czwartek, 5 lipca 2018

ROZDZIAŁ V

Zabawa w nieznajomych




Teoretycznie wiedziałem, że nic się nie wydarzy, a jednak byłem zaskoczony, kiedy nic się nie wydarzyło. Wysłany przeze mnie błyskotliwy podryw, nad którego wymyśleniem spędziłem jakieś siedem sekund wskoczył z cichym plumknięciem na niebieskie tło zaraz pod napisem, że ty i Rafał jesteście teraz znajomymi i możecie do siebie pomachać – tak, ponieważ właśnie to zamierzałem zrobić. Po chwili wypuściłem głośno powietrze, które nawet nie zdawałem sobie sprawy, że w którymś momencie wstrzymałem. Okej, to było tyle, pierwszy ruch został wykonany. O ile poprawnie odczytywałem sygnały i kompletnie sobie tego wszystkiego nie wyimaginowałem, to wkrótce powinien pojawić się jakiś odzew. A jeśli się nie pojawi, to ja już zupełnie nie wiedziałem, o co temu facetowi chodziło. 
Znowu wstrzymałem oddech, kiedy pod moją wiadomością pojawiły się trzy kropeczki. Wpatrywałem się w nie z sercem w gardle, ale żadna odpowiedź nie nadchodziła. Pisał i pisał, aż w końcu zacząłem się nieco irytować, bo ile można było pisać? Nagle kropeczki zniknęły. No kurwa. Jeszcze przez chwilę gapiłem się wyczekująco w ekran, ale nic się nie wydarzyło. Rafał zamilkł. Uniosłem wzrok na drzwi do firmy. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby po prostu wyszedł na zewnątrz, chociaż z drugiej strony trochę się tego obawiałem. Już teraz zaczynało mi się robić głupio i nagle zwątpiłem w błyskotliwość tego podrywu, bo najwyraźniej to było tak dziwaczne i niespodziewane, że nie wiedział nawet, co odpisać. Rany, ale wstyd… A najgorsze było to, że nie chodziło o sam wstyd. Swoją dumę jakoś bym przełknął, gdybym wygłupił się przed facetem, pokazując mu, że byłem zainteresowany i okazałoby się, że on nie był. To nie byłby jeszcze koniec świata, ale to był mój szef. Szef firmy, z którą miałem zamiar związać się na jakiś czas i która była dla mnie szansą, jaka mogła nie trafić się ponownie. Narażanie swoich relacji z nim nie wydawało się zbyt mądre. Gdybym zbłaźnił się przed nim na tym etapie, to pewnie już nigdy nie byłbym w stanie spojrzeć mu w oczy, a to uczyniłoby moje życie w tej pracy o wiele bardziej niekomfortowym. Chyba coś mi odbiło, skoro uznałem, że to było warte ryzyka.
Na ekranie znowu pojawiły się trzy kropki. Uśmiechnąłem się pomimo rosnącego podenerwowania. Rafał nadal myślał nad odpowiedzią. Miałem nadzieję, że to był dobry znak. Najwyraźniej jego refleks o tej godzinie pozostawiał wiele do życzenia, choć przecież kiedy zagadał do mnie po raz pierwszy, był środek nocy, a jednak jego elokwencji wydawało się niczego nie brakować. Tak się skupiłem na tych kropeczkach, że nie zauważyłem go w pierwszym momencie, kiedy wyszedł głównymi drzwiami ze wzrokiem utkwionym w telefonie. Uniósł nieobecnie do ust papierosa i wsunął go sobie między wargi, ale go nie odpalił, w zamian cały czas pisząc zawzięcie. Mój uśmiech poszerzył się mimowolnie i bez zastanowienia wysiadłem z samochodu. Dopiero trzask zamykanych drzwi zaalarmował go na tyle, że uniósł głowę, a jego oczy rozszerzyły się. Wyglądał na autentycznie zszokowanego. Chyba nie spodziewał się aż takiego poziomu stalkingu. Stanąłem niezręcznie przy samochodzie, nie przerywając kontaktu wzrokowego i dzielnie znosząc jego zaskoczenie spojrzenie. Podszedł do mnie powoli, chowając telefon do kieszeni i w zamian wyciągając zapalniczkę. Stanął po drugiej stronie mojego auta i odpalił niespiesznie papierosa. 
– Co tutaj robisz? – zapytał. Jego głos zabrzmiał znacznie mniej donośnie niż kiedy chodził po biurze, wydając polecenia. Był trochę inny, bardziej miękki i kojący nawet na tle otaczającej nas ciszy. Zaciągnął się i oparł ramionami o dach mojego samochodu, a ja podziękowałem w duchu wszystkim bóstwom, że niedawno go umyłem. 
– Akurat przejeżdżałem – odparłem, starając się brzmieć nonszalancko i samemu opierając się w taki sam sposób jak on, tak że teraz staliśmy naprzeciwko siebie i dzielił nas jedynie samochód. Z tej pozycji ciężko było patrzeć na cokolwiek innego niż na siebie nawzajem. – I zobaczyłem pana samochód. I pomyślałem, że spontanicznie zmartwię się o to, że nadal pan pracuje – dodałem lekko z cieniem ironii, starając się zmusić supeł w moim żołądku do poluzowania się. Nie było żadnego powodu do nerwów, po prostu rozmawialiśmy. Ja i Rafał… w końcu… rozmawialiśmy. Roześmiał się cicho, opuszczając głowę. Miał przyjemny dla ucha śmiech, nieco szorstki, ale melodyjny. Znałem go już całkiem dobrze. Śmiejący się prezes to nie było w firmie częste zjawisko, ale też nie kompletnie niespotykane.
– Zawsze jesteś taki spontaniczny? – zapytał, a ja wyczułem w tym pytaniu coś prowokującego. – Poza tym przestań, mów mi po imieniu – dodał pod nosem, zanim zdążyłem odpowiedzieć, a w jego głosie znowu pojawił się cień zażenowania. Uniosłem kącik ust.
– Okej. Nie wiedziałem, czy mogę – powiedziałem z fałszywą skromnością, bo tak naprawdę to nie miałem większych wątpliwości, że mogłem. Rafał uśmiechnął się, chociaż w tym uśmiechu było coś gorzkiego. 
– Wszyscy w tej firmie wiedzą, że mogą mówić do mnie po imieniu – powiedział. – Z jakiegoś powodu większość tego nie robi – dodał z zastanowieniem. Przewróciłem oczami, nie mogąc się powstrzymać. 
– Ciekawe dlaczego – mruknąłem drwiąco. Rafał uniósł brew z udawanym zaciekawieniem. 
– No właśnie, dlaczego? – zainteresował się. 
– Wszyscy się ciebie boją – wyznałem konspiracyjnie. Znowu zaśmiał się cicho, a ja po raz kolejny pomyślałem, że naprawdę lubiłem ten śmiech.
– Nie rozumiem czemu – zaperzył się. – Przecież ja jestem łagodny jak baranek… 
– Ja to wiem – zapewniłem go szybko, zanim straciłem odwagę. Spojrzał na mnie z krzywym uśmieszkiem. 
– Chociaż ty – mruknął. – I jeszcze troszczysz się, że za dużo pracuję… – urwał przesadnie wzruszonym tonem. 
– Jest prawie jedenasta – podkreśliłem. – A ty siedzisz w biurze – dodałem oskarżycielsko. Rozejrzał się ukradkiem, po czym pochylił się. 
– Tak naprawdę wcale nie pracowałem – zdradził mi w tajemnicy. Uniosłem z zaciekawieniem brew.
– Czyli po prostu lubisz tu sobie siedzieć i napawać się zajebistością swojej firmy? – domyśliłem się. Parsknął śmiechem.
– Niespecjalnie. Moja matka i siostra przyjechały do mnie w odwiedziny – wyjaśnił, krzywiąc się. Tym razem to ja zacząłem się śmiać i przez chwilę nie byłem w stanie nad sobą zapanować. Miałem świadomość tego, że Rafał patrzy na mnie z uniesioną brwią, czekając, aż się wyśmieję. – Cieszę się, że tak cię to bawi – skwitował oschłym tonem. W końcu udało mi się uspokoić.
– Sorry, to po prostu strasznie zabawna wizja, że chowasz się w swoim biurze przed matką i siostrą – wydusiłem z trudem, choć ciężko byłoby mi wyjaśnić, co konkretnie było w tym takiego zabawnego. Uśmiechnął się półgębkiem. – Są aż tak nieznośne?
Rafał przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. 
– Próbowałem im udowodnić, że jestem w pełni funkcjonującym, dorosłym człowiekiem, więc wyrzuciłem całe piwo z pojemnika na warzywa w lodówce i zastąpiłem je prawdziwymi warzywami – odparł, kręcąc głową z rozbawieniem. Parsknąłem niekontrolowanym śmiechem, wpatrując się w niego z mimowolnym oczarowaniem. Był zabawny i trochę drętwy, ale miał dystans do siebie i był dokładnie taki, jaki miałem nadzieję, że był, ale nie miałem okazji się przekonać, bo nigdy wcześniej nie było nam dane przeprowadzić pełnej konwersacji wykraczającej poza wymienienie kilku nieskładnych zdań. Nagle zmrużyłem oczy. Najpierw zobaczyłem kilka pojedynczych, zagubionych płatków śniegu przyklejających się do włosów i płaszcza Rafała, a dopiero potem poczułem śnieg na swojej twarzy. Zmarszczyłem nos, kiedy zaczęło sypać nieco mocniej, ale on wydawał się tym kompletnie nie przejmować. – I tyle z tego wynikło, że teraz muszę je znosić na trzeźwo – odparł z rezygnacją. – Tutaj przynajmniej mam piwo w lodówce – dodał konspiracyjnie, wskazując ukradkiem na drzwi do firmy. Wyszczerzyłem zęby.
– Chcesz mi powiedzieć, że prezes pije w pracy? – upewniłem się z przesadnym oburzeniem, chociaż tak naprawdę bardziej rozczuliło mnie to, że ktoś z jego pozycją musiał ukrywać przed mamą fakt, że pił piwo. Uśmiechnąłem się do siebie. – Jak długo musisz jeszcze udawać w pełni funkcjonującego dorosłego? – zapytałem z zaciekawieniem. 
– Jakieś… trzy doby – odparł po krótkim zastanowieniu. 
– Powinieneś im się postawić – poradziłem mu z przekonaniem. Pokręcił powoli głową. 
– Uwierz mi, to gra niewarta świeczki – powiedział, a mi przeszło przez myśl, czy to było możliwe, że obaj byliśmy jednymi z tych facetów, którzy dla świętego spokoju mówili swoim matkom wszystko, co chciały usłyszeć. Ciekawe, czy on też nigdy nie wyszedł przed swoją z szafy, bo zwyczajnie nie widział sensu w rozpoczynaniu kolejnej burzy. 
– Wiem coś o tym – mruknąłem bez zastanowienia. Rafał spojrzał na mnie z zaciekawieniem, ale nie chciałem za bardzo kontynuować tematu i mówić mu, że ja swoją matkę musiałem znosić codziennie. Niby wiedziałem, że nie było niczego specjalnie zaskakującego w mieszkaniu z rodzicami w wieku dwudziestu czterech lat, a jednak obawiałem się, że mogłoby się to wydać nieco żałosne dla kogoś, kto z pewnością ma własne mieszkanie i to pewnie nawet niejedno. Chociaż z drugiej strony to była kwestia tylko i wyłącznie etapu życia, na którym się znajdowaliśmy i to przede wszystkim w swoich głowach. Można było mieć własne mieszkanie i to pewnie nawet niejedno, a nadal czaić się przed własną matką. Uśmiechnąłem się do siebie na tę myśl. – Zniszczyłeś właśnie wszystkie moje wyobrażenia o dorosłości. Chcesz mi powiedzieć, że jak będę w twoim wieku to nadal będę musiał tłumaczyć się przed matką? – zapytałem z rezygnacją.
– To zależy, może ty będziesz w pełni funkcjonującym dorosłym – powiedział, wzruszając ramionami. Skrzywiłem się i mruknąłem pod nosem „ta, jasne”. Rafał zmrużył oczy. – Przepraszam, jak będziesz w moim wieku? – powtórzył z urazą. Wyszczerzyłem zęby bez skruchy. – Sugerujesz, że jestem stary? 
– W zasadzie to nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą, przyglądając mu się kalkulująco. Przez chwilę wyraźnie udawał, że nie rozumiał tego spojrzenia, ale w końcu westchnął i otworzył usta, zawahał się jednak i z powrotem je zamknął. 
– Czterdzieści – mruknął w końcu niechętnie, odpowiadając na moje niezadane pytanie i sprawiając przy tym wrażenie, jakby to słowo z trudem przeszło mu przez gardło. Uśmiechnąłem się ukradkiem. 
– Bolało, co? – zapytałem domyślnie. Skrzywił się. 
– I to jak. Musiałem się zastanowić, bo jeszcze nie przywykłem do tej myśli. Mając trzydzieści dziewięć zawsze odruchowo mówiłem, że trzydzieści osiem – wyjaśnił. Zaśmiałem się cicho. 
– To kiedy przekroczyłeś magiczną granicę? – zapytałem z rozbawieniem. Śnieg z każdą chwilą sypał coraz mocniej, całe włosy Rafała były już przyprószone bielą i moje pewnie podobnie.  Żaden z nas nie zwrócił na to uwagi. 
– Drugiego stycznia – odpowiedział zwięźle. Zmarszczyłem brwi. 
– Napisałeś do mnie drugiego stycznia – zauważyłem, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę z tego, że przerwałem tym samym naszą niepisaną umowę milczenia o tym, że w zasadzie to poznaliśmy się wcześniej niż w dzień mojej rozmowy kwalifikacyjnej. – To były twoje urodziny? – zapytałem z zaskoczeniem. Widziałem, że przez chwilę nie wiedział, jak zareagować, jakby nie spodziewał się, że mogłem to skojarzyć i pamiętać, jaki był wtedy dzień. W końcu odchrząknął.
– Miałem nadzieję poznać kogoś w ostatni dzień swojej młodości – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Chyba trochę zawstydziło go to, że teraz obaj wiedzieliśmy, że spędził własne czterdzieste urodziny, zagadując do mężczyzn na Grindrze i szukając jakiegokolwiek geja, z którym dałoby się przeprowadzić w miarę inteligentną konwersację. 
– I co, poznałeś? – zapytałem z niewinnym zaciekawieniem. 
– Nie, nie odpisał mi – odparł płasko Rafał. Nie wytrzymałem i znowu się roześmiałem, czując, jak mój oddech i tempo bicia serca nieznacznie przyspieszają, ale nie śmiąc mieć zbyt wielkich nadziei. 
– Serio, nikt ci nie odpisał? – upewniłem się, specjalnie starając się brzmieć nieco złośliwie, żeby ukryć zdenerwowanie. Rafał spojrzał na mnie, marszcząc ledwie dostrzegalnie brwi.
– Po tym pierwszym odrzuceniu miałem tak złamane serce, że odechciało mi się próbować dalej – oświadczył z kamienną twarzą, po czym uniósł porozumiewawczo brew. Parsknąłem śmiechem, spuszczając głowę, żeby ukryć rumieniec rozlewający się po mojej twarzy i rozciągający moje usta uśmiech. Szlag by go.
– Szybko się poddajesz – zauważyłem ze wzrokiem wciąż utkwionym w w swoich dłoniach. – Często tak masz, że podoba ci się czyjś tył głowy? – dodałem, unosząc kącik ust i nawiązując do swojego zdjęcia. Rafał zmrużył oczy.
– Napisałeś w swoim profilu, że jeśli chodzi o atrakcyjność, to za każdym razem wygrywasz konkurs piękności w Monopoly, więc to musi coś znaczyć – wyjaśnił z rozbawieniem. Cholera, ilekroć udawało mi się przestać się śmiać, zaczynałem znowu. Ciężko było mi uwierzyć, że ktokolwiek uznał to za zabawne, ale jeśli tak to kurwa, on był idealny.
– Kręci cię Monopoly? – zapytałem, uśmiechając się sugestywnie. Rafał pochylił się. 
– Monopoly nigdy się nie myli – odparł wszechwiedzącym tonem, mierząc mnie spojrzeniem od czubka głowy do… gdzieś do klatki piersiowej, bo mniej więcej tyle mnie wystawało zza samochodu. Znowu się zaczerwieniłem. Nie byłem w stanie przestać się czerwienić i chichotać jak idiota, przez całą tę rozmowę czułem się, jakbym lewitował kilka metrów nad ziemią. W końcu uniosłem wzrok i zdałem sobie sprawę z tego, że Rafał przyglądał mi się z uśmiechem. Ten uśmiech sprawiał, że po całym moim ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. – Nie jest ci zimno? – zapytał nagle, jakby czytał mi w myślach. 
– Nie – odparłem zgodnie z prawdą, bo w tym momencie zdecydowanie nie było mi zimno. Uniósł brew, patrząc sceptycznie na moją dosyć cienką skórzaną kurtkę. Chyba faktycznie powinno być mi zimno, ale nie było, samo jego utkwione we mnie uważne spojrzenie rozgrzewało mnie w wystarczającym stopniu, nawet jeśli to była tylko iluzja. – To się nazywa fashion choice – dodałem wyniośle. Rafał parsknął śmiechem.
– Żeby twój fashion choice nie przyprawił cię o zapalenie płuc – powiedział kpiąco, odsuwając się nieco od mojego samochodu i zostawiając na dachu tylko dłonie. – Powinienem do nich wracać – dodał, a wyczuwalna niechęć w jego głosie wywołała we mnie jeszcze większą euforię.
– Szkoda – wypaliłem bez zastanowienia, po czym znowu się zaczerwieniłem. Uniosłem rękę i strzepnąłem niezręcznym ruchem śnieg ze swoich włosów.
– W innych okolicznościach bym cię gdzieś teraz zaprosił, ale nie sądzę, żeby mi uwierzyły, gdybym powiedział, że spędziłem w pracy całą noc – powiedział Rafał lekkim tonem, a ja wstrzymałem oddech na jedno uderzenie serca, zanim dotarło do mnie, że nie tylko chciałby mnie gdzieś zaprosić, ale gdziekolwiek byśmy poszli, spędzilibyśmy tam całą noc. Nagle zacząłem się zastanawiać, czy zarówno teraz, jak i wtedy, kiedy poleciał na mój lamerski żart o Monopoly i zagadał do mnie na Grindrze, szukał tylko jednorazowego numerku. Niektórzy byli w końcu wybredni i nawet od partnera na jedną noc wymagali poczucia humoru i przynajmniej przeciętnego ilorazu inteligencji. Ja tak miałem, więc czemu on miałby tak nie mieć? Jaką miałem pewność, że chodziło mu o coś poważniejszego?
Z drugiej strony… czy gdyby chodziło tylko o jedno, nie poszedłbym? To był mój szef. Ale to był też tylko seks. Przecież nie musiałem znajdować miłości od razu. Na ten moment wystarczył mi ktoś, kto będzie wprawiał mnie w taką ekscytację, że nic innego nie będzie miało znaczenia. Dokładnie tak jak on. Wszystkie warunki spełnione.
– Skąd wiesz, że dałbym się zaprosić? – zapytałem z przesadną arogancją. 
– Dałbyś się zapro…? – zaczął posłusznie Rafał. 
– Tak – odparłem, zanim jeszcze zdążył dokończyć pytanie. Jego twarz znowu przepołowił ten piękny, szeroki uśmiech pokazujący wszystkie jego równe, białe zęby, przez który w policzkach tworzyły mu się dołeczki. 
– Dobrze wiedzieć – skwitował, unosząc kącik ust. – Dobranoc, Kacper – dodał cicho, wyciągając z kieszeni kluczyki do samochodu. Z powrotem oparłem się o swoje auto, odprowadzając go wzrokiem, kiedy usiadł za kierownicą i odpalił silnik, który zamruczał cicho. Zanim ruszył, spojrzał na mnie po raz ostatni przez szybę, a ja jeszcze przez chwilę stałem tam, wpatrując się z rozmarzeniem w znikający tył Aston Martina i ledwo wierząc w to, że ta rozmowa naprawdę miała miejsce. Dzięki Bogu, że miałem dzisiaj napad odwagi, który kazał mi zaryzykować. Pokierowałem się instynktem i instynkt dobrze mnie poprowadził. Rafał mnie lubił. Lubił, co za infantylne określenie. Chciał mnie. Chciał mnie, chciał mnie, chciał mnie, chciał mnie, chciał… 
Wsiadłem za kierownicę jak odurzony. Teraz miałem o wiele więcej do odtwarzania w głowie niż tylko spojrzenia i każde jego słowo dźwięczało mi w myślach. Prowadząc, widziałem go cały czas przed oczami, jak mówił „dobranoc, Kacper” tym swoim cichym, głębokim, aksamitnym głosem i odwracał się w swoim płaszczu w kolorze indygo i z płatkami śniegu w ciemnych włosach. Odbijało mi. Autentycznie po miesiącu rozmyślania o nim i nakręcania się, ta krótka rozmowa wystarczyła, żeby odbiło mi na jego punkcie. Nie byłem w stanie wymyślić niczego, czego mógłbym szukać w mężczyźnie, a czego on nie miał. Był czterdziestoletnim cynikiem, który pomimo swojej pozycji społecznej i pomimo pieniędzy nie wywyższał się i nie udawał, że rozgryzł zagadkę wszechświata, bo zarobił majątek i stworzył coś, co działało i pewnie będzie działało jeszcze długo po nim. To mnie fascynowało. Nie tak, jak fascynowała mnie fizyka kwantowa, było w tym coś tak seksownego, że ledwo byłem w stanie myśleć. W tej jego postawie faceta, który zbyt szybko stał się prezesem i musiał zacząć być poważny, żeby mieć czas na ogarnięcie swojego życia, na poznanie kogoś i na wymyślenie, jaki chciał być. To było tak szczere i rozczulające, że byłem gotów rzucić się na niego w momencie, w którym zostalibyśmy sami w niepublicznym miejscu, gdyby tylko dał mi jakiś znak, gdyby powiedział choć słowo. Jadąc do domu na Wolę, pomiędzy odtwarzaniem jego słów, wyobrażałem to sobie bez przerwy, zastanawiałem się, czy byłby stanowczy, czy czuły, czy jedno i drugie, wyobrażałem sobie siebie pod nim i jego pode mną w każdej możliwej konfiguracji, bo byłem tylko facetem, a on był mężczyzną, który miał wszystkie możliwe predyspozycje do tego, żeby przelecieć mnie po raz pierwszy i bardzo dużo predyspozycji do tego, żeby spędzić z nim resztę życia. Ponosiło mnie. Ponosiło mnie bardzo, ale nie byłem w stanie nad tym panować. 
Kiedy wszedłem po cichu do mieszkania, dochodziła północ i wszyscy już spali. Przeszedłem na palcach przez korytarz, nadal czując się jak na haju. Wyobrażałem sobie, że gdyby nikogo wokół nie było, stanąłbym na środku i zaczął skakać i drzeć się wniebogłosy, bo po raz pierwszy w życiu czułem coś do kogoś w takim stopniu, że kręciło mi się od tego w głowie. Zadurzyłem się totalnie. Zadurzyłem się tak bardzo, że aż bolało, że nie mogłem tego okazać w jakikolwiek fizyczny sposób, ale nie chciałem obudzić Antka, więc tylko rozebrałem się do bokserek, założyłem czarną, wyblakłą koszulkę i wślizgnąłem się pod swoją kołdrę, po czym wyciągnąłem telefon. Przez chwilę wpatrywałem się w to jedno zdanie wysłane przeze mnie dwie godziny temu, na które w końcu nigdy nie odpisał, po czym chyba po raz pierwszy w życiu uznałem, że wolę leżeć bezczynnie, myśląc o Rafale zamiast przeglądać wszystko, co było w internecie do przejrzenia przed snem, bo i tak wiedziałem, że w najbliższym czasie nie zasnę i już zamierzałem wsunąć telefon pod poduszkę, kiedy nagle zawibrował. Otworzyłem naszą konwersację, czując, że od tego całego szczerzenia zębów zaczynają boleć mnie mięśnie twarzy i mając nadzieję, że Antek faktycznie spał, bo gdyby zobaczył w tym momencie mój maniakalny uśmiech oświetlony przez telefon to chyba zwątpiłby w moje zdrowie psychiczne.

00:17. I kto to mówi. 



***



07:09. Dzień dobry.

To była pierwsza rzecz, jaką przeczytałem rano. To była pierwsza rzecz, jaką zawsze czytałem rano. Gdy tylko wracałem do świadomości, natychmiast sięgałem po telefon, żeby sprawdzić, czy czekało tam na mnie „dzień dobry”, a przez te ostatnie kilka dni czekało codziennie. To sprawiało, że czułem się trochę jak leń i obibok, bo z reguły nie wstawałem przed dziesiątą, a „dzień dobry” od Rafała zawsze przychodziło między siódmą a ósmą. Najwyraźniej był rannym ptaszkiem i zdecydowanie nie marnował dnia, przez co zacząłem się zastanawiać, co robił między tą siódmą rano, kiedy wstawał, a trzynastą, kiedy pojawiał się w pracy. Podejrzewałem jednak, że prezesi mieli dużo różnych ważnych zajęć, o których zwykli śmiertelnicy wcale nie musieli wiedzieć. 
Wygrzebałem się niechętnie z łóżka i na śpiąco poszedłem do kuchni, ściskając w ręce telefon. Stanąłem w progu i zamrugałem, bo zapomniałem o tym, że była sobota i wszyscy byli w domu. Lubiłem to, że normalnie kiedy wychodziłem do pracy, dzieciaki i mama byli już w szkole, a Bogdan w robocie i miałem całe mieszkanie dla siebie, żeby w ciszy się ogarnąć. Teraz natomiast wszyscy siedzieli przy stole i jedli śniadanie, robiąc przy tym niezrozumiałą ilość hałasu. Sobota nie oznaczała oczywiście, że ja nie szedłem do pracy. W tym tygodniu miałem wolny czwartek i niedzielę, czyli jutro. Czwartek praktycznie cały przespałem. Odpoczynek z pewnością mi się przydał, a nie straciłem zbyt wiele, bo ani w czwartek, ani wczoraj Rafał nie pojawił się w agencji. Najwyraźniej uznał poświęcenie choć odrobiny czasu gościom za część bycia w pełni funkcjonującym dorosłym, którego udawał.
– O, królewicz się obudził – powiedział Bogdan, wskazując na mnie tubką ketchupu. 
– Odpoczywasz dzisiaj, kochanie? – zapytała moja mama. Pokręciłem głową bez słowa, nadal trochę rozespany.
– Nie, jadę do pracy – mruknąłem, podnosząc z blatu dzbanek i nalewając sobie kawy do kubka. 
– Ty nie przesadzasz trochę z tą pracą, młody? – zapytał Bogdan, wpychając sobie kanapkę do ust.
– No właśnie, dziecko, kto to widział tyle pracować, ledwo cię na oczy widzimy… – zaczęła moja mama nieco histerycznym głosem, łapiąc Tadka pod pachami i przyciągając do siebie, żeby zetrzeć z jego twarzy nutellę. 
– No wiem – mruknąłem z rozkojarzeniem, w ogóle jej nie słuchając, w zamian upiłem łyk kawy, jednocześnie pisząc szybko kciukami na telefonie. 

10:11. Dzień dobry :)
10:11. Trzy godziny później… 

– …i znikasz też w oczach, taki chudy jesteś… – monologowała dalej moja mama. Zamruczałem zgodnie, pozwalając jej słowom wlecieć jednym moim uchem, a wylecieć drugim. 

10:13. Wyspałeś się chociaż? 
10:13. Czy jak zawsze?
10:14. Przecież wiesz, że nie – odpowiedziałem.
10:14. Szkoda.
10:14. Wolę Cię wyspanego. ;)

Uśmiechnąłem się mimowolnie, zaczynając odpisywać, ale zaraz wszystko wykasowałem, kiedy przyszła kolejna wiadomość. 

10:15. Niewyspany jesteś strasznie zgryźliwy.

Poczułem, jak kąciki moich ust rozciągają się jeszcze bardziej zupełnie niezależnie od mojej woli, kiedy przypomniałem sobie swoją odpowiedź na pierwsze „dzień dobry” następnego ranka po naszej wieczornej rozmowie. Spędziłem wtedy pół nocy na bujaniu w obłokach i pisaniu w myślach wszystkich możliwych scenariuszy tego, co wydarzy się między nami dalej, a potem wstałem o dziewiątej z klejącymi oczami i świadomością, że musiałem jechać do pracy, więc bez zastanowienia odpisałem mu „jak dla kogo”, a potem spędziłem kilka długich minut na wewnętrznym panikowaniu, że on teraz dojdzie do wniosku, że byłem niemiłym chamem. Ale nie, zapytał tylko, kto mnie wkurzył od rana i komu ma skopać tyłek, a ja natychmiast zapomniałem o tym, jakie wstawanie było nieprzyjemne i poczułem, że mój nastrój gwałtownie szybuje w górę, tak strasznie słodkie to było. Od tego czasu trochę się ze mnie nabijał. 
Przez chwilę wpatrywałem się w ekran z niezdecydowaniem, przygryzając wargę. 

10:16. Wyspany też jestem zgryźliwy – odpisałem w końcu, uśmiechając się z satysfakcją. 
10:16. Fakt.
10:17. Ale widzę, że Pan Prezes jak zawsze wyspany i radosny jak skowronek ;) – napisałem sarkastycznie, zaciskając wargi, żeby choć w małym stopniu zapanować nad szerokim uśmiechem. 
– I w ogóle nawet nie słuchasz, co się do ciebie mówi… – zaperzyła się moja mama. Uniosłem nieobecnie głowę, bo tak naprawdę to nie byłem pewien, o czym mówiła. Pewnie o tym, że za dużo pracowałem. 
– Ty go lepiej zapytaj, czemu tak się szczerzy do tego telefonu – wtrącił Bogdan, zerkając na mnie domyślnie znad kanapki. Zamknąłem odruchowo Messengera, mimo że stałem tak daleko od nich, że nie mogli widzieć, z kim rozmawiałem, a moja mama natychmiast uniosła z zainteresowaniem głowę, odrywając uwagę od siedzącego obok niej Tadka. – On tam ma jakąś dziewuchę w tej pracy, dlatego go tam tak ciągnie – dodał Bogdan takim tonem, jakby nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Moja mama ożywiła się.
– Tak? – zapytała z nadzieją, wbijając we mnie wzrok. – Dzięki Bogu, już tak dawno nie wspominałeś o żadnej dziewczynie… – zaczęła z niepokojem, a ja się skrzywiłem. Tak dawno nie wspominałem, bo już jakiś czas temu wyrosłem z wymyślania bajek. Odkryłem, że było to dość upierdliwe, bo trzeba było trzymać się faktów, a ja nigdy nie byłem w stanie spamiętać, jak ona miała się nazywać, ile miała lat, co robiła i jaki miała kolor włosów i potem mieszałem się w zeznaniach. – Ostatnio to chyba była Asia i od tej pory nic. Co się z nią w ogóle stało? – zapytała z zaciekawieniem. Zacisnąłem wargi. Nic się z nią nie stało, nic nie mogło się stać, bo nigdy nie istniała. Wzruszyłem ramionami, siadając przy stole i zaczynając robić sobie kanapkę, żeby tak nie sterczeć jak idiota, nie wiedząc, co powiedzieć. 
– Ooo, Kacper ma dziewczynę – zapiszczał jeden z klonów, Zosia, podskakując na krześle, a Basia zawtórowała jej głośnym chichotem.
– Zostaw Aśkę w spokoju, to było lata temu. Ja wolę coś się dowiedzieć o tej nowej – oświadczył Bogdan, samemu brzmiąc na zaintrygowanego.
– Dobra, dajcie spokój – uciąłem opryskliwie. Bogdan roześmiał się. 
– Nie wstydź się, młody, to nic złego – poinformował mnie pobłażliwie. 
– No ale weź no coś powiedz – poprosiła moja mama, pochylając się nad stołem i patrząc na mnie wyczekująco.
– No właśnie, Kacper, weź no coś powiedz – powtórzył po mamie Antek chyba tylko dlatego, że widział, że to mnie irytowało, bo uśmiechnął się przy tym złośliwie. Spojrzałem na niego spode łba i wyciągnąłem rękę, żeby pacnąć go żartobliwie w tył głowy, ale zdążył się uchylić.
– Ale co mam powiedzieć? – żachnąłem się. – Nie ma co gadać, to nic poważnego… 
– A co w niej takiego musi być, żeby to było coś poważnego? – zapytała oschle moja mama. – Dla ciebie to nigdy nie jest nic poważnego – dodała z  wyraźną pretensją w głosie. Przede wszystkim musi być mężczyzną, odparłem w myślach. 
– Jak będzie to ci powiem – prychnąłem, pochłaniając swoją kanapkę w dwóch gryzach, żeby jak najszybciej się od nich uwolnić i wstałem gwałtownie od stołu. – Muszę iść do pracy – burknąłem nieco obrażonym tonem, zabierając swoją kawę i wychodząc z kuchni odprowadzany przez chichot dziewczynek i znaczące gwizdnięcie Antka. Przewróciłem oczami, a kiedy tylko znalazłem się poza ich polem widzenia, oparłem się o ścianę w korytarzu i szybko z powrotem otworzyłem konwersację. 

10:19. Nie wiem, czy wyspany, ale w końcu wyjechały, więc radosny – zdecydowanie TAK.

Wyszczerzyłem zęby, ściskając telefon w jednej dłoni, a kubek z kawą w drugiej, po czym w wyśmienitym nastroju ruszyłem pod prysznic.
Jego matka i siostra wyjechały, przez co być może będzie mniej uwiązany i będziemy mogli w końcu… sam nie wiedziałem co, ale coś. Przez te kilka dni nasz kontakt ograniczał się głównie do pisania, bo chyba obu nas nieco krępowało rozmawianie w pracy, zresztą nie było na to ani czasu, ani warunków, więc obaj odruchowo wybraliśmy najbezpieczniejszą opcję i kiedy byliśmy wśród ludzi, nadal zachowywaliśmy się tak jak zawsze. On nie zwracał na mnie większej uwagi, tylko zerkał od czasu do czasu i ja robiłem to samo. Rozmawialiśmy tylko online. Rozmawialiśmy sporo jak na stosunkowo krótki staż naszej znajomości, z częstotliwością dwojga ludzi, którzy byli sobą bardzo poważnie zainteresowani. Nie poruszyliśmy jednak ponownie tematu spotkania się po pracy i podejrzewałem, że odwiedziny matki i siostry zwyczajnie nie były dla Rafała najlepszym czasem na randki. Więc znowu czekałem, ale teraz miałem już trochę więcej namacalnych dowodów, których mogłem się chwytać w momentach desperacji. Nasze codziennie rozmowy i poranne „dzień dobry” były wystarczającymi wskazówkami, że do czegoś to prowadziło. A teraz jego matka i siostra wyjechały. A ja miałem cholerną nadzieję, że on też, podobnie jak ja, tylko na to czekał. 



***



– Hej, wyszedłem właśnie z pracy. Chcesz się dzisiaj spotkać? – zapytałem, a głośna muzyka w tle wydała mi się dość podejrzana dopiero po wypowiedzeniu tych słów.
– Co? – zawołał Marcel. – Poczekaj chwilę – poprosił, a ja odsunąłem telefon od ucha, unosząc ze zdumieniem brwi. Czułem się trochę winny, bo przez te ostatnie parę dni między pracą, gadaniem z Rafałem i fantazjowaniem o Rafale moje potrzeby towarzyskie były raczej zaspokojone i nawet do niego nie zadzwoniłem. Nawet do niego nie napisałem i dopiero dzisiaj poczułem się dziwnie z tym, że tak długo nie rozmawialiśmy. Bardzo chciałem się z nim spotkać, ale od rana chodziłem rozdarty, bo nie mogłem się zdecydować, czy chciałem powiedzieć mu o tym, co działo się między mną a Rafałem, czy nie. Z jednej strony chciałem zachować to dla siebie i z nikim się nie dzielić, a z drugiej wręcz przeciwnie, chciałem powiedzieć komukolwiek, a Marcel był najbardziej oczywistym wyborem. Chyba w jakimś stopniu potrzebowałem też trzeźwego spojrzenia i wiedziałem, że kto jak kto, ale on pomoże mi nabrać dystansu do tego wszystkiego, choć znając go pewnie będzie próbował nieco ostudzić przy tym mój entuzjazm. Jakaś egoistyczna, zdradziecka część mnie chyba chciała mu też pokazać, że nie tylko on miał życie uczuciowe, a jeszcze bardziej idiotyczna, szpanerska część chciała po prostu pochwalić się, że romansowała ze swoim szefem. Ostatecznie opcja powiedzenia mu wygrywała, więc chyba tak. Chyba zamierzałem to zrobić. – Dobra, jestem – wysapał w końcu Marcel, a w słuchawce zrobiło się nieco ciszej, choć nadal słyszałem stłumiony hałas dochodzący z niezidentyfikowanego źródła. – Sorry, mam u siebie imprezę – wyjaśnił beztrosko, a ja zamrugałem, przez chwilę zastanawiając się, czy dobrze go zrozumiałem. 
– Imprezę? U siebie? – powtórzyłem. – Jak to imprezę? – zapytałem głupio, zupełnie jakbym faktycznie nie wiedział, czym była impreza. Tak mnie zaskoczył, że aż zatrzymałem się na środku parkingu.
– No normalnie, paru ziomków wpadło i trochę się to wszystko wymknęło spod kontroli – odparł z rozbawieniem. – Wbijasz?
Otworzyłem usta, ale początkowo nie wydobył się z nich żaden dźwięk. 
– No okej – odparłem, zanim zdążyłem się nad tym zastanowić, bo wziął mnie kompletnie z zaskoczenia. 
– Spoko. Muszę… – urwał na chwilę, a ja usłyszałem jakieś roześmiane głosy w tle. – Muszę lecieć. Przyjeżdżaj – powiedział krótko, po czym rozłączył się, nie czekając na moją odpowiedź. Opuściłem komórkę i przez chwilę wpatrywałem się w nią ze zdumieniem. Marcel miał imprezę? Marcel? To była ostatnia rzecz, o jaką bym go podejrzewał. Nie to, żeby był jakimś nudziarzem, ale żaden był z niego kierownik melanżu, po prostu nie był prowodyrem w takich sprawach, a już na pewno nie zapraszał tłumów ludzi do swojego mieszkania tak po prostu, żeby się pobawić. On nawet nie pił za bardzo alkoholu, ten depresyjny okres, kiedy chlał piwo z samym sobą praktycznie codziennie to było jego maksimum upijania się. Z nas dwóch to ja zawsze byłem tym, który bardziej lubił popłynąć, choć też jakoś specjalnie z tym nie przesadzałem. Spojrzałem na zegarek. No dobra, dochodziła dwudziesta pierwsza, po prostu miałem trochę zakrzywione poczucie czasu, bo sam dopiero wyszedłem z pracy. Mimo wszystko, dwudziesta pierwsza, a impreza już zdążyła wymknąć się spod kontroli? 
Otworzyłem swój samochód, który był już jednym z ostatnich na parkingu i usiadłem za kierownicą. Już wcześniej byłem nie do końca świadomie poirytowany, bo Rafał wpadł do biura koło trzynastej i zniknął dosłownie godzinę później. Jak zwykle nie zamieniliśmy ze sobą słowa, poza tym mignął mi zaledwie raz i nie zdążyłem się nawet dobrze pogapić. Na Facebooku też wymieniliśmy mniej wiadomości niż przez te parę ostatnich dni. Bardzo się obawiałem, że to wszystko rozejdzie się po kościach i okaże się, że to było tylko takie szybkie zauroczenie, które zaczęło się w internecie i w internecie się skończy. Chętnie bym jakoś temu przeciwdziałał, gdyby nie to, że nie miałem żadnego wpływu na jego tempo odpisywania. Najwyraźniej był zajęty. Próbowałem sobie wmówić, że to był debilny powód do wszczynania paniki i żebym nie zachowywał się jak dziecko.
Mój gruchot nie odpalił za pierwszym razem, ale odpalił za drugim, a to już był sukces. Nie był może zupełnym gratem, ale z pewnością nie był to też najnowszy model, kupiłem go z drugiej ręki za nieduże pieniądze. To był mój pierwszy własny samochód i sam przed sobą byłem z niego nawet dosyć dumny, choć przed światem już niekoniecznie. Kiedy zacząłem być kamerzystą na weselach, musiałem kupić jakiekolwiek auto, choćby stare i za grosze, bo ludzie mieli tendencję do pobierania się w miejscach, do których nie dało się dotrzeć żadnym innym środkiem transportu. 
Zaparkowałem pod apartamentowcem Marcela, zgasiłem silnik, złapałem telefon i ruszyłem na górę. Już piętro niżej usłyszałem stłumioną muzykę, która nasiliła się nieznacznie, kiedy stanąłem pod jego drzwiami. Najpierw zapukałem delikatnie, a po chwili nieco głośniej, ale szybko dotarło do mnie, że to było bezsensowne i nacisnąłem klamkę. Było otwarte. Rozejrzałem się ze zdumieniem, bo po korytarzu kręciło się parę osób, ale nie rozpoznawałem żadnej twarzy. Nie wyglądało to, jakby ktokolwiek z obecnych zwrócił uwagę na fakt, że ktoś wszedł do mieszkania. Nie miałem pojęcia, co ci wszyscy ludzie tu robili. Zajrzałem do salonu, gdzie było ich jeszcze więcej. Gadali głośno i tańczyli, alkohol lał się strumieniami, a ja nadal nikogo nie kojarzyłem. Jakiś taki ten pokój nagle wydał mi się nienaturalnie ciasny i potrzebowałem chwili, żeby zdać sobie sprawę, że to nie była tylko kwestia tłoczących się w nim ludzi, ale też tego, że nagle znikąd pojawiły się meble. Co prawda wyglądały na okropnie niedobrane, jakby każdy był z innej parafii, ale jednak tam były. Zmarszczyłem brwi, postanawiając najpierw pójść się odlać, bo trochę już pękał mi pęcherz, a potem poszukać Marcela, bo póki co nie było go nigdzie w polu widzenia. Odwróciłem się, ruszyłem pewnie na drugi koniec korytarza, złapałem za klamkę i wszedłem do łazienki, po czym stanąłem jak wryty w progu, czując, że moje oczy rozszerzają się gwałtownie. W środku znajdowało się chyba z sześć osób, a to wcale nie była największa łazienka na świecie. Jeden facet uniósł z rozkojarzeniem głowę znad odrobiny białego proszku rozsypanego na umywalce, który chyba właśnie zamierzał wciągnąć i spojrzał na mnie z nieco zamroczonym zaskoczeniem.
– Sorry – bąknąłem, natychmiast się wycofując. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, zastanawiając się, co tutaj, do cholery, się działo, po czym ruszyłem na poszukiwania. W sypialni Marcela nie było nikogo – na szczęście – więc przecisnąłem się przez tłum w salonie i wyszedłem na balkon, z ulgą witając świeże powietrze. Z trochę mniejszym entuzjazmem, a jednak nadal z ulgą, bo dobrze, że jednak był obecny w tym chaosie, powitałem Marcela rozwalonego na ogrodowej huśtawce. W połowie na nim, a w połowie obok niego leżała drobna postać, w której rozpoznałem recepcjonistkę ze swojej firmy jedynie po długich, ciemnych lokach, teraz rozrzuconych byle jak na huśtawce i Marcelu, bo byli przylgnięci do siebie do tego stopnia, że ciężko było określić, gdzie kończyło się jedno, a zaczynało drugie. Ola faktycznie miała dzisiaj wolne, zastępowała ją ta druga, której imienia nie pamiętałem. Uniosłem wysoko brwi. 
– Co tu się dzieje? – zapytałem bez zastanowienia. Marcel oderwał się do niej z mlaśnięciem i spojrzał w górę prosto na mnie, po czym odsunął ją szybkim ruchem, przenosząc się do pozycji siedzącej. 
– My tylko… wiesz, my… – zaczął nieskładnie i trochę zaplątał mu się język. Ola wyprostowała się z dezorientacją. – Jesteśmy razem – wyjaśnił bezsensownie, wskazując niejasnym ruchem najpierw na siebie, a potem na nią. Zamrugałem.
To zrozumiałem – podkreśliłem, zastanawiając się, czy to ja tu byłem nienormalny, czy oni. – Miałem raczej na myśli… co tam się dzieje – uściśliłem, wskazując kciukiem na salon za drzwiami balkonowymi. Marcel wzruszył ramionami. 
– Taka tam mała imprezka – wyjaśnił beztrosko. 
– Taka tam mała… – zacząłem powtarzać, ale nagle urwałem i w zamian spojrzałem na dziewczynę. – Mogłabyś nas na chwilę zostawić? – zapytałem uprzejmie, nadal starając się trzymać fason. Ola wstała, poprawiła spódniczkę i uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
– Jasne, Kacper – rzuciła, wchodząc z powrotem do środka. Widziałem, że Marcel otworzył usta, ale nie pozwoliłem mu dojść do głosu.
– Co ty odpierdalasz? – zapytałem prosto z mostu. W pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego. 
– Ale co? – zapytał ze zdumieniem. Przewróciłem oczami. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak zbulwersowany.
– Kim są ci wszyscy ludzie? – zapytałem oskarżycielsko. Marcel zmarszczył brwi, jakby naprawdę nie rozumiał, co miałem na myśli. Wstał powoli, chyba czując, że to będzie poważniejsza rozmowa i zachwiał się. Dopiero wtedy zauważyłem, że jego oczy rozłaziły się w różnych kierunkach do tego stopnia, że nie był w stanie skupić na mnie wzroku.
– To Oli ziomki – odparł takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. – Zrobili dla mnie zbiórkę mebli. Stary, to wszystko jest z materiałów odnawialnych, z palet, z płyt winylowych, z dętek rowerowych – poinformował mnie i aż mu się oczy zaświeciły z ekscytacji. – Totalny recykling, będzie to można przetworzyć jeszcze kilka razy. Zamierzam poświęcić temu cały cykl na moim blogu, jak urządzić mieszkanie, nie krzywdząc Matki Natury – oznajmił ze zblazowanym uśmiechem. – Ola w ogóle powiedziała, że powinienem całkowicie skupić się na blogu i mógłbym na nim nawet zarabiać i się z tego normalnie utrzymać – dodał z entuzjazmem, a ja poczułem, jak coś przewraca mi się nieprzyjemnie w żołądku i musiałem zacisnąć wargi, żeby nie zazgrzytać zębami, bo przecież sam mówiłem mu o tym wielokrotnie, ale najwyraźniej liczyło się dopiero, kiedy ona mu o tym powiedziała. Przeszło mi przez myśl, że jednak w przeciwieństwie do niej nie wpadłem na to, żeby zrobić mu zbiórkę mebli z odzysku, po czym zacząłem pluć sobie w brodę, bo co to niby miało być, konkurs na to, kto bardziej rozpieści Marcela? 
– To zajebiście – burknąłem, nawet nie próbując ukryć urazy w swoim głosie, ale Marcel w swoim otumanionym podekscytowaniu chyba nie zwrócił na to uwagi. – Ale skąd ci wszyscy ludzie tutaj? – zapytałem, zmieniając temat, bo szczerze mówiąc w tym momencie miałem gdzieś palety i Matkę Naturę. Marcel zamrugał. 
– No mówię, imprezkę małą zrobiliśmy – powtórzył i chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że mój ton brzmiał dezaprobująco, bo dodał bez zrozumienia: – Ale o co ci chodzi? 
– Imprezkę rozumiem – oświadczyłem, starając się brzmieć spokojnie. – Nie rozumiem za bardzo obcych ludzi, którzy walą kokę w twojej łazience – powiedziałem, krzyżując ramiona i unosząc wyzywająco brwi. Oczy Marcel rozszerzyły się i przez dosłownie sekundę wyglądał na autentycznie zszokowanego tą informacją, po czym najwyraźniej przemyślał sprawę i postanowił bronić swoich gości.
– No to co? – prychnął obojętnie, udając, że to nie było nic wielkiego. – Niech sobie robią, co chcą. Przecież to nie ja to robię – podkreślił. Może zdołałby oszukać kogoś, kto go słabiej znał, ale ja widziałem, jak jego przepity wzrok podąża mimowolnie do drzwi, resztkami trzeźwości spanikowany tym, co mogło dziać się w środku.
– Bardzo się cieszę, że nie ty, ale ziomki Oli to robią. W twoim mieszkaniu – podkreśliłem z irytacją, a on chyba nawet nawalony wyczuł nacisk, jaki położyłem na jej imię, bo jego oczy zwęziły się. Wyglądało to, jakby cały się najeżył.
– Czyli to o nią ci chodzi – rzucił oskarżycielskim tonem. Zmarszczyłem brwi. 
– Co? Nie! – zaprotestowałem natychmiast. – Chodzi mi o to, że znasz ją od paru dni, a pozwalasz jej sprosić trzydzieści osób do swojego mieszkania – zarzuciłem mu, całkowicie pewien swojej racji. 
– Nie ma tu trzydziestu osób – prychnął lekceważąco, choć według mnie to była w tym wszystkim najmniej znacząca kwestia.
– Ilu by ich nie było, nadal ćpają w twojej łazience – zauważyłem dobitnie.
– No dobra, to niech sobie ćpają! – zawołał, a mnie to tak zaskoczyło, że aż zrobiłem krok do tyłu. – Co cię obchodzi, co robią inni ludzie? 
– W twojej łazience? – powtórzyłem z niedowierzaniem. Nie wiem, czemu tak uczepiłem się tej łazienki, ale naprawdę nie rozumiałem, czego nie rozumiał. 
– A nawet w mojej łazience, kurwa, trudno – prychnął. – Chcą to ćpają, proste. Ja mam tu wszystko pod kontrolą, więc nie wiem, po chuj robisz awanturę – wybełkotał. 
– Nic nie masz pod kontrolą, jesteś najebany – warknąłem, podchodząc bliżej i łapiąc go za bluzę, bo chciałem mu udowodnić, że w jego pijackiej logice nie było niczego logicznego. Nagle zaśmiał się drwiąco. 
– Czyli czekaj… jak jestem najebany z tobą to okej. Jak ty jesteś najebany, a ja cię odstawiam do domu to w ogóle wszystko jest okej. A teraz nagle masz problem? – wysyczał niemal agresywnie. Westchnąłem, modląc się o cierpliwość. 
– Mam problem, kiedy widzę, że zachowujesz się jak ostatni debil, wpuszczasz do domu zgraję obcych ludzi i nawet nie wiesz, co oni robią, bo sam obściskujesz się z jakąś dziunią, którą ledwo znasz! – warknąłem, samemu podnosząc głos, bo w tym momencie naprawdę wydawało mi się, że miałem do czynienia z idiotą.
– To nie mogłeś od razu powiedzieć, że jesteś zazdrosny? – zapytał nagle, skutecznie mnie uciszając. Puściłem go odruchowo, przez chwilę naprawdę naiwnie wierząc, że się przesłyszałem. – Po prostu przyznaj, że chodzi ci o nią i jesteś zazdrosny – powtórzył wyzywającym tonem. 
– Słucham? – zapytałem cicho, bo to oskarżenie tak bardzo mnie zszokowało, że aż straciłem siłę na kłócenie się.
– Przecież obaj to wiemy – rzucił Marcel, patrząc na mnie z obojętnością, która w tych okolicznościach wydała mi się wręcz okrutna. Potrzebowałem paru sekund, żeby odnaleźć w sobie słowa.
– Chyba cię popierdoliło – rzuciłem w końcu zbyt zaskoczony, żeby wymyślić cokolwiek bardziej elokwentnego. Jego wyraz twarzy ani odrobinę się nie zmienił, tylko przyglądał mi się nieugięcie. Przełknąłem ślinę, czując, jak zbiera się we mnie coś, czego wcale nie chciałem w środku, ale nie miałem na to żadnego wpływu. Chciałem mu pokazać, że byłem mądrzejszy i że jeśli potrzebował się na kimś wyżyć po pijaku, a wiedział, że na mnie mógł, to mnie to nie ruszało, ale nie byłem w stanie, więc zrobiłem jedyną rzecz, jaka wiedziałem, że pozwoli mi się szybko ewakuować, zanim to wszystko we mnie eksploduje. – Wiesz co, pierdol się – rzuciłem zimno, po czym odwróciłem się na pięcie i wszedłem do środka, nie czekając na jego odpowiedź. Przeszedłem przez całe mieszkanie, dopadłem do drzwi i zacząłem zbiegać na dół. Otworzyłem samochód, prawie wyrywając przy tym drzwi i czując rozsadzającą mnie od środka złość i podejrzanie kłucie w kącikach oczu. Nie byłem pewien, skąd wzięła się ta przesadzona reakcja. Ledwo byłem w stanie przyznać się przed samym sobą do stłumionego wstydu, który czułem na myśl o tym, że Marcel mógł naprawdę w to wierzyć. A jednocześnie byłem wściekły, bo czy ten frajer faktycznie był na tyle zadufany w sobie, żeby sądzić, że byłem w nim stale i wciąż zadurzony tylko dlatego, że byłem przyjacielem gejem? Jeśli tak właśnie uważał i jeśli łechtało to jego ego na porządku dziennym to będzie, kurwa, bardzo rozczarowany. Gdyby spojrzał choć kawałek dalej niż czubek własnego nosa i zechciał dowiedzieć się, co działo się u mnie, to on byłby, kurwa, zazdrosny, a nie ja.  
Siedziałem w samochodzie i byłem już na tym etapie, kiedy łzy zgromadziły się pod moimi oczami, ale jeszcze nie wypłynęły, bo robiłem wszystko, co mogłem, żeby im na to nie pozwolić. W końcu wyciągnąłem z kieszeni telefon i spojrzałem z nadzieją na ekran, ale zaraz oklapłem. Rafał nic nie napisał. Nie napisał nic, od kiedy wyszedł z pracy. Rzuciłem komórkę z rezygnacją na fotel pasażera i oparłem czoło o kierownicę, nagle czując się tak samotny i upokorzony jak chyba jeszcze nigdy. Nie byłem nawet pewien, czym byłem tak upokorzony, ale chyba głównie swoją reakcją a la rozchwiana emocjonalnie nastolatka. Rafał na pewno uznałby to za niesamowicie dojrzałe i pociągające.
Cholerny Rafał. Cholerny Marcel. Cholerne huśtawki nastrojów.



____________________________________________________________________________
Wygląda na to, że z Kacpra będzie lekka drama queen. No co poradzić ;)

7 komentarzy:

  1. Proszę bardzo, jaki ładny flirt. Choć różnica wieku między Rafałem, a Kacprem okazała się dość spora. Kacper wydaje się teraz dzieciakiem bez żadnego doświadczenia życiowego,a Rafał ma już pewnie wiele za sobą. Ich romas byłby wspaniały, ale czy daliby radę stworzyć coś trwałego? Proszę, niech Kacper już wyprowadzi się z domu, nie trawię Bogdana! Przez chwilę miałam nawet pomysł, że fajnie by mu było u Marcela ( Kacprowi, nie Bogdanowi), ale po tym co ten odwalił już tego zupełnie nie widzę.A i jeszcze, nie nam nic przeciwko drama queen:) Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, cofam moje poprzednie słowa, jakoby cieszyła mnie wizja Marcela z Olą. Teraz jestem za: MarcelxktokolwiekktoniejestOląaniKacprem. Jakoś ta różnica wieku między Rafałem a Kacprem mi nie przeszkadza. Co prawda liczyłam na to, że Rafał będzie mieć około 40 lat (może 36/37), a nie 40, no ale bywa i tak. Lubię ich razem. Podchodzą mi charakterami.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ciekawe co wyniknie z tego ich flirtowania? Te ich rozmowy są bardzo przyjemne i nawet zabawne :) No tylko dlaczego się teraz Rafał nie odzywa? Mam nadzieję że po prostu jest zajęty i wkrótce się to zmieni. Natomiast bardzo mnie rozczarowało dziś zachowanie Marcela... Trochę się chłopak zachłysnął tym nowym związkiem, a poza tym naprawdę uważa że Kacper się w nim durzy? I kurcze nawet jeśli by tak uważał to tak chamsko rzucić tym w twarz swojemu przyjacielowi? No nie ładnie... Oby się ogarnął. Dziękuję bardzo 😘

    OdpowiedzUsuń
  4. No i co tu się zadzialo? Co?... czasami chciałabym żeby akcja toczyła się szybciej, żeby bohaterowie już zadeklarowali się na coś. Żeby można było wiedzieć w która pójdą stronę. Ale coś mi się wydale,że to nieprędko nastąpi😕.
    Buziaki i weny 😊😊😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to się dobrze czyta. Lubie Kacpra nawet jako drama queen jakoś mu to pasuję ;) Na razie z Rafałem się czają żaden nie wiem czego ma się spodziewać do tego narracja Kacprowa i nie wiemy co siedzi w głowie prezesa i jak on to wszystko odbiera. Marcel nie denerwuje od początku najpierw taka cipka jaki ja biedny i zrozpaczony pózniej jak wpadł do pracy Kacpra nawet spoko a tutaj się jak cham zachował i zabolało to naszą marchewkę a Ole lubię jak na razie;p

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję że Marcel nie będzie z Olą😱 Czekam aż się wyklaruje sytuacja Kacpra z Rafałem. Nie mogę się doczekać.

    Pozdrawiam I weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    niezły flirt, to co oddalił Marcel było okropne, trochę to wkurzajace z tymi pytaniami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń