piątek, 22 czerwca 2018

ROZDZIAŁ III

Poczta pantoflowa




Moja sumienność szybko się wypaliła, bo następnego dnia byłem w pracy pięć po dziewiątej. Na szczęście na parkingu znajdowało się zaledwie parę aut, więc zaparkowałem gdziekolwiek, wysiadłem w biegu i poleciałem do firmy na łeb, na szyję, choć znalazłem chwilę, żeby rozejrzeć się za srebrnym Aston Martinem. Nigdzie go nie dostrzegłem. Najwyraźniej szef nie bywał w pracy o tak nieprzyzwoicie wczesnej godzinie.
To nie było tak, że byłem obibokiem, który miał w nosie swoją nową pracę. Byłem nią tak podekscytowany, że miałem wrażenie, że gdybym teraz podskoczył, doleciałbym na księżyc. Po prostu oczy mi się lepiły, bo zasnąłem dopiero przed czwartą nad ranem. Zawsze tak miałem, że nie mogłem spać, kiedy następnego dnia działo się coś ważnego, a dodatkowo im bardziej próbowałem o czymś nie myśleć, tym bardziej nie dawało mi to spokoju. Wsłuchiwałem się więc w spokojny, rytmiczny oddech Antka, którego nastoletnie problemy najwyraźniej nie były aż tak poważne, bo pozwalały mu spać jak dziecko i przeklinałem w myślach to, jaki świat był mały. To naprawdę był poziom pecha, do którego nie byłem przyzwyczajony. Nigdy nie byłem jednym z tych biednych, wiecznie pokrzywdzonych rudych, z których wszyscy się wyśmiewali. Byłem tym fajnym rudzielcem, co prawda trzymającym się z boku, ale któremu wszystko szło raczej gładko. Nie miewałem aż takiego pecha i chyba byłem trochę obrażony na to, jakie to było cholernie niesprawiedliwe. Czasami człowiek ma po prostu takie poczucie, że przez chwilę życie idealnie się układa. Tyle, że tym razem ta chwila trwała kilkanaście minut, kiedy już dostałem nowa pracę, a flirtujący ze mną przystojniak ze zniewalającym uśmiechem jeszcze był anonimowy. Przez te kilkanaście minut byłem królem świata, nic więcej nie było potrzebne do szczęścia, to znaczy nie tego pełnego szczęścia przez wielkie „S”, tylko tego chwilowego upojenia, które ogarnia cię od stóp do głów, kiedy zupełnie znikąd wszystko zaczyna iść po twojej myśli. Powinienem od początku zwęszyć w tym jakiś podstęp. Jeśli w ciągu pół godziny dostajesz wymarzoną pracę i poznajesz faceta, z którym zamieniasz dwa zdania i zaczyna ci się telepać serce, a umysł wypełnia się szczeniackimi wizjami pełnymi wspólnych wakacji nad morzem i kłótni za kierownicą, to wiedz, że coś prawdopodobnie pójdzie stanowczo nie tak. I to nie chodzi o to, że to była jakaś miłość od pierwszego wejrzenia, bo nie była, po prostu całkowicie próżnie zachwycił mnie fakt, że wpadłem mu w oko. Zachwycił mnie na tyle, że przyjrzałem mu się nieco uważniej i spodobało mi się to, co zobaczyłem. I tak mi przeszło przez myśl… że może to było tak samo łatwe, jak dostanie tej cholernej pracy. Że jeśli teraz pozwolę mu się zagadać, to wszystko potoczy się samo i coś z tego wyniknie albo nie, tylko tyle. Przez te piętnaście minut miałem w sobie wystarczająco… sam nie wiem czego, chyba potencjalnego zaufania, żeby pozwolić się komuś poznać i chcieć poznać tego kogoś. A teraz chyba jednak wolałbym nie wiedzieć. Najbardziej dobijające było to, że nic tak naprawdę nie poszło nie tak. Nic nie miało szansy pójść jakkolwiek, bo on był całkowicie poza moim zasięgiem. Nie godziłem się łatwo z takimi rzeczami.
Ta upierdliwa myśl z tyłu mojej głowy, że on jednak gdzieś tam był, sprawiła, że w końcu nie wytrzymałem, więc po kilku godzinach przekręcania się z boku na bok wyciągnąłem spod poduszki telefon, zalogowałem się na Grindrze i zacząłem raptownie przesuwać zdjęcia. Trwało to wieki, ale w końcu moje palce znieruchomiały. Rafał, brak wieku i to samo przartystycznione zdjęcie. Dwa i pół kilometra ode mnie. Był zalogowany, czyli nadal na poszukiwaniach. A może – mój kciuk zadrżał na tę myśl nad ekranem – może był online z tego samego powodu co ja? Być może mocno już ponosiła mnie wyobraźnia, ale to przecież nie było aż tak niemożliwe, że był równie zirytowany faktem, że ten fajny rudzielec zatrudnił się w jego firmie, przez co cokolwiek wobec niego planował, nagle to stało się cholernie nieetyczne i stalkował właśnie mój profil tak samo obsesyjnie jak ja jego? To było mało prawdopodobne, ale dobrze było pomarzyć. Cholernie kusiło mnie, żeby napisać „Cześć, masz może ochotę na niezręczną rozmowę dwóch nieznajomych o niczym?”, ale ostatecznie stchórzyłem. Zresztą nie wiedziałem, co to miałoby mieć na celu i obawiałem się trochę jego odpowiedzi, jeśli w ogóle by odpowiedział. Chyba zapadłbym się pod ziemię, gdyby odpisał coś w stylu: „No czy cię pogięło, gówniarzu? Nie możesz pisać do mnie na Grindrze, słyszałeś kiedyś o czymś takim jak profesjonalizm?”, ale nie wiem z kolei, co bym zrobił, gdyby odpisał cokolwiek innego. Chyba żadna z jego potencjalnych odpowiedzi nie prowadziłaby do niczego dobrego.
W końcu bardzo późno w nocy udało mi się głęboko w duszy obwinić Rafała o popsucie mi pierwszego dnia pracy i zapaść w niepewny, nerwowy sen. Dlatego teraz do niczego się nie nadawałem, pomimo długiego, letniego prysznica i dwóch czarnych kaw. Wszedłem do środka, mając cholerną nadzieję, że nie wyglądałem tak, jak się czułem i znowu stanąłem jak wryty, bo teraz dla odmiany w holu nie było nikogo, mimo że był poniedziałek. Najwyraźniej dla nas dzień zaczynał się później niż dla całej reszty świata. Poczułem się nieco pewniej, że nie musiałem z marszu i na wpół śpiąco wpadać w wir pracy, więc ziewając ruszyłem za recepcją po schodkach w dół, gdzie wiedziałem, że znajdowało się studio. Zapukałem grzecznie do drzwi, a kiedy nikt się nie odezwał, nacisnąłem nieśmiało klamkę, czując się nieco wtrącony z równowagi przez tę wszechogarniającą ciszę. Było otwarte, więc wszedłem do środka i zatrzymałem się w progu. Pomieszczenie było przestronne, minimalistyczne i całe w bieli, przez co wydawało się jeszcze większe. Ściany w tej części, w której stałem, były wygłuszone, a po lewej od podłogi do sufitu ciągnęły się wąskie szafy. Pod ścianą stała wygodnie wyglądająca kanapa, na środku bliżej prawej strony czarne biurko, jako jedyne niesprawiające absolutnie nieskazitelnego wrażenia, bo było nieco zagracone, a przed nim duży ekran. To wszystko stanowiło może jedną czwartą całego pomieszczenia, dalej była już tylko niekończąca się biel i parę wysokich, metalowych lamp. Wszedłem bardziej wgłąb, rozglądając się z mimowolną fascynacją i odkrywając, że za moimi plecami znajdowało się kilka par przeszklonych drzwi, najwyraźniej prowadzących do mniejszych pokoi, które prawdopodobnie prowadziły do kolejnych i kolejnych, z których każdy był inaczej wyposażony. Z jakiegoś powodu byłem przekonany, że to ciągnęło się przez całe podziemia budynku jak jeden wielki studio-labirynt.
Podszedłem do jednej z szaf i próbowałem ją otworzyć, ale była zamknięta. Rozejrzałem się bezradnie, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić, bo według Tamary ktoś miał tu być i dać mi kartę dostępu, nie mówiąc już o tym, że do pracy potrzebowałem tylko jednej rzeczy, mianowicie kamery, a tutaj żadnej nie było. Odwróciłem się z zamiarem wyjścia ze studia i poszukania czegokolwiek, ale w tym samym momencie drzwi otworzyły się z rozmachem, prawie rozbijając mi nos. Kawa chlapnęła na lśniące, białe kafelki, a facet, na którego wpadłem, złapał się za serce.
– Jezu! – wydyszał przesadnie dramatycznym tonem.
– Boże, przepraszam – wymamrotałem z zażenowaniem. Przełożył kubek do drugiej ręki.
– Nie, nie, nie przejmuj się tym – zapewnił mnie natychmiast. – Kacper, tak? No tak, włosy – odpowiedział sam sobie, a ja zmrużyłem oczy. Zaśmiał się swobodnie. – No nie mów, że nie jesteś do tego przyzwyczajony. Marcin – przedstawił się szybko. – Jaki sumienny i punktualny – zauważył pogodnie, nie pozwalając mi odpowiedzieć i patrząc na mnie z rozbawieniem. Uniosłem brwi.
– Jest prawie wpół do dziesiątej – zauważyłem z zakłopotaniem. 
– No właśnie – zaśmiał się. Zaczynało się całkiem nieźle, spóźniłem się do pracy pierwszego dnia, a nikt się nawet nie zorientował. – Sorry, poszedłem tylko po kawę, bo tu na dole się skończyła. Tylko nie mów nikomu, że tak zostawiłem wszystko otwarte, bo Rafał mnie zabije. A zresztą ciągną ludzi o takiej nienormalnej godzinie do pracy i jeszcze nie zapewniają kawy, to sami są sobie winni – podsumował, wzruszając wesoło ramionami. – Powinienem być teraz na siłowni – dodał marudnie pod nosem.
– Wybacz, nie ja to wymyśliłem – rzuciłem, nie brzmiąc jednak na zbyt skruszonego, bo naprawdę nie było w tym ani grama mojej winy.
– Wiem, że nie ty, ty się złotko niczym nie przejmuj – uspokoił mnie życzliwym, łagodnym tonem. Mimo że był dosyć duży, sprawiał całkowicie niegroźne i rozczulające wrażenie, jak ogromny szczeniak. Jego głos zupełnie do niego nie pasował, był zbyt miękki i wydelikacony i nagle przeszło mi przez myśl, że jeśli ten koleś był hetero, to ja byłem Marsjaninem. Było w nim coś, co sprawiało, że na jego widok człowiek zwyczajnie nie mógł się nie uśmiechnąć, więc to właśnie zrobiłem, obserwując, jak krząta się chaotycznie, cały czas nie przestając mówić. Miał gęste, ciemne włosy i był trochę korpulentny, choć sprawiał wrażenie, jakby jeszcze się do tego nie przyzwyczaił, jakby ostatnio mu się przytyło, a on nadal myślał, że był wysportowanym pakerem i nosił koszulki bez rękawów, żeby pokazać swoje odchodzące już w niepamięć bicepsy. – Mamy jeszcze z półtorej godziny na rozeznanie się, zanim zrobi się tutaj tłoczno, to jest dla ciebie – rzucił szybko, podając mi plastikowy identyfikator. Zanim zdążyłem przyjrzeć się pięknemu logu firmy oraz swojemu zdjęciu i nazwisku z dopiskiem „operator kamery”, już wciskał mi w ręce pęk kluczy. – I to też dla ciebie. Idź i wybierz sobie, czym chcesz się dzisiaj bawić – polecił. Spojrzałem na niego, żeby się upewnić i uniosłem brew, bo nie byłem pewien, czy to miał być jakiś test, ale chyba nie widział mojego pytającego spojrzenia, bo pochylił się nad komputerem.
– A co właściwie robimy? – zapytałem w końcu niepewnie, zastanawiając się, czy właśnie oblałem. Spojrzał na mnie z rozkojarzeniem.
– Och. Och, no tak – rzucił niedbale. Miałem wrażenie, że w środku tego człowieka musiał panować straszny zamęt. – Film kręcimy. To znaczy kompletujemy obsadę, przeczytaj to – polecił, wyciągając z jednej z szuflad gruby plik zbindowanych kartek i wciskając mi go w ręce. Otworzyłem posłusznie na pierwszej stronie. – Nie no, nie czytaj całego, bo to straszne gówno i zajmie ci trzy dni, przejrzyj tylko postacie – zmienił natychmiast zdanie. Przekartkowałem scenariusz na sam koniec i podszedłem do szaf, jednocześnie pogrążając się w lekturze i próbując dopasować odpowiednie klucze do zamków. Przerwałem czytanie, żeby móc przyjrzeć się z oszołomieniem ich zawartości, po czym odwróciłem się powoli.
– Którą kamerę mam podłączyć? – zapytałem bez przekonania, bo już odniosłem wrażenie, że Marcin nie był osobą, która posiadała wiele odpowiedzi. Najwyraźniej się nie myliłem.
– Zaskocz mnie – odparł, nawet nie odrywając wzroku od komputera. Parsknąłem mimowolnie, po czym spojrzałem z niezdecydowaniem na sprzęt. Miałem spore pole do popisu, bo cztery z sześciu szaf zawalone były kamerami, statywami, prompterami, monitorami, kontrolerami i jeszcze większą ilością lamp. Wydawało mi się, że dostałem zielone światło, żeby poeksperymentować, więc wytachałem to, co uznałem, że powinno przydać się do nagrania paru scenek, wizytówek i próbek dźwięku. Podłączyłem to wszystko do siebie, pozapalałem lampy i sprawdziłem, co jak wyglądało w którym kadrze, po czym stanąłem na środku i przyjrzałem się z dumą swojemu dziełu. Zerknąłem wyczekująco na Marcina, ale ten chyba w ogóle nie zwracał uwagi na to, co robiłem.
– Może tak być? – zapytałem niepewnie. Niechętnie oderwał wzrok od komputera.
– Co? – zapytał, marszcząc brwi.
– Wszystko jest dobrze? – uściśliłem, wskazując niejasnym gestem na całe pomieszczenie. Marcin wzruszył ramionami z beztroskim uśmiechem.
– A skąd mam wiedzieć? Jestem tylko reżyserem, nie znam się na tym – odparł bez skrępowania. – Tak naprawdę na niczym się nie znamy, dlatego tyle się mądrujemy – dodał samokrytycznie. Roześmiałem się głośno, głównie dlatego, że czułem się coraz pewniej, ale też dlatego, że ten gość był po prostu rozbrajający. Pokiwałem głową, przyjmując tę do bólu szczerą odpowiedź.
– Ty to reżyserujesz? – zapytałem z zaciekawieniem, poniekąd zdumiony, bo sam jeszcze przed chwilą nazwał ten film gównem.
– A skąd! – żachnął się Marcin. – Zbyszek, ale on jest na Ibizie – dodał lekceważąco i takim tonem, jakbym powinien doskonale wiedzieć, o kim była mowa. Zacząłem błyskawicznie robić w myślach listę znanych mi reżyserów o imieniu Zbigniew, ale dotarłem zaledwie do trzeciego, kiedy Marcin kontynuował: – To, na czym mu zależało, ma już obsadzone, reszta jest w naszych rękach. Jakoś w środku dnia wpadnie do nas jego asystent, ale on nie wie więcej niż ja, więc improwizujemy. A ty to już w ogóle jesteś zdany na siebie. Sorry – powiedział nagle, jakby dopiero teraz przyszło mu do głowy, że takie bycie rzuconym na głęboką wodę mogło być dla mnie potencjalnie niekomfortowe. – Nie mieliśmy żadnego operatora, który mógłby tu dzisiaj być. Stąd ty. Ale Tamara powiedziała, że sobie poradzisz – dodał krzepiąco. No jasne, skoro Tamara tak powiedziała, to musi być prawdą, w końcu zna mnie nie od dziś i nie ma prawa mieć żadnych wątpliwości co do moich szerokich kompetencji, pomyślałem sarkastycznie, jednocześnie czując jeszcze bardziej desperacką potrzebę wykazania się. Rozumiałem główną zasadę, na której wszystko się tu opierało. Nikogo nic nie obchodziło, dopóki klient był zadowolony. A za techniczną stronę dzisiejszego przedsięwzięcia odpowiedzialny byłem w stu procentach ja. Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się na to psychicznie.
– Jej wiara we mnie jest zdumiewająca – skomentowałem oschle, chcąc podkreślić to, jak bardzo nowy w tym wszystkim byłem i zostawić sobie furtkę na wypadek, gdybym jednak coś zjebał. Marcin zaśmiał się cicho.
– Wiesz, nikt nie urwie ci głowy, jak się pomylisz. Tylko błagam, nie nagraj niczego na wczorajszym materiale. Ostatni, który to zrobił, przez trzy miesiące sprzątał studio – poinformował mnie złośliwie. Uniosłem brwi, mimowolnie rozbawiony wymiarem kary.
– Co się z nim stało? – zapytałem ostrożnie.
– Słyszałem, że pracuje teraz w McDonaldzie – odparł lekko Marcin, zerkając na mnie wymownie znad komputera. Spojrzałem na niego spode łba, nie mając pewności, czy żartował, czy nie, ale nagła fala zwątpienia kazała mi podejść do kamery i sprawdzić, czy karta pamięci była aby na pewno pusta. Odprowadził mnie jego śmiech. – O, zobacz, co dostaliśmy! – zawołał nagle. Wróciłem do niego z ciekawością, kiedy już uspokoiłem wszystkie swoje wątpliwości. Otworzył podłużne pudełko wyglądające, jakby pochodziło z cukierni, a jego mina nagle zrzedła, chyba nie na widok znajdujących się w środku jagodowych muffinów, tylko dołączonej karteczki. Pochyliłem się nad jego ramieniem. Wykonany niebieskim długopisem odręczny, zgrabny napis głosił: „Dla NOWEGO. Harmony. PS. Marcin, Tobie już chyba wystarczy, co?”. Wszystko byłoby okej, gdyby autor nie pogrubił słowa „NOWEGO” różowym flamastrem, a wokół niego nie przykleił paru maleńkich, żółtych gwiazdek. Uniosłem brwi.
– Och. To miłe – powiedziałem, starając się włożyć w te słowa jak najwięcej przekonania. – Kim jest Harmony? – dodałem z wahaniem.
– To – podkreślił Marcin. – Jest pytanie, na które nie ma łatwych odpowiedzi – dokończył z rezygnacją. Zamrugałem, słysząc to mętne wyjaśnienie.
– I naprawdę nazywa się Harmony? – upewniłem się nieco skołowany.
– A skąd – żachnął się. – Nazywa się Małgosia, ale jest zbyt alternatywna, żeby być Małgosią – powiedział swobodnie. Zaśmiałem się, opierając się o tył jego fotela i ledwo wierząc w to, co słyszałem. – I jest reżyserem. A przynajmniej tak twierdzi. Jest jednym z tych reżyserów, którzy zostali nimi, bo wyrzucono ich z aktorstwa na pierwszym roku – dodał spokojnie.
– To wystarczający powód, żeby zostać reżyserem? – zdziwiłem się z rozbawieniem.
– Obawiam się, że dla wielu tak – odparł z powątpiewaniem.  
– I zgaduję, że wcale nie ma pięciu lat? – dodałem, przyglądając się z zainteresowaniem różowemu napisowi.
– Niestety ma czterdzieści jeden. Nie pytaj, nie wiem, na jakim etapie się zatrzymała – ubiegł mnie, widząc, że już otwierałem usta. Najwyraźniej złośliwość nie należała tutaj do zachowań źle widzianych. To mnie uspokoiło. Dobrze się czułem w złośliwości. – Jak zostaniesz z nami na dłużej… – zaczął z namysłem. – A zostaniesz, prawda? – zapytał nagle, patrząc na mnie wręcz oskarżycielsko, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogłem wstać i wyjść. Pokiwałem gwałtownie głową.
– Jak tylko będziecie mnie chcieli, to zostanę – zapewniłem go natychmiast.
– No właśnie, jak zostaniesz z nami na dłużej, to poznasz całą resztę rodziny. Sporo w niej dziwaków, chociaż myślę, że Harmony jest najbardziej skrajnym przypadkiem. Jak przetrwasz ją, to znaczy, że przetrwasz wszystko – powiedział z przekonaniem. Pokiwałem nieświadomie głową, zastanawiając się, czy w razie czego „przetrwałbym” Harmony. – Chociaż wariatka ma rację – dodał, wpatrując się z żalem w babeczki i podając mi je z ciężkim sercem. Wziąłem jedną i nadgryzłem eksperymentalnie, po czym wyciągnąłem zachęcająco pudełko w jego kierunku.
– Nikt się nie dowie – szepnąłem kusząco. Marcin spojrzał na mnie, zaciskając wargi.
– Już po włosach widać, że szatan cię przysłał – mruknął z dezaprobatą, mimo to biorąc jednego muffina i przez chwilę przyglądając mu się z wyraźnym rozdarciem, po czym wpakował sobie całego naraz do ust. – Mój mąż nie byłby zadowolony, gdyby to zobaczył – oświadczył z pełnymi ustami. 
– Powiedz mu, że liczy się wnętrze – poradziłem, szczerząc zęby. – Jesteście po ślubie? – zapytałem z niewinnym zaciekawieniem. Marcin machnął bagatelizująco ręką. 
– Semantyka – rzucił lekceważąco, sugerując, że wcale nie byli, ale lubił tak to przedstawiać ludziom. – Poza tym wnętrze liczy się tylko do momentu, kiedy zaczyna być bardzo źle. A ja mam wysoko postawioną poprzeczkę. Jest modelem. Mieszka w Mediolanie – dodał pozornie obojętnym tonem, ale było dla mnie dosyć oczywiste, że chciał się przechwalić. 
– Długo jesteście razem? – zapytałem, bo miałem wrażenie, że chciał powiedzieć mi więcej nawet bardziej niż ja chciałem to usłyszeć. 
– Jedenaście lat – odparł, cały czas żując babeczkę. Uniosłem z uznaniem brwi. Ludzie, którzy byli w związkach przez jedenaście lat, a nie byli niczyimi rodzicami, tworzyli dla mnie zupełnie nową kategorię. Poczułem, że chyba dostałem ciche przyzwolenie na zabawę w dwadzieścia pytań, więc wyrzuciłem z siebie pierwsze, które krążyło mi po głowie już od jakiegoś czasu:
– Czy w tej firmie są sami geje? – Nie było mi nawet jakoś specjalnie głupio, bo jeden  gej mógł zadać takie pytanie drugiemu gejowi. 
– Walczymy o większość – zażartował Marcin, szczerząc zęby, najwyraźniej kompletnie nieurażony. – Jak chcesz nudnego hetero towarzystwa, idź do chłopaków z IT, oni tam rozmawiają o tym, co ich żony robią dzisiaj na obiad – dodał. Zmarszczyłem brwi. 
– Postoję – mruknąłem z niesmakiem. Marcin uśmiechnął się tryumfalnie. 
– Tak myślałem – powiedział tylko, a ja nie byłem pewien, czy chodziło mu o to, że wiedział, że to nie były moje tematy, czy o moją orientację seksualną. – Poznałeś jak dotąd tylko Tamarę czy jeszcze kogoś?
– Ee… szefa? – odparłem pytająco.
– Rafała? – zapytał Marcin. Pokiwałem głową. 
– I Gabi – dodałem zdawkowo. Marcin zmarszczył brwi, jakby usilnie próbował skojarzyć, o kim mówiłem.
– Jego asystentkę? – upewnił się.
– Przyjaźnimy się. Praktycznie od dzieciństwa – wyjaśniłem. 
– O! – powiedział z zaskoczeniem wskazującym na to, że to była dla niego nowa informacja. – To stąd się wziąłeś. I to wszystko? To jeszcze wiele przed tobą – poinformował mnie.
– Wiele rodziny do poznania? – upewniłem się z uśmiechem. Podobała mi się idea jednej wielkiej firmowej rodziny, choć wiedziałem, że pewnie tak samo jak w prawdziwej rodzinie, nie zawsze bywało kolorowo. Marcin pokiwał powoli głową. 
– No. Poznałeś prezesa, ale czeka cię jeszcze spotkanie z panią prezes. Co jak co, ale szefostwo mamy fajne. To znaczy Rafał bywa bucem, ale generalnie nie ma się czego bać – oświadczył wesoło. Zmarszczyłem brwi.
– Mamy panią prezes? – zdziwiłem się. 
– Tak. Doris. Teraz siedzi w Stanach, wraca dopiero pod koniec lutego. Zostawiła Rafcia takiego biednego i osamotnionego – powiedział tkliwym tonem. Uniosłem brwi, wyczuwając szansę, żeby trochę powęszyć. 
– Oni są parą? – zapytałem, choć wiedziałem, że to było bardzo mało prawdopodobne. To znaczy teoretycznie mógł siedzieć głęboko w szafie, ale po prostu nie wydawał mi się tym typem faceta. Nic w jego postawie nie wskazywało na to, że jakąkolwiek część siebie uważał za zawstydzającą.
– Jezu, no co ty, nie – zaśmiał się Marcin, po czym zmarszczył zabawnie nos. – Rafał gra w naszej drużynie – dodał bezceremonialnie, a ja zwróciłem uwagę na to, że powiedział w naszej, a nie w jego. Czyli zostałem rozgryziony ponad wszelką wątpliwość bez konieczności przechodzenia przez krępujące coming outy. Ten facet naprawdę musiał ufać swojemu gejdarowi w stu procentach. – I to dosłownie gra w naszej drużynie, kiedyś zorganizowaliśmy mecz w nogę i uznaliśmy, że jedynym sprawiedliwym podziałem będzie hetero kontra homo – oznajmił, wyraźnie zachwycony samą ideą. Parsknąłem śmiechem. 
– Kto wygrał? – zapytałem z zaciekawieniem.
– My, ale tylko i wyłącznie dzięki lesbijkom – odparł skromnie. – Wzięlibyśmy na siebie z chłopakami chociaż część zasług, ale wszyscy za bardzo boimy się Agaty, a ona twierdzi, że wygrały praktycznie samodzielnie. Och, no tak, nie poznałeś jej – dodał, widząc mój pytający wzrok. – Jest producentką, robi programy rozrywkowe, talk showy i gówna tego typu. Wtedy jeszcze mieliśmy je obie, bo jej dziewczyna, Dagmara, była u nas rekwizytorką, ale odeszła. Hajtają się jakoś latem. 
– Tutaj? – zapytałem z zaskoczeniem. Marcin wzruszył ramionami.
– Gdzieś… za granicą. Nie wiem, musiałbym sprawdzić, mam na zaproszeniu – odparł, wyraźnie nie przywiązując zbyt wielkiej wagi do tej informacji. – W każdym razie… miłość Rafaello i Doris jest całkowicie platoniczna, chociaż zastanawiająco wiele osób myśli, że są parą, kiedy ich poznaje. Ale można powiedzieć, że spędzili razem życie, bo założyli tę firmę, mając jakieś dwadzieścia pięć lat i od tego czasu wszystko właściwie kręci się wokół niej. 
– Żadne z nich nie ma nikogo tak prywatnie? – zapytałem, udając, że kierowało mną jedynie niewinne zaciekawienie. Wstrzymałem oddech, przeklinając w myślach własną głupotę. To ani nie była moja sprawa, ani niczego tak naprawdę nie zmieniało. Oczywiście, że nikogo nie miał, bo inaczej by nie szukał. Szkopuł tkwił w tym, że tym kimś nie mogłem być ja.
– Nie… to znaczy Doris spotyka się z różnymi facetami. Raz nawet wyszła za mąż na chwilę. To znaczy na chwilę… wytrzymali może z półtora roku, zanim się rozwiedli. A Rafał… nie masz nawet pojęcia, ile na przestrzeni lat mieliśmy akcji swatania Rafała. Tyle że okazało się, że nie reaguje zbyt dobrze, kiedy ktoś próbuje wcisnąć mu coś na siłę, więc musieliśmy dać sobie spokój. Od czasu do czasu zdarza mu się zafiksować na czyimś punkcie, ale z jakiegoś powodu zwykle wybiera sobie zdradzieckich chujów. A szkoda, bo to dobry facet – zaznaczył szybko. – Nie jest taki straszny, jak się wydaje, tylko na początku sprawia takie antypatyczne wrażenie.
– Nie zrobił na mnie wrażenia antypatycznego – zaprotestowałem bez zastanowienia, trochę śmiejąc się w duchu, bo Marcinowi nie trzeba było nawet zadawać żadnych pytań, mówił wszystko o wszystkich z własnej nieprzymuszonej woli. 
– Nie? – upewnił się, brzmiąc na szczerze zaskoczonego, po czym otrząsnął się. – Nie no, bo tak naprawdę nie jest antypatyczny, bywa po prostu trochę… szorstki. Ale jak go bliżej poznasz… to fajny facet. I ma łeb, bo trzeba mieć łeb, żeby zbudować coś takiego od podstaw – dodał, wskazując niejasnym gestem na pomieszczenie, ale wyraźnie mając na myśli całą firmę. – Szefem też jest fajnym, można na niego… 
– Cześć, chłopaki – dobiegł nas nagle głos od strony drzwi, przerywając Marcinowi wpół słowa. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem tę samą dziewczynę, która wczoraj uwijała się za recepcją, nie wiedząc, w co włożyć ręce i odpowiadając na setki pytań. Dopiero teraz, kiedy stała spokojnie w jednym miejscu, miałem okazję jej się przyjrzeć. Kobiece piękno oceniałem tylko i wyłącznie w kategoriach estetycznych, ale to nie było tak, że byłem na nie znieczulony. Potrafiłem stwierdzić, która dziewczyna była ładniejsza, a która brzydsza i tak jak wszyscy miałem jakieś własne wyobrażenie zjawiskowych piękności. Scarlett Johansson była zjawiskowo piękna. Audrey Hepburn była zjawiskowo piękna. I ta dziewczyna, która właśnie weszła do studia, też była zjawiskowo piękna. Nie była po prostu ładna, jej rysy twarzy były do tego stopnia perfekcyjne, że aż mnie to wyprowadzało z równowagi. – Hej, my się jeszcze oficjalnie nie poznaliśmy. Ola – przedstawiła się, podchodząc bliżej nas i wyciągając rękę z uśmiechem.
– Kacper – odpowiedziałem, wstając. 
– Jeszcze pół godzinki i będę otwierać – poinformowała nas, po czym przysiadła na oparciu fotela Marcina, chyba chcąc możliwie odsunąć w czasie moment rozpoczęcia pracy. – O czym gadacie? 
– A opowiadam Kacprowi, jak tu wszystko działa, właśnie mówiłem mu, że Rafał jest fajnym szefem, ale… 
– Ta, chyba dla ciebie – prychnęła, wchodząc mu w słowo. – Ty się z nim przyjaźnisz, więc dla ciebie może jest fajny. Na mnie tylko warczy… 
– I to wszystko, co robi – uciął Marcin. – Poza warczeniem jest kompletnie niegroźny. Wyciągnął kiedyś wobec ciebie jakiekolwiek konsekwencje? – zapytał, po czym sam sobie odpowiedział: – Nie, bo to Rafał, w całej swojej karierze bycia prezesem zwolnił może ze trzy osoby. To po prostu tak naturalnie wyszło, że Doris jest dobrym gliną, a Rafał złym…
– Tyle że teraz nie mamy tego dobrego gliny, został tylko ten zły i warczący – burknęła Ola, brzmiąc na urażoną. Z jakiegoś powodu poczułem się w obowiązku się za nim wstawić. 
– A to nie jest przypadkiem tak, że dzięki temu, że jest taki wymagający, wszystko tutaj tak śmiga? – zapytałem, unosząc brew. Marcin wskazał na mnie demonstracyjnym gestem, jakby mówił „O, to, to”. Ola skrzywiła się. 
– A śmiga? – zapytała sceptycznie. – Projekty wiszą niedokończone i zawieszone gdzieś w połowie, każdy sobie robi, co chce… Po prostu powiedzmy głośno, że bez Doris wszystko tu się sypie – oświadczyła z przekonaniem.
– Hej, to akurat nie jest wina Rafała. Rafał załatwia sprawy z kontrahentami i robi to tak dobrze jak zawsze – zaprotestował natychmiast Marcin. – To jest wina tego geniusza… Bruna? I Tamary, która wszystkim na wszystko pozwala… 
– Tamara to jest w ogóle oddzielna historia – mruknęła z niezadowoleniem Ola.
– Tamara zatrudniła Kacpra, więc osiągnęła swój limit pracy na następny miesiąc – wtrącił Marcin, wskazując na mnie kciukiem i szczerząc zęby, na co Ola parsknęła głośnym śmiechem, kręcąc głową.
– No i nie wiem, czemu ten cały Bruno nadal jest dyrektorem w produkcji, powinni go dawno wywalić. Przecież Doris przestała się z nim spotykać chyba z rok temu – powiedziała.
– Pewnie właśnie dlatego go nie wywalili – zauważył z rezygnacją Marcin. – To nie wyglądałoby zbyt dobrze.
– I tak uważam, że Rafał powinien się go pozbyć – oświadczyła uparcie Ola. Teraz już tylko siedziałem i im się przysłuchiwałem, bo to było bardzo dużo bardzo przydatnych informacji. Najwyraźniej nie myliłem się co do tego, że jak każda rodzina, wydawali się idealni tylko na obrazku.
– Za plecami Doris? – zapytał z niedowierzaniem Marcin, po czym pokręcił głową. – Przecież by go zabiła. Mi się wydaje, że problem tkwi w tym, że jak Doris jeszcze była, to ten Bruno latał do niej z każdym problemem, a ona go rozwiązywała. A teraz nie ma do kogo, bo Rafała się boi. Zresztą Rafał to nie Doris, gdyby ten debil kiedyś spróbował się nim wyręczyć, to pewnie roześmiałby mu się w twarz. Poza tym on nie zniża się do poziomu upewniania się, że wszyscy wykonują swoją robotę, od tego ma Tamarę. A że Tamara też daje dupy… – urwał sugestywnie, wzruszając ramionami.
– No tak, żeby to zrobić, musiałby częściej przychodzić do pracy zamiast siedzieć na siłowni, a tego nie chcemy – zakpiła Ola, krzywiąc się. Marcin uśmiechnął się blado. – Ale to prawda – dodała nagle. – Z tym Brunem, widać, że Rafał go nie znosi. 
– Rafał nie znosił każdego, kto kiedykolwiek umawiał się z Doris – rzucił lekceważąco Marcin. – Chociaż co do niego akurat ma rację, ten facet do niczego się nie nadaje… Nie straszymy cię za bardzo? – zapytał nagle, zwracając się do mnie. Zamrugałem.
– A skąd – odparłem natychmiast. – To wszystko jest bardzo… pouczające – dodałem z szerokim uśmiechem.
– Wiesz, złotko, nie słuchaj żadnych plotek – poradził mi Marcin. – Najlepiej samemu sobie wyrobić opinię – dodał, a ja spojrzałem na niego kpiąco, dając mu do zrozumienia, że zdążyłem się już zorientować, że tu wszystko opierało się na plotkach. 
– No, jak pozna bliżej Rafała, to na pewno szybko sobie wyrobi opinię – oświadczyła z przekonaniem Ola, znowu przewracając oczami. – Jak wszyscy – dodała kwaśno. Przygryzłem wargę, bo od rana próbowałem zmusić swój umysł do niewyobrażania sobie, jak ja i Rafał bliżej się poznajemy. – Wiecie, że żaden z was absolutnie nie był świadkiem, że powiedziałam jakiekolwiek złe słowo o szefie? – upewniła się porozumiewawczo. Marcin zrobił gest, jakby zapinał swoje usta na zamek, a ja zamrugałem zdezorientowany.
– Ale co? – zapytałem z ostentacyjnym zdziwieniem. Ola zaśmiała się. 
– Macie wszystko przygotowane? Ludzie zaraz zaczną się zbierać – powiedziała, podnosząc się. Marcin westchnął z rezygnacją, opierając się w fotelu, a ja wstałem i podszedłem do kamery, gotowy jak nigdy.
Czas zacząć zabawę. 


***


Przesłuchania miały skończyć się o szesnastej, ale przedłużyły się do osiemnastej. W momencie, kiedy ze studia wyszła ostatnia osoba, Marcin zerwał się jak oparzony, zgarnął w biegu swoje rzeczy i praktycznie wybiegł za nią, mamrocząc pod nosem, że był umówiony i nie na to się pisał. Wyjrzałem na zewnątrz, ale Ola nadal kręciła się po recepcji, więc zacząłem mozolnie rozłączać kable i chować sprzęt do szaf. Zanim doprowadziłem studio do stanu, w którym zastałem je rano, dochodziła dziewiętnasta. Pogasiłem wszystkie światła, zarzuciłem sobie na ramię torbę i zamknąłem studio na klucz, który położyłem na biurku w recepcji.
– Musisz tu jeszcze siedzieć? – zapytałem z zaciekawieniem, bo pomieszczenie znów było opustoszałe, a firma już oficjalnie zamknięta. Odwróciła się z uśmiechem.
– Nie, czekałam na ciebie, żeby wszystko pozamykać – odparła pogodnie, po czym uniosła kącik ust. – O, jaki zmęczony po swoim pierwszym dniu – zakpiła. Spojrzałem na nią spode łba.
– Ledwo stoję – przyznałem niechętnie, po czym sięgnąłem do kieszeni, kiedy mój telefon oznajmił nadejście sms-a. Zerknąłem z rozkojarzeniem na ekran, po czym spojrzałem na nią z zastanowieniem. Po tej porannej rozmowie nie byłem pewien, czy ją polubiłem, czy nie, a był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. – Piwo? – zapytałem bez ogródek. 
– Tak – odparła natychmiast z naciskiem, brzmiąc, jakby tylko na to czekała. – A jesteś skłonny poczekać na mnie piętnaście minut?
– Jestem – zgodziłem się z uśmiechem. Lubiłem zawieranie nowych znajomości w tak łatwy, niewymagający sposób. Odblokowałem telefon, żeby odpisać Gabi. Niby oboje byliśmy od rana w tym samym budynku, ale przed pierwszym papierosem nie znalazłem nawet chwili, żeby się z nią przywitać, choć często migała mi na korytarzu. Już rozumiałem, dlaczego wszyscy palili, to była jedyna powszechnie respektowana wymówka na oderwanie się od pracy. Chyba zamieniliśmy się miejscami, bo ona miała dziś dość spokojny dzień i poszła do domu po piętnastej, nie mając nic więcej do zrobienia. Gabi była zawalona robotą jedynie wtedy, kiedy szef ją na nią zwalał, a dzisiaj w ogóle go nie było. Dobrze, że Marcin mi o tym powiedział, zaoszczędził mi w ten sposób konieczności obsesyjnego wypatrywania go, ilekroć znalazłem się poza studiem. I tak, wiedziałem, że to było żałosne.
Ola poleciała na górę sprawdzić, czy wszystko było pogaszone i pozamykane, a ja zapadłem się w jej fotelu, przymykając oczy. To był naprawdę jeden z najbardziej intensywnych dni w mojej karierze, biorąc przy tym pod uwagę studia, praktyki, wesela i wszystko inne. Wiedziałem, że z czasem się do tego przyzwyczaję, bo to było przyjemna forma harówki, kiedy po prostu cały czas coś się działo, człowiek nie miał kiedy usiąść na tyłku i zastanowić się nad tym, co już zrobił i co dalej, bo ciągle trzeba było być w stu procentach w gotowości do pracy. Na razie byłem jednak trochę oszołomiony, a mój organizm nie wiedział, co się działo i dlaczego jego właścicielowi odbiło. Mimo wszystko satysfakcja pozostawała. Wiedziałem, że mógłbym to robić, że to był mój świat. Nie miałem pojęcia, ilu ludzi przewinęło się dziś przez studio, ale na pewno kilkudziesięciu, a wierzyłem w to, że dało się bardzo dogłębnie poznać człowieka, obserwując go przez oko kamery. Każdy z nich był z innej bajki, ale każdy miał ten sam cel. To był najlepszy punkt obserwacyjny, w jakim kiedykolwiek się znalazłem, a ja bardzo lubiłem obserwować, tym bardziej, kiedy obiekty były tak interesujące.
Wyszliśmy wraz z Olą z budynku, uzbrajając po drodze alarm, a ona poinformowała mnie, że teraz kiedy poznałem super tajny kod do firmy, nie było już odwrotu, po czym dodała beztrosko, że jakbym kiedyś potrzebował przekimać się w centrum, to studio wraz ze znajdującą się w nim kanapą było otwarte dla wszystkich pracowników, zapewniając mnie przy tym, że nie byłbym pierwszą osobą, która z niego skorzystała i że wszyscy to rozumieli i nie oceniali. Pokręciłem głową, bo naprawdę czułem się, jakbym trafił do alternatywnej rzeczywistości. Mam na myśli… kto robił takie rzeczy? Zacząłem się zastanawiać, czy nie próbowała mnie przypadkiem podpuścić, żeby sprawdzić, czy faktycznie to zrobię, a potem przeszło mi przez myśl, czy ktokolwiek był kiedyś na tyle szalony, żeby użyć kodu, wejść sobie w środku nocy i ich okraść. Podejrzewałem jednak, że niezbyt by się tym przejęli, wszystko pewnie i tak było ubezpieczone na bajońskie sumy.
Gabi czekała już przed wejściem, paląc papierosa. Uprzedziłem ją, że Ola do nas dołączy, więc nie była zaskoczona i uśmiechnęła się do niej niezobowiązująco, miałem jednak wrażenie, że mina tej drugiej nieco zrzedła.
– I jak twój pierwszy dzień, słońce? – zapytała wylewnie Gabi, po czym objęła mnie ramionami, przyciągając mój policzek do swoich ust. Skrzywiłem się teatralnie. 
– Starałem się bawić grzecznie z innymi dziećmi – odparłem oschle. Ola zaśmiała się. Ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku Poznańskiej. 
– Gadałeś z Marcelem od soboty? – zapytała w którymś momencie Gabi, a mnie to tak zaskoczyło, że aż się zatrzymałem. 
– Kurde, nie – stwierdziłem, dopiero samemu zdając sobie z tego sprawę. Od czasu aresztowania nie zdarzyło się, żebym nie zadzwonił do niego w środku dnia, żeby sprawdzić, jak się trzymał, a tym bardziej przez dwa dni. – Cholera, nie było kiedy – wytłumaczyłem się słabo, chyba nawet nie przed Gabi, ale bardziej przed samym sobą. 
– Dobra, wyluzuj – zbagatelizowała mnie. – Zaraz do niego zadzwonimy i upewnimy się, że żyje. Może nawet postanowi wyłonić się ze swojej pieczary i do nas dołączyć – zasugerowała. Pokiwałem bez przekonania głową. 
– Może – przyznałem, nie mając jednak zbyt wielkich nadziei.
– Kto to Marcel? – zainteresowała się nagle Ola.
– Znajomy – odparłem zwięźle, nie chcąc wchodzić w szczegóły. Wiele osób kojarzyło, kim on był i nawet jeśli nie każdy był hejterem, to praktycznie każdy miał tendencję do okazywania niezdrowego zainteresowania. Szliśmy może przez trzy minuty, ale zdążyliśmy przez ten czas kompletnie wymarznąć, więc weszliśmy do środka z ulgą, rozmasowując dłonie. Gabi jako pierwsza podeszła do baru.
– Co chcesz? – zapytała mnie. Otworzyłem usta, ale uniosła dłoń, nie pozwalając mi dojść do głosu. – Ty będziesz stawiał po pierwszej wypłacie – zdecydowała, a ja zgodziłem się dla świętego spokoju. Zanieśliśmy piwa do stolika i zdjęliśmy kurtki.
– Zaraz wrócę, okej? – rzuciła Ola i zabierając swoją torebkę ruszyła w stronę łazienki. Spojrzałem na Gabi, której brwi były uniesione.
– No co? – zapytałem zdezorientowany. 
– Nic. Uważaj, bo ona będzie próbowała zaciągnąć cię do łóżka – ostrzegła mnie, unosząc kącik ust. Parsknąłem śmiechem. 
– To życzę jej powodzenia – mruknąłem oschle, po czym sięgnąłem po telefon. – Dzwonię do niego, zanim wróci – poinformowałem niepotrzebnie, znajdując numer Marcela w ostatnio wybieranych. Przez chwilę wsłuchiwałem się w sygnał.  
– Halo? – usłyszałem jego głos. 
– Hej, wszystko okej? – zapytałem natychmiast, dopiero po czasie zdając sobie sprawę z tego, że to mogło zabrzmieć nieco nadgorliwie. Wiele osób sugerowało mi, byłem w stosunku do niego nadopiekuńczy w sposób, w który młodzi chłopcy z reguły nie troszczyli się o swoich najlepszych kumpli. Być może to faktycznie nie było do końca normalne, ale w moich oczach Marcel był osobą, która tego potrzebowała i nie dostawała z żadnego innego źródła. Kto inny miałby o nim myśleć, jeśli nie ja?
– Tak, wszystko spoko – odparł beztrosko Marcel. – Co z twoją nową robotą? – zapytał z zaciekawieniem. 
– Dostałem – oznajmiłem z dumą, szczerząc się do siebie. – Dzisiaj byłem pierwszy dzień, właśnie mnie wypuścili i pijemy piwko z Gabi, chcesz do nas wbić na Poznańską? – zaproponowałem dla zasady, bo wątpiłem, żeby faktycznie chciał. 
– Kurde, bardzo bym chciał – jęknął z autentycznym żalem, a ja aż zamrugałem z zaskoczenia. – Ale teraz jestem trochę zajęty. 
– Czym zajęty? – wyrwało mi się ze zdumieniem, bo w ciągu ostatniego miesiąca był zajęty głównie pogrążaniem się w coraz głębszej depresji. Gabi naprzeciwko mnie zrobiła równie zdezorientowaną minę.
– Szukam pracy – wyjaśnił pogodnie.
– Pracy szukasz? – powtórzyłem, czując, że kąciki moich ust się rozciągają. Oczy Gabi rozszerzyły się, po czym uniosła demonstracyjnie oba kciuki do góry. – Ale że wysyłasz CV? 
– No wysyłam – mruknął. – Cały dzień wysyłam. Rozglądam się po różnych organizacjach, ale przyjmuję do wiadomości, że mogą mnie nie chcieć z oczywistych powodów… i po różnych redakcjach, chociaż wszystkie są żałosne. Więc bardziej chyba celuję w neutralne rzeczy, jak to fajne jogurtowe miejsce na Chmielnej, które ostatnio odkryliśmy – powiedział z entuzjazmem, którego nie słyszałem w jego głosie od dawna. 
– Potrzebują pracownika? – zapytałem z zaciekawieniem. 
– Jutro zamierzam tam pójść i przekonać ich, że tak – odparł, a ja mogłem przysiąc, że uśmiechał się przy tym szatańsko. Boże, przez cały czas nie byłem pewien, czy dobrze robiliśmy, dając mu czas, ale najwyraźniej właśnie tego potrzebował, żeby przegryźć to wszystko i dojść do siebie. Zamierzał jutro wyjść z domu. Dalej niż do sklepu. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek w życiu tak bardzo mi ulżyło.
– Zajebiście, stary – powiedziałem miękko, nie mogąc powstrzymać swoich ust od uśmiechania się.
– A jak w nowej pracy? – zapytał z zainteresowaniem. Zerknąłem kątem oka na Gabi, przez chwilę nie odpowiadając.
– Jest świetnie – wyznałem w końcu. – Zresztą zobaczymy się jakoś jutro czy pojutrze, to wszystko ci opowiem – dodałem, przez chwilę zastanawiając się, czy zamierzałem powiedzieć mu o wielkim zbiegu okoliczności o imieniu Rafał. Normalnie mówiłem mu o takich rzeczach, poza tym byłem pewien, że doceniłby ironię losu. Nie chciałem mówić Gabi, bo tutaj istniał już pewien konflikt interesów, zresztą była zbyt blisko tego wszystkiego, a ja nie chciałem, żeby cokolwiek palnęła.
– Spoko. Wracam na Pracuj.pl. Bawcie się dobrze – rzucił wesoło, a ja rozłączyłem się, patrząc na Gabi z uniesionymi brwiami. Odetchnęła głęboko. 
– Dzięki Bogu, w końcu – mruknęła, po czym zacisnęła wargi, widząc, że Ola wraca do stolika. – Słuchaj, mamy zadanie – powiedziała poważnym, konspiracyjnym tonem, pochylając się, kiedy podeszła do nas i wyciągnęła rękę, żeby potarmosić mi włosy. – Teraz kiedy Kacper jest już wśród nas, musimy znaleźć mu chłopaka – oświadczyła, a dłoń Oli zatrzymała się w połowie ruchu w tym samym momencie, w którym ja skrzywiłem się i odsunąłem, poprawiając nerwowo grzywkę. 
– Och, ty też jesteś gejem? – zapytała, marszcząc nos i siadając obok mnie. – Cholera, czy wszyscy są gejami? – mruknęła pod nosem. Gabi roześmiała się, najwyraźniej uznając, że uratowała mnie przed niechcianymi zalotami, a ja spojrzałem na nią krzywo. 
– Mogłabyś tego nie rozgłaszać wszem i wobec? – burknąłem. Nie chodziło mi nawet o to, że nie chciałem, żeby ktoś wiedział, tylko o zasady.
– Nie wszyscy są gejami, po prostu ty się zakochujesz tylko w tych, którzy są – zaśmiała się Gabi, kompletnie ignorując mój karcący wzrok.
– Wcale nie – zaprotestowała słabo Ola, po czym zastanowiła się. – W każdym razie w Kacprze nie. Sorry – rzuciła ze skruchą. – Jesteś piękny i wartościowy, naprawdę, a od twoich włosów nie da się oderwać wzroku, ale nie jesteś w moim typie – wyznała. Uniosłem ręce, żeby pokazać, że nie byłem urażony. 
– W Kacprze może i nie, ale pamiętasz tego tancerza jazzowego, który zagrał w reklamie Nescafé? – zaczęła Gabi, spoglądając na nią domyślnie.
– Boże, tak – westchnęła Ola, przymykając oczy z takim rozmarzeniem, jakby właśnie widziała go oczami wyobraźni. – Wszedł do recepcji, a pode mną normalnie nogi się ugięły… 
– Siedziałaś wtedy – poprawiła ją Gabi, ale Ola ją zignorowała.
– …serce zaczęło bić dwa razy szybciej i aż mi się zrobiło słabo, a potem… 
– …a potem się odezwał – dokończyła Gabi z kamienną twarzą. 
– A potem się odezwał – powtórzyła Ola z rezygnacją, po czym nabrała głęboko powietrza. – No heeeej – przedrzeźniła przeciągle głosem dwa razy wyższym niż jej naturalny, a ja brałem właśnie łyk piwa i mało brakowało, żeby wyleciałoby mi nosem, tak opętańczo zacząłem się śmiać. – To spiknijmy Kacpra z nim! – zawołała nagle, a jej oczy rozszerzyły się. Spojrzałem na nią ze zgrozą. 
– A jak nie z nim to z kimkolwiek innym – zdecydowała Gabi. – Wyboru mamy od groma. No chyba, że już ktoś wpadł ci w oko? – zapytała nagle, zerkając na mnie z zaciekawieniem, a ja naprawdę nie wiem, dlaczego stanął mi przed oczami obraz Rafała palącego cienkiego papierosa i patrzącego prosto na mnie tym wnikliwym, zaabsorbowanym wzrokiem, z ciemnymi, rozwianymi włosami i w eleganckim  płaszczu w odcieniu indygo, ale nagle poczułem, że moje policzki robią się gorące. Pieprzona blada cera. Efekt był taki, że obie zaczęły chichotać jak szalone i wydawać z siebie niezbyt dojrzałe „ooo” i „uuu”, a ja tylko siedziałem tam z kwaśną miną. 
– Marcin jest zajęty – poinformowała mnie niepotrzebnie Ola.
– Jezu, wiem – burknąłem z irytacją, czując, że rumieniec jak na złość wcale nie schodził z mojej twarzy, wręcz przeciwnie, robił się jeszcze intensywniejszy. Jak zawsze w takiej sytuacji zdecydowałem się przejść w defensywę i przewrócić oczami. – I po co wymyślasz takie rzeczy, nikt mi nie wpadł w oko, byłem tam jeden dzień – wytłumaczyłem się dziecinnie.
– Nie musisz mi mówić, i tak to rozgryzę – przyrzekła Gabi, wpatrując się we mnie kalkulująco. Zacząłem desperacko zastanawiać się nad zmianą tematu, ale na szczęście Ola mnie w tym wyręczyła, bo powiedziała coś o firmie – oni wszyscy zawsze rozmawiali o firmie – i kwestia mojego zauroczenia została chwilowo zapomniana, bo nawet nie liczyłem na to, że zostanie zapomniana na zawsze. 
Jakiś czas później Ola oznajmiła, że musi iść, ubrała się i zostawiła nas samych. Spojrzałem na Gabi z namysłem.
– Jak to jest, ty ją w końcu lubisz czy nie? – zapytałem, bo nie potrafiłem tego do końca wyczuć, raz wydawały się najlepszymi koleżankami, żeby za chwilę dogryzać sobie w sposob, ktorego osobiście nie nazwałbym przyjacielskim. Gabi wzruszyła ramionami.
– To nie jest tak, że jej nie lubię – odparła zdawkowo. – Jest trochę zdzirowata, ale w tak bezpretensjonalny i uroczy sposób, że ta zdzirowatość wydaje się wręcz pozytywna – oceniła, po czym zmarszczyła nos, jakby zastanawiała się, czy faktycznie istniało coś takiego jak pozytywna zdzirowatość. – Poza tym prowadzimy wspólnie krucjatę przeciwko prezesowi – dodała lekko, a ze mnie chyba dlatego, że to była moja przyjaciółka, wyparowała cała asertywność, bo automatycznie zamierzałem powiedzieć coś w rodzaju „no tak, macie rację, on jest najgorszy”. – No to gadaj, kto to jest? – zapytała głośnym szeptem, pochylając się i wpatrując się we mnie nachalnie. Zastygłem w połowie otwierania ust, z jakiegoś powodu wytrącony z równowagi tym, że cały czas mówiliśmy od tej samej osobie. Szlag by to, to nawet nie była prawda, bo jakoś w połowie dnia zdołałem sobie wmówić, że byłem stanowczo zbyt rozsądny, żeby nawet to rozważać. 
Spuściłem więc wzrok i spojrzałem na telefon zamiast jej odpowiedzieć, choć dobrze wiedziałem, że w ten sposób utwierdzałem ją jedynie w tym idiotycznym przekonaniu, ale ku mojemu zdumieniu właśnie tam znalazłem idealną wymówkę do zmiany tematu.
– O kurwa, Marcel wrzucił ten artykuł o pszczołach! – zawołałem z niedowierzaniem, unosząc wzrok. Byłem pewien, że ulga widoczna na jej twarzy odzwierciedlała tę na mojej własnej, bo u Marcela to, że znowu zaczął pisać, oznaczało, że było dobrze. Nawet bardzo dobrze. 
– Za to wypiję – oznajmiła, unosząc kufel z szerokim uśmiechem. 



____________________________________________________________________________
Wiem, że ten rozdział jest w dużej mierze przegadany, ale mam tyle rzeczy do zarysowania, żebyście wiedzieli, z czym macie do czynienia, że to było konieczne, zanim przejdziemy do większej ilości akcji. Mam nadzieję, że podobał się mimo to. W następnym będzie więcej Rafała i Marcela i wszystkiego, czego tylko sobie życzycie, promise ;)

8 komentarzy:

  1. Chyba lubię przegadane rozdziały. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się cieszę,że piszesz coś nowego. Uwielbiam Twoich facetów i wszystkie "przegadania". :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się ciekawie :) Jak Ty to robisz że niby nowe opowiadanie, a przy drugim rozdziale człowiek ma wrażenie, że czyta o kimś świetnie znanym i wchodzi w ten świat jak we własny? Nie mogę się doczekać co wymyśliłaś tym razem i czy narracja będzie tylko ze strony Kacpra? I jaki okaże się Rafał przy lepszym poznaniu? I co będzie z Marcelem? Ech jak zawsze mam tysiące pytań :) Bardzo dziękuję i czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest świetny i możesz śmiało pisać więcej takich "przegadanych".Pojawia się coraz więcej ciekawych i barwnych postaci. Już nie mogę się doczekać mojego ulubionego ciągu dalszego, więc życzę dużo weny i liczę, że kolejny rozdział już niedługo. Bardzo dziękuję i pozdrawiam. Ewa

    OdpowiedzUsuń
  5. Super ten rozdział i nic nie szkodzi, że pogadankowy trzeba przecież jakiś rozwinąć opowiadanie.
    Jak czytam to opowiadanie to mam wrażenie, ze pisze je ktoś inny,bo różni się tak mocno od poprzedniego(NNWTG) ze tylko utwierdzam się bardziej w przekonaniu jak świetna jesteś pisarką ☺☺buzuaki ☺👍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nadal ja, gwarantuję ;) Nie macie pojęcia, jak mi się to dziwnie pisze, bo pisanie zawsze kojarzyło mi się z rzeczami bardziej abstrakcyjnymi, dla mnie w każdym razie. Nocą nie widać tu gwiazd było całkowicie abstrakcyjne, tutaj natomiast znajdujemy się niepokojąco blisko rzeczywistości.
      Cieszę się, że Wam się podobało, odpowiadając na pytania: tak, narracja będzie tylko i wyłącznie ze strony Kacpra i plan jest taki, żeby było dużo aktywnie działających postaci, zobaczymy, jak sobie poradzę z takim poziomem komplikacji.
      Dziękuję ogromnie za wszystkie komentarze, nowy rozdział pojawi się pod koniec tygodnia/maksymalnie pod koniec weekendu ;)

      Usuń
  6. Świetne jest to opowiadanie, naprawdę mi się podoba od samego początku. Bohaterowie wydają się ciekawi, nie mogę się doczekać jak to wszytsko się rozwinie. Oglądanie takiego korpo od środka jest interesujące i dobrze się o tym czyta. Nadal nie podoba mi się Rafał i Marcel zawładnął moim serduchem, no ale to ja i moje dziwne shipy. XD A takie przeglądane rozdziały są najfajniejsze bo można dowiedzieć się wielu rzeczy o bohaterach.
    Buziaki i dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    a ja myślałam, że te mufinki są od pana prezesa, on jako jedyny nie psioczy na niego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń