałem na nią. Była blada jak ściana, a jej dolna warga drżała lekko.
– Nie przejmuj się tym – szepnąłem, chcąc dodać jej otuchy. Spojrzała na mnie gwałtownie. 
– Jasne, łatwo ci mówić – prychnęła. – Jesteś bezużyteczna i do niczego się nie nadajesz nawet jako recepcjonistka. Och, przepraszam, Kacper, nie uraziłem przypadkiem twoich uczuć, zwracając się do ciebie w tak nieprzyjemny sposób? – zacytowała jadowitym, ociekającym ironią głosem, po czym pokręciła głową, a ja z trudem powstrzymałem się przed zarumienieniem się, bo w gruncie rzeczy to wcale nie przesadzała. – I niech mi ktoś jeszcze raz powie, że on nie stosuje podwójnych standardów i nie faworyzuje tylko tych, których lubi – mruknęła opryskliwie. – Nie mówiąc już o tym, że jest seksistą i… – zacięła się, wyraźnie szukając odpowiedniego słowa. – I heterofobem! – dokończyła dobitnie, wpatrując się w zamknięte drzwi windy z czymś, co do złudzenia przypominało nienawiść. Moje brwi wystrzeliły w górę.
– Heterofobem? – powtórzyłem sceptycznie, poważnie zaczynając zastanawiać się, czy takie zjawisko rzeczywiście istniało. Cóż, w teorii na pewno mogło, ale nie wydawało mi się, żeby Rafał dyskryminował pracowników, którzy byli hetero. Lub byli kobietami. Prawda? Ciężko było mi powiedzieć, nie byłem ani jednym, ani drugim. – Naprawdę to powiedział? – zapytałem, zmieniając temat i wracając do jej cytatu, bo nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. Zacisnęła wargi.  
– No nie powiedział tego – przyznała niechętnie. – Ale wszyscy wiemy, że to właśnie myśli – dodała uparcie, po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do recepcji z zawziętą miną. 
– Niebezpieczeństwo zażegnane? – usłyszałem szept Harmony zza swoich pleców. Pokiwałem nieobecnie głową. 
– Tak, możemy iść – odparłem, myślami będąc kompletnie gdzieś indziej. Nie rozumiałem, czemu on taki był. No dobra, rozumiałem, że pracownicy byli irytujący, kiedy nie wpadali sami na to, że trzeba było coś zrobić albo nie czytali mu w myślach, ale mógł czasami trochę odpuścić, choćby dla samego niepsucia atmosfery. Z drugiej strony… nie byłem pewien, czy to było tak, że lubiłem go nawet mimo tego, czy jednak trochę lubiłem go właśnie przez to. Ciężko było mi zdefiniować to, w jaki sposób o nim myślałem i dlaczego zawsze tak ciepło, mimo że nie był najcieplejszą osobą. Coś mi się w nim podobało, im dłużej mu się przyglądałem, tym bardziej tak na serio i abstrahując od tego, że był prezesem mojej firmy i podrywał mnie na Grindrze. Podobała mi się jego postawa i pewność siebie we wszystkim, co robił. Podobał mi się jego cięty język i zgryźliwa fasada. Podobał mi się nawet sposób, w jaki opierdalał ludzi. Podobało mi się, że mimo wszystkich tych rzeczy, było w nim coś miękkiego i łagodnego, choć jak słuchałem innych, to miałem wrażenie, że tylko ja to dostrzegałem. 
Tak się zamyśliłem, że uciekło mi z głowy, że nie wychodziłem po prostu na papierosa, tylko po Marcela i przypomniałem sobie o tym dopiero, jak go zobaczyłem. Zamrugałem, kiedy wyszczerzył do mnie zęby, co było dziwne, bo przecież zawsze się tak uśmiechał, szeroko i zaraźliwie, ale w ciągu tego miesiąca jego deprechy niemal zdążyłem się od tego odzwyczaić. 
– Hej – rzuciłem, odwzajemniając uśmiech, a depcząca mi po piętach Harmony spojrzała na niego z zaciekawieniem. 
– Dzień dobry – przywitała się pogodnie, omiatając go wzrokiem, ale w żaden sposób nie okazując, że go rozpoznała. Dzięki Bogu Harmony za bardzo żyła w swoim bajkowym świecie, żeby śledzić, co działo się w polityce. – Daj, daj – ponagliła mnie, widząc, że jeszcze nie wyciągnąłem fajek. Zmierzyłem ją krzywym spojrzeniem, ale mimo to wyciągnąłem paczkę, żeby ją poczęstować. Przez chwilę byłem w kropce, bo nie miałem pojęcia, czy wziąć też jednego dla siebie, czy może nie. Nie byłem nałogowcem, więc to nie było tak, że musiałem zapalić. Chociaż gdyby nie było tu Marcela, prawdopodobnie bym to zrobił. No właśnie, gdyby.
– Chodź, pokażę ci, gdzie co jest – powiedziałem, w końcu podejmując decyzję i chowając paczkę do kieszeni. Harmony spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
– Nie palisz ze mną? – zapytała z przesadnym żalem. Wzruszyłem przepraszająco ramionami, nie do końca wiedząc, czy przepraszałem bardziej ją, czy jego, bo już wcześniej wpatrywał się we mnie podejrzliwie, a teraz na dodatek uniósł wyczekująco brew z miną mówiącą „wytłumacz mi to zaraz”. 
– Nie tym razem – mruknąłem, łapiąc go za łokieć i ciągnąc z powrotem w stronę wejścia.
– Serio, ty też zacząłeś palić to świństwo? – zapytał, nie kryjąc obrzydzenia. 
– Tylko czasami – wytłumaczyłem się defensywnie. – Właściwie to prawie w ogóle – skłamałem, poprawiając się spontanicznie. Marcel spojrzał na mnie wzrokiem sugerującym, że ani przez chwilę mi nie uwierzył.
– Długo jeszcze musisz tu siedzieć? – zapytał, odpuszczając temat papierosów.
– Mamy jeszcze trzy osoby do przesłuchania, więc maksymalnie czterdzieści minut. I chwila, żeby ogarnąć studio. Mała godzinka i możemy sobie iść – obiecałem. – Zostawię cię z Gabi – dodałem, wpisując kod i wchodząc do środka jako pierwszy. Tym razem w recepcji było stosunkowo spokojnie, Ola siedziała przy komputerze. Chyba już w miarę doszła do siebie.
– Hej, to jest Marcel – przedstawiłem go, przysiadając na jej biurku, bo wiedziałem, że miałem jeszcze chwilę, zanim Harmony wróci z papierosa i zawołamy kolejną osobę. Ola spojrzała na niego i zamrugała, po czym podniosła się powoli.
– Cześć – powiedziała, brzmiąc na podejrzanie pozbawioną oddechu. Nagle przypomniała mi się historia o tancerzu, który wszedł do recepcji i w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia i miałem ochotę przewrócić oczami. – Ola – przedstawiła się, wyciągając rękę i nagle sprawiając wrażenie prawie nieśmiałej, jak nie ona. Było dla mnie oczywiste, że była zainteresowana, ale w jej spojrzeniu było ukryte coś jeszcze. Rozpoznała go. Na szczęście nic nie powiedziała, bo nie chciałem, żeby Marcela spotkały u mnie w pracy jakiekolwiek nieprzyjemności. 
– I jak, lepiej już? – zapytałem ściszonym głosem, kiedy uścisnął jej rękę z uśmiechem, również się przedstawiając. Skrzywiła się.
– W ogóle się tym nie przejmuję – poinformowała mnie, choć zabrzmiała, jakby bardziej próbowała przekonać samą siebie. 
– A co się stało? – zapytał Marcel z autentycznym zaniepokojeniem. Ola rozejrzała się ukradkiem. 
– Szef mnie wkurwił – powiedziała cicho, niemal jedynie poruszając ustami. Marcel zaśmiał się. 
– Z tego, co słyszałem, to nie tylko ciebie – odparł swobodnie, z pewnością nawiązując do Gabi. Ola w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego olśniewająco, a ja miałem ochotę parsknąć śmiechem. Szef wkurwił, jasne. Raczej to ona wkurwiła szefa i prawie wpadła w histerię z tego powodu. Moja mina nieco zrzedła, kiedy Ola zaczęła cicho obgadywać Rafała, a Marcel jej przytakiwać, nie byłem pewien, czy po to, żeby jej się przypodobać, czy faktycznie zgadzał się z jej opinią na podstawie tego, czego zdążył dowiedzieć się od Gabi. Przysłuchiwałem im się, mając wrażenie, jakbym w ich oczach nagle przestał istnieć i znowu czując tę przytłaczającą chęć wstawienia się za Rafałem i przekonania ich, że miał wszelkie powody, żeby się wkurwiać, kiedy pracownicy nie robili tego, co do nich należało. Ale jak zwykle nie powiedziałem nic na ten temat, w ogóle nic nie powiedziałem, bo nie wyglądało to, jakby widzieli cokolwiek poza sobą nawzajem i miałem irytujące przeczucie, że nawet gdybym się odezwał, zostałbym zignorowany. Czułem się o wiele bardziej wytrącony z równowagi tym faktem niż powinienem. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszyłem się na widok Harmony, która weszła właśnie do środka w towarzystwie jakiegoś Afroamerykanina i kiwnęła na mnie głową, po czym zeszła na dół do studia. Wiedziałem, że to oznaczało „minutka, góra dwie i wracamy do roboty”. Afroamerykanin podszedł właśnie do recepcji i zagadnął Olę, bo najwyraźniej przyszedł podpisać jakąś umowę, więc pochyliłem się nad Marcelem, który zdążył już rozsiąść się obok niej za biurkiem. 
– Sorry, ale muszę cię z nią zostawić. Gabi do ciebie zejdzie, jak tylko się ze wszystkim obrobi – szepnąłem ze skruchą, wskazując porozumiewawczo na Olę, która była zbyt skupiona na prowadzeniu płynnej i bezbłędnej konwersacji po angielsku, żeby zwracać na nas uwagę. Nie zamierzałem wypierać się tego, że powiedziałem to po części, żeby wybadać sytuację. 
– Nie ma problemu, naprawdę – odparł beztrosko Marcel, szczerząc się od ucha do ucha i brzmiąc, jakby naprawdę nie widział w tym problemu. Zacisnąłem wargi, zirytowany tym, jak bardzo byłem zirytowany. W końcu podniosłem się bez słowa i podążyłem za Harmony. 
Przetrwałem te ostatnie trzy osoby resztkami sił i cierpliwości, po czym schowałem kamerę, pozwijałem kable i poszedłem sprawić, co działo się w recepcji. 
– O, jest Kacper – rzucił Marcel, widząc mnie w drzwiach. – Wszystko zrobione? – zapytał lekko, a ja pokiwałem głową bez słowa. Wyglądało to, jakby on i Ola bawili się świetnie tylko w swoim towarzystwie, a miejsce piątego koła u wozu przejęła po mnie Gabi, która skrolowała coś ze znudzeniem w swojej komórce. Marcel poderwał się. – Idziesz z nami, nie? – upewnił się, na co Ola uśmiechnęła się.
– Jeśli nie macie nic przeciwko to chętnie – odparła z fałszywą nieśmiałością, bo wiedziała, że żadne z nas nie miało nic przeciwko. A nawet gdyby miało, to nikt by tego nie powiedział. – Tylko wszystko pozamykam, okej? – dodała, po czym popędziła na górę. Kiedy drzwi windy się za nią zamknęły, Marcel spojrzał z głupkowatym uśmiechem najpierw na Gabi, a później na mnie. Wszyscy znaliśmy ten uśmiech. Gabi miała tak kwaśną minę, jakby właśnie połknęła cytrynę, więc sam postanowiłem wykazać się heroizmem. 
– Słuchaj, stary, chcesz iść z nią sam? – zapytałem prosto z mostu. Marcel spojrzał na mnie z zaskoczeniem, udając, że nawet nie przeszło mu to przez myśl. 
– Nie no, co wy, nie wystawię was, przecież umawialiśmy się wcześniej… – zaczął bez przekonania. Przewróciłem oczami, widząc jego starania. 
– Daj spokój. Idźcie i bawcie się dobrze – zapewniłem go, nie chcąc, żeby miał przez to poczucie winy. Nieważne, co sam na ten temat sądziłem, zawsze byliśmy swoimi skrzydłowymi i pomagaliśmy sobie nawzajem, kiedy na horyzoncie pojawiał się ktoś interesujący.
– Jesteś pewien? – upewnił się po raz ostatni, a ja spojrzałem na niego wzrokiem pytającym, czy musiałem się powtarzać. 
– Zaraz, Kacper, naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? – zapytała sceptycznie Gabi, krzyżując ramiona. – Znaczy… Marcel i Olka? 
– A czemu nie? – rzuciłem, wzruszając ramionami. – Niech się poznają i sami zdecydują. 
– I myślisz, że on jest gotowy, żeby się z kimś umawiać? Tak szybko po Paulinie? Zerwał z nią, bo nie chciał mieć dziewczyny – podkreśliła. Marcel już otworzył usta, prawdopodobnie żeby zaprotestować przeciwko rozmawianiu o nim, jakby go tu nie było, ale nie dałem mu dojść do słowa.
– Daj spokój, idą tylko na piwo – prychnąłem bagatelizująco. – Przecież nie każę im brać ślubu. Widzisz, że mu się podoba – zaperzyłem się, wskazując na niego gestem. Oczywiście, że mu się podobała, nie wyobrażałem sobie, żeby mogła nie podobać się jakiemukolwiek heteroseksualnemu mężczyźnie. – Niech sobie pójdzie na randkę z dziewczyną jak normalny człowiek – dodałem pod nosem. 
– Ej, dobra, nie róbmy z tego zagadnienia, okej? – wtrącił Marcel tonem wskazującym na to, że zaczynał być zirytowany.
– Spoko. Wykręcę nas jakoś z Gabi – obiecałem, bo sam nie lubiłem takiego nadmiernego analizowania. Naprawdę uważałem, że dobrze mu to zrobi niezależnie od tego, czy w efekcie zaczną się spotykać, czy w ogóle sobie nie podpasują, czy skończą jednorazowo w łóżku. To był mój najlepszy przyjaciel i nie byłem tak egoistyczny, żeby czegokolwiek mu żałować, mimo że takie sytuacje wywoływały we mnie przytłumioną zazdrość, nad którą nie miałem żadnej kontroli. Chociaż to chyba nawet nie była zazdrość, bardziej jakaś dziwna forma zaborczości na myśl o tym, że ktoś mógłby być dla niego ważniejszy niż ja. Miałem tak z każdą jego dziewczyną i uważałem to za dosyć naturalne, bo tutaj nie było rozróżnienia na relacje przyjacielskie i romantyczne. Zawsze byłem dla niego na pierwszym miejscu tak samo, jak on dla mnie. Byłbym cholernie zazdrosny, gdyby znalazł dziewczynę, która wepchnęłaby się przede mnie w rankingu, ale byłbym tak samo zazdrosny, gdyby znalazł na przykład lepszego przyjaciela. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie żadnej z tych sytuacji. 
– No dobra – westchnęła z rezygnacją Gabi. – Masz moje błogosławieństwo, żeby olać nas dzisiaj dla Olki – poinformowała go oficjalnie. Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Dzięki ci, o najłaskawsza – mruknął sarkastycznie. Gabi nagle obróciła się przez ramię, jakby coś usłyszała. 
– Co jest? – zapytałem, marszcząc brwi. 
– Prezes jest jeszcze w firmie – wyjaśniła szeptem. – Od paru miesięcy zalegają u niego setki projektów, które ludzie chcieliby z nami robić, a raczej chcieliby, żebyśmy za nie zapłacili i postanowił dzisiaj w końcu się przez nie przekopać i sprawdzić, czy jest tam coś, w co warto inwestować. 
– Biedny – skomentowałem bez zastanowienia. Gabi zmierzyła mnie sceptycznym spojrzeniem, jakby używanie słów „prezes” i „biedny” w tym samym zdaniu było przestępstwem. 
– Możemy iść – oznajmiła Ola, wychodząc z windy. 
– Słuchaj, my z Gabi jednak odpadamy – powiedziałem z żalem. Zamrugała, spoglądając pytająco to na mnie, to na nią. Nie umknęło mojej uwadze, że kąciki jej ust uniosły się ledwo dostrzegalnie. – Mój młodszy brat coś przeskrobał, matka każe mi wracać. A Gabi dostała do zrobienia sprawozdanie od tego tam – dodałem, wskazując znaczącym gestem na drzwi do gabinetu prezesa. Najlepiej było zrzucić winę na niego, tego przynajmniej nikt nie zakwestionuje. Zgodnie z moimi przewidywaniami, Ola jedynie spojrzała na Gabi ze współczuciem. 
– O rany, on to potrafi popsuć wieczór – powiedziała, krzywiąc się. 
– Ale wy idźcie – dodałem szybko, wskazując na Marcela i mając poczucie spełnienia dobrego uczynku. Cholera, byłem naprawdę zajebistym przyjacielem. 
Tak sobie przynajmniej wmawiałem. Wmawiałem to sobie nadal, kiedy obserwowałem, jak Ola i Marcel oddalają się w stronę Placu Konstytucji, rozmawiając cicho i potem, kiedy podrzuciłem Gabi na Mokotów pod dom, żeby nie musiała jechać komunikacją miejską. Zapytała mnie, czy chciałem wejść, ale z jakiegoś powodu gwałtownie pogorszył mi się humor, więc odmówiłem. W końcu zniknęła w klatce, a ja stałem jeszcze przez chwilę na parkingu, bębniąc palcami w kierownicę i myśląc o tym, jakim byłem zajebistym przyjacielem. Jedno odwoziłem do domu, drugiemu organizowałem życie uczuciowe. A sam siedziałem w swoim samochodzie na cholernym parkingu i zastanawiałem się, dlaczego byłem taki cholernie przybity. Zawsze pomagałem Marcelowi, bo wierzyłem, że zasługiwał na wszystko, czego chciał, choć wcale mi się to nie uśmiechało. Jeśli byłbym trochę bardziej egoistyczny to mógłbym nie kiwnąć palcem albo nawet więcej, sabotować jego związki. Gdyby to zależało wyłącznie ode mnie, a ja nie miałbym sumienia, to nie chciałbym, żeby spotykał się z jakąkolwiek kobietą. Po prostu, bo tak. Pewnie patrzyłbym na to inaczej, gdybym sam kogoś miał, wtedy może nie czułbym się taki… odsunięty. Ale im bardziej angażowałem się w swatanie wszystkich wokół, tym łatwiej przychodziło mi odkładanie swojego własnego życia na później.
Wyciągnąłem telefon, zalogowałem się i jak zawsze zacząłem przesuwać zdjęcia, najpierw powoli, a potem z coraz większym znudzeniem, coraz mniej zwracając uwagę na to, co się na nich znajdowało. To był ponury dowód na to, jak bardzo wszyscy byliśmy uprzedmiotowiani, potrafiłem w dziesięć minut, siedząc w samochodzie przelecieć wzrokiem stu mężczyzn i nawet się na żadnym nie zatrzymać. Im dłużej skrolowałem, tym mniej chciało mi się patrzeć na te wszystkie wyrzeźbione klaty i nieskażone myślą oczy. Zatrzymałem się z wahaniem, wpatrując się w przypadkowego faceta i zastanawiając się, o czym miałbym z takim rozmawiać? O odżywkach, o samoopalaczu? To znaczy fajnie, że byli już gotowymi produktami na jedną noc, z dopieszczonymi szczegółami, choć niekoniecznie funkcjonalnymi, ale czy naprawdę tylko tyle było nam wszystkim dane? Nie było nic więcej?
Powinienem przestać szukać miłości na Grindrze, bo to zaczynało być naprawdę żałosne. Musiałem znaleźć inny sposób, żeby trochę mniej myśleć o życiu uczuciowym Marcela, a trochę bardziej o braku swojego własnego. Włączyłem Facebooka i to było niemal tragiczne, jak bardzo nic się nie zmieniło, bo nadal skrolowałem ze znudzeniem. To chyba było przekleństwo naszych czasów. Spędzaliśmy całe życie, skrolując w poszukiwaniu czegoś, co nie mieliśmy pojęcia, czym było i czy w ogóle istniało. 
Chyba jednak nadal była w tym wszystkim jakaś idea i jakiś sens, bo tak sobie skrolowałem i skrolowałem, aż w końcu mój kciuk znieruchomiał, bo nagle wyskoczyła mi znikąd rubryczka zatytułowana „Osoby, które możesz znać”. Nigdy nie zwracałem na nią większej uwagi i teraz pewnie też bym nie zwrócił, gdyby oto z pierwszego miejsca nie gapiła się na mnie bardzo znajoma twarz. Zdjęcie było już bardziej reprezentatywne, bardziej w stylu korpo. Dotarło do mnie, że nie znałem jego nazwiska, dopóki go nie zobaczyłem, nigdy nie wysłał mi żadnego oficjalnego maila ani nigdy nikt przy mnie nie zwrócił się do niego, używając nazwiska. Rafał Maciejewski. Przeszło mi idiotycznie przez myśl, że zupełnie bez sensu, bo Mierzejewski-Maciejewski brzmiało fatalnie. Jedenastu wspólnych znajomych. Wszedłem w jego profil. Niemal wszystko było prywatne za wyjątkiem rubryczki stanowiska, w której dumnie widniało CEO. Uniosłem kącik ust. I niech mnie szlag trafi, ale właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że ja wcale nie szukałem idealnie wyrzeźbionego półmózga ani uroczego chłopaczka, z którym moglibyśmy wspólnie malować sobie paznokieć u małego palca na różowo, żeby zadeklarować naszą miłość światu. Ja nawet nie wiedziałem, czy szukałem miłości. Nie miałem pojęcia, czego szukałem, wiedziałem natomiast, że to było gdzieś tutaj, że byłem blisko. Z tą myślą, a w zasadzie bez żadnej myśli, kliknąłem przycisk „Dodaj znajomego”. 
Nagle się zrelaksowałem. To był tylko pieprzony Facebook i pieprzony Grindr. Prawdziwe życie było tam na zewnątrz i może nadszedł w końcu czas, żeby się na nie otworzyć. Niczego nie znajdę, chowając się czy to za ekranem telefonu, czy za kamerą. I co najważniejsze nic nie stało mi na przeszkodzie, przecież nie byłem aż tak zakompleksiony. Mogłem poznać tabuny facetów i wybrać sobie tego, który będzie mi odpowiadał. Mogłem też zaprosić do znajomych mojego szefa, który mi się podobał, bo czemu nie. Właśnie w ten sposób ludzie się poznawali, do cholery. Marcel potrafił sobie wejść do naszej recepcji i znaleźć randkę na wieczór, to czemu ja miałbym nie móc? 
Tak sobie właśnie myślałem, przemierzając powoli miasto, aż w pewnym momencie mój Facebook oznajmił nadejście powiadomienia. Wjeżdżałem właśnie do centrum, odblokowałem ekran i uśmiechnąłem się bardzo, bardzo szeroko jak ostatni kretyn do telefonu. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek chciało mi się uśmiechać tak bardzo, jak na widok słów „Rafał Maciejewski zaakceptował twoje zaproszenie”. Ten nagły zastrzyk pewności siebie i poczucia celu sprawiły, że zacząłem niemal podskakiwać na fotelu, bo Rafał zaakceptował moje zaproszenie. To było prawie, jakby zgodził się pójść ze mną na randkę albo po prostu moje myśli coraz bardziej wyrywały się spod kontroli. Zrobiło mi się jakoś tak strasznie ciepło w okolicach szyi i karku i coś mnie ścisnęło w dołku, bo zawsze czułem to rozchodzące się po całym ciele podekscytowanie, kiedy w jakikolwiek sposób zwracał na mnie uwagę, ale teraz to było jakby bardziej personalne i na moment kompletnie mnie obezwładniło. Tak się akurat zabawnie złożyło, że przejeżdżałem właśnie obok firmy i zwolniłem, a potem zwolniłem jeszcze bardziej, aż prawie się zatrzymałem, kiedy dostrzegłem na parkingu osamotnionego srebrnego Aston Martina. W ciągu tego miesiąca wielokrotnie w środku nocy sprawdzałem Grindra, odtwarzając w głowie wszystkie nasze niewerbalne interakcje z danego dnia i Rafał prawie zawsze był online, a teraz na dodatek nadal siedział w pracy o tej godzinie? Bez zastanowienia skręciłem w lewo. Dopiero w momencie, w którym stanąłem na środku parkingu, bo i tak nie było tu żadnego innego samochodu, który mógłby mieć problem z wyjazdem, zacząłem się z powrotem denerwować. Mój haj minął i zaczęły go wypierać wątpliwości. Sięgnąłem odrętwiałą dłonią po telefon, zastanawiając się, co ja najlepszego wyrabiałem. Jeszcze przez moment wpatrywałem się z wahaniem w te słowa, że Rafał. Zaakceptował. Zaproszenie i w końcu zacząłem pisać drżącymi palcami, czując, że moje serce z każdą sekundą dudni coraz mocniej. Prawdopodobnie będę tego żałował. Prawdopodobnie pożałuję tego bardzo szybko, ale teraz niech się dzieje wola nieba. Wysłałem. 

22:22. Powinien się Pan kiedyś wyspać, Panie Prezesie.

18 komentarzy:

  1. O przed chwilą faktycznie wysłał wego sms xD (22:24 jak to czytałam)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co?! Jak możesz? W takim miejscu? A co dalej? Jak tak można się znęcać ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby mój sadyzm znowu dawał o sobie znać, a ja nawet się nie zorientowałam?
      Wybaczcie. Ciąg dalszy soon.

      Usuń
    2. Ja myślę że Ty doskonale wiesz co robisz i ten lekki sadyzm był zamierzony ;D

      Usuń
    3. Guilty as charged ;) Postaram się do jutra ogarnąć i wrzucić kolejny rozdział ;)

      Usuń
  3. O nieeee Marcel z Olą. Można kogoś antyshipować? Jest takie coś? I ta końcówka! Dlaczego w takim momencie?!

    Pozdrawiam, weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mamy i pierwsze antyshipy! Na tym etapie historii to spory sukces.
      No co Wy, przecież Marcel niech też ma coś z życia ;)

      Usuń
  4. A mnie w sumie cieszy wizja Marcela z Olą. Wolę RafałxKacper, więc wolałabym, by Marcel się nie pałętał pod nogami. :v Czekanie na kolejny rozdział jest męką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ładne teamy nam się tu tworzą. Na razie team Rafał jest na lekkim prowadzeniu, ale jak wiadomo wszystko może się jeszcze odwrócić. To zależy, jak bardzo Marcel będzie się pałętał pod nogami ;)

      Usuń
  5. Ja tam się cieszę, że Marcel się ogarnął i znowu ma chęci do życia :) Co prawda Ola nie wydaje się na razie osobą nadającą się na coś poważniejszego, ale może Marcelowi wcale nie tego trzeba 😉 A nasz Kacper... jaki on dziś odważny 😆 Ciekawe jak to się rozwinie? Widać, że Rafał ma do niego słabość, byle by nie chodziło mu tylko o jedno i wiadomo co 😆 Też jestem oburzona momentem zakończenia rozdziału ;) Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    ja krótko, ale się zamelduję.
    Lubię Rafała. Pewnie gdyby był moim szefem, a ja byłabym na miejscu takiej Oli, to zmieniłabym zdanie, ale jako postać w opowiadaniu, to jestem zdecydowanie na tak. Nie jestem pewna póki co Kacpra. Nie dlatego, że jest rudy xD. A tak na poważnie, to jakoś mnie jeszcze nie przekonał. Może się nie rozkręcił i chyba chciałabym zobaczyć, jak zachowa się w jakiejś trudnej sytuacji.
    Marcel jest fajny, ale nie widzę go jako potencjalną drugą połówkę dla Kacpra. Co prawda on ma dla mnie potencjał na jakiś eksperyment, ale raczej bym go nie obstawiała. Co śmieszniejsze, Rafała też nie do końca widzę w roli partnera głównego bohatera i coś mi mówi, że może pojawić się ktoś jeszcze. Może to dlatego, że sama napisałaś, że to nie będzie typowe opowiadanie z jedną główną parą.
    Czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej ☺ dzięki pięknie za rozdział ☺. Widzę, że uwielbiasz "znecać" się nad czytelnikami ale ja osobiście uwielbiam ten stan,takiego niepokoju i oczekiwania na dalszy ciąg😆. Brawo jestes mistrzynią w budowaniu napiecia i dopracowalaś to do perfekcji. To zostanie mi cierpliwie czekać na dalszy ciąg ale wiesz co WRÓCĘ ♡😀😀😀♡

    OdpowiedzUsuń
  8. Do tej pory czytałam Twoje książki już po ich zakończeniu. To pierwszy raz kiedy muszę grzecznie czekać na "ciąg dalszy":( To nie jest łatwe kiedy cierpliwość nie jest mocną stroną czyjegoś charakteru, a Autorka kończy rozdział w TAKIM MOMENCIE! Ale warto. Wszystkie Twoje postacie mają wielki potencjał, więc naprawdę nawet nie próbuję spekulować jak rozwinie się ta historia. Życzę powodzenia i serdecznie pozdrawiam. Ewa.

    OdpowiedzUsuń
  9. To opowiadanie zapowiada się NIESAMOWICIE! Uwielbiam Twoje opowiadania nie tylko za styl, w jakim je piszesz (a jest równie fantastyczny), ale również za nieprzewidywalność. Jako czytelnicy nie mamy szansy się znudzić. Mimo iż wiadomo, oczywistym shipem jest Rafał i Kacper (#teamRafał tak btw :D), to jednak Marcel może nieźle namieszać. Na następny rozdział wyczekuje z UTĘSKNIEM i sprawdzam blog kilka razy dziennie :D
    Ściskam, Julka

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej, ale dużo miłych słów się tu pojawiło :) Aż odpowiem zbiorczo, bo zaszaleliście z tymi komentarzami. Przepraszam za ten cliffhanger na końcu, może uda mi się w ramach zadośćuczynienia wrzucić ciąg dalszy trochę wcześniej niż w piątek, a przynajmniej będę próbować. Może z Rafałem coś się wreszcie ruszy. Bardzo mi się podoba to, jak wielu teamRafał zaczyna mieć zwolenników. Co z tego wyjdze... a cholera wie ;)
    Dziękuję Wam bardzo i do usłyszenia niedługo! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Znowu zbiera mi się na płacz, bo Marcel lata za dupami zamiast za dupą Kacpra, ach, czemuż ja zawsze ukocham sobie takie shipy, której nie mają racji bytu? XD Tak poza tym, coraz bardziej mi się to opowiadanie podoba, aczkolwiek Rafał nadal nie wzbudza ani symaptii, ani zaufania.
    Buziaczki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję,że Twój czas kiedyś nadejdzie ;)

      Usuń
  12. Hej,
    jaki odważny Kacper, tak chce Kacpra i Rafała, Marcel niech nie plącze się pod nogami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń