wtorek, 17 lipca 2018

ROZDZIAŁ VII

Ciała niebieskie




W momencie, w którym uchyliłem drzwi, Rafał akurat podnosił stos papierzysk ze stolika. Uśmiechnął się do mnie, kiedy wszedłem, a ja natychmiast wyczułem, że coś z tym uśmiechem było nie tak. Jego uśmiechy na ogół były oszczędne i nie rzucał nimi na prawo i lewo, ale zawsze biło od nich ciepło, przynajmniej kiedy uśmiechał się do mnie, a teraz to było tak, jakby ten uśmiech nie objął oczu i dopiero po chwili dotarło do mnie, na jak wyczerpanego wyglądał. Ślady zmęczenia były drobne, ale spędziłem wystarczająco dużo czasu na przyglądaniu mu się, żeby z tak bliskiej odległości nie mieć problemu z wyłapaniem ich. Cała jego cera straciła blask, miał głębokie cienie pod oczami, a mięśnie jego twarzy były nieznacznie spięte, jakby nie był w stanie do końca się zrelaksować. To sprawiało, że nie wyglądał nawet na przemęczonego, tylko na zmordowanego. Znowu poczułem nagły przypływ niepokoju, bo twierdził, że wczoraj miał najgorszy dzień na świecie, a wyglądało to tak, jakby ten dzień nadal się nie skończył.
– No chodź – ponaglił mnie delikatnie, wpychając papiery byle jak do otwartej szafy i zamykając ją na klucz. Wszedłem do środka, jeszcze na wszelki wypadek upewniając się, że nikogo nie było na korytarzu i zamknąłem za sobą cicho drzwi.
– Coś się stało? – zapytałem po raz drugi tego dnia, jednocześnie rozglądając się nienachalnie po biurze. Nigdy wcześniej tu nie byłem i szczerze mówiąc ten pokój przypominał wszystko, tylko nie biuro. Nie było tu nawet biurka, był za to niski, owalny i wyglądający na designerski stolik do kawy, na którym leżał zamknięty Macbook, wielka skórzana kanapa i z jakiegoś powodu kilka puf w krowie łaty. Pomieszczenie było całe białe, na jednej ścianie wisiał ogromny, nie-wiadomo-ilu-calowy telewizor, druga była pokryta pop-artową mozaiką wyglądającą jak coś, co mógłby stworzyć Andy Warhol. Za moimi plecami stał kredens w stylu art deco zawalony bibelotami. Wszędzie walały się okulary, zarówno zwykłe, jak i przeciwsłoneczne, stał tam jakiś koszyk z wikliny, figurka Szturmowca z Gwiezdnych Wojen, kostka Rubika, korkociąg, wąski wazonik, w który wetknięta była tęczowa flaga i flaga Kanady, londyńska budka telefoniczna, parę numerów magazynu Esquire, album z twórczością Banksy'ego i to mniej więcej tyle, ile udało mi się wyłapać, ale naprawdę miałem wrażenie, że było tam wszystko. Rafał znowu mi nie odpowiedział, tylko usiadł na kanapie z pełnym ulgi westchnieniem, więc ja też podszedłem bliżej i usiadłem nieśmiało na skraju krowiej pufy. Nie wiedziałem za bardzo, co zrobić z pustym kieliszkiem w swoich dłoniach. Po krótkim namyśle postawiłem go przed sobą na stoliku.
– Jesteśmy na rozmowie kwalifikacyjnej? – zapytał z rozbawieniem, patrząc na mnie z naprzeciwka. Postanowiłem sobie, że się nie zaczerwienię, więc tylko uśmiechnąłem się impertynencko.
– To zależy – odparłem niewinnie, nagle odzyskując pewność siebie i pochylając się. – Trzeba przejść przez rozmowę kwalifikacyjną, żeby umówić się z tobą na randkę? – zapytałem, unosząc wyzywająco brew. Nie wiem, skąd brała się we mnie ta odwaga i obcesowość, ale chyba to on mnie ośmielał. Wcale nie odwrotnie, wcale nie byłem przy nim skrępowany. Chciałem być przy nim taką osobą jak teraz i on mi na to pozwalał. Czułem, że mogłem. Wpatrywałem się w niego jak zauroczony, kiedy zaśmiał się cicho, na sekundę odzyskując cień tego dawnego uśmiechu, po czym spojrzał na swój telefon z przesadnym brakiem zainteresowania.
– Proszę złożyć CV i referencje u mojej asystentki, dostanie pan odpowiedź w ciągu dwóch tygodni – mruknął nonszalancko, a ja zacząłem trząść się ze śmiechu.
– Czekam już tyle, wytrzymam jeszcze dwa tygodnie – stwierdziłem z rezygnacją. Rafał rzucił telefon obok siebie na kanapę, porzucając pozory. Po tych słowach uśmiech już praktycznie nie znikał z jego twarzy, kiedy spojrzał na mnie przeciągle, a potem bezceremonialnie zrzucił ze stóp swoje eleganckie brogsy. Podciągnął nogi na kanapę, opierając się plecami o podłokietnik i przymykając oczy. Po chwili otworzył je, zerkając na mnie ukradkiem.
– Naprawdę polecam. – powiedział konspiracyjnie. – No chyba, że wolisz być na rozmowie kwalifikacyjnej – dodał, wzruszając ramionami. Nadal nie byłem skrępowany, ale mimo wszystko czułem się nieco dziwnie, kiedy wstałem powoli, świadomy jego śledzącego mnie wzroku, podszedłem i usiadłem na drugim końcu kanapy, a raczej zapadłem się w niej z zaskoczeniem.
– O Boże, masz najwygodniejszą kanapę na świecie – wyrwało mi się, bo naprawdę natychmiast poczułem, że mógłbym nie podnosić się z niej już nigdy. Rafał uniósł z satysfakcją kącik ust.
– Wiem – skwitował nieskromnie.
– To właśnie robisz, kiedy zamykasz się w swoim biurze i każdy boi się ci przeszkadzać, bo wszyscy myślą, że ciężko pracujesz? – zapytałem, unosząc domyślnie brew. – Po prostu leżysz tu i chillujesz na swojej zajebistej kanapie?
– Dokładnie – przyznał bez cienia skruchy. Wyszczerzyłem zęby, bo jednak z jakiegoś powodu byłem pewien, że to była strona prezesa, której nie poznawał każdy nowy pracownik. Uznałem, że a co mi tam, w końcu zostałem zaproszony i miałem wrażenie, że Rafał chciał, żebym poczuł się jak u siebie, więc zdjąłem trampki i oparłem się w podobnej pozycji co on, tylko naprzeciwko. Położyłem głowę na oparciu i zacząłem mu się przyglądać, a on przyglądał się mi. Czułem się odrobinę surrealistycznie z tą całą sytuacją i z faktem, że nasze stopy leżały obok siebie na środku kanapy, a w zasadzie to moje stopy leżały między jego stopami, chociaż ich nie dotykały. Zdecydowanie surrealistycznie. To było coś, co można było robić z kimś bardzo bliskim twojemu sercu, z kim czułeś się absolutnie swobodnie. Fakt, że właśnie to robiliśmy ledwo mieścił mi się w głowie.
– I robisz to nawet podczas firmowej imprezy – wytknąłem mu leniwie, bo było mi tak komfortowo, że nawet nie chciało mi się mówić, ale jednak zależało mi, żeby podtrzymać konwersację.
– Czasami muszę uciec na chwilę od ludzi – wyznał cicho, nie brzmiąc na skrępowanego, raczej jakby to była najbardziej naturalna potrzeba na świecie.
– To zrozumiałe – powiedziałem, bo faktycznie kompletnie się z nim zgadzałem. – Co ci dzisiaj zrobili? – dodałem nienachalnie. Rafał przez chwilę nie odpowiadał.
– Nie będę cię tym zamęczał – zdecydował w końcu, a ja nie naciskałem, bo nie miał żadnego obowiązku mi się zwierzać. – I jednak muszę wstać – zamarudził nagle, podnosząc się niechętnie.
– Nie wstawaj – zaprotestowałem, marszcząc brwi. Zmierzył mnie długim spojrzeniem z góry.
– Nie zaproponowałem ci nic do picia – stwierdził, podnosząc ze stolika mój kieliszek w pytającym geście. Pokiwałem nieśmiało głową, a on podszedł w samych skarpetkach do kredensu i otworzył dolne drzwiczki. – Czy to będzie straszne faux pas, jak nie napiję się z tobą wina i w zamian wezmę sobie piwo? – zapytał. Zamrugałem.
– To twoje biuro, możesz robić, co zechcesz – odparłem, wzruszając ramionami. Usłyszałem charakterystyczne pyknięcie wyciąganego korka, a po chwili Rafał z powrotem do mnie podszedł już z pełnym kieliszkiem.
– Białe półwytrawne, nie? – upewnił się, a ja spojrzałem na niego pytająco. – Twoja koleżanka ci takie wzięła – wyjaśnił krótko. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co miał na myśli, a jednocześnie przyszło mi do głowy, że to było zabawne. Gabi pracowała dla niego od roku, a jednak była „moją koleżanką”. Przyjąłem od niego kieliszek, z żalem podnosząc się do pozycji siedzącej.
– Naprawdę masz oczy dookoła głowy, co? – zapytałem z rozbawieniem. Rafał uśmiechnął się półgębkiem.
– Nic nie dzieje się w tej firmie bez mojej wiedzy – powiedział arogancko, siadając obok mnie z butelką Paulanera, z której upił duży łyk. Uśmiechnąłem się, myśląc, że to wszystko szło w tak dobrym kierunku, jakbym to sobie wyśnił. Nie wyglądało na to, że Rafał był jednym z tych płytkich gości, którym chodziło tylko o jedno. Sprawiał raczej wrażenie, jakby faktycznie chciał schować się przed ludźmi i po prostu… po prostu się urwać, tak jak powiedział. I chciał to zrobić ze mną. Kiedy szukał chwili wytchnienia, chciał, żebym był z nim. – Dobrze ci tu jest? – zapytał nagle, przerywając ciszę.
– Tu z tobą? – wyrwało mi się bez zastanowienia, bo nie byłem pewien, co miał na myśli. Rafał parsknął śmiechem, unosząc brew, a ja prawie przegrałem z samym sobą i się zaczerwieniłem.
– Miałem raczej na myśli w tej firmie – uściślił, zaciskając wargi, chyba żeby się nie roześmiać. Całkowicie wbrew sobie poczułem, że moja twarz jednak robi się gorąca. – Ale może być też tu ze mną – dodał z rozbawieniem. Uniosłem kieliszek do ust, bo nie było nic gorszego niż bezczynne zawstydzenie i niezbyt dojrzale postanowiłem zignorować swoją gafę i udać, że nigdy nie miała miejsca.
– W firmie… w firmie świetnie. Uwielbiam tę pracę – odparłem zgodnie z prawdą, w końcu unosząc wzrok i dopiero zdałem sobie sprawę z tego, jak blisko siebie się znajdowaliśmy. Kiedy wrócił z alkoholem, usiadł po prostu bliżej niż wcześniej. Ta przytłaczająca świadomość jego obecności połączona z wypitą, praktycznie jednym łykiem, połową kieliszka wina zaczęły uderzać mi do głowy.
– To dobrze. Tak mi się wydaje, że bardzo szybko i łatwo się zaaklimatyzowałeś – powiedział, brzmiąc, jakby po prostu stwierdzał fakt, ale i tak uśmiechnąłem się mimowolnie.
– Ciężko się nie zaaklimatyzować – odparłem skromnie. – Wszyscy mnie tak wspaniale przyjęliście… Jasne, że chwilami jest mniej różowo, ale naprawdę jesteście jak jedna wielka rodzina – powiedziałem. Rafał przez chwilę wyglądał, jakby nie do końca się z tym zgadzał i zamierzał to jakoś skomentować, ale chyba jednak zmienił zdanie, bo ostatecznie nic nie powiedział. Zapadła chwilowa cisza, a ja nagle zdałem sobie sprawę z tego, że jego dłoń znajdowała się na moim kolanie. Nie miałem pojęcia, skąd się tam wzięła i w którym momencie to się stało, kompletnie to przeoczyłem, a teraz ona tam sobie po prostu leżała. Miałem dziką ochotę spojrzeć w dół, bo nie wystarczyła mi sama świadomość tego, że Rafał siedział kilka centymetrów ode mnie i trzymał mnie za kolano, chciałem zobaczyć to na własne oczy, ale zdołałem się powstrzymać. Przez kilka sekund mój wzrok błądził po jego twarzy, aż w końcu złapałem jego spojrzenie i uśmiechnąłem się ukradkiem. – Zresztą… bardzo dużo rzeczy w tej pracy mi się podoba – dodałem sugestywnie, patrząc mu prosto w oczy. Uniósł pytająco brwi.
– Tak? Jakich? – zapytał z zaciekawieniem, brzmiąc na odrobinę pozbawionego tchu. To sprawiło, że moje serce wrzuciło jeszcze wyższy bieg, a już i tak biło zastraszająco szybko.
– Wiesz, castingi – odparłem z pozorną nonszalancją. – Ciągły kontakt z ludźmi i możliwość obserwowania ich. Wyłapywanie… szczegółów, których nikt inny się wyłapuje – powiedziałem z zastanowieniem, a brwi Rafała zmarszczyły się nieznacznie, jakby uznał to za wyjątkowo intrygujące. – Mój szef – dodałem jakby nigdy nic i niemal natychmiast zobaczyłem ten szeroki uśmiech, na który tak czekałem. Przez chwilę zapatrzyłem się na jego zęby, nie po raz pierwszy nie będąc w stanie nadziwić się, jak bardzo były białe.
– Serio? Słyszałem, że to straszny buc – skomentował Rafał. Ten uśmiech pobrzmiewał nawet w jego głosie. Parsknąłem śmiechem pod nosem.
– Trochę tak – przyznałem swobodnie, samemu nie będąc w stanie powstrzymać się od szczerzenia zębów. – Ale ma coś w sobie – dodałem prosto z mostu, cały czas nie odrywając od niego wzroku, a jednocześnie czując, że jego ręka, która wcześniej trzymała mnie za kolano, w którymś momencie przesunęła się parę centymetrów wyżej i teraz znajdowała się na moim udzie. Znowu jakimś cudem nie zorientowałem się, kiedy to się stało, ale jak już to do mnie dotarło to przez sekundę dosłownie poczułem, że coś we mnie drgnęło i miałem takie wrażenie, jakby krew w moich żyłach zaczęła płynąć trochę szybciej. Zacząłem przeklinać w duchu swój organizm, żeby mi tego nie robił w takim momencie, ale nic nie mogłem na to poradzić, bo udo to już był taki strategiczny punkt na mapie ciała, od którego z łatwością można było przejść jeszcze dalej. Czułem się tak, jakby moja głowa zasnuła się mgłą, jakby wszystko na świecie gwałtownie się rozmyło i tylko jedna rzecz pozostała wyraźna. Ta rzecz znajdowała się pomiędzy moimi nogami i zaczynała powoli pulsować. Przełknąłem głośno nadmiar śliny, który zgromadził mi się w ustach, próbując myśleć o wypadających zębach, klaunach, grubych dzieciach, cipkach i innych rzeczach, które wiedziałem, że wywołają we mnie natychmiastowe obrzydzenie. To był jedyny sposób, żeby przymknąć tę część mnie, która w tym momencie nie pragnęła niczego więcej, jak tylko żeby Rafał przesunął dłoń jeszcze o te parę centymetrów, chociaż na zdrowy rozsądek wiedziałem, że to byłoby bezsensowne, że to nie był jeszcze czas na to, ani tym bardziej miejsce. Gdyby Rafał spojrzał teraz w dół, zobaczyłby, że miałem erekcję i poczułem w sobie instynktowną chęć zerknięcia na jego krocze, żeby sprawdzić, czy może nie byłem w tym sam, ale na szczęście się powstrzymałem. On jednak nie patrzył w dół, cały czas patrzył mi prosto w oczy i jego spojrzenie też było zamglone, podobnie jak mój umysł. Nie wiem, czy pieprzył mnie wzrokiem, ale zdecydowanie nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko zdarciu ze mnie ubrań i aż mnie zaskoczyło to, że gdyby doszło co do czego, to chyba bym mu na to pozwolił. Może o to właśnie chodziło, że takie rzeczy po prostu się działy. To byłoby zabawne, bo przez ostatnie cztery lata prowadziłem na Grindrze ciągły konkurs, w którym główną nagrodą miała być moja cnota, a tu przyszedł sobie Rafał i jeszcze nawet nie wiedział, że już go wygrał. Kwestia tylko, kiedy odbierze swoją nagrodę, jak nie dzisiaj to może jutro. Nie wiem też, czy ja pieprzyłem wzrokiem jego. Jeszcze nie umiałem pieprzyć ludzi wzrokiem, ale przez chwilę przeszło mi przez myśl, że tym razem to trochę ja narzuciłem dynamikę naszej rozmowie, więc równie dobrze to ja mógłbym go pocałować, a nie odwrotnie. Nie miałem wątpliwości, że właśnie do tego to nieuchronnie prowadziło. Byłem w trakcie podejmowania tej decyzji, kiedy Rafał nagle zamrugał, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok, odchrząkując niezręcznie.
– Nie wiem, czy wiesz, ale wymiatasz w rozmowach kwalifikacyjnych – powiedział odrobinę zachrypniętym głosem, jakby zaschło mu w gardle. Wyszczerzyłem zęby, bo z jakiegoś powodu byłem przekonany, że nie przemyślał wcześniej tych słów, tylko po prostu palnął bez zastanowienia.
– Czy to znaczy, że nie będę musiał czekać dwóch tygodni? – zapytałem cicho, unosząc kącik ust.
– Przeszedł pan właśnie przyspieszoną rekrutację – odparł, też uśmiechając się szeroko i pochylając się odrobinę, tak że nasze twarze znajdowały się jeszcze bliżej siebie i spędziliśmy chwilę, po prostu śmiejąc się do siebie głupkowato. – To co, jutro? – zapytał nagle, a ja przez chwilę byłem autentycznie przekonany, że miał na myśli seks i aż poczułem mimowolny napływ podziwu dla jego bezpruderyjności, dopóki nie dotarło do mnie, że prawdopodobnie chodziło mu o randkę.
– Jutro? – powtórzyłem z zaskoczeniem. – Okej – dodałem natychmiast, po czym zamrugałem. – Rany, nawet nie próbuję grać trudnego do zdobycia, co? – zapytałem prosto z mostu, marszcząc nos i śmiejąc się sam z siebie, a twarz Rafała znowu przepołowił uśmiech i pokręcił głową z rozbawieniem.
– Ja tam się cieszę, że nie próbujesz – wyznał z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. – Nie lubię gierek. Za to uwielbiam twoją bezpośredniość – powiedział, a ja odtańczyłem w myślach taniec zwycięstwa, bo obrałem dobrą taktykę. Zawsze trochę tak miałem, że gadałem wszystko, co mi ślina przyniosła na język, więc jeśli to go pociągało i jednocześnie nie przeszkadzało mu, że czasem palnę jakąś gafę, co było naturalnym skutkiem ubocznym, to już był mój. Ja też nie lubiłem gierek. Po co kręcić, skoro obaj doskonale widzieliśmy, co było grane? – Pracujesz jutro? – zapytał nagle. Mruknąłem potwierdzająco. – Nie będzie mnie, ale zgarnę cię stąd o szóstej? – dodał pytająco. Przygryzłem wargę.
– Nie wiem, czy wypuszczą mnie do szóstej – odparłem z wahaniem, ale Rafał jedynie wzruszył ramionami.
– Po prostu powiedz, że wychodzisz i tyle – zbagatelizował, a ja uniosłem brwi, zastanawiając się, czy naprawdę był aż tak oderwany od rzeczywistości, żeby nie wiedzieć, że to nie do końca tak działało. A może zapomniał, że byłem nie tylko jego potencjalnym kochasiem, ale też pracownikiem.
– Okej, niech będzie szósta – zdecydowałem, uznając, że jakoś to zorganizuję. No cóż, najwyżej mnie wyrzucą i nie będę miał pracy, ale po co mieć pracę, jak można mieć prezesa? Uśmiechnąłem się do siebie na tę myśl, a Rafał uniósł do ust butelkę, po czym zdał sobie sprawę z tego, że nic w niej nie zostało, więc zabrał rękę z mojego uda i odstawił ją na stolik z lekkim zażenowaniem.
– Powinniśmy wracać, co? – zapytał cicho, nie brzmiąc na zachwyconego tą perspektywą. Pokiwałem szybko głową.
– Tak, chyba masz rację – zgodziłem się, też odstawiając swój pusty kieliszek, podnosząc się i z powrotem wiążąc buty. Przez tę niedługą chwilę tak przywykłem do tej pozycji bycia… w zasadzie otoczonym przez niego z jednej strony przez jego ramię na oparciu kanapy, a z drugiej przez jego dłoń na moim udzie, że teraz aż poczułem się niekomfortowo z tym brakiem poczucia osaczenia, jakbym miał za dużą swobodę ruchu. Podszedłem powoli do drzwi, po czym odwróciłem się. – Może lepiej… nie wychodźmy jednocześnie, co? – zasugerowałem niepewnie, bo w tej kwestii grunt był dla mnie kompletnie niezbadany. Nie miałem pojęcia, jak Rafał zamierzał zachowywać się przy innych ludziach. Dotychczasowe tendencje wskazywały na to, że raczej nie zamierzał niczego nadmiernie manifestować, ale niemanifestowanie, a ukrywanie to były dwie zupełnie różne sprawy. Sam przez to, że nadal było wiele osób, przed którymi się nie ujawniłem, miałem odruch trzymania takich rzeczy w sekrecie.
– Może lepiej nie – przyznał cicho, zatrzymując się krok za mną. – Idź pierwszy – dodał, więc pokiwałem głową i odwróciłem się. – Kacper – powiedział nagle, kiedy już sięgałem do klamki i w tym samym momencie poczułem jego dłoń łapiącą mnie za nadgarstek, więc rzuciłem mu pytające spojrzenie przez ramię. Przez dosłownie sekundę wpatrywał się we mnie z wyjątkowym niezdecydowaniem, aż w końcu pociągnął moją rękę, obracając mnie szybkim ruchem przodem do siebie i jednocześnie robiąc krok, który sprawił, że teraz staliśmy tak blisko siebie, że niemal stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Śledziłem go wzrokiem, znowu mając to przyjemne wrażenie osaczenia i czując, że robi mi się nieco duszno. Jego lewa ręka nadal była zaciśnięta wokół mojego nadgarstka, a prawa uniosła się, dotykając opuszkami palców mojego policzka. Poczułem, jak oddech więźnie mi w gardle.
– Mogę to zrobić? – wymruczał ledwo słyszalnie. Chyba jednak nie zamierzał czekać do jutra. To dobrze. Ja też nie zamierzałem.
– To twoje biuro, możesz robić, co zechcesz – powiedziałem po raz drugi tego wieczora, ale zdałem sobie z zażenowaniem sprawę z tego, że mój głos gdzieś uciekł i druga połowa tego zdania została wyszeptana. Wargi Rafała wykrzywiły się w uśmiechu, po czym przysunął się i niespiesznie dotknął nimi moich. Odruchowo wyciągnąłem szyję i wciągnąłem głęboko to samo powietrze, które on właśnie wypuścił. Uchyliłem lekko usta, ale nie odważyłem się zrobić nic więcej, bo on też poprzestał na złapaniu mojej dolnej wargi między swoje i muskaniu jej delikatnie. Żaden język nie poszedł w ruch, bo chyba obaj byliśmy jeszcze zbyt ostrożni i nie wiedzieliśmy do końca, na co mogliśmy sobie pozwolić. Natychmiast zdecydowałem, że to był najlepszy pocałunek w moim życiu, chociaż tak naprawdę nie było w nim niczego nadzwyczajnego, nie było żadnych fajerwerków. Był jednak tak intymny, lekki i subtelny, a jednocześnie było w nim więcej erotyzmu niż kiedykolwiek czułem między sobą, a jakimkolwiek innym mężczyzną.
Nagle oderwał się ode mnie z cichym cmoknięciem, oddychając nieco chrapliwie i spoglądając na mnie spod rzęs.
– Idź pierwszy – powtórzył szeptem. Byłem w stanie tylko stać jak spetryfikowany i gapić się głupkowato, bo potrzebowałem chwili, żeby zarejestrować fakt, że już się nie całowaliśmy i że Rafał coś do mnie powiedział. Wpatrywałem się otępiale w jego wargi i w całą resztę postaci, której one były częścią, nie mogąc uwierzyć, że to były te same wargi, które jeszcze parę sekund temu całowały mnie z taką czułością. W końcu się otrząsnąłem, ale nadal czułem, jakby w moim mózgu nie stykały jakieś dwa bardzo ważne kabelki, więc już nic nie powiedziałem ani nawet się nie uśmiechnąłem, tylko odwróciłem się i wyszedłem z biura, przymykając za sobą cicho drzwi. Dopiero kiedy stanąłem na korytarzu, zaczęła powoli wracać mi trzeźwość myślenia, a wraz z nią nadeszła nagła nerwowość, bo skoro niewinny pocałunek zamieniał mój mózg w papkę, to jak niby zamierzałem się z nim przespać bez zrobienia z siebie kompletnego idioty?



***



Nie mam pojęcia, jak przetrwałem resztę imprezy i Gabi wypytującą mnie, gdzie zaginąłem. Odmruknąłem jej coś o telefonie od mamy, żeby zostawiła mnie w spokoju i do końca wieczoru chodziłem nieco spięty. To chyba przez to, że cały czas pilnowałem się obsesyjnie, żeby nie uśmiechać się zbyt szeroko, ani ze zbytnim rozmarzeniem i nie byłem też w stanie w pełni zaangażować się w żadną konwersację, bo myślałem tylko o Rafale i o jego ustach na moich, i o jutrze. Wtedy dotarło do mnie, że nie miałem pojęcia, czym ta randka miała być, więc zacząłem jak ostatni idiota panikować, w co powinienem się ubrać. No bo to musiał być jeden outfit, w którym nie wzbudzę podejrzeń w pracy, a jednocześnie będę się nadawał do pójścia gdzieś z Rafałem i robienia z nim… czegoś. Nie wiedziałem czego. Nigdy wcześniej nie byłem na randce. Wiedziałem co prawda, że z definicji były to po prostu spotkania ludzi, którzy byli sobą zainteresowani, w związku z czym nie powinno być w nich niczego trudnego, ale to nie zmieniało faktu, że nigdy na żadnej nie byłem i stąd wszystkie te absurdalne obawy. Wcale nie pomagał mi wzrok stale śledzący mnie z drugiego końca pomieszczenia. Rafał nawet nie patrzył na mnie aktywnie, zachowywał się zupełnie naturalnie, po prostu co jakiś czas zerkał, jakby chciał sprawdzić, gdzie byłem i czy przypadkiem nie zniknąłem. To też mnie stresowało. Z jakiegoś powodu wszystko na tej imprezie mnie stresowało i dlatego odetchnąłem z ulgą, kiedy koło północy Gabi wreszcie przytaknęła na moje marudzenie, że jestem zmęczony i może już idźmy.
Nie wiem też, jak przetrwałem następny dzień w pracy. Na szczęście podobno istniała niepisana zasada, że jeśli poprzedniego wieczoru była impreza firmowa, to Rafał nie życzył sobie widzieć nikogo w agencji wcześniej niż o trzynastej. Wszyscy więc zjechali się na tą trzynastą z lekkim kacem. Dało się odczuć, że wszystko działo się wolniej niż zwykle, trochę jak taka prawdziwa kacowa niedziela, tyle że w biurze. Nikt zbyt dużo ani zbyt głośno nie mówił, wszyscy tylko chodzili otępiale z kubkami kawy i odpalali jednego papierosa od drugiego, czekając, aż ten dzień się skończy. Problem tkwił w tym, że mi ta powolność była kompletnie nie w smak, bo przez to czas dłużył się nieubłaganie, a ja wcale nie miałem kaca i chciałem po prostu, żeby była już osiemnasta. Spędziłem więc cały dzień stojąc za kamerą w mojej ulubionej czarnej koszuli w srebrne gwiazdki, którą Marcin skomentował słowami „coś się tak odwalił jak stróż w Boże Ciało?” i wpatrując się w napięciu w leniwą wskazówkę wiszącego na ścianie zegara. Kiedy w końcu nadeszło za dwadzieścia, byłem aż zaskoczony, jakbym podświadomie spodziewał się, że czas przestał płynąć tylko mnie na złość. Zacząłem się denerwować, kiedy Marcin uparł się, żeby nakręcić drugiego dubla, a potem trzeciego. Nie sądziłem co prawda, żeby Rafał miał się obrazić, w końcu pracowałem i to pracowałem dla niego, ale i tak nie chciałem się spóźnić. Odetchnąłem z ulgą, kiedy facet, którego Marcin przesłuchiwał wyszedł ze studia, a do szóstej zostało jeszcze prawie dziesięć minut.
– Sorry, że tak długo, Tamara mówiła, że musisz wcześniej wyjść – rzucił beztrosko Marcin, a ja już otworzyłem usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy poczułem wibracje. Zmarszczyłem brwi, widząc nieznany numer i pokazałem mu gestem, żeby chwilę zaczekał.
– Halo?
– Hej – powiedział znajomy głos po drugiej stronie. Poczułem, że kąciki moich ust rozciągają się i odszedłem kawałek, stając w rogu studia.
– Masz mój prywatny numer – zauważyłem niepewnie.
– Naprawdę cię to zaskakuje? – zapytał z rozbawieniem, a ja niemal słyszałem w jego głosie, jak unosi brew.
– Ani trochę – odparłem bez wahania. – Wiem, że masz swoje sposoby – dodałem znacząco i usłyszałem, jak Rafał parsknął śmiechem.
– I co, dasz radę się wcześniej wyrwać? – zapytał, bo najwyraźniej jeden dzień wystarczył mu, żeby dojść do wniosku, że normalni ludzie nie mogli wychodzić sobie z pracy, kiedy im się żywnie podobało albo raczej kiedy jemu się żywnie podobało, nawet jeśli to on ich zatrudniał. Przewróciłem oczami, myśląc, że lepiej późno niż wcale.
– Tak, zaraz wychodzę – odparłem z satysfakcją, bo jeśli mówię, że będę wolny o szóstej, to będę wolny o szóstej, panie prezesie.
– Okej. Stoję pod Nero na Lwowskiej. Zaraz przy Koszykowej – powiedział.
– Wiem gdzie – kiwnąłem głową. Czyli on też uznał, że rozsądniej będzie nie podjeżdżać pod firmę, a już na pewno nigdzie mnie spod niej nie zabierać. Dobrze, że w tej kwestii się zgadzaliśmy. – Zaraz będę. Pa – rzuciłem, rozłączając się i odwracając z powrotem do Marcina, który gwizdnął przeciągle.
– A, czyli randeczka – skomentował, uśmiechając się głupkowato. Zamrugałem.
– Co? Czemu? – zapytałem chyba trochę zbyt defensywnie. Marcin spojrzał na mnie z pobłażaniem.
– Ta koszula – powiedział, wskazując na nią palcem. – Plus ten wyraz twarzy – dodał, unosząc palec nieco wyżej. – Razem mówią wyraźnie „zaliczę dzisiaj” – oznajmił bez cienia wątpliwości. Uznałem, że nie było sensu się tego wypierać i nawet nie przejąłem się tym, że trochę się zaczerwieniłem.
– Jest okej? – zapytałem z niepokojem, wskazując na swoją koszulę, szare rurki i skórzaną kurtkę, którą trzymałem w ręce. Nie wiedziałem, gdzie mieliśmy iść, więc zdecydowałem, że nie odwalę się za bardzo, ale utrzymam nutkę elegancji. Marcin uniósł kciuk.
– Wyglądasz obłędnie. Leć go rozkochać – polecił z uśmiechem. – A ja tu wszystko ogarnę – dodał, wskazując na sprzęt.
– Dzięki – powiedziałem szczerze, podnosząc torbę, po czym wyszedłem ze studia, myśląc o tym, że to było naprawdę cholernie miłe, że dla ludzi z mojej pracy to było takie oczywiste, że skoro szedłem na randkę to naturalnie szedłem na randkę z facetem, a oni trzymali kciuki i stanowili autentyczne wsparcie, a jednocześnie traktowali to jak najnormalniejszą rzecz na ziemi, bo to przecież tylko randka, wszyscy na nie chodzili. Co to za różnica z kim?
Dotarłem pod Nero, brodząc we wpół roztopionym śniegu i natychmiast namierzyłem wzrokiem znajomy samochód. Cholera, na parkingu wśród Volkswagenów i Peugeotów wyglądał zupełnie nie na miejscu, jak wycięty skądś i doklejony do obrazka. Nagle poczułem się zakłopotany na myśl o tym, że miałbym wsiąść do niego jakby nigdy nic, tutaj w centrum miasta w godzinach szczytu. Nie byłem pewien, skąd to się wzięło, ale chyba w mojej głowie istniała pewna przepaść między Rafałem prywatnie, z którym mogliśmy zdjąć buty i rozwalić się na kanapie, a Rafałem w przestrzeni publicznej, wyglądającym tak, jak wyglądał i jeżdżącym Astonem Martinem. Próbowałem sobie wmówić, że to był najgorszy możliwy moment na nadejście niepewności, i że ludzie wcale nie patrzyli i nie dziwili się, co ten elegancki, dobrze zbudowany pan w średnim wieku robi z chłopakiem, który jest tak młody, tak rudy i tak cherlawy. Na zdrowy rozsądek wiedziałem, że nikogo nie obchodziły takie rzeczy, to tylko nam zawsze się wydawało, że wszyscy się na nas gapią, więc wziąłem głęboki oddech, podszedłem do samochodu i otworzyłem drzwi od strony pasażera.
– Rozważałeś, czy możesz się jeszcze wycofać? – zapytał Rafał bez przywitania. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem i otworzyłem usta, ale po chwili je zamknąłem. Cholera, widział, jak stałem rozdarty, zastanawiając się, czy wsiąść, czy nie i jak to będzie wyglądać.
– Nie, po prostu podziwiałem twój samochód – powiedziałem nonszalancko, sięgając po pas.
– Możesz popodziwiać go przez jakiś czas od środka? – zapytał Rafał, odpalając silnik.
– W środku są lepsze rzeczy do podziwiania – odparłem natychmiast, nie przejmując się złośliwością i uśmiechając się do siebie. Wyczułem, że zerknął na mnie ukradkiem i dopiero wtedy sam na niego spojrzałem. Naprawdę wyglądał jak ludzka wersja swojego samochodu: elegancki, luksusowy, wyrafinowany i jakby urwał się z innej bajki. Rzucił swój granatowy płaszcz byle jak na tylne siedzenie i był w samej czarnej marynarce. Był też gładko ogolony w przeciwieństwie do wczoraj, kiedy miał dwudniowy zarost i postanowiłem sobie, że w ciągu tego wieczora znajdę odpowiedni moment, żeby powiedzieć mu, że wolałem go nieogolonego. Dodawało mu to jakiejś takiej… dzikości. Bez zarostu wydawał się zbyt wymuskany. Uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił uśmiech, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów. Nie wiem, czy spodobało mu się to, co zobaczył, ale z jakiegoś powodu poczułem się w porównaniu do niego jakiś taki niskogatunkowy. Niby wiedziałem, że to było absurdalne, bo w końcu zaprosił mnie na randkę wiedząc, że nie nosiłem marynarki od Armaniego za sześć kafli, Ray-Banów za tysiaka i jeździłem Oplem. A jednak wczoraj nie czułem tej presji, która zaczęła mnie wypełniać teraz.
– To dokąd jedziemy? – zapytał swobodnie, pochylając się, żeby włączyć radio. Zamrugałem z zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się, że będę musiał cokolwiek zasugerować. Chyba naprawdę kompletnie nie znałem się na randkach. Przygryzłem wargę z niezdecydowaniem.
– Uwielbiam Arctic Monkeys – wypaliłem znienacka, słysząc pierwsze nuty „R u mine?”. Spojrzał na mnie z jakimś takim rozbawionym zaskoczeniem.
– Ja też. Byłeś na nich w tym roku na Open'erze? – zapytał, bez słowa przyjmując zmianę tematu, a ja zacząłem zastanawiać się obsesyjnie nad odpowiednimi miejscami na randkę, które nie byłyby zbyt banalne, a jednocześnie nie zbyt wydumane.
– Nie… ale miałem jechać – skłamałem bez zastanowienia. Jasne, miałem jechać. Czasami zastanawiałem się, czy kiedykolwiek awansuję do tej słynnej klasy średniej, która mogła sobie pozwolić na wyrzucenie w błoto tysiąca złotych, żeby przejechać się na festiwal. – Może następnym razem. Chyba grają w Berlinie w kwietniu – dodałem tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek. Stanęliśmy akurat na światłach, a Rafał oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie z zastanowieniem.
– Jedziemy? – zapytał całkowicie poważnie. Parsknąłem śmiechem, po czym wzruszyłem ramionami.
– No nie wiem, zobaczymy – odpowiedziałem wymijająco. Rafał skręcił w lewo na Żoliborz, a ja zacząłem mimowolnie zastanawiać się, dokąd jechał, skoro nie wymyśliłem jak dotąd żadnego miejsca.
– Jeśli zobaczymy, to nie pojedziemy – zaprotestował Rafał takim tonem, jakby dobrze wiedział, jak kończyło się każde „zobaczymy”. – Tak albo nie – dodał uparcie. Zastanawiałem się może przez ułamek sekundy.
– Okej – zdecydowałem, mimowolnie zdumiony tym, że wychodził z założenia, że za dwa miesiące nadal będziemy gdzieś razem bywać. Dobra, będę wtedy po trzech wypłatach. Jakoś to ogarnę. Rafał zaczął coś klikać na telefonie umieszczonym w uchwycie. To nie było tak, że chciałem gapić mu się w ekran, po prostu widziałem, co robił i uniosłem wysoko brwi. – Czy ty właśnie napisałeś do Gabi, żeby kupiła ci dwa bilety na Arctic Monkeys? – upewniłem się. Rafał spojrzał na mnie ukradkiem.
– Tak? – odparł pytająco, jakby nie widział w tym żadnego problemu. Chyba dostrzegł to, że zacisnąłem wargi z lekkim niezadowoleniem, ale nie zreflektował się, tylko wzruszył ramionami. – Za to jej płacę – mruknął pod nosem. Nie do końca się z nim zgadzałem, według mnie kupowanie mu biletów na koncerty, odbieranie jego garniturów z pralni i płacenie jego mandatów nie należało do jej zawodowych obowiązków, ale nie chciałem się kłócić, kiedy nasza randka jeszcze nawet dobrze się nie zaczęła. Po prostu poczułem się cholernie winny, kiedy wyobraziłem sobie skwaszoną minę Gabi w momencie, w którym przeczyta tego sms-a. Zawsze wkurzało ją, kiedy Rafał zrzucał na nią załatwienie każdej pierdoły, a potem wyobraziłem sobie jej minę, gdyby dowiedziała się, że efektem jej ciężkiej pracy będzie to, że ja pójdę sobie na koncert.
– Masz ochotę postrzelać? – zapytał nagle Rafał. Zamrugałem ze zdumieniem, a w tym samym momencie wydostaliśmy się z korka i wcisnął pedał gazu, aż trochę wgniotło mnie w fotel. Boże, jak to autko się pięknie prowadziło. Byłbym gotów umawiać się z tym facetem tylko po to, żeby dał mi się nim czasami przejechać.
– Postrzelać? – powtórzyłem, kiedy już przyzwyczaiłem się do tej prędkości. – Nie umiem strzelać – zaznaczyłem od razu. – Z czego? – zapytałem, marszcząc brwi.
– No przecież, że nie z łuku – prychnął z rozbawieniem. – Nauczę cię – dodał bagatelizująco, wzruszając ramionami. Uśmiechnąłem się niepewnie. Nie jechaliśmy długo i nie rozmawialiśmy wiele, słuchaliśmy Arctic Monkeys, ja przyglądałem mu się kątem oka, a on głównie patrzył na drogę, raz na jakiś czas rzucając mi pogodny uśmiech. W momencie, kiedy zostawiliśmy za sobą Bemowo przeszło mi przez myśl, że pozwalałem praktycznie obcemu, starszemu facetowi wywieźć się za miasto na rzekomą strzelnicę. Nie wiem, dlaczego nie było we mnie ani nutki obawy.
Strzelnica jednak naprawdę istniała, chociaż odniosłem wrażenie, że za wyjątkiem ciecia na wejściu, od którego Rafał wziął jakiś klucz, była całkowicie opustoszała. Rozglądałem się z zaciekawieniem, kiedy pootwierał wszystko, jakby był u siebie.
– Nie powinniśmy mieć instruktora? – zapytałem niepewnie.
– Mamy – zapewnił mnie arogancko, wyraźnie mając na myśli siebie i pokazując mi gestem, żebym poszedł za nim. Na początku miałem delikatne wątpliwości, które zaczęły jednak zanikać w miarę przypływu adrenaliny. A na jej brak nie mogłem narzekać, bo ściskałem drżącymi dłońmi pistolet, a Rafał stał za moimi plecami, trzymając mnie za biodra i udzielając mi do ucha instrukcji. Na szczęście był przy tym bardzo profesjonalny, przez co czułem się w obowiązku słuchać grzecznie tego, co miał do powiedzenia i faktycznie się czegoś nauczyć, zamiast myśleć tylko o tym, że jego krocze znajdowało się przy moim tyłku. Miał jednak coś takiego, że chyba nie do końca świadomie wchodził w nauczycielskie tony i to też było całkiem seksowne, kiedy tłumaczył mi, jaką pozycję powinienem przyjąć, gdzie postawić stopy, jak ugiąć kolana, na ile się pochylić i jak ułożyć kciuki na pistolecie, przy okazji dotykając mnie we wszystkich tych miejscach i w zasadzie to ustawiając mnie sam, przez co po tym wszystkim byłem cholernie pobudzony nie tylko przez świadomość, że za chwilę będę strzelał. W końcu zostawił mnie i odszedł gdzieś na moment, a ja miałem dziką ochotę się rozluźnić, żeby musiał mnie ustawić jeszcze raz.
– Masz pozwolenie na broń? – zapytałem z zaciekawieniem, kiedy wrócił.
– Mam – odparł cicho, stając obok mnie i zakładając mi delikatnie przeźroczyste okulary, trochę takie jak laboratoryjne.
– Powinienem zacząć się bać? – zażartowałem, czując się delikatnie podenerwowany niecodziennością tej sytuacji.
– Spokojnie, noszę ją przy sobie tylko w gorsze dni – odparł sarkastycznie, a ja nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Moje ręce zaczęły się nieco trząść.
– Mogę już? – upewniłem się, skupiając się na stojącej kilkanaście metrów przede mną tarczy i niemal wibrując z ekscytacji.
– Jeszcze chwilę – szepnął, znowu stając za moimi plecami, poprawiając ustawienie moich ramion i prostując mi ręce. – Nie wyobrażaj sobie nikogo – polecił nagle. – Niby mówią, że to pomaga, ale według mnie to trochę psychopatyczne – dodał, a ja mógłbym przysiąc, że się skrzywił.
– Nie sądzę, żeby był ktoś, do kogo chciałbym strzelić – stwierdziłem, przez chwilę poważnie się nad tym zastanawiając. Nie no, byli ludzie, których bardzo nie lubiłem, ale na pewno nie do tego stopnia, żeby ich zastrzelić.
– To bardzo dobrze o tobie świadczy – powiedział, po czym poczułem, jak zakłada mi na głowę słuchawki i otoczyła mnie głucha cisza. To było osobliwe uczucie, miałem odległą świadomość, że Rafał nadal stał gdzieś za moimi plecami, ale to było tak, jakby nagle cały świat został wyłączony, istniałem tylko ja i cel. Stałem w bezruchu, oddychając szybko z trzęsącymi się dłońmi i wpatrując się zmrużonymi oczami w tę cholerną kropkę. Już zginałem palec, ale nagle przełknąłem ślinę i sam się w ten sposób wytrąciłem z równowagi, więc zacząłem przygotowywać się psychicznie od początku. Czy powinienem to zrobić teraz? Czy to był ten moment? A może teraz?
Trwało to ułamek sekundy i chyba najlepsze było to, jak wiele potrafiło wydarzyć się w ciągu tego ułamka. Ten huk słyszalny nawet pomimo słuchawek, przez co nie byłem w stanie nawet sobie wyobrazić, jak głośny byłby bez nich, odrzut, który był tak silny, że nie wiedziałem, jak mocno trzeba by było się trzymać na nogach, żeby się nie zachwiać i ten nagły wzrost ciśnienia, jakby w tym ułamku sekundy świat odrobinę się zatrząsł. A to wszystko dlatego, że pociągnąłem za spust, to ja to spowodowałem. Opuściłem powoli broń, nadal trochę oszołomiony i obróciłem się, odsuwając jedną słuchawkę z ucha.
– O Boże, ale to zajebiste uczucie – powiedziałem głośno, spoglądając na Rafała, który uśmiechał się domyślnie. Naprawdę się tego nie spodziewałem, w końcu to był tylko strzał i to do tarczy, który nic tak naprawdę nie zmieniał, a jednak była w tym jakaś moc, której za nic nie potrafiłem wyjaśnić.
– Wiem – mruknął, z powrotem do mnie podchodząc i owijając mnie ramionami w pasie. Na sekundę zesztywniałem, bo nie sądziłem, że byliśmy już na etapie obejmowania się, ale faktycznie ten dotyk ukoił nieco buzujące we mnie emocje, więc bez słowa oparłem się o jego klatkę piersiową, czekając, aż trochę ochłonę, a mój oddech się wyrówna. Po chwili otworzyłem oczy, bo tak bardzo skupiłem się na samym akcie strzelania, że nawet nie spojrzałem na tarczę.
– Hej, trafiłem – powiedziałem z zaskoczeniem, bo naprawdę na to nie liczyłem. Spojrzenie Rafała podążyło za moim, po czym uniósł brew.
– Powiedzmy – skomentował sceptycznie. Odwróciłem się z oburzeniem i walnąłem go pięścią w klatkę piersiową.
– Jest w tarczy – upierałem się.
– To szare to jest tarcza – wyjaśnił konspiracyjnie. – To białe jest…
– No, po co jest to białe? – prychnąłem z przesadnym zaciekawieniem, zakładając ramiona na piersi.
– Po to, żeby tacy jak ty myśleli, że trafili i przyszli na drugą lekcję – wyjaśnił z rozbawieniem. Obruszyłem się ostentacyjnie, ale znowu złapał mnie w pasie, ograniczając mi możliwości ruchu.
– Świnia – mruknąłem z urazą.
– Błagam, spróbuj nie odstrzelić sobie stopy, okej? – poprosił, patrząc podejrzliwie na pistolet, który teraz trzymałem w jednej ręce cały czas ze skrzyżowanymi ramionami. Przewróciłem oczami.
– Dobra, dobra – wymamrotałem z niezadowoleniem, chociaż jednocześnie poczułem, że kąciki moich ust rozciągają się, bo Rafał nadal trzymał mnie w ramionach i śmiał się cicho tuż koło mojego ucha, tak że czułem na nim jego ciepły oddech.
– Było nieźle jak na pierwszy raz – przyznał po chwili. – Jeszcze jedno podejście? – zapytał, a ja wyszczerzyłem zęby.
Trochę ponad godzinę, i nie wiadomo ile naboi później, wsiedliśmy z powrotem do samochodu, zdecydowanie zrelaksowani i wyżyci, może tylko nie seksualnie, ale na wszystko przyjdzie czas. Po kilku razach zaczęło mi iść coraz lepiej i nawet zacząłem trafiać w szarą tarczę, ale to było absolutnie nic w porównaniu z tym, jak dobry był Rafał. Przyznał skromnie, że robił to od prawie dziesięciu lat i był członkiem kilku klubów strzeleckich, bo nic, czego kiedykolwiek próbował, równie dobrze nie odrywało jego myśli od problemów. Rozumiałem to i wydawało mi się, że to było idealne rozwiązanie dla ludzi, którzy mieli dużo stresu w życiu codziennym, bo po prostu pozwalało się wyładować i spuścić ciśnienie. Uważałem, że to było miłe, że się tym ze mną podzielił, poza tym to było idealne miejsce na randkę, które nie było zbyt banalne ani zbyt wydumane, nad którym zastanawiałem się w samochodzie. No dobra, może większość ludzi nie chodziła na randki na strzelnicę, ale mogliśmy się tam zarówno pośmiać, głównie ze mnie, jak i podzielić się ze sobą czymś, co według mnie naprawdę było dosyć intymnym doświadczeniem, bo emocje towarzyszące strzelaniu były jednak trochę inne niż chociażby przy jeździe na rowerze. Nie mówiąc już o tym, że mieliśmy wymówkę, żeby się poobmacywać, a raczej to Rafał miał wymówkę, żeby mnie poobmacywać.
– To co, chcemy coś zjeść? – zapytał, odpalając silnik, więc pokiwałem głową, bo jedzenie brzmiało zdecydowanie zachęcająco. – Na co masz ochotę? – dodał. Westchnąłem w duchu.
– Dlaczego ciągle pytasz mnie o zdanie? – jęknąłem, teraz już czując się całkowicie swobodnie. – Ze strzelnicą trafiłeś doskonale, więc ty wybieraj – dodałem dziecinnie.
– Kiepsko z twoimi procesami decyzyjnymi – skomentował z rozbawieniem.
– Potrafię podejmować trudne decyzje w mgnieniu oka, zapewniam cię – poinformowałem go wyniośle. – Ale czy potrafię wybrać restaurację? Otóż nie – odpowiedziałem sam sobie. Rafał zaczął się głośno śmiać i przez chwilę nie był w stanie się opanować.
– Jesteś taki absurdalny – powiedział, a ja ani przez moment nie miałem wątpliwości, że to był komplement. – Dobra, w takim razie wybierz cyfrę od jeden do sześć – polecił nagle, a ja zmarszczyłem brwi.
– Dwa? – odparłem posłusznie, mimo że nie miałem pojęcia, co właściwie wybierałem.
– Okej – powiedział tylko, niczego nie wyjaśniając.
– Ponumerowałeś knajpy? – domyśliłem się z rozbawieniem, na co tylko mruknął potwierdzająco. – Czemu sześć? – zapytałem z zaciekawieniem.
– W sześciu zrobiłem rezerwacje – odparł takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Spojrzałem na niego gwałtownie i chyba trochę jak na wariata, bo obruszył się defensywnie. – No co? Nie wiedziałem, co będziemy chcieli robić… – wyjaśnił słabo.
– Zrobiłeś rezerwacje w sześciu restauracjach i to ja jestem tym absurdalnym? – zapytałem z niedowierzaniem, po czym zmarszczyłem brwi. – Wiesz, ilu osobom mogłeś popsuć randkę, bo nie było już stolików? – dodałem z rozbawieniem. Rafał parsknął śmiechem.
– Prawo dżungli – podsumował, wzruszając ramionami. W którymś momencie podczas drogi powrotnej zaczął znowu padać śnieg, więc Rafał musiał trochę zwolnić i tym razem dojechanie do centrum zajęło nam nieco dłużej niż w tamtą stronę. W końcu zaparkował pod firmą, pytając, czy nie miałem nic przeciwko, żebyśmy się przeszli, bo wolał tutaj zostawić samochód. No tak, pewnie chciał się czegoś napić i nie musieć prowadzić. Wysiadłem z ogrzanego auta i wzdrygnąłem się z zimna, ruszając za nim w stronę Placu Zbawiciela, ale zatrzymał się nagle po kilku krokach, przyglądając mi się krytycznie.
– Nie no, tak to na pewno nie będzie – powiedział, a ja spojrzałem na niego z dezorientacją. Najpierw zaśmiał się ze swoich jeszcze niewypowiedzianych słów, a dopiero później dodał z rozbawieniem: – Rozbieraj się.
Spojrzałem na niego z udawanym oburzeniem.
– Tutaj? Teraz? – zapytałem przesadnie zbulwersowanym tonem, ale on tylko pokręcił głową, samemu ściągając płaszcz.
– No już – ponaglił mnie. Przewróciłem oczami, ociągając się nieco ze zdjęciem kurtki. Niby spodziewałem się, co się wydarzy, a jednak byłem zaskoczony, kiedy zabrał mi ją, jednocześnie wciskając mi swój płaszcz w dłonie.
– Daj spokój… – zacząłem niechętnie.
– No i zajebiście – wszedł mi w słowo, przyglądając się samemu sobie w skórzanej ramonesce. Uśmiechnąłem się na ten widok, bo od razu go to odmłodziło, nie licząc krótkich włosów wyglądał trochę jak na tym zdjęciu, na którym pierwszy raz go zobaczyłem i zamknąłem konwersację z obawy, że był jakimś psycholem. Ta myśl sprawiła, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i w końcu założyłem jego płaszcz. Uwielbiałem swoją skórę, ale był tak mięciutki i ciepły, że prawie się rozpłynąłem. Zacząłem się mimowolnie zastanawiać, co to było za nieznane mi dotąd uczucie, które towarzyszyło mi przez cały ten wieczór i po chwili dotarło do mnie, że czułem się po prostu rozpieszczany. Nikt mnie jeszcze nigdy w życiu nie rozpieszczał. Przechodziliśmy właśnie przez pasy, a ja myślałem o tym, że to było cholernie miłe uczucie, kiedy Rafał pochylił się nad moim uchem.
– Nie wiem, jak to robisz, ale w niebieskim też ci dobrze.


____________________________________________________________________________
I kto by się spodziewał, że nadal będzie tak słodko? Może to cisza przed burzą i uśpienie czujności… a może Rafał jest po prostu przyzwoitym facetem? Zresztą wszyscy dobrze wiemy, że dramatów będzie jeszcze od groma. Dajmy im się nacieszyć ;)
Ach, jeszcze ogłoszenie parafialne. W sobotę zmykam sobie w Bieszczady, więc jeśli nie zdążę napisać kolejnego rozdziału do piątku (a szanse są bardzo nikłe), to prawdopodobnie pojawi się dopiero po moim powrocie, czyli w przyszły weekend.
Za zbetowanie rozdziału serdecznie dziękuję Agacie (to coś nowego, co?). Miłego czytania!

9 komentarzy:

  1. Kacper jest taki słodki i wpadł po uszy po tej akcja w biurze już całkiem popłyną uhh obaj się jak na razie czają a myslałam że Rafał będzie bardziej śmiały w poczynaniach ale ewidentnie daje Kacprowi wybór coś czuje ,że się niezle zagotuje w tej firmie jak to wyjdzie że coś kręcą. Ogólnie Kacper stąpa po cienkiej linii bo ten romans może się skończyć końcem kariery... mam nadzieje że nie. Rafał ma na niego ochotą w sumie obaj mają boniu jestem taka ciekawa co tam Rafał ma w głowie i co myśli o tym wszystkim. Randka na strzelnicy tego sie nie spodziewałam czyżby Rafał chciał zaimponować i do tego te rezerwacie ,jeżeli tak to chyba mu się udało. W tym rozdziale widać dzielącą ich przepaść w klasie społecznej samochód bilety od tak ,takie zachcianki dla Rafała to oczywiste Kacper może przy nim zaznać innego życia intensywniejszego , nowe horyzonty bo pieniądze dają możliwości. Rafał za to przy nim odmłodnieje i się odpręży trochę zapomni o rutynie i pracy tak myśli no ale Rafał to jeszcze nie poznany gatunek jeszcze dużo ukrywa ;p dziki za rozdział , pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No patrz a spodziewałam się bóg wie czego po tej wizycie w biurze 😊 Ale w sumie cieszę się że to się toczy takim rytmem. Może Rafał podświadomie daje czas Kacprowi na oswojenie się z tym wszystkim, a może sam nie jest pewny na co może sobie pozwolić, a może widzi to małe doświadczenie u Kacpra, a może już sama nie wiem co 😆 Ale widać, że obaj dobrze się nawzajem odczytują. Kurcze naprawdę chciałabym wiedzieć co myśli Rafał :) Stara się - to widać :) Te rezerwacje były urocze. Trochę szkoda, że muszą się tak ukrywać ale co zrobić. Oby te dramy które im szykujesz nie byly takie straszne ;) Na razie szczerzę się do ekranu i oczywiście nie mogę się doczekać co będzie dalej :) Dziękuję bardzo i serdecznie pozdrawiam :) I udanego urlopu życzę 😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Rafał zachowuje się tak delikatnie i idealnie, że wydaje się wręcz nierealny. Aż się boję pomyśleć jakie są jego negatywne cechy, bo na pewno je ma,jak każdy. Podoba mi się jak dogaduje się Kacprem, mimo że widać jak wiele ich różni. Są na zupełnie innych etapach w życiu. Zupełnie nie wiem jak ich dopasujesz, ale na pewno będzie się działo:) Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam i życzę udanego wyjazdu. Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Od razu przypomina mi się Oliwer i nie powiem, kibicuje właśnie tej różnicy wieku w przypadku Kacpra i Rafała, jednak może Marcel coś namiesza? Miłego urlopu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rafał jest w tym rozdziale taki kochany <3

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko, zakochałam się w tym opowiadaniu. Postacie genialne, ciekawi mnie ich przyszła historia :D

    Rideia

    OdpowiedzUsuń
  7. Będzie krótko i zwięźle dzisiaj.
    Jestem fanką Rafała. Ktoś wyżej zauważył to samo co ja - cholernie przypomina mi Oliwera, a ja Oliwera uwielbiałam. Także nawet jak okaże się zwykłym podrywaczem (czy tak jak Kacper zauważył, że być może nie był pierwszym chłopcem, którego tak traktuje), to i tak go już chyba nie będę potrafiła znielubić.
    Co do dramy: bring it! :D
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Arctic Monkeys!!!!!!!!!!!!! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    bardzo podobało mi sie to w biurze, widać właśnie ta różnice między nimi e klasie społecznej... te bilety od tak, rezerwacje restauracji i randka na strzelnicy, może być kiepsko jak ten romans wyjdzie na jaw..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń