sobota, 18 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ XI

Oszczędne gospodarowanie prawdą






Nie powiedziałbym, że miałem jakoś specjalnie wiele powodów do narzekań. Miałem fajną pracę, którą… nadal z przyzwyczajenia i sentymentu mówiłem, że uwielbiałem, mimo że z czasem castingi zaczęły się mocno upowszechniać, a dni zlewać w jeden. Wciąż ją lubiłem, co do tego nie było żadnych wątpliwości, ale jeszcze bardziej lubiłem pewnego uroczego prezesa. A od kiedy miałem o wiele lepsze perspektywy niż gapienie się na niego z drugiego końca korytarza, mój entuzjazm do chodzenia do agencji nieco osłabł. Teraz zamiast wyczekiwać początku pracy, żeby móc sobie na niego popatrzeć, wyczekiwałem końca pracy, żebyśmy mogli być razem. Trochę zdumiewająca była myśl, że jeszcze dwa tygodnie temu ekscytowałem się czymś tak banalnym jak to, że nasze spojrzenia się spotkały, a teraz miałem z nim sekretny romans, jakkolwiek tandetnie to brzmiało. To okazało się o wiele trudniejsze niż się spodziewałem. Co prawda moje rozróżnienie na Rafała i pana prezesa dawało przyzwoite rezultaty, ale i tak strasznie dziwnie było widzieć osobę, z którą parę godzin wcześniej się obudziłem i musieć kompletnie ignorować jej istnienie, nie móc nic powiedzieć ani nawet się uśmiechnąć, bo obawiałem się, że wszystkie moje uczucia względem niego odbiją się na mojej twarzy. Rafał chyba też nie ufał za bardzo swoim umiejętnościom aktorskim, bo robił, co mógł, żeby uniknąć jakichkolwiek interakcji między nami. Byłem mu za to wdzięczny, bo to było łatwiejsze niż uważanie na każdy swój ruch i ciągłe myślenie o tym, żeby przypadkiem nie spojrzeć na niego w sposób, w jaki patrzy się na kogoś, z kim poprzedniej nocy uprawiało się seks.
Raczej nie miałem więc powodów do narzekań. No, poza faktem, że dziś w drodze do pracy mój gruchot zgasł na środku skrzyżowania i już nie odpalił. Konieczność odstawienia go do mechanika sprawiła, że spóźniłem się ponad godzinę, nie mówiąc już o tym, że teraz nie miałem czym jeździć. Chociaż dało się odszukać w tym jasne strony. Miałem kierowcę. I to nie byle jakiego.
– Będziesz mnie teraz wszędzie woził? – zapytałem z rozbawieniem, kiedy staliśmy na światłach. Rafał zerknął na mnie kątem oka.
– Tak. Problem? – mruknął spokojnie. Wzruszyłem ramionami.
– Dla mnie nie – odparłem, uśmiechając się niewinnie. – Bardziej dla ciebie. Wiesz, że mogłem pojechać tramwajem? – zapytałem retorycznie. Rafał skrzywił się.
– Nie będziesz jeździł tramwajem – oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Postanowiłem się nie kłócić. Kłócenie się z nim było tylko dla najwytrwalszych.
– Tu w lewo – powiedziałem cicho, wskazując na ulicę prowadzącą do mojego osiedla. Rafał skręcił posłusznie i przyhamował przed progiem zwalniającym.
– To co, widzimy się dopiero jutro w pracy? – zapytał, chociaż w naszym przypadku zestawienie słów widzimy się i w pracy to była mocna przesada.
– Albo raczej po pracy – poprawiłem go oschle. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego z tego faktu.
– Albo raczej po pracy – zgodził się z westchnieniem.
– Sorry. Muszę się z nimi w końcu zobaczyć – wyjaśniłem słabo, mając na myśli Marcela i Gabi i nie mając pewności, dlaczego w ogóle się tłumaczyłem. Przekładałem spotkanie z nimi już któryś raz i dłużej nie mogłem tego robić. A Rafał… od kiedy zabrał mnie do swojej chatki nad jeziorem minęło dziewięć nocy, z czego sześć spędziłem z nim. I oczywiście mi też to nadal wydawało się za mało, ale od czasu do czasu musiałem pojawić się w domu i spotkać się z innymi ludźmi.
– No przecież nic nie mówię – burknął, brzmiąc jednak na nieco nadąsanego. Uśmiechnąłem się ukradkiem.
– Proszę się nie obrażać, panie prezesie – powiedziałem z rozbawieniem. – To nie tak, że jesteś jedynym pokrzywdzonym. Nie wiem, czy wiesz, ale dzisiaj obaj śpimy w pustym łóżku – podkreśliłem ponuro, po czym zmarszczyłem brwi. – Śpisz w pustym łóżku, kiedy mnie nie ma? – zapytałem chytrze. – Czy zdradzasz mnie z całym tabunem młodszych i ładniejszych? – dodałem zadziornie. Rafał spojrzał na mnie jak na idiotę.
– Chyba naprawdę mnie przeceniasz, jeśli sądzisz, że mógłbym znaleźć sobie kogoś jeszcze młodszego od ciebie – powiedział. Spojrzałem na niego krzywo. To nie był komplement. To… nawet nie wiem, co to było. – Zresztą ładniejszego też. Bo nie ma nikogo ładniejszego – zreflektował się szybko. Zmrużyłem oczy, patrząc na niego sceptycznie. Lewe komplementy były jeszcze gorsze niż brak komplementów.
– No już, nie podlizuj się, dzisiaj i tak nic tym nie ugrasz – prychnąłem. – Tutaj – dodałem, kiedy znaleźliśmy się przed moją klatką. Rafał zatrzymał się, nie wyłączając silnika, po czym spojrzał na mnie i wyciągnął rękę, chyba chcąc z przyzwyczajenia położyć ją na moim kolanie. Wiedziałem, że to nie byłoby widoczne z zewnątrz i że był na tyle rozsądny, żeby nie zrobić niczego jednoznacznego, ale spojrzałem akurat we wsteczne lusterko i poczułem lekkie ukłucie paniki. – Przestań – syknąłem ostrzegawczo, odpychając jego dłoń. – Moja mama tam idzie – wyjaśniłem cicho, a spojrzenie Rafała podążyło za moim. Zmarszczył brwi.
– To jest twoja mama? – zapytał z niedowierzaniem. Zamrugałem, nie mając pojęcia, o co mu chodziło. Przecież wyglądała normalnie, szła sobie z siatką zakupów, trzymając Tadka za rękę. Byli na wysokości sąsiedniej klatki.
– A czemu nie? – zapytałem bez zrozumienia.
– No bo dlaczego nie jest…? – zaczął, po czym urwał niepewnie. Uniosłem brwi.
– Jaka? – zniecierpliwiłem się, czując się coraz bardziej zmieszany.
– No ruda – wyjaśnił takim tonem, jakby to było całkowicie zasadne pytanie. Wybuchnąłem śmiechem, nie mogąc nad sobą zapanować przed dobre kilkanaście sekund. Kiedy w końcu udało mi się uspokoić, spojrzałem z obawą w lusterko. Moja mama znajdowała się coraz bliżej i patrzyła podejrzliwie na Astona Martina. Nie to, żeby samochody w jakimkolwiek stopniu ją interesowały, ale to cholerstwo po prostu przyciągało uwagę. Rafał spojrzał na mnie zmrużonymi oczami. – Farbuje się, prawda? – domyślił się. Przewróciłem oczami. A ten nadal swoje.
– Nie, po prostu nie jest ruda – poinformowałem go oschle. Pokręcił uparcie głową, jakby nie zamierzał się z tym pogodzić. Spojrzałem ukradkiem do tyłu. Oboje z Tadkiem stali pod klatką i gapili się, bo oczywiście widzieli, że siedziałem w luksusowym samochodzie z jakimś typem i śmiałem się jak idiota. – A teraz, o ile nie chcesz jej poznać to ja wysiadam, a ty odjeżdżasz – poleciłem cicho. Pokiwał głową, a ja otworzyłem drzwi i bez pożegnania wyskoczyłem z auta, bo czasami nie potrafiliśmy rozstać się z Rafałem przez pół godziny i wcale nie było w tym niczego romantycznego, po prostu żaden z nas nie był w stanie przerwać bezsensownej dyskusji, która toczyła się między nami praktycznie nieprzerwanie, od kiedy się poznaliśmy. Jego tendencja do upartego kontynuowania absurdalnych tematów z reguły mnie rozczulała, a nie chciałem zrobić niczego nieprzemyślanego, jak na przykład pochylić się i pocałować go tylko po to, żeby zobaczyć, jak mojej matce wypływają gałki oczne.
– Kto to był? – zapytała podejrzliwym tonem, kiedy do nich podszedłem.
– Znajomy z pracy – odparłem obojętnie, próbując nie uśmiechać się zbyt szeroko. Bez słowa wziąłem od niej torbę z zakupami. – Popsuł mi się samochód. Odstawiłem go do serwisu – wyjaśniłem, zanim jeszcze zdążyła zapytać, jednocześnie otwierając drzwi i przepuszczając ich przodem.
– I kolega cię odwiózł? – upewniła się, na co mruknąłem potwierdzająco. Dopiero kiedy weszliśmy na górę i Tadek zniknął nam z oczu, moja mama odwróciła się i spojrzała na mnie krytycznie. – A ty to się wyprowadziłeś, a ja się nie zorientowałam? – zapytała z nutką pretensji w głosie. Otworzyłem usta, ale nie dała mi dojść do słowa. – Przecież nie możesz tak bez przerwy u niej przesiadywać – syknęła z dezaprobatą. Uniosłem brwi.
– Myślę, że jednak mogę przesiadywać, gdzie mi się podoba – zaprotestowałem spokojnie.
– No ale każdej nocy? – zbulwersowała się moja mama. – W tym tempie to ty zaraz jej się oświadczysz – zauważyła, uśmiechając się pod nosem i najwyraźniej nie mając nic przeciwko tej perspektywie. Skrzywiłem się teatralnie. – Tutaj byś ją przyprowadził, a nie – dodała. Parsknąłem śmiechem w duchu, bo w sumie to było całkiem blisko.
– Ta, bo siedem osób w jednym mieszkaniu to za mało, przyda się jeszcze kilka – prychnąłem kpiąco, po czym dodałem, nie czekając na jej odpowiedź: – Idę zobaczyć się z Marcelem i z Gabi – poinformowałem ją, odwracając się.
– Wrócisz na noc? – zapytała.
– Tak – odparłem bez wahania, chyba ją tym zaskakując.
– To dobrze, bo ja mam jutro wycieczkę i nie będzie mnie cały dzień – powiedziała, a ja zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, gdzie ona mogła jechać. A, pewnie szkolną. – Ty pracujesz normalnie? – upewniła się. Mruknąłem potwierdzająco. – Boguś zawiezie dzieciaki rano do szkoły w takim razie i niech już będzie, że Antek odbierze Tadka, a dziewczynki wrócą same, ale mógłbyś tu do nich przyjechać zaraz po pracy? Obiad będzie do odgrzania, ale żeby nie spaliły całej chałupy – powiedziała, zaczynając wypakowywać zakupy. Zacisnąłem wargi.
– Mam się tutaj wlec przez całe miasto tylko po to, żeby odgrzać im obiad? Bez samochodu? – zamarudziłem, przewracając oczami. – Twój mąż nie może tego zrobić? – dodałem zgryźliwie. Spojrzała na mnie z dezaprobatą, a mi zrobiło się trochę głupio, że nie ugryzłem się w język. Ona musiała mieć świadomość tego, że nie byłem największym fanem Bogdana, nie była głupia i ślepa, żeby tego nie zauważyć, ale wiedziałem, że za każdym razem, kiedy wyrażałem to na głos, stawiałem ją w bardzo niezręcznej pozycji. No bo co zrobić w takiej sytuacji? Bronić męża czy nie kłócić się z dzieckiem?
– No nie może, bo ma robotę w Gostyninie – burknęła. Westchnąłem ciężko.
– No dobra – mruknąłem niechętnie, godząc się z tym w duchu i uznając, że wrócę tu po pracy, zrobię dzieciakom na szybko obiad i pojadę do Rafała. Pół dnia w komunikacji miejskiej, ale trudno. – Moglibyśmy ustalać takie rzeczy wcześniej? – dodałem z wyrzutem. – Mogłem mieć plany…
– Zawsze masz plany – zauważyła oschle moja mama. – Jestem pewna, że przeżyjesz, jak pojedziesz do niej trochę później – dodała, unosząc znacząco brwi. Chciałem coś odpowiedzieć, ale w końcu tylko odwróciłem się i poszedłem do swojego pokoju.
Godzinę później wysiadłem z tramwaju w centrum. Chyba zacząłem zarażać się od Rafała burżujstwem, bo byłem w stanie myśleć tylko o tym, kiedy odzyskam swój samochód i nie będę musiał więcej tłuc się tym cholerstwem. Dwójka moich najlepszych przyjaciół siedziała już przy jednym ze stolików w pubie, w którym się umówiliśmy, rozmawiając o czymś cicho.
– O, jednak dotarłeś – rzucił Marcel na mój widok, szczerząc zęby. – Ty, gdzie byłeś, jak cię nie było?
– Był w pracy, co do tego mam pewność – powiedziała Gabi. – Ale gdzie był po pracy to tego chyba nikt nie wie – dodała, unosząc pytająco brwi. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jak ciężki będzie ten wieczór, bo to już nie było to samo, co kiedyś, gdy spotykaliśmy się i opowiadaliśmy sobie o wszystkim. Teraz miałem przed nimi sekrety, a im bardziej będę się ich wypierał, tym bardziej oni będą drążyć.
– Dajcie mi chociaż usiąść, zanim zaczniecie interwencję – prychnąłem, rzucając tylko torbę na krzesło i od razu idąc po piwo. Wróciłem do stolika, nastawiając się psychicznie na każde pytanie, jakie mogłem od nich usłyszeć.
– Dobra, to gadaj, kto to jest – nie wytrzymała Gabi. Westchnąłem w duchu, bo to nie było tak, że się tego nie spodziewałem, po czym spojrzałem z wyrzutem na Marcela, który uniósł defensywnie ręce.
– Ja jej nic nie powiedziałem, sama do tego doszła – zapewnił mnie natychmiast.
– Daj spokój, Kacper, to jest oczywiste, że się z kimś spotykasz – oświadczyła Gabi protekcjonalnym tonem, który wskazywał na to, że nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Pokręciłem głową z rozbawieniem, a moje usta rozciągnęły się wbrew mojej woli, bo to jednak byli moi najlepsi przyjaciele, a ja miałem faceta i jakaś część mnie cholernie chciała się z nimi podzielić tym faktem. Oczywiście ten uśmiech nie umknął niczyjej uwadze.
– Widzisz, jak to z nami jest. Człowiek raz zarucha i już mu się gęba cieszy – zauważył złośliwie Marcel. Uniosłem brwi, nie odzywając się słowem. Raz, jasne. Gabi spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, po czym zwróciła wzrok z powrotem na mnie.
– Robiliście to? – zapytała konspiracyjnym szeptem. – I jak było?
– No przecież nie będę wam o tym opowiadał – żachnąłem się z zażenowaniem. Tak naprawdę nawet, gdybym chciał im o tym opowiedzieć to nie za bardzo mogłem. W końcu prędzej czy później prawdopodobnie wyjdzie na jaw, o kim mówiłem, a ja nie mogłem pozwolić, żeby prywatne sprawy Rafała, takie jak rozmiar jego penisa czy osiągnięcia łóżkowe, krążyły gdzieś wśród moich znajomych. Zwłaszcza gdy jednym z nich była jego asystentka.
– Czemu? – zdziwiła się Gabi. – My ci opowiedzieliśmy – wytknęła. Zmarszczyłem brwi, próbując to sobie przypomnieć. – Zamierzasz powiedzieć nam cokolwiek? To jest ktoś od nas z agencji? – zapytała z zaciekawieniem. Pokręciłem głową z uśmiechem, nie potwierdzając, ale i nie zaprzeczając. Gabi prychnęła z frustracją.
– Odpuść, nic z niego nie wyciągniesz. Próbowałem – odezwał się Marcel, wzruszając ramionami, po czym pochylił się nad stolikiem, uśmiechając się szatańsko. – Musimy to sami rozkminić. To tak, mamy… – zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo kopnąłem go pod stolikiem w kostkę. Spojrzał na mnie pytająco, a ja pokręciłem ledwie dostrzegalnie głową. Nie byłem pewien, czy imię Rafała wywołałoby w Gabi jakiekolwiek podejrzenia, czy nawet nie przeszłoby jej przez myśl, że mogło chodzić o niego, ale wolałem nie ryzykować. – Okej, nic nie mamy – mruknął Marcel z rezygnacją, mierząc mnie oskarżycielskim spojrzeniem wyraźnie zapowiadającym, że będę się z tego tłumaczył.
– Nie rozkminiajcie, bo i tak niczego nie rozkminicie – mruknąłem z irytacją. – Przecież wiecie, że niedługo wam powiem, po prostu muszę… sam sobie to wszystko ułożyć w głowie i wymyślić, jak to rozegrać.
– Ale co musisz wymyślić? Po co w ogóle ta cała otoczka tajemnicy? – zapytała z dezorientacją Gabi. – Kacper, ja się zaczynam martwić – oświadczyła nagle. Westchnąłem w duchu.
– Nie masz o co… – zacząłem spokojnie.
– Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie mam się o co martwić – poleciła stanowczo. Uniosłem posłusznie wzrok.
– Nie masz się o co martwić – zapewniłem ją poważnie, utrzymując kontakt wzrokowy. – Wszystko jest w porządku. Nawet lepiej niż w porządku – wyznałem, uznając, że należało im się cokolwiek i uśmiechając się ukradkiem. – Jest… jest fantastycznie. A ja jestem naprawdę… cholernie szczęśliwy. Więc… – urwałem z zakłopotaniem, po czym wzruszyłem bez skruchy ramionami. Gabi przez chwilę wpatrywała się we mnie bez słowa, po czym nagle jej oczy aż się zaświeciły.
– Okej, wyjaśnienie jest jedno, to musi być jakiś super zakazany romans – stwierdziła, brzmiąc na podekscytowaną. Przygryzłem wnętrze policzka, zastanawiając się intensywnie, bo w zasadzie to był trochę zakazany romans. Rany, chyba stałem się chodzącym stereotypem. Parsknąłem przesadnie kpiącym śmiechem.
– Naczytałaś się harlequinów – oświadczyłem pobłażliwie, obserwując, jak Gabi nieznacznie oklapła. Poczułem, jak coś ścisnęło mnie nieprzyjemnie w dołku, choć nie byłem pewien dlaczego.  


***


Następnego dnia w pracy nadal byłem odrobinę nieswój i miałem wrażenie, że to ta siatka kłamstw, którą się otoczyłem, zaczynała robić się coraz ciaśniejsza i powoli mnie przyduszać, co wczorajsza rozmowa ostatecznie mi uświadomiła. Nigdy nie byłem takim typowym łgarzem, który każdemu wciskał jakiś kit, wręcz przeciwnie, takie zaplątywanie się w kłamstwach wzbudzało we mnie bliżej nieokreśloną panikę, że już nie zdołam się z nich wyplątać. Właśnie ta panika towarzyszyła mi przez cały dzień, kiedy stałem za kamerą, tworząc przed sobą w głowie dylematy i chyba najbardziej przerażające było to, że na większość nich nie znajdywałem rozwiązania. No bo co, albo będę kłamał dalej, albo powiem prawdę. Albo będę kłamał dalej przed swoją matką, pozwalając jej wierzyć w to, że niedługo doczeka się wnuków, albo powiem prawdę. Albo będę kłamał dalej przed Gabi i Marcelem, znosząc ich podejrzliwość, bo w zasadzie to się z nimi zgadzałem, że te moje wyjaśnienia kompletnie nie trzymały się kupy, albo powiem im prawdę. Innych opcji nie było. Nie miałem tylko pojęcia, jak to zrobić, czy chciałem to zrobić, czy Rafał chciał, żebym to zrobił… Rany, wszystko było łatwiejsze, kiedy byliśmy tylko my dwaj, ale jak dorzucić do tego resztę świata to robiło się z tego niezłe bagno.
Byłem naprawdę beznadziejnym kłamcą. Nie potrafiłem utrzymać sekretnego, zakazanego romansu w tajemnicy nawet przez tydzień.
Kiedy nadeszła pora lunchu, odkładałem wyjście ze studia w nieskończoność, bo nie wiedziałem za bardzo, czym zająć ten czas. Zrobiło mi się nieco przykro, bo zwykle wykorzystywałem go na to, żeby chociaż przez chwilę pogadać z Gabi, ale teraz obawiałem się, że to byłby ciąg dalszy wczorajszej rozmowy, na co nie miałem najmniejszej ochoty. W końcu postanowiłem, że przejdę się sam do piekarni naprzeciwko, żeby zjeść cokolwiek, a potem wrócę do studia. Dokładnie w momencie, w którym wspiąłem się na górę, zobaczyłem Rafała wchodzącego do firmy głównymi drzwiami. Przeszedł przez całą recepcję, patrząc prosto na mnie, więc ja też spojrzałem, po czym uniosłem porozumiewawczo kącik ust i już zamierzałem z przyzwyczajenia spuścić wzrok i wyminąć go obojętnie, kiedy nagle obejrzał się ukradkiem przez ramię. Gdy już upewnił się, że korytarz za nim był pusty, uśmiechnął się łobuzersko i złapał mnie w pasie, po czym obrócił o sto osiemdziesiąt stopni i dosłownie wepchnął do swojego biura, zanim zdążyłem się choćby zbulwersować. Spojrzałem na niego jak na wariata, kiedy sam wszedł do środka i zamknął za nami drzwi, po czym uniósł reklamówkę z czymś, co wyglądało jak jedzenie na wynos.
– Pho z krewetkami, kokosem i chili dla liska – oznajmił wyjątkowo zadowolonym z siebie tonem. – I ramen tajski dla mnie – dodał skromnie. Zaśmiałem się z niedowierzaniem.
– Czyś ty oszalał? – zapytałem ściszonym głosem.
– Daj spokój, to nie jest tak, że wszyscy zastanawiają się obsesyjnie, gdzie spędzasz swoją przerwę na lunch – odparł bagatelizującym tonem, zamykając drzwi na zasuwkę, po czym odłożył pojemniki z chińszczyzną na komodę i owinął mnie ramionami w pasie. Uśmiechnąłem się niedorzecznie, uznając, że w sumie to była prawda i nieco się relaksując.
– Racja, miejmy chociaż coś z tego – zgodziłem się. Rafał zmarszczył brwi.
– Z czego? – zapytał z zaciekawieniem. Wzruszyłem ramionami.
– Głupio mieć sekretny romans i nie poczuć nawet nutki adrenaliny – wyjaśniłem, spoglądając na niego sugestywnie. Uśmiech Rafała poszerzył się, po czym przysunął się, zatrzymując usta dosłownie parę milimetrów od moich.
– Lubisz adrenalinę? – wyszeptał. Zadrżałem, czując jego oddech na swoich wargach i mruknąłem potakująco. Rafał pokonał dzielącą nas odległość i musnął delikatnie moje usta swoimi, jednocześnie sięgając na ślepo za siebie. Po chwili udało mu się zlokalizować zasuwkę i odsunął ją. Znowu mruknąłem, tym razem protestująco, ale wpił się w moje wargi znacznie bardziej skwapliwie, skutecznie mnie uciszając. Złapałem go za szyję, oddając entuzjastycznie pocałunek, dopóki nie zobaczyłem kątem oka, jak jego dłoń tym razem naciska na klamkę, a drzwi otwierają się powoli. Na ułamek sekundy krew zastygła mi w żyłach.
– Rafał – syknąłem ostrzegawczo, odruchowo odsuwając się jak oparzony, ale zobaczyłem, że korytarz nadal był pusty. Wypuściłem uspokajająco powietrze. Ten facet był czasami nienormalny.
– Mówiłeś, że lubisz adrenalinę – szepnął prosto do mojego ucha. – Pilnuj, czy nikt nie idzie – dodał, a ton jego głosu można było określić jedynie jako psotny. Wpatrywałem się więc bezradnie przez cały korytarz w główne wejście do firmy, wiedząc, że gdyby ktoś pojawił się w nim w tym momencie to nie zdążylibyśmy już nic zrobić, nie zdążylibyśmy odsunąć się od siebie ani zamknąć drzwi. Ten ktoś zobaczyłby centralnie na wprost swoich oczu plecy Rafała przytrzymującego mnie w pasie i wgryzającego się w moją szyję i moją dłoń zaciśniętą w jego włosach. Z jednej strony przez cały czas miałem serce w gardle i bałem się choćby mrugnąć, a z drugiej wstyd było mi przyznać, jak bardzo kręcił mnie ten hazard, który właśnie uprawialiśmy. Nie byłem pewien, czy miałem w sobie wystarczająco sił, żeby być tym rozsądnym i to przerwać.
– Jak zrobisz mi malinkę to cię zabiję – powiedziałem w zamian, mając nadzieję, że to zdanie zadziała jak hamulec, jednak Rafał mruknął tylko:
– Wiem, co robię. Zaufaj mi.
– Zamknij już te drzwi – poprosiłem wprost, bo jak nic zaraz ktoś wejdzie. Doświadczenie podpowiadało mi, że fart był dobrem, które szybko się wyczerpywało. Rafał uniósł głowę na tyle, że teraz jego policzek znajdował się przy moim.
– Przestań panikować. Wszyscy jedzą lunch – szepnął uspokajająco, a ja poczułem, jak jego wargi obejmują płatek mojego ucha i zasysają się na nim delikatnie. Wciągnąłem powietrze przez zęby.
– Albo już zjedli i zamierzają spędzić resztę przerwy, wałęsając się po biurze – zauważyłem, próbując brzmieć oschle, ale mój głos za bardzo drżał. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu przy mojej skórze.
– Spokojnie, tutaj wszystko działa według harmonogramu. Będą jedli jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut – mruknął. – Zdążyłbym zerżnąć cię na biurku w recepcji, zanim wrócą – dodał niewybrednie, w końcu odsuwając się, żeby sięgnąć do klamki. Zachłysnąłem się niekontrolowanym śmiechem, jednocześnie marszcząc nos.
– Jezu, czasami jesteś takim… troglodytą – prychnąłem zdegustowany, choć musiałem przyznać, że poczułem się znacznie spokojniejszy, kiedy z powrotem zamknął drzwi na zasuwkę. Wyciągnąłem z reklamówki dwa pojemniki i sprawdziłem, w którym z nich był ramen, po czym podałem mu.
– Dzięki – rzucił, otwierając szufladę i wygrzebując z niej dwie pary pałeczek. – Czyli adrenalina nie – stwierdził. Spojrzałem na niego spode łba, na co wzruszył defensywnie ramionami. – No co? Robię research. Dotychczasowe wyniki badań: nie zabierać obiektu na kolejki górskie – oświadczył z głupawym uśmiechem, zapadając się w kanapie. Skrzyżowałem ramiona ani odrobinę nierozbawiony.
– To nie do końca to samo co kolejka górska – sprzeciwiłem się uparcie. – Każdy mógł wejść… – zacząłem, siadając obok niego i przyjmując pałeczki.
– Przecież już ci mówiłem, że wiem o wszystkim, co dzieje się w tej firmie – przerwał mi arogancko. Uniosłem brwi.
– Nawet ty nie jesteś w stanie przewidzieć co do sekundy, kto kiedy wróci z lunchu – zaprotestowałem z przekonaniem.
– No nie – przyznał. – To właśnie był ten element ryzyka – dodał bez cienia skruchy, wzruszając ramionami. Przewróciłem oczami, zabierając się do jedzenia. Mimo wszystko po paru sekundach zacząłem uśmiechać się do siebie, bo to było bardzo miłe i zgoła nowe uczucie, siedzenie sobie z Rafałem w jego biurze w środku dnia i jedzenie z nim lunchu. Niestety pół godziny minęło piorunem. Spojrzałem ponuro na resztkę makaronu na dnie swojego pojemnika.
– Powinienem się zbierać – powiedziałem, niechętnie ściągając nogi na dół.
– Masz jeszcze z dziesięć minut – zauważył Rafał, wybierając ze swojej zupy pałeczkami samo mięso. Zaskakująco dobrze sobie z nimi radził.
– Marcin mógł już wrócić – zauważyłem z pełnymi ustami, uznając jednak, że mogłem zgodzić się na trzy minuty i z powrotem opierając stopy o jego udo. Złapał mnie z rozkojarzeniem za jedną z nich, sięgając po pilota i naciskając jakiś guzik. Zamrugałem ze zdumieniem, kiedy na wielkim telewizorze pojawiło się bardzo znajome, puste pomieszczenie. I to w czasie rzeczywistym.
– Masz kamerę w studio? – zapytałem, patrząc na niego z niedowierzaniem.
– To dla producentów i reżyserów, którzy chcą brać udział w przesłuchaniach, ale nie chce im się siedzieć ze wszystkimi innymi – wyjaśnił obojętnie. Uniosłem brwi.
– Ta, jasne, wcale nie po to, żebyś mógł obserwować z ukrycia każdy nasz ruch – prychnąłem sceptycznie, nagle myśląc, że chyba powinienem potraktować znacznie dosłowniej jego słowa, że wiedział o wszystkim, co działo się w tej firmie.
– Bo faktycznie nie mam nic ciekawszego do roboty – zakpił, przewracając oczami, po czym zerknął ukradkiem na ekran. – Chociaż przyznaje, że z tej perspektywy twój tyłek wygląda zjawiskowo – dodał bezwstydnie. Przyjrzałem się ekranowi i faktycznie moja kamera znajdowała się na samym środku, a co za tym idzie ja też na ogół musiałem znajdować się na samym środku. Spojrzałem na niego krzywo, choć bez zbytniego przekonania, bo tak naprawdę cholernie lubiłem te prostackie komplementy. Może dlatego, że nie było w nich niczego wydumanego ani żadnego drugiego dna. Mówił to, ponieważ szczerze uważał, że mój tyłek wyglądał zjawiskowo.
– Jak jest tu ten drugi operator zamiast mnie to też gapisz się na jego tyłek? – zapytałem wyzywająco, unosząc brew. Rafał skrzywił się, a w tym samym momencie zobaczyliśmy na ekranie, jak Marcin wchodzi do studio i siada przed komputerem.
– Widziałeś go w ogóle? – zapytał z niesmakiem. Parsknąłem śmiechem.
– Nie, nie widziałem go – odparłem zgodnie z prawdą. – Idea jest taka, że on jest tutaj, kiedy mnie nie ma – uświadomiłem mu oschle. Spojrzał na mnie z rozbawieniem.
– Mam jeszcze to – dodał, znowu naciskając jakiś guzik, po czym obraz na ekranie się zmienił. Zmrużyłem oczy, bo ten kadr był jeszcze bardziej znajomy. Zaraz, to był widok z mojej…
– Nie wyłączyłem kamery? – zdziwiłem się głośno. Przecież zawsze ją wyłączałem, kiedy wychodziłem. Rafał spojrzał na mnie z dezaprobatą.
– No, a firma płaci. Za miejsce na dysku, za prąd… – wyliczył surowo, brzmiąc tak śmiertelnie poważnie, że przez chwilę naprawdę wydawało mi się, że to była straszna wtopa, dopóki kąciki jego ust nie uniosły się ledwo dostrzegalnie. Walnąłem go pięścią w ramię.
– Świnia – mruknąłem z czułością, po czym spojrzałem z zastanowieniem na telewizor. – Bez sensu, tutaj nawet nie widzisz mojego tyłka.
– Ale to jest tak, jakbym patrzył twoimi oczami – zauważył. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, bo ten komentarz z jakiegoś powodu wytrącił mnie z równowagi. To była prawda. Widział, w jaki sposób śledziłem ruchy osób, które były w kadrze, jak robiłem zbliżenia na detale i widział to w momencie, w którym to robiłem. To, że był tego świadkiem było dla mnie jedynie odrobinę mniej intymne niż to, co robiliśmy w łóżku.
– Nie mogę się zdecydować, czy to strasznie słodkie, czy strasznie creepy – stwierdziłem z zastanowieniem.
– I mówi to gość, który mnie śledził, kiedy raz zostałem dłużej w pracy – odparował natychmiast Rafał. Zaśmiałem się, myśląc nad odpowiednią ripostą, ale jej nie wymyśliłem, bo zadzwonił mój telefon.
– Sorry – mruknąłem, a Rafał zrobił gest mówiący „jasne, odbierz”, po czym skupił się z powrotem na wydłubywaniu wołowiny ze swojego ramenu. – Halo?
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Kacprem Mierzejewskim? – zapytał damski głos po drugiej stronie.
– Tak – odparłem, podejrzewając, że to jakaś głupia telemarketerka i czekając tylko, aż zacznie przedstawiać ofertę, żebym mógł powiedzieć jej, że nie jestem zainteresowany zmianą abonamentu.
– Nazywam się Małgorzata Lis, dzwonię z gimnazjum imienia Józefa Piłsudskiego, jestem wychowawczynią Antka. Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać – powiedziała szybko. Wyprostowałem się na kanapie.
– Coś się stało? – zapytałem, czując nagły przypływ paniki. Rafał spojrzał na mnie pytająco z pałeczkami w połowie drogi do ust.
– Miał dzisiaj miejsce… incydent – wyjaśniła, a ja wyczułem w jej głosie, że to był duży eufemizm. – Kontaktowaliśmy się z pana mamą, ale nie ma jej obecnie w Warszawie. Niestety nie udało nam się dodzwonić do waszego taty – dodała przepraszająco, a ja poczułem, jak moje wargi zaciskają się mimowolnie, bo nic nie wkurwiało mnie bardziej niż ludzie, którzy z automatu zakładali, że Bogdan był moim ojcem. Rozumiałem, że można było się pomylić, ale czy nie widziała, że mieliśmy inne nazwiska? – Jest pan wpisany jako trzeci opiekun i pana mama również poleciła, żeby zadzwonić do pana. Czy ma pan możliwość teraz przyjechać do szkoły?
– Ale co się stało? – zapytałem z naciskiem, bo w tym momencie tylko to mnie interesowało. Czułem, że spojrzenie Rafała wypalało już we mnie dziurę.
– Antek uderzył innego ucznia – wyjaśniła zwięźle. Zamrugałem ze zdumieniem, ale zanim zdążyłem to w jakikolwiek sposób skomentować, dodała: – Może pan przyjechać?
– Ja… w zasadzie jestem teraz w pracy – zaprotestowałem niepewnie, po czym poczułem, że Rafała łapie mnie za ramię, próbując mi coś niewerbalnie przekazać. Zignorowałem go.
– To naprawdę ważne, żeby ktokolwiek od państwa się pojawił. Są tu rodzice tego drugiego chłopca i nie są zadowoleni – dodała z naciskiem. Przez chwilę zastanawiałem się intensywnie.
– No dobrze. Dobrze, to przyjadę – zdecydowałem, chociaż nie wiedziałem do końca, jak zamierzałem to zrobić. – Potrzebuję z pół godziny.
– Nie ma problemu. W takim razie czekamy na pana – powiedziała, po czym rozłączyła się po krótkim pożegnaniu. Odsunąłem telefon od ucha, czując się nieco odrętwiały.
– Co się stało? – zapytał Rafał. W jego głosie słychać było niepokój. Oparłem się na kanapie, przecierając oczy palcami z rezygnacją.
– Mój brat przyłożył w szkole jakiemuś innemu dzieciakowi – odparłem bezbarwnie. Byłem na niego mimowolnie wkurzony przez to, że zrobił to akurat dzisiaj i to ja musiałem się z tym użerać. – Powinienem tam pojechać. Pogadam z Marcinem, a później z Tamarą i… – zacząłem, podnosząc się i próbując wymyślić, jak miałem doprowadzić do końca casting, a jednocześnie być za pół godziny na Woli.
– Po prostu jedź – przerwał mi. Spojrzałem na niego spode łba.
– Rafał, nie możesz zwalniać mnie z pracy, kiedy tylko mam takie widzimisie tylko dlatego, że ze sobą sypiamy – prychnąłem. Chyba zabrzmiało to nieco ostrzej niż planowałem, bo jego spojrzenie stwardniało.
– To miłe, że ty też uważasz, że jestem potworem, który ma zero wyrozumiałości wobec innych – powiedział szorstko. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale nie dał mi dojść do słowa. – I nie, Kacper, to nie dlatego, że ze sobą sypiamy. Gdyby ktokolwiek przyszedł do mnie i powiedział, że ma pilną potrzebę, żeby wyjść wcześniej z pracy, moja odpowiedź brzmiałaby tak samo. Różnica jest wyłącznie taka, że ty nie musisz pytać – wyjaśnił dobitnie. Przygryzłem z zażenowaniem wargę. Podejrzewałem, że faktycznie mogło tak być, po prostu nikt o zdrowych zmysłach nie przychodził do niego z takimi pierdołami. Takie rzeczy załatwiało się ze swoimi bezpośrednimi przełożonymi. Uniosłem niepewnie wzrok.
– Przepraszam. Zestresowałem się – wyznałem, kładąc dłonie na jego biodrach i spoglądając na niego ze skruchą. Złapał mnie delikatnie za ramiona.
– Wiem – mruknął, pochylając się i przyciskając usta do mojego czoła. Wypuściłem ciężko powietrze, odsuwając się niechętnie. Naprawdę musiałem jechać, ale…
– Cholera, ale kto będzie obsługiwał kamerę? – zapytałem ze zmartwieniem, bo naprawdę poczuwałem się do odpowiedzialności za swoją pracę. Jeśli mnie nie będzie, nie będzie też dobrego materiału, nikt go przecież nie wyczaruje.
– Marcin poradzi sobie nawet sam, najwyżej ustawi szeroki kadr i nie będzie jej wyłączał – zapewnił mnie uspokajająco Rafał. – Po prostu dzisiejszy casting będzie mało artystyczny. Myślę, że wszyscy to przeżyjemy – dodał nieco pobłażliwie. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo faktycznie miałem taką tendencję, że każdy mój kadr musiał być małym dziełem sztuki. – Albo ja to zrobię – dodał z zastanowieniem. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – No co? Umiem obsługiwać kamerę. Może nie tak jak ty, ale…
– Chciałbym to zobaczyć, panie prezesie – przerwałem mu z rozbawieniem.
– Zawieźć cię? – zapytał, jakby jeszcze mało zrobił.
– Daj spokój. Wezmę taksówkę – odparłem z uśmiechem, bo nie chciałem sprawiać wrażenia niewdzięcznego, ale to już byłaby przesada. Pokiwał głową. – Nie masz przypadkiem takiej kamery w korytarzu, żeby móc sprawdzić, czy jest czysto? – dodałem, wskazując na ekran. Rafał parsknął śmiechem, po czym pokazał mi gestem, żebym zaczekał, podszedł do drzwi i wyszedł z biura. Przez chwilę stałem w bezruchu, po czym podniosłem pilota i zmieniłem źródło obrazu. Obserwowałem, jak Rafał wchodzi do studia, zamienia parę słów z Marcinem, który początkowo sprawia wrażenie zaskoczonego, po czym uśmiecha się szeroko, a Rafał przewraca oczami i podnosi z kanapy moją torbę i kurtkę. Niecałą minutę później drzwi znowu się uchyliły i pojawiła się w nich jego głowa.
– Chodź. Czysto – szepnął konspiracyjnie. Prześlizgnąłem się obok niego dyskretnie, a on podał mi moje rzeczy.
– Dzięki – odszepnąłem ledwo słyszalnie, po czym rozejrzałem się paranoicznie. Co prawda przy wejściu nikogo nie było, winda tkwiła na pierwszym piętrze, a w studio był tylko Marcin, ale może trzy metry od nas za biurkiem w recepcji siedziała Ola, choć nie byliśmy w zasięgu jej wzroku. To było więc z mojej strony nadal spore ryzyko, kiedy przysunąłem się, złapałem Rafała za krawat i pocałowałem go mocno i w miarę możliwości bezdźwięcznie. Oderwałem się od niego po sekundzie. – Przyjadę wieczorem – powiedziałem tak cicho, że niemal jedynie poruszając ustami. Kiedy odpowiedział w taki sam sposób „No ja myślę”, odwróciłem się i przeszedłem przez recepcję, machając Oli pogodnie na pożegnanie. Okej, już rozumiałem, co było najlepsze w sekretnych romansach. Jak nabiorę trochę wprawy to jeszcze będzie ze mnie hazardzista.
Wpadłem do szkoły Antka spóźniony, bo minęło więcej niż pół godziny i zobaczyłem go siedzącego na korytarzu z brodą opartą na dłoniach. Wyprostował się na mój widok. Podszedłem do niego szybko i ukucnąłem przed twardym, szkolnym krzesełkiem, na którym siedział.
– Co się stało? – zapytałem prosto z mostu. Nie umknęło mojej uwadze, że unikał mojego spojrzenia, jak tylko mógł. – Przynajmniej zasłużył? – dodałem z rezygnacją, pokazując mu, że już wiedziałem, co się wydarzyło. Antek nadal milczał jak zaklęty, wpatrując się w swoje kolana. Westchnąłem, z trudem powstrzymując się od przewrócenia oczami. To nie było miejsce do maglowania go. – Tam? – zapytałem, wskazując podbródkiem na drzwi obok nas. Antek bez słowa pokiwał głową. Podniosłem się na nogi, po czym zapukałem krótko i nacisnąłem na klamkę. – Dzień dobry. Przepraszam, przyjechałem tak szybko, jak tylko mogłem – wytłumaczyłem się od progu.
– Nie szkodzi. Zapraszam – powiedziała może trzydziestoletnia, lub nawet nie, blondynka siedząca za nauczycielskim biurkiem. Już przez telefon poznałem po głosie, że musiała być młoda. Naprzeciwko niej siedzieli kobieta i mężczyzna przed czterdziestką, a między nimi drobny, jasnowłosy chłopiec. Blady siniak pod jego okiem komponował się z jego fioletową koszulą. Zmrużyłem oczy, bo coś mnie tknęło na widok tej koszuli w zestawieniu z czarną, całkiem nieźle leżącą kamizelką i jego delikatnymi rysami. Zignorowałem jednak to przeczucie i wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi i odruchowo zwracając się do dorosłej pary.
– Dzień dobry. Kacper Mierzejewski, jestem bratem Antka – przedstawiłem się. Mężczyzna wstał i uścisnął moją dłoń.
– Proszę usiąść – poleciła mi nauczycielka, brzmiąc na nieco zestresowaną. – Proszę państwa, dopóki nie uda nam się ustalić, dlaczego ta sytuacja w ogóle miała miejsce, trudno będzie wypracować jakąkolwiek formę mediacji i sugeruję, że najlepiej będzie, jak każdy rozwiąże sprawę indywidualnie, oczywiście z zachowaniem przeprosin – zaproponowała z wyraźnym poczuciem winy, ale coś mi mówiło, że miała po prostu taki głos i zawsze brzmiała na pełną skruchy. – Dopóki chłopcy nie powiedzą nam, o co poszło…
– Hubert, zamierzasz nam powiedzieć, co się stało? – zapytał niecierpliwie mężczyzna, brzmiąc, jakby zadawał to pytanie po raz setny. Dzieciak wyglądał, jakby bojkotował mówienie tak samo jak Antek.
– Nic się nie stało – zapewnił w końcu kompletnie bez przekonania. Przymknąłem oczy. Kurwa, to nie brzmiało jak mutacja, to był jego normalny głos. Zacząłem mu natychmiast współczuć, bo niektórzy z nas jednak mieli jakąś władzę nad swoim losem i mogli trochę oszukiwać, tutaj natomiast wszystko było czarno na białym. Przełknąłem ślinę, zastanawiając się, czy byłem w stanie pogodzić się na tyle z faktem, że mój brat uderzył małego, zniewieściałego chłopca, żeby być w stanie przeprowadzić z nim jakąkolwiek sensowną konwersację.
– Tak jak mówiłam, w tych okolicznościach proponuję, żeby sami państwo porozmawiali ze swoimi podopiecznymi i zadbali o to, żeby taka sytuacja więcej nie miała miejsca – powiedziała nauczycielka, spoglądając to na mnie, to na rodziców chłopaka. Zazgrzytałem zębami, bo mimo że to wszystko tyczyło się mojego własnego brata, nie potrafiłem stanąć po jego stronie. Ja o to zadbam, to na pewno, ale co, gdyby to było jakiekolwiek inne dziecko? Widziałem oczami wyobraźni setki rodziców, którzy ignorują sprawę, pozwalając wyrosnąć nowemu pokoleniu homofobów. Przecież to było oczywiste, o co tutaj chodziło, ci ludzie siedzący obok mnie też musieli to widzieć, nie byli w końcu ślepi. Na tyle właśnie mógł liczyć w tych czasach homoseksualny, pobity dzieciak w publicznej szkole? Niech rodzice jego oprawcy pogadają ze swoją latoroślą i będziemy wszyscy trzymać kciuki za to, żeby to się nie powtórzyło? Poczułem, że ze wściekłości robi mi się niemal czerwono przed oczami. Dlaczego nikt nie drążył? Wiadomo, że on nic nie powie, w końcu kto by powiedział? Dla dorosłych ludzi to była krępująca kwestia, a co dopiero dla dzieci. – To pierwszy taki incydent, dlatego nie chciałabym wyciągać konsekwencji – dodała, kierując te słowa głównie do rodziców dzieciaka i wyraźnie mając na myśli Antka. Ojciec chłopaka przytaknął niechętnie. – Zależy mi tylko, żeby Antek okazał skruchę i żeby… – zawahała się, spoglądając na mnie. – Pan albo rodzice uświadomili mu, dlaczego źle zrobił – powiedziała łagodnie. Pokiwałem sztywno głową. Oj, okaże skruchę, już ja się o to postaram. I będzie wiedział, dlaczego źle zrobił.
– Dziękuję – odparłem krótko, po czym zwróciłem się do rodziców: – Bardzo państwa przepraszam. Ciebie też, Hubert – dodałem, ciesząc się, że udało mi się zarejestrować imię, po czym podniosłem się. – Zawołam go – powiedziałem, podchodząc do drzwi. Kiwnąłem na Antka, który wszedł za mną do klasy z miną skazańca. – Przeproś kolegę – poleciłem surowo. Rodzice razem z dzieciakiem też wstali. Antek mruknął coś niezrozumiale, gapiąc się w swoje buty. – Nieważne, co się stało, to nie jest odpowiedni sposób rozwiązywania problemów. No już – dodałem z naciskiem. Antek w końcu podniósł niepewnie wzrok.
– Przepraszam – wymamrotał.
– Okej – mruknął ten drugi swoim wysokim, miękkim głosikiem. Obaj wyglądali, jakby desperacko chcieli znaleźć się gdziekolwiek indziej. Świetnie, pomyślałem sobie sarkastycznie. Problem z głowy.
Kiedy wracaliśmy pieszo do domu, szedłem dwa razy szybciej niż zwykle, przez co Antek musiał praktycznie za mną biec. Nie byłem w stanie zapanować nad gniewem i przeszło mi przez myśl, że chyba nie nadawałem się na rodzica, bo oczekiwałem stanowczo zbyt dużo jak na dzieci. Chyba po prostu chciałem znaleźć się już w domu i móc zapytać go, co mu, do cholery, odpierdoliło. Antek podążał za mną bez słowa ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Podejrzewałem, że mógł się bać. Nie sądziłem, żeby kiedykolwiek widział mnie tak wściekłego. W pewnym momencie zatrzymał się raptownie.
– Kacper – zagaił nieśmiało. Odwróciłem się, patrząc na niego niecierpliwie. – Zapomniałem, że miałem pójść po Tadka – wyznał z obawą.
– To teraz mi o tym mówisz? – warknąłem, po czym złapałem go za ramię i pociągnąłem w przeciwnym kierunku. Wiedziałem, że byłem niesprawiedliwy, ale to nie zmniejszało mojej złości.
Kiedy już udało mi się dostarczyć obie małe istoty bezpiecznie do domu i zająć czymś Tadka, bo nie chciałem, żeby tego słuchał, zamknąłem się z Antkiem w naszym pokoju i wskazałem mu łóżko, samemu siadając na obrotowym krześle przy biurku i wpatrując się w niego wyczekująco.
– Czemu go uderzyłeś? – zapytałem spokojnie. Cały czas miałem nikłą nadzieję, że może wcale nie o to chodziło, może po prostu się o coś pokłócili, a ja byłem przewrażliwiony. Antek milczał, wpatrując się posępnie w róg pokoju. – Jak dla mnie możemy tu siedzieć do jutra – dodałem obojętnie, postanawiając sobie, że mu nie ustąpię, ale moja cierpliwość wyczerpała się po jakiejś minucie. – Co on ci zrobił? – zapytałem, nie wytrzymując i próbując od drugiej strony.
– Nic mi nie zrobił – wymamrotał niechętnie Antek. Pogratulowałem sobie w duchu wybrania dobrego pytania, bo przynajmniej skłoniło go do otworzenia ust.
– Czyli tak po prostu postanowiłeś mu przywalić? – upewniłem się z chłodnym zaciekawieniem. – Wiesz, byłoby znacznie lepiej dla ciebie, gdybyś jednak podał mi jakiś powód – dodałem surowo. Antek mruknął coś niezrozumiale pod nosem. – Co powiedziałeś?
– Kaśka mnie rzuciła – wydusił smętnie, cały czas unikając mojego wzroku. Zamrugałem.
– Okej – powiedziałem powoli, bo nie widziałem za bardzo związku przyczynowo-skutkowego między tymi dwoma faktami, po czym zreflektowałem się, bo chyba zabrzmiałem trochę, jakbym miał to gdzieś, a dla niego to mógł być koniec świata. – Przykro mi, młody. Czemu cię rzuciła? – zapytałem łagodnie.
– No właśnie przez niego – burknął ze złością. Moje brwi uniosły się do połowy czoła.
– Może opowiedz mi po prostu od początku do końca, co się stało – zaproponowałem, po czym pochyliłem się, złapałem go za brodę i uniosłem ją, żeby na mnie spojrzał. – Przecież wiesz, że możesz – dodałem znacznie ciszej i delikatniej. Próbowałem wmówić sobie, że uspokoiłem się, bo wreszcie poszedłem po rozum do głowy i dotarło do mnie, że nie pomogę mu, jeśli będę zachowywał się jak jego wróg, ale prawdziwym powodem było to, że chyba jednak orientacja seksualna tego dzieciaka nie miała nic do rzeczy. Antek pokiwał powoli głową. Najwyraźniej poczuł się pewniej, kiedy zobaczył, że nie byłem już wściekły.
– Chodzi o to, że… że w zeszłym tygodniu dostaliśmy do zrobienia razem projekt na biologię – zaczął niepewnie.
– Ty i ten Hubert? – upewniłem się, zastanawiając się, w jaki sposób mogło przejść od projektu na biologię do tego, że rzuciła go dziewczyna. Antek pokiwał głową.
– Tak. No i… ja go w sumie wcześniej tak za bardzo nie znałem. To znaczy wiedziałem, kto to jest, ale… – Antek zawahał się, po czym zaczął jeszcze raz. – Więc zrobiliśmy ten projekt i w sumie wyszło to bardzo spoko, no i on przyszedł do mnie i zapytał, czy chciałbym robić z nim inny projekt. Na fizykę – wyjaśnił niepotrzebnie. Zacisnąłem niecierpliwie wargi, bo w tej historii było stanowczo za dużo projektów, a za mało konkretów. – No to co miałem zrobić, powiedzieć mu, żeby spadał? – zapytał defensywnie Antek.
– Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałbyś powiedzieć mu, żeby spadał – zgodziłem się spokojnie.
– No właśnie, no to powiedziałem mu, że okej. Ale… widziałeś go, nie? – zapytał, ściszając nieco głos i wyglądając na skrępowanego. Westchnąłem w duchu.
– Widziałem go – mruknąłem potwierdzająco.
– No, więc widziałeś, że jest trochę… dziwny? – dodał, patrząc na mnie znacząco. Udało mi się utrzymać kamienny wyraz twarzy i na szczęście nie musiałem tego komentować, bo Antek od razu kontynuował. – A wiesz, ja w sumie nie zadaję się w ogóle z tymi chłopakami, co o nim gadają, więc nie wiedziałem nawet, że wszyscy… no że gadają o nim, że ubiera się jak dziewczyna i mówi jak dziewczyna, i uważają, że jest… – urwał, przygryzając nerwowo wargę.
– Że czym jest? – zapytałem rzeczowo, chcąc, żeby to powiedział.
– No, że jest pedałem – dokończył z zakłopotaniem. – Tak naprawdę – dodał znacząco, zupełnie jakby, kurwa, można było być pedałem na żarty. Chociaż podejrzewałem, że w gimnazjum każdy miał swoją kolej na zostanie naczelnym szkolnym pedałem, wystarczyło, że nie miał dziewczyny albo trochę szybciej przetłuszczały mu się włosy. Już zapomniałem, jakie nastolatki potrafiły być okrutne. Nachmurzyłem się, spoglądając na Antka z namysłem. Cholera, że też dzieci już w tym wieku musiały się z tym użerać. Przecież dla tego dzieciaka jakakolwiek myśl o innym mężczyźnie jest jeszcze kompletnie w sferze abstrakcji. Na tym etapie jedyną pedalską rzeczą, jaką może się pochwalić, jest przegięty głos i głęboka konsternacja, kiedy wszyscy wokół ślinią się na widok cycków.
– No okej, i co dalej? – zapytałem spokojnie. Antek przez kilka sekund przyglądał mi się bez słowa, chyba chcąc znaleźć na mojej twarzy jakąkolwiek wskazówkę, co na ten temat myślałem. Nie znalazł.
– No i wiesz, przez to, że robiliśmy też ten drugi projekt, no to zaczęliśmy spędzać czas razem, no i… no i wtedy ludzie zaczęli gadać – wyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Wiesz, w sensie… że zaczęli gadać też o mnie. Że ja też jestem taki. Ale to nieprawda – zapewnił mnie natychmiast desperacko. Brzmiał na głęboko zawstydzonego i spanikowanego, jakby spodziewał się, że za chwilę zacznę go opieprzać. Czy to było możliwe, że on nie wiedział, o co tak naprawdę byłem zły? Postanowiłem, że nie będę go w żaden sposób naprowadzał, żeby nie mógł powiedzieć mi tego, co chciałem usłyszeć.
– W porządku. To nieprawda, przyjąłem – pokiwałem głową, nadal nic po sobie nie pokazując. – Próbowałeś im to powiedzieć czy uznałeś, że przekaz szybciej dotrze, jak po prostu mu przyłożysz? – zapytałem, mrużąc oczy. Antek spuścił głowę.
– Kaśka mi o tym powiedziała – wyznał niechętnie. – Znaczy o tym, że gadają. Wkurzyłem się na nią trochę, no i mnie rzuciła, a potem zaczęła gadać to samo co reszta – skrzywił się. Przymknąłem oczy i chyba wyrwało mi się ciche „kurwa”, bo Antek spojrzał na mnie, zszokowany moim słownictwem. Nie miałem nawet zbytniego poczucia winy. Chodził do gimnazjum, byłem w stanie się założyć, że znał więcej przekleństw niż ja. – Powiedziałem jemu – podkreślił po chwili defensywnie. – Powiedziałem mu, żeby zostawił mnie w spokoju, ale on cały czas za mną łaził. No i byliśmy akurat na boisku, podszedł i zaczął coś gadać, a chłopaki… zaczęli się śmiać i gwizdać, i krzyczeć… – Antek zawiesił głos, przełykając ślinę. Cholera, ten cały Hubert też nie miał zbyt wiele instynktu samozachowawczego.
– Co krzyczeć? – zapytałem cicho.
– No, że pedały i żebyśmy się nie lizali, bo się porzygają, takie tam – wyjaśnił słabo. Zacisnąłem wargi. Takie tam. – No to Hubert im powiedział, żeby się odwalili i dalej do mnie mówił jakby nigdy nic, ale ja słyszałem tylko to ich darcie się, więc powiedziałem mu tak, żeby usłyszeli, żeby to on się odwalił – dokończył, wzruszając ramionami.
– I wtedy go uderzyłeś – domyśliłem się. Pokiwał niemrawo głową. – Ale czemu to zrobiłeś? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Bo bałem się, że samo „odwal się” nie wystarczy? – odparł pytająco. Przez chwilę przyglądałem mu się z rezygnacją, po czym schowałem twarz w dłoniach, zastanawiając się, od której strony to ugryźć.
– Okej, i co według ciebie było niewłaściwego w twoim zachowaniu? – zapytałem, unosząc głowę i przyglądając mu się badawczo. Przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego.
– Ee… wszystko? – strzelił na ślepo, po czym wlepił we mnie wzrok, jakby chciał domyślić się, jak brzmiała poprawna odpowiedź. Wtedy uderzyło we mnie z pełną mocą, że on nie wiedział. Może nie byłem jego rodzicem, ale mimo to mocno poczuwałem się do jego wychowania i zacząłem zastanawiać się rozpaczliwie, gdzie popełniłem błąd. Miałem nadzieję, że jednak wiedział, tylko bał się przyznać. Wolałem, żeby okazało się, że nie miał po prostu odwagi cywilnej, a nie serca.
– Czy uważasz, że nawet, jeśli Hubert jest gejem to jest wystarczający powód, żeby go uderzyć? – zapytałem wprost.
– Nie no, nie – wymamrotał Antek.
– Czy uważasz, że to jest okej ze strony tamtych, że się z niego wyśmiewają? – kontynuowałem przesłuchanie.
– No… nie – westchnął Antek, a ja nieświadomie odetchnąłem.
– Czyli to było czysto oportunistyczne. Po prostu nie miałeś odwagi, żeby powiedzieć, co myślisz i go obronić, mimo że wiedziałeś, że to oni są w błędzie i bezmyślnie podążyłeś za tłumem – to już nie było pytanie. Antek spuścił głowę.
– Jak tak to mówisz to brzmi okropnie – przyznał.
– Bo takie właśnie jest – zgodziłem się dobitnie. – Jak myślisz, jak on się teraz czuje?
– No pewnie go boli – mruknął Antek z zawstydzeniem.
– Nie to miałem na myśli – zaprotestowałem natychmiast. – Podbite oko się zagoi, ale nie wszystko jest w stanie się zagoić. Rozumiesz? – zapytałem, wpatrując się w niego przeszywająco. Przez chwilę patrzył mi w oczy bez mrugania, po czym pokiwał głową. Wypuściłem ciężko powietrze, przecierając twarz dłonią ze zmęczeniem. Chyba zrozumiał. – Dla ciebie to może być bzdura, o której zapomnisz za parę dni. On za to pewnie będzie pamiętał to do końca życia. Upokorzenia bardziej tkwią w pamięci – stwierdziłem sucho.
– No ale dla mnie to też było upokarzające – żachnął się słabo Antek, postanawiając w końcu zaprotestować. Otworzyłem usta, ale nie pozwolił mi dojść do głosu. – Poza tym dlaczego dbanie o to, żeby nie przydarzyło mu się nic niemiłego to miałby być mój obowiązek? – zapytał z niezadowoleniem.
– Nie jest – przyznałem natychmiast. – Twoim jedynym obowiązkiem jako człowieka jest niebicie go po twarzy, naruszasz w ten sposób jego nietykalność cielesną, tego po prostu nie wolno robić. Nigdy – podkreśliłem dobitnie, po czym zawahałem się. – No chyba, że będziesz się bronił. Wtedy to co innego – dodałem zdawkowo, po czym potrząsnąłem głową, bo chyba zbaczałem z toru. – Niewyrządzanie aktywnej krzywdy to jest absolutne minimum. Twoim obowiązkiem jako dobrego człowieka jest rozpoznawanie, kiedy ktoś jest traktowany niesprawiedliwie i reagowanie. Nie musisz tego robić, nikt na ciebie nie nakrzyczy, jeśli tego nie zrobisz – zaznaczyłem od razu. – Ale ja jednak oczekuję od ciebie trochę więcej niż absolutne minimum – dodałem surowo. Antek zwiesił głowę, wyglądając na skrajnie zdeprymowanego. Praktycznie oświadczyłem mu prosto z mostu, że się na nim zawiodłem, a wiedziałem, że zawsze mocno się na mnie wzorował. Bardziej chyba nie mogłem na niego wjechać. Moja mina złagodniała. – W razie czego pomyśl sobie, że każdy z nas może znaleźć się w takiej pozycji i wtedy chcielibyśmy, żeby ktoś się za nami wstawił. Za kilka lat to ty możesz potrzebować, żeby ktokolwiek stanął po twojej stronie. Kilka lat temu to ja byłem na miejscu Huberta – wyznałem spontanicznie. – Naprawdę nic nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka, więc jedyną uczciwą rzeczą, jaką możemy zrobić jest wstrzymanie się z ocenianiem – dodałem filozoficznie, ale Antek i tak spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Poprzednie zdanie nie umknęło jego uwadze.
– O tobie też wszyscy myśleli, że byłeś pedałem? – zdziwił się, brzmiąc, jakby nie mieściło mu się w głowie, dlaczego ktokolwiek miałby tak pomyśleć. Miałem ochotę parsknąć śmiechem na jego brak taktu i uznałem, że nad jego słownictwem popracujemy na drugiej lekcji.
– Wręcz odwrotnie – zaprzeczyłem, jeszcze bardziej go dezorientując.  – Nikt tak nie myślał. A ja byłem – dodałem, unosząc kącik ust z rozbawieniem. To wyszło ze mnie kompletnie swobodnie i naturalnie. To nie był nawet prawdziwy coming out, który mógł mieć jakieś konsekwencje. Po prostu udowadniałem swój punkt widzenia i chciałem go czegoś nauczyć. Antek wlepił we mnie szeroko otwarte oczy, a po kilku chwilach otępiałego przyglądania się jego brwi zmarszczyły się śmiesznie, a jego dolna warga zaczęła lekko drżeć. Wyglądał na zatroskanego.
– Ale… wszystko dobrze z tobą? – zapytał z przejęciem. Uśmiechnąłem się, bo nie spodziewałem się żadnej dojrzałej reakcji, w końcu to było tylko dziecko, a i tak pozytywnie mnie zaskoczył, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było zmartwienie się o mnie. Pochyliłem się.
– Słuchaj, wiem, że kiedy patrzysz na to z perspektywy gimnazjalnych etykietek to wydaje się, jakby to była jakaś klątwa, ale naprawdę nie jest. To po prostu coś, do czego się dorasta i akceptuje jako część siebie – powiedziałem, wzruszając ramionami. Antek nadal wpatrywał się we mnie bez mrugania.
– Ale… ale mówiłeś, że masz dziewczynę – zaprotestował cicho, sprawiając wrażenie, jakby to wszystko nie trzymało mu się kupy.
– Kłamałem – oświadczyłem lekkim tonem. – Mam chłopaka – dodałem prosto z mostu. Zależało mi jedynie, żeby to do niego dotarło, celowo przedstawiłem to jako suchy fakt i nie zostawiłem miejsca na żadne ocenianie. Niech sobie teraz spojrzy na całą tę sytuację jak na jeden szeroki obrazek i sam dojdzie do jakichś wniosków.
– To dlatego tak się zdenerwowałeś? – zapytał, tym razem brzmiąc na zawstydzonego.
– Nie – skłamałem natychmiast, bo owszem, dlatego. Nie byłem z tego zbyt dumny, ale wiedziałem, że byłbym o wiele mniej wściekły, gdyby sprawa nie dotyczyła społeczności, do której należałem, gdyby uderzył Muzułmanina albo Azjatę. – Zdenerwowałem się, bo zachowałeś się karygodnie – dodałem karcąco. Antek znowu spuścił głowę, przełykając ślinę. – Ale i tak jestem z ciebie dumny – oświadczyłem nagle, uśmiechając się półgębkiem. Antek uniósł na mnie zaskoczony wzrok. – Nie dałeś tym debilom sobie nic wmówić, w środku cały czas wiedziałeś swoje. Nie miałeś wystarczająco odwagi, żeby powiedzieć to głośno, ale nie szkodzi. Niewielu by miało – zapewniłem go łagodnie. Ulga była doskonale widoczna na jego twarzy, kiedy się uśmiechnął. – Lubisz tego chłopaka? – zapytałem po chwili z zastanowieniem.
– Nie – wyrwało mu się natychmiast z paniką i momentalnie przestał się uśmiechać. Przewróciłem oczami.
– Nie o to mi chodzi – prychnąłem. – Czy tak po koleżeńsku go lubisz – uściśliłem spokojnie. Antek trochę się zaczerwienił.
– A! Nie no, to w sumie tak – przyznał zdawkowo. Przez chwilę wpatrywałem się w niego zmrużonymi oczami.
– Jeśli tylko nie czujesz się niekomfortowo i oczywiście chcesz – powiedziałem powoli, ostrożnie dobierając słowa. – To mógłbyś wyciągnąć do niego rękę – zasugerowałem. Antek zacisnął niechętnie wargi. – Wiesz, za parę lat gimnazjalne dramaty i plotki nie będą już miały żadnego znaczenia. Jedyne, co będziesz pamiętał, to że zachowałeś się jak przyzwoity człowiek. Naprawdę warto – podpowiedziałem cicho, uśmiechając się do niego ukradkiem. Wyglądał, jakby intensywnie się nad tym zastanawiał, więc wstałem powoli, sięgając jeszcze, żeby potarmosić mu włosy. Wcale nie chodziło mi o to, że gdyby jego brat i najlepszy kumpel obaj byli gejami to mogłem go spokojnie uznać za przeciągniętego na swoją stronę mocy. – Pójdę odgrzać wam obiad i będę musiał lecieć – powiedziałem jakby nigdy nic, wychodząc na korytarz.
Zanim dotarłem do mieszkania Rafała, dochodziła dwudziesta. Ta rozmowa wycisnęła ze mnie jednak sporo energii życiowej, więc z ulgą opadłem na kanapę w salonie, podczas gdy Rafał otwierał dla mnie butelkę wina.
– I co się w końcu stało? – zapytał z zaciekawieniem, siadając obok mnie.
– Mój brat pobił trzynastoletniego, homoseksualnego chłopca – odparłem bezbarwnie, odrobinę wyolbrzymiając. Rafał spojrzał na mnie, wyraźnie zaalarmowany. – Myślę, że sytuacja już opanowana – uspokoiłem go zmęczonym głosem. Mając wino, Rafała, o którego mogłem się oprzeć i jakiś przypadkowy komediodramat, który włączył, poczułem się znacznie bardziej zrelaksowany. Nagle z pełną mocą zdałem sobie sprawę z tego, jakim byłem szczęściarzem, że go znalazłem. Na takich facetów nie trafiało się codziennie. Z tą myślą przekręciłem głowę i pocałowałem przez koszulkę środek jego klatki piersiowej, po czym zerknąłem na jego twarz. Nie oderwał oczu od telewizora i wciąż leżał spokojnie z jedną ręką pod głową, ale zdradził go uniesiony domyślnie kącik ust. Złożyłem następny delikatny pocałunek parę centymetrów niżej, a kolejny jeszcze niżej. Bardzo to wszystko było powolne i chyba się zniecierpliwił, bo poczułem jego dłoń na swojej głowie, a potem delikatny nacisk. Uśmiechnąłem się do siebie, odsuwając skraj jego koszulki i zaczynając błądzić leniwie językiem po jego podbrzuszu. Rozległa się króciutka melodyjka.
– To mój – mruknąłem. – Zignoruj.
– Taki miałem zamiar – zapewnił mnie, zaciskając palce nieco mocniej w moich włosach i przyciskając moją twarz do siebie ostrożnie, ale stanowczo. Lubiłem, kiedy był taki. Czułem pod swoim policzkiem to, że był twardy, mimo że dzieliły nas dżinsy. Wciągnąłem głęboko powietrze, poruszając coraz śmielej wargami. Zastanawiałem się, czy potrafiłbym rozpiąć jego rozporek zębami. No cóż, jeśli nie spróbuję to się nie dowiem. Usłyszałem kolejną melodyjkę. Znowu przyszła jakaś wiadomość.
Rozporek rozpięty. Słyszałem gdzieś nad sobą oddech Rafała, który zaczynał bardzo delikatnie drżeć. Poczułem potężną falę podniecenia na myśl o tym, że już za chwilę sprawię, że znowu będzie dyszał spazmatycznie. A potem po raz kolejny przerwie mi w połowie, bo tak desperacko będzie chciał we mnie wejść. Nie usłyszy ode mnie słowa sprzeciwu. Kolejna melodyjka.
– No kurwa – warknął Rafał, podnosząc się gwałtownie i sięgając po mój telefon, żeby go wyciszyć albo wyłączyć. Spojrzał przelotnie na ekran i zamarł dosłownie na ułamek sekundy, po czym westchnął cicho. Podał mi go bez słowa, a ja zastanawiałem się tylko, co znowu.

Od: Marcel. Darek dostał wyrok.
Od: Marcel. Nie jest zbyt dobrze.
Od: Marcel. A w zasadzie jest beznadziejnie.

Cholera. Losy ojca Marcela zostały przesądzone, a ja tu sobie beztrosko robię laskę swojemu szefowi.


____________________________________________________________________________
Dzień dobry! Tutaj wszystko nadal ładnie i stosunkowo spokojnie. Tych, którzy czekają na akcję zapewniam, że już niedługo, natomiast dla tych, którzy tylko czekają z obawą, aż coś pierdolnie… postaram się, żeby nie było aż tak źle. Przepraszam, że to cholerstwo jest takie długie. Wyrazy podziwu dla tych, którzy przebrnęli ;)
Dziękuję Agacie za zbetowanie i dziękuję za komentarze. Do usłyszenia!

5 komentarzy:

  1. Przepraszasz, że długie...? Czy Antek trafił też w Twoją głowę? xD
    Jest świetnie :D Dziękuję za rozdział!
    Ciekawe czy młody powie mamie, że brat ma chłopaka xD W sumie nikt mu nie zabronił.
    Co z Marcelem to się chyba zaraz dowiemy :) (nadal nie pamiętam imienia głównego bohatera xD) chyba nie poleci do niego od razu... A może poleci?
    Weny, czasu i chęci :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo się działo w sumie w tym rozdziale. Cieszę się że z Rafałem sprawy się nadal dobrze układają i nasz chłopiec chociaż troche zcomingował.

    Pozdro i tony weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejna historia twojego autorstwa, a ja nie mogę się oderwać! Fantastyczny rozdział :-)
    I przypominam, wyrażenia takie jak "za długi rozdział" nie występują w moim słowniku i są wybitnie niekogiczne :-P
    Pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna rozmowa z bratem. Kacper jest dla Antka wspaniałym ojcem, mimo że w jego życiu brakowało dobrego męskiego wzorca.To wspaniale, że powiedział mu o swojej orientacji, ale boję się, że Antek wygada się przed matką w najmniej odpowiednim dla Kacpra momencie. A relacja z Rafałem? To, że się przed wszystkimi ukrywają jest frustrujące i na dłuższa metę nie może się udać. Rafał wydaje się też osobą, która nie potrzebuje w swoim prywatnym życiu zbyt wielu ludzi, a Kacper jest mocno związany z rodziną i przyjaciółmi i już się okazało, że dzielenie się Liskiem niezbyt się Prezesowi podoba. Coś się niedługo wydarzy. Trzymam cię za słowo, że dramat nie będzie zbyt wielki:). Co do długości rozdziałów. Ależ nie krępuj się droga Autorko! Im dłuższe, tym lepsze! Pozdrawiam serdecznie. Ewa

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    och brawo Kacper tego coming out'u choć na razie tylko bratu ale to już coś... i mam nadzieję, że nie poleci zaraz do matki i się nie wygada, można powiedzieć, że Kacper jest dla Antka takim ojcem i świetnie mu to wychodzi choć nie miał wzorca...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń